[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: W swej izdebce
Skrajności na ogół dobre nie są. Dlatego rugowanie z życia duchowego aspektu wspólnotowego jest zasadniczą pomyłką oraz niezrozumieniem istoty wiary i Kościoła. Co jednak, gdy nasza aktywność na polu religijnym ogranicza się tylko do pewnym aktów podejmowanych we wspólnocie? Gdy nie ma w naszym życiu wątku indywidualnej relacji, związku z Bogiem? Kiedy za słowami wypowiadanymi wspólnie podczas spotkań o charakterze religijnym nie swoi z zasadzie nic? Czy można to jeszcze nazwać wiarą? Ponawianą co roku szansą na zmianę takiej sytuacji jest Wielki Post. Nie chodzi o to, że poza Wielkim Postem nie można nawiązać z Bogiem rozmowy, bliskości, tylko o to, że czas ten temu sprzyja.
Gdzie?
Zwykle już na początku tego okresu słyszymy Jezusową radę, by modlić się we własnej izdebce, dawać bez rozgłosu, pościć po cichu. W kwestii izdebki nie chodzi ani o to, by nie chodzić do kościoła, ani o to, że modlitwa zarezerwowana jest tylko sferze prywatnej, choć oczywiście byłoby dobrze, żeby nasz dom był nią przepełniony, ale o to, żeby z Bogiem rozmawiać najpierw we własnym sercu - tam Go szukać, tam z Nim przebywać i to doświadczenie obecności i intymności przenosić na pole wspólnoty. Znów nie po to, by o tym koniecznie zawsze rozpowiadać, ale by być wierzącym we wspólnocie wierzących.
W tej izdebce własnego serca doświadczyć można więcej niż w niejednym filmie akcji, bo tam Bóg wpatruje się w nas, a my w Niego. To, wbrew pozorom, często bardzo dynamiczny sposób zgłębiania.
Jak?
Od czego zacząć? Może od tego, by pomyśleć, za co mogę być wdzięczny/-a i podziękować za to. Od autentycznego mówienia o tym, jak jest, jak się czuję, co mi się przydarzyło. Od czytania Pisma Świętego i rozważania go w sercu. Od zapytania Boga, co stoi między nami? Co takiego przeszkadza naszej jedności? Wcale nie musi to być grzech, może to coś, czego nie rozumiemy a nie pytamy, może trudne doświadczenie z przeszłości, jakiś żal, strata, jakiś ból przeżywany w oddzieleniu od Niego, często brak zaufania czymś podyktowany etc. Kiedy się tego dowiemy, można zacząć rozmawiać, powierzyć Mu to, cokolwiek by to nie było. Taka jedność jest dobrą podstawą do budowania bliskości. Ważne jednak, jeśli nie najważniejsze, by zacząć słuchać, nie tylko trajkotać.
Po co?
Przywykliśmy do stwierdzenia, że Syn Boży oddał życie za wszystkich ludzi, odkupił nasze grzechy etc. To pewnie budzi respekt, nabożne pochylenie głowy w religijnym akcie czci, ale może w Wielkim Poście chodzi o coś więcej niż to. Może chodzi o to, by znać Boga tak dobrze, by móc doświadczyć tego, że ten nieskończenie bliski Jezus, w obliczu zagrożenia, dał się zabić, by mnie bronić. Że On jest bohaterem w opowieści o moim życiu, że jest członkiem rodziny, który zasłonił mnie własną piersią, bo mnie kocha. Że jest ktoś, kto tak mnie kocha, że wolał sam umrzeć, niż patrzeć jak ja ginę. I by moja odpowiedź też była miłością.
Którędy?
Początek Wielkiego Postu to na ogół czas podejmowania postanowień dotyczących modlitwy, jałmużny i postu. Może warto zatrzymać się nad tym chwilę i zapytać siebie, jaki ma być mój cel? Jeśli celem ma być dobre, odnawiające moją wiarę i miłość oddanie Bogu chwały w przeżyciu Misterium Paschalnego, to warto chyba zastanowić się, co może mnie do tego zbliżyć? Nie po to, by sobie lub komuś udowadniać, jakie mam duchowe muskuły i jakiej to ascezy się nie podejmę i w niej nie zatriumfuję, ale jakie działanie lub ograniczenie działania sprawi, że dam Bogu szansę na znalezienie mnie i zawołanie, na otwarcie serca. Może to być np. ofiarowanie Mu większej ilości czasu, poprzez ograniczenie jakichś niekoniecznych aktywności, może być robienie czegoś z Nim, może przeżywanie tego okresu w jakimś nowym kluczu. Jeśli odczytasz, że Bóg pragnie od ciebie towarzyszenia Mu w Jego drodze krzyżowej, zrób to, jeśli będzie chciał, byś uczył się czerpania radości lub przeżywania wdzięczności z faktu odkupienia, idź za tym. Sposobów na przeżycie Wielkiego Postu może być dużo, ważne, by robić to z Nim, a nie dla Niego. By to przybliżało mnie do Boga, a nie zatrzymywało na sobie.
Myślę, że najważniejsza nauka tego czasu, to przyjmowanie rzeczywistości. Jezus mówi, by brać krzyż swój i iść za Nim. Realia życia niosą nam ów krzyż codziennie i to zarówno w wydarzeniach dużych, jak i drobnych. Zgoda na rzeczywistość często zaczyna się od zachowywania pokoju w sprawach z pozoru błahych, ale nie o stopień ich wagi chodzi, a o naszą reakcję wewnętrzną, o bycie z Bogiem, o odpuszczenie kurczowego trzymania się własnych scenariuszy. I nie mam na myśli bezwolności, tylko przyjmowanie tego, na co nie mamy wpływu w poczuciu ufności. Zgoda na własne życie, z wszystkimi jego ograniczeniami, które wypływają z tego, że nie jesteśmy bogami, jest na pewno dobrym kierunkiem wielkopostnej nauki krzyża.