[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Mały sabotaż

Mały sabotaż może być formą dawania świadectwa i komunikowania swych preferencji. Jest również sposobem na ośmielanie zlęknionych. Na przykład lubię mówić: „Weselszego nowego roku!”. A dlaczego „weselszego”? Bo zawsze może być weselej, a wtedy jest zwykle i lepiej, i fajniej. A przynajmniej mam taką nadzieję, czego czytelnikom „Tygodnika Solidarność” serdecznie życzę.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Mały sabotaż
/ Foto T. Gutry

Chciałbym też zachęcić do optymizmu. Nie do mrzonkowego podejścia do życia, ale do realistycznego spojrzenia na rzeczywistość. Jest tak, jak jest, a nie tak, jakbyśmy chcieli, aby było. Dla wielu ta rzeczywistość jest demobilizująca. Jeśli jest tak, a nie inaczej, albo lepiej – jeśli jest tak źle czy byle jak, to ja na to nie mam wpływu i nie powinienem w związku z tym robić nic, żeby to zmienić i aby było tak, jak powinno być. Nic bardziej błędnego. Często słyszy się (nie tylko w Polsce, ale też i tutaj w USA) utyskiwanie: „Jest strasznie, nic nie można zrobić”. No, to rusz odwłokiem, bracie i siostro, zachęcam. Nawet minimalne wysiłki przecież się liczą. Nawet symboliczny upór czy przejaw inicjatywy pomagają. Sygnalizują nam i innym, że nie jesteśmy bezradni. Wzmacniają nas psychologicznie i nastawiają pozytywniej. A pozytywne myślenie może być kluczem do sukcesu. Defetyzm paraliżuje, optymistyczne nastawienie do życia napędza ducha.

Jeden z moich kolegów, osoba wielce zasłużona, wysoko postawiona niegdyś w administracji Ronalda Reagana, ma zwyczaj przekładania książek w księgarni. Usuwa z eksponowanych miejsc lewackie pozycje i zastępuje je prawicowymi, albo przynajmniej nielewackimi. Cieszy się niezmiennie z tego małego sabotażu, zanosi się wewnętrznym chichotem chochlika. Jak powiadam, jest to osoba szacowna i niezwykle zasłużona. Właściwie nie musi uciekać się do takich sztubackich posunięć, ale on uważa, że musi. Bo wtedy lepiej się czuje sam ze sobą. Nie pozwala się lewactwu panoszyć. Ponad dwadzieścia lat temu, gdy pracowałem na Uniwersytecie w Wirginii, jeden z moich studentów, konserwatywny katolik pochodzenia irlandzkiego, poszedł do księgarni nieopodal kampusu. Poprosił o książkę katolickiego konserwatysty Warrena H. Carrolla pt. „The Last Crusade” (1996 rok) o wojnie domowej w Hiszpanii. Sprzedawcy nie wiedzieli, co to jest. Chcieli mu wsadzić jakiś chłam trockisty Paula Prestona. Student naciskał i wymógł na nich, aby „Ostatnią Krucjatę” sprowadzili. Potem przyszedł mi się pochwalić. Mówił, że bardzo się denerwował, no bo przecież był w gnieździe lewactwa i postąpił kontrkulturowo. „Kontr-kontrkulturowo”, poprawiłem go. Ta rozmowa w księgarni była dla studenta przełomowa. Przestał się bać. Zaczął walczyć otwarcie o swoje racje.

Niektórzy z czytelników „Tygodnika Solidarność” zapewne pamiętają taką potrzebę zrobienia czegoś przeciwko dyktaturze jeszcze za czasów komuny. No właśnie. Dobrym sposobem jest dawanie świadectwa. W latach siedemdziesiątych w liceum w Warszawie pani profesor wyliczała partie polityczne w PRL: „PZPR, ZSL i SD”. Ja na to: „A ROPCiO?” – czyli Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Pani: „Za drzwi!”. No to szedłem sobie do pobliskiej piekarni po bułeczkę. Miałem przerwę wcześniej. Teraz też nie wybito mi z głowy, że czegoś nie można mówić, bo jest to zabronione. Musi człowiek siedzieć cicho, bo go zmieszają z błotem tradycyjnie: jako faszystę czy antysemitę, albo postmodernistycznie: jako homofoba i niszczyciela przyrody. A właśnie człowiek nie musi. „Musi to na Rusi, a w Polsce nie” – jak mnie nauczono w przedszkolu (upaństwowionym) u sióstr na rogu Krasińskiego i Stołecznej (dziś św. ks. Jerzego Popiełuszki).

Zawsze jest coś, o co warto powalczyć. Gdy przybyłem do USA ponad 40 lat temu, to było tak, jak trzeba. Naturalnie objawiały się symptomy patologii nienawiści, antywolności, ale były one ograniczone wówczas do miast, a szczególnie do niektórych wydziałów uniwersyteckich. Około 1984 r. doświadczyłem antychrystianizmu po raz pierwszy. Pracowałem w Grodins, to taki elegancki sklep odzieżowy. To dłuższa historia. Pracę pomogła mi znaleźć moja przyjaciółka Gini Wilson, pianistka jazzowa. Grała ze Stanem Getzem. Nasza wspólna znajoma, a Gini bliska koleżanka Lee Herbst Gruhn (1927–2010) – śpiewaliśmy wspólnie kolędy bożonarodzeniowe – kumplowała się z właścicielem sieci sklepów Grodins Arnoldem Michaelsem (1910–1999). Przyjął mnie do głównego sklepu w San Francisco. Cieszyłem się bardzo z nowej pracy, ale zastrzegłem, że szkoła jest dla mnie najważniejsza, więc musiałem dopasować godziny pracy do rozkładu wykładów. Dobra. Zgoda. I tak dzięki pomocy żydowskich znajomych mogłem sobie studiować i pracować. Zarówno Lee, jak i p. Michaels są już niestety błogosławionej pamięci (b.p.), czyli zmarli. Właściwie nikt z obcych (nie rodziny) nie był dla mnie tak życzliwy, jak normalni amerykańscy Żydzi. Jednocześnie nikt mi tak nie dokuczał jak żydokomuna. To wielka różnica, o której zresztą wielokrotnie pisałem.

W każdym razie moje pierwsze święta bożonarodzeniowe w Grodins to była wielka zawierucha. Okres szaleństw i zakupów. Naturalnie jeszcze w 1982 r. pracowałem w sklepie z alkoholami w święta, ale było to w San Mateo. Teraz to był wielkomiejski sklep z ciuchami. Młyn non stop. W pewnym momencie obsłużyłem klienta z synem. Znalazłem to, co chcieli, zapakowałem – chcieli „gift wrap”, czyli w ozdobnym papierze. Dobrze. Zrobione, zapłacili. Dziękują, ja też im dziękuję. I mówię: „Merry Christmas”, czyli Wesołych świąt Bożego Narodzenia.
Na to syn agresywnie: „To co? Jezus się rodzi?”. „Jasne, że się rodzi” – odparłem, nie rozumiejąc przyczyn wściekłego tonu. I zaczęło się. Okazało się, że był to wojujący ateista. Ojciec usiłował uspokoić chłopaka. Ode mnie pałeczkę przejął kolega. Wiadomo, klient ma zawsze rację. Może z nim, ale nie ze mną. Ja poszedłem sobie na przerwę. Ponieważ jestem katolikiem, obchodzę święta. W związku z tym zawsze i wszędzie życzę wszystkim Wesołych świąt Bożego Narodzenia – Merry Christmas.

Teraz nastały w USA takie czasy, że w wielu większych miastach sklepy i inne przedsiębiorstwa wręcz nakazują pracownikom zupełne unikanie tematu, aby nikogo nie urazić. Naturalnie natężenie tego jest różne w różnych miejscach. Na przykład przed ostatnimi świętami po drodze na Florydę zatrzymaliśmy się pod Savannah w stanie Georgia w hotelu należącym do sieci Hilton. Obiekt był zupełnie świątecznie nieudekorowany. Nic. Zero. Ja naturalnie życzyłem wszystkim Merry Christmas, co spowodowało wielką radość u wszystkich z obsługi, z którymi miałem do czynienia: od recepcjonistek do sprzątaczek. Nasz pierwszy postój w Hiltonie na Singer Island przy West Palm Beach był podobny pod względem bożonarodzeniowego entuzjazmu obsługi. I odwrotnie niż w Savannah nie był to entuzjazm reagujący jedynie na moje Merry Christmas. Sami składali życzenia. Ponadto hotel był jak najbardziej udekorowany, a dzieciaki dostawały prezenty. Czyli – już można.

Potem w Miami Beach i gdzie indziej mówiłem to samo. Zdając sobie sprawę z tego, że w Imperium USA jest mnóstwo rozmaitych ludzi, to robię jedną koncesję i mówię: „Merry Christmas or whatever floats your boat”. Są przecież innowiercy, z którymi jednak – jako chrześcijanin – muszę dzielić się dobrą nowiną. W jednym sklepie na moje „Merry Christmas” kasjer z uśmiechem odpowiedział mi: „Happy Hanukkah!”, czyli Wesołej Chanuki. Wówczas przypadało też i to święto. Ja mu na to: „Aha! To moje ulubione święto żydowskie. Żydowscy twardziele zeszli z gór, aby dać nauczkę żydowskim liberałom, którzy kolaborowali z hellenistycznymi okupantami. Tak im dowalili, że trzeba było przez dziewięć dni czyścić świątynie starotestamentowe z krwi zdrajców. Stąd na pamiątkę pali się dziesięć świeczek”. Kasjer bardzo się ucieszył i śmiał długo. Prawda jest zawsze ciekawsza od czegokolwiek, co można wymyślić. I dotyczy to też prawdy o Jezusie Chrystusie, którego nie powinniśmy się wypierać. Stąd Merry Christmas! Również w ramach małego sabotażu.
Miami Beach, FL, 2 stycznia 2023 r.

 

 


 

 

 


 

POLECANE
Prezydent rozmawiał z Trumpem: Zapewniłem, że zwycięstwo Nawrockiego... z ostatniej chwili
Prezydent rozmawiał z Trumpem: "Zapewniłem, że zwycięstwo Nawrockiego..."

Andrzej Duda rozmawiał z Donaldem Trumpem. Podkreślił, że wygrana Karola Nawrockiego zapewni kontynuację proamerykańskiego kursu Polski.

Tȟašúŋke Witkó: Karol Nawrocki musi zdążyć do Waszyngtonu przed Friedrichem Merzem tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Karol Nawrocki musi zdążyć do Waszyngtonu przed Friedrichem Merzem

Na niecały tydzień przed rosyjsko-ukraińskimi rozmowami pokojowymi w Stambule, znalazł się wśród Republikanów mądry człek – senator Lindsey Olin Graham – który powiedział wprost, że bez drakońskich sankcji nałożonych na Kreml i jego handlowych sojuszników, przy stole negocjacyjnym Rosja będzie kluczyć zwodzić i markować dobre chęci, zaś w tym czasie jej wojska poczynią kolejne postępy na froncie. Skąd Graham to wie?

Skandal na Forum Polsko-Niemieckim. Ambasada RP w Berlinie wydała komunikat z ostatniej chwili
Skandal na Forum Polsko-Niemieckim. Ambasada RP w Berlinie wydała komunikat

Podczas uroczystości w polskiej ambasadzie w Berlinie doszło do niebywałego skandalu – reżyser Elwira Niewiera stwierdziła, że Karol Nawrocki "nie wygrałby wyborów bez wsparcia ze strony rosyjskiej propagandy". Ambasada RP w Berlinie odpowiada lakonicznie – wypowiedź polskiej reżyser "miała charakter prywatny".

O co chodzi z wymianą studencką Erasmus? Według prof. Mieńkowskiej-Norkiene o seks? z ostatniej chwili
O co chodzi z wymianą studencką Erasmus? Według prof. Mieńkowskiej-Norkiene o seks?

– Czemu Hołownia miałby nie wyjść: "ej chłopaki, popieracie Mentzena, on chce nas wyprowadzić w UE, a szczerze to nie Mentzen wam zapewni tę niepowtarzalną możliwość obcowania blisko z osobami z jakimi chcecie, nie zapewni wam tego w takim stopniu, Erasmus – stwierdziła socjolog z UW prof. Renata Mieńkowska-Norkiene.

Znamy skład reprezentacji Polski na mecz z Mołdawią z ostatniej chwili
Znamy skład reprezentacji Polski na mecz z Mołdawią

Selekcjoner Michał Probierz podał skład Biało-Czerwonych na mecz z Mołdawią.

Strzelanina pod Biedronką. Wiadomo, kim jest zatrzymany mężczyzna z ostatniej chwili
Strzelanina pod Biedronką. Wiadomo, kim jest zatrzymany mężczyzna

Nie milkną echa piątkowej akcji policji w Bolkowie w woj. dolnośląskim, gdzie policjanci bezskutecznie próbowali zatrzymać kierowcę bmw. Prokuratura przekazała, kim jest zatrzymany mężczyzna.

W PSL sondują koalicję z PiS i Konfederacją? Pytania do działaczy w całym kraju z ostatniej chwili
W PSL sondują koalicję z PiS i Konfederacją? "Pytania do działaczy w całym kraju"

Do działaczy PSL w całym kraju poprzez komunikatory internetowe co jakiś czas dociera sonda z zestawem pytań. Władze ludowców mają sondować, czy "doły" zaakceptowałyby koalicję z PiS i Konfederacją – twierdzi serwis opolska360.pl

Szokujące słowa w polskiej ambasadzie w Berlinie: Nawrocki nie wygrałby bez wsparcia rosyjskiej propagandy z ostatniej chwili
Szokujące słowa w polskiej ambasadzie w Berlinie: "Nawrocki nie wygrałby bez wsparcia rosyjskiej propagandy"

Podczas uroczystości w polskiej ambasadzie w Berlinie doszło do niebywałego skandalu. Nagrodzona reżyser Elwira Niewiera stwierdziła, że Karol Nawrocki "nie wygrałby wyborów bez wsparcia ze strony rosyjskiej propagandy".

Last minute w czerwcu. Te kierunki to strzał w dziesiątkę Wiadomości
Last minute w czerwcu. Te kierunki to strzał w dziesiątkę

Czerwiec to świetny moment na szybki urlop - jeszcze przed szczytem sezonu, ale już w pełni wakacyjnej atmosfery. Temperatury są przyjemne, tłumów jeszcze nie ma, a ceny mogą pozytywnie zaskoczyć.

Znany polski piłkarz kontuzjowany. Nie zagra w meczu przeciwko Mołdawii Wiadomości
Znany polski piłkarz kontuzjowany. Nie zagra w meczu przeciwko Mołdawii

Reprezentacja Polski szykuje się do towarzyskiego spotkania z Mołdawią, które odbędzie się dziś wieczorem na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Niestety, zabraknie w nim jednego z kluczowych zawodników.

REKLAMA

[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Mały sabotaż

Mały sabotaż może być formą dawania świadectwa i komunikowania swych preferencji. Jest również sposobem na ośmielanie zlęknionych. Na przykład lubię mówić: „Weselszego nowego roku!”. A dlaczego „weselszego”? Bo zawsze może być weselej, a wtedy jest zwykle i lepiej, i fajniej. A przynajmniej mam taką nadzieję, czego czytelnikom „Tygodnika Solidarność” serdecznie życzę.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Mały sabotaż
/ Foto T. Gutry

Chciałbym też zachęcić do optymizmu. Nie do mrzonkowego podejścia do życia, ale do realistycznego spojrzenia na rzeczywistość. Jest tak, jak jest, a nie tak, jakbyśmy chcieli, aby było. Dla wielu ta rzeczywistość jest demobilizująca. Jeśli jest tak, a nie inaczej, albo lepiej – jeśli jest tak źle czy byle jak, to ja na to nie mam wpływu i nie powinienem w związku z tym robić nic, żeby to zmienić i aby było tak, jak powinno być. Nic bardziej błędnego. Często słyszy się (nie tylko w Polsce, ale też i tutaj w USA) utyskiwanie: „Jest strasznie, nic nie można zrobić”. No, to rusz odwłokiem, bracie i siostro, zachęcam. Nawet minimalne wysiłki przecież się liczą. Nawet symboliczny upór czy przejaw inicjatywy pomagają. Sygnalizują nam i innym, że nie jesteśmy bezradni. Wzmacniają nas psychologicznie i nastawiają pozytywniej. A pozytywne myślenie może być kluczem do sukcesu. Defetyzm paraliżuje, optymistyczne nastawienie do życia napędza ducha.

Jeden z moich kolegów, osoba wielce zasłużona, wysoko postawiona niegdyś w administracji Ronalda Reagana, ma zwyczaj przekładania książek w księgarni. Usuwa z eksponowanych miejsc lewackie pozycje i zastępuje je prawicowymi, albo przynajmniej nielewackimi. Cieszy się niezmiennie z tego małego sabotażu, zanosi się wewnętrznym chichotem chochlika. Jak powiadam, jest to osoba szacowna i niezwykle zasłużona. Właściwie nie musi uciekać się do takich sztubackich posunięć, ale on uważa, że musi. Bo wtedy lepiej się czuje sam ze sobą. Nie pozwala się lewactwu panoszyć. Ponad dwadzieścia lat temu, gdy pracowałem na Uniwersytecie w Wirginii, jeden z moich studentów, konserwatywny katolik pochodzenia irlandzkiego, poszedł do księgarni nieopodal kampusu. Poprosił o książkę katolickiego konserwatysty Warrena H. Carrolla pt. „The Last Crusade” (1996 rok) o wojnie domowej w Hiszpanii. Sprzedawcy nie wiedzieli, co to jest. Chcieli mu wsadzić jakiś chłam trockisty Paula Prestona. Student naciskał i wymógł na nich, aby „Ostatnią Krucjatę” sprowadzili. Potem przyszedł mi się pochwalić. Mówił, że bardzo się denerwował, no bo przecież był w gnieździe lewactwa i postąpił kontrkulturowo. „Kontr-kontrkulturowo”, poprawiłem go. Ta rozmowa w księgarni była dla studenta przełomowa. Przestał się bać. Zaczął walczyć otwarcie o swoje racje.

Niektórzy z czytelników „Tygodnika Solidarność” zapewne pamiętają taką potrzebę zrobienia czegoś przeciwko dyktaturze jeszcze za czasów komuny. No właśnie. Dobrym sposobem jest dawanie świadectwa. W latach siedemdziesiątych w liceum w Warszawie pani profesor wyliczała partie polityczne w PRL: „PZPR, ZSL i SD”. Ja na to: „A ROPCiO?” – czyli Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Pani: „Za drzwi!”. No to szedłem sobie do pobliskiej piekarni po bułeczkę. Miałem przerwę wcześniej. Teraz też nie wybito mi z głowy, że czegoś nie można mówić, bo jest to zabronione. Musi człowiek siedzieć cicho, bo go zmieszają z błotem tradycyjnie: jako faszystę czy antysemitę, albo postmodernistycznie: jako homofoba i niszczyciela przyrody. A właśnie człowiek nie musi. „Musi to na Rusi, a w Polsce nie” – jak mnie nauczono w przedszkolu (upaństwowionym) u sióstr na rogu Krasińskiego i Stołecznej (dziś św. ks. Jerzego Popiełuszki).

Zawsze jest coś, o co warto powalczyć. Gdy przybyłem do USA ponad 40 lat temu, to było tak, jak trzeba. Naturalnie objawiały się symptomy patologii nienawiści, antywolności, ale były one ograniczone wówczas do miast, a szczególnie do niektórych wydziałów uniwersyteckich. Około 1984 r. doświadczyłem antychrystianizmu po raz pierwszy. Pracowałem w Grodins, to taki elegancki sklep odzieżowy. To dłuższa historia. Pracę pomogła mi znaleźć moja przyjaciółka Gini Wilson, pianistka jazzowa. Grała ze Stanem Getzem. Nasza wspólna znajoma, a Gini bliska koleżanka Lee Herbst Gruhn (1927–2010) – śpiewaliśmy wspólnie kolędy bożonarodzeniowe – kumplowała się z właścicielem sieci sklepów Grodins Arnoldem Michaelsem (1910–1999). Przyjął mnie do głównego sklepu w San Francisco. Cieszyłem się bardzo z nowej pracy, ale zastrzegłem, że szkoła jest dla mnie najważniejsza, więc musiałem dopasować godziny pracy do rozkładu wykładów. Dobra. Zgoda. I tak dzięki pomocy żydowskich znajomych mogłem sobie studiować i pracować. Zarówno Lee, jak i p. Michaels są już niestety błogosławionej pamięci (b.p.), czyli zmarli. Właściwie nikt z obcych (nie rodziny) nie był dla mnie tak życzliwy, jak normalni amerykańscy Żydzi. Jednocześnie nikt mi tak nie dokuczał jak żydokomuna. To wielka różnica, o której zresztą wielokrotnie pisałem.

W każdym razie moje pierwsze święta bożonarodzeniowe w Grodins to była wielka zawierucha. Okres szaleństw i zakupów. Naturalnie jeszcze w 1982 r. pracowałem w sklepie z alkoholami w święta, ale było to w San Mateo. Teraz to był wielkomiejski sklep z ciuchami. Młyn non stop. W pewnym momencie obsłużyłem klienta z synem. Znalazłem to, co chcieli, zapakowałem – chcieli „gift wrap”, czyli w ozdobnym papierze. Dobrze. Zrobione, zapłacili. Dziękują, ja też im dziękuję. I mówię: „Merry Christmas”, czyli Wesołych świąt Bożego Narodzenia.
Na to syn agresywnie: „To co? Jezus się rodzi?”. „Jasne, że się rodzi” – odparłem, nie rozumiejąc przyczyn wściekłego tonu. I zaczęło się. Okazało się, że był to wojujący ateista. Ojciec usiłował uspokoić chłopaka. Ode mnie pałeczkę przejął kolega. Wiadomo, klient ma zawsze rację. Może z nim, ale nie ze mną. Ja poszedłem sobie na przerwę. Ponieważ jestem katolikiem, obchodzę święta. W związku z tym zawsze i wszędzie życzę wszystkim Wesołych świąt Bożego Narodzenia – Merry Christmas.

Teraz nastały w USA takie czasy, że w wielu większych miastach sklepy i inne przedsiębiorstwa wręcz nakazują pracownikom zupełne unikanie tematu, aby nikogo nie urazić. Naturalnie natężenie tego jest różne w różnych miejscach. Na przykład przed ostatnimi świętami po drodze na Florydę zatrzymaliśmy się pod Savannah w stanie Georgia w hotelu należącym do sieci Hilton. Obiekt był zupełnie świątecznie nieudekorowany. Nic. Zero. Ja naturalnie życzyłem wszystkim Merry Christmas, co spowodowało wielką radość u wszystkich z obsługi, z którymi miałem do czynienia: od recepcjonistek do sprzątaczek. Nasz pierwszy postój w Hiltonie na Singer Island przy West Palm Beach był podobny pod względem bożonarodzeniowego entuzjazmu obsługi. I odwrotnie niż w Savannah nie był to entuzjazm reagujący jedynie na moje Merry Christmas. Sami składali życzenia. Ponadto hotel był jak najbardziej udekorowany, a dzieciaki dostawały prezenty. Czyli – już można.

Potem w Miami Beach i gdzie indziej mówiłem to samo. Zdając sobie sprawę z tego, że w Imperium USA jest mnóstwo rozmaitych ludzi, to robię jedną koncesję i mówię: „Merry Christmas or whatever floats your boat”. Są przecież innowiercy, z którymi jednak – jako chrześcijanin – muszę dzielić się dobrą nowiną. W jednym sklepie na moje „Merry Christmas” kasjer z uśmiechem odpowiedział mi: „Happy Hanukkah!”, czyli Wesołej Chanuki. Wówczas przypadało też i to święto. Ja mu na to: „Aha! To moje ulubione święto żydowskie. Żydowscy twardziele zeszli z gór, aby dać nauczkę żydowskim liberałom, którzy kolaborowali z hellenistycznymi okupantami. Tak im dowalili, że trzeba było przez dziewięć dni czyścić świątynie starotestamentowe z krwi zdrajców. Stąd na pamiątkę pali się dziesięć świeczek”. Kasjer bardzo się ucieszył i śmiał długo. Prawda jest zawsze ciekawsza od czegokolwiek, co można wymyślić. I dotyczy to też prawdy o Jezusie Chrystusie, którego nie powinniśmy się wypierać. Stąd Merry Christmas! Również w ramach małego sabotażu.
Miami Beach, FL, 2 stycznia 2023 r.

 

 


 

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe