Franciszek: „Trzeba czuwać, by strzec naszych serc i zrozumieć, co dzieje się we wnętrzu”
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
Wkraczamy teraz w ostatni etap tego cyklu katechez na temat rozeznania. Rozpoczęliśmy od przykładu św. Ignacego z Loyoli; następnie rozważaliśmy elementy rozeznania - czyli modlitwę, poznanie samych siebie, pragnienie i „księgę życia” -; zatrzymaliśmy się nad strapieniem i pocieszeniem, które tworzą jego „materię”; a potem doszliśmy do potwierdzenia dokonanej decyzji.
Uważam za konieczne włączenie do tego punktu odniesienia istotnej postawy, aby cała praca dokonana w celu rozeznania tego, co najlepsze i podjęcia dobrej decyzji nie została zaprzepaszczona: a byłaby to postawa czujności. Bo rzeczywiście istnieje zagrożenie, jak słyszeliśmy w czytanym fragmencie Ewangelii. Istnieje ryzyko, a polega ono na tym, że „złośliwiec”, czyli Zły, może wszystko zniszczyć, sprawiając, że wrócimy do punktu wyjścia, w istocie w jeszcze gorszym stanie. Właśnie dlatego tak ważne jest zachowanie czujności. Zatem dzisiaj wydawało mi się stosowne podkreślenie tej postawy, której wszyscy potrzebujemy, aby proces rozeznawania się powiódł i trwał.
Rzeczywiście, w swoim nauczaniu Jezus bardzo podkreśla, że dobry uczeń czuwa, nie zasypia, nie nabiera nadmiernej pewności siebie, gdy sprawy układają się dobrze, ale pozostaje czujny i gotowy do wypełnienia swoich obowiązków.
Na przykład w Ewangelii św. Łukasza Jezus mówi: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie” (12, 35-37).
Trzeba czuwać, by strzec naszych serc i zrozumieć, co dzieje się we wnętrzu.
Chodzi o stan ducha chrześcijan, którzy oczekują ostatecznego przyjścia Pana; ale można go również rozumieć jako zwyczajną postawę, jaką należy przyjąć w postępowaniu życiowym, aby nasze dobre wybory, dokonywane niekiedy po żmudnym rozeznaniu, mogły być wytrwale i konsekwentnie kontynuowane oraz przynosić owoce.
Jeśli zabraknie czujności istnieje bardzo duże ryzyko, jak już powiedzieliśmy, że wszystko zostanie stracone. Nie chodzi o zagrożenie natury psychologicznej, lecz duchowej, prawdziwe sidła złego ducha. Oczekuje on bowiem na właściwy moment, kiedy jesteśmy zbyt pewni siebie, kiedy wszystko układa się pomyślnie, kiedy wszystko „idzie jak po maśle” i mamy, jak to się mówi, „wiatr w plecy”. Rzeczywiście, w małej przypowieści ewangelicznej, którą usłyszeliśmy, mowa jest o tym, że duch nieczysty, gdy wraca do domu, z którego wyszedł, „zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym” (Mt 12, 44). Wszystko jest na swoim miejscu, wszystko jest w porządku, ale gdzie jest pan domu? Nie ma go. Nie ma nikogo, kto by nad nim czuwał i strzegł. A w tym tkwi problem. Pana domu nie ma, wyszedł, jest rozproszony; albo jest w domu, lecz śpi, więc jest tak, jakby go nie było. Nie jest czujny, nie jest uważny, bo jest zbyt pewny siebie i stracił pokorę, by strzec swojego serca. Musimy zawsze strzec naszego domu, naszego serca i nie dać się rozproszyć i pójść... bo tu tkwi problem, jak mówi przypowieść.
Zły duch może więc z tego skorzystać i wrócić do tego domu. Ewangelia mówi jednak, że nie wraca tam sam, lecz razem z „siedmiu innymi duchami złośliwszymi niż on sam” (w. 45). Kompania złoczyńców, banda opryszków. Ale - pytamy - jak to możliwe, że mogą wejść bez przeszkód? Jak to możliwe, że pan domu tego nie zauważa? Czyż nie był tak doskonały w przeprowadzeniu rozeznania i wypędzeniu ich? Czyż znajomi i sąsiedzie nie prawili mu komplementów na temat tego domu, tak pięknego i eleganckiego, tak zadbanego i czystego? Domu serca? Tak, ale może właśnie z tego powodu za bardzo zakochał się w domu, czyli w sobie, i przestał oczekiwać na Pana, czekać na przyjście Oblubieńca; może z obawy przed zburzeniem tego porządku nie przyjmował już nikogo, nie zapraszał ubogich, bezdomnych, tych, którzy zakłócali porządek... Jedno jest pewne: tu wchodzi w grę zła pycha, zarozumiałość, że ma się rację, że jest się dobrym, że jest się w porządku. Często słyszymy kogoś, kto mówi. „ To prawda, wcześniej byłem niedobry, ale nawróciłem się i obecnie, teraz domu jest uporządkowany dzięki Bogu, i z tego powodu można być spokojnym…” Kiedy zbytnio ufamy sobie, a nie łasce Bożej, wtedy Zły znajduje otwarte drzwi. Następnie organizuje wyprawę i bierze w posiadanie ten dom. A Jezus podsumowuje: „staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni. Tak będzie i z tym przewrotnym plemieniem” (w. 45).
Ale czyż pan tego nie zauważa? Nie, bo to są uprzejme demony: wchodzą niezauważalnie, pukają do drzwi, są grzeczne. „Nie no dobra, chodź, wejdź...”, a w końcu rozkazują im w duszy. Uważajcie na te małe diabełki, na te demony... diabeł jest uprzejmy, kiedy udaje wielkiego pana, prawda? Bo wchodzi naszymi drzwiami, by wyjść swoimi. Trzeba strzec domu przed tym oszustwem, przed uprzejmymi diabłami. A duchowa światowość idzie zawsze tą drogą.
Drodzy bracia i siostry, wydaje się to niemożliwe, ale tak się dzieje. Wiele razy zostajemy pokonani w bitwach z powodu tego braku czujności. Bardzo często Pan daje nam wiele łask a w końcu nie jesteśmy w stanie wytrwać w tej łasce i tracimy wszystko, ponieważ brakuje nam czujności. Nie strzegliśmy bram, a następnie zostaliśmy oszukani przez kogoś, kto jest uprzejmy, wchodzi do środka i po sprawie. Tak działa diabeł. Każdy może to również sprawdzić, zastanawiając się nad swoją historią osobistą. Nie wystarczy dokonać dobrego rozeznania i dobrego wyboru. Trzeba zachować czujność, strzec tej łaski, którą dał nam Bóg, czuwać. Bo możesz mi powiedzieć: „Kiedy widzę jakiś nieład, natychmiast zauważam, że jest tam diabeł, że jest jakaś pokusa”. Tak, ale tym razem jest przebrany za Anioła. Diabeł przebiera się za Anioła przychodzi z uprzejmymi słówkami i przekonuje cię a na koniec stan się gorszy, niż na początku. Trzeba pozostać czujnymi, czuwać nad sercem. Gdybym dzisiaj zapytał każdego z nas, a także samego siebie: „Co się dzieje w twoim sercu?”. Być może nie będziemy w stanie powiedzieć wszystkiego. Powiemy o jednej czy drugie sprawie, ale wszystko? Trzeba czuwać nad sercem. Bowiem czujność jest znakiem mądrości, jest przede wszystkim znakiem pokory – boję się bowiem, że upadnę, pokory, która jest najlepszą drogą życia chrześcijańskiego. Dziękuję!
tłum. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan