Paweł Jędrzejewski: Dziecko musi umrzeć. Moralna podstawa świata wali się w gruzy
W wyborach, które odbyły się w ostatni wtorek w USA, w Kalifornii poddana została pod referendum propozycja wpisania do stanowej konstytucji prawa do aborcji. Została ona przyjęta z dużym poparciem wyborców. Głosy są jeszcze liczone, ale wiadomo, że zaaprobowały ją około dwie trzecie głosujących, a przeciwstawiła się jej zaledwie jedna trzecia. W praktyce jest to zgoda na niszczenie płodu „na życzenie” w każdej fazie jego rozwoju.
W sprawie aborcji nic się z tego powodu nie zmienia. Tak było w Kalifornii dotychczas. Jest to po prostu manifestacja poparcia dla prawa do aborcji po wyroku Sądu Najwyższego z czerwca, który stwierdził, że aborcja nie jest chroniona przez konstytucję USA, a reguły jej dotyczące mają być ustalane na poziomie stanowym, a nie federalnym.
Tak więc w konstytucji kalifornijskiej znajdzie się potwierdzenie, że aborcja może być dokonywana na życzenie do momentu, gdy płód będzie zdolny do samodzielnego życia – ale życia bez nadzwyczajnych środków medycznych. Nie może być brane pod uwagę żadne poważne pomaganie płodowi w przeżyciu.
Dziecko musi umrzeć
Jednak to wcale nie koniec, bo sprawy idą znacznie dalej: aborcja jest dozwolona do końca trwania ciąży, czyli bez żadnych ograniczeń czasowych, jeśli ciąża zagraża zdrowiu lub życiu ciężarnej. Z pozoru to logiczne. Zauważmy jednak, że nie ma mowy o „poważnym” zagrożeniu zdrowia kobiety. Wystarczy jakiekolwiek zagrożenie. I, co gorsze, w takiej sytuacji jest absolutnie nieistotne, że dziecko jest zdrowe i już zdolne do samodzielnego życia oraz że bogaci, a bezdzietni Kalifornijczycy czekają w kolejkach na możliwość adopcji (dlatego adoptują dzieci z Azji i Afryki). Jeśli kobieta podejmie decyzję popartą diagnozą lekarza o zagrożeniu jej zdrowia, dziecko – mimo że mogłoby żyć – musi umrzeć. Choć w Stanach na zaadoptowanie dziecka czekają 2 miliony potencjalnych rodziców.
W praktyce oznacza to, że aborcja może być dokonana zawsze, do momentu samego porodu. Bo teoria prawna to jedno, a praktyka to drugie – lekarz nie musi wcale być jakoś szczególnie nieuczciwy, żeby stwierdzić, że utrzymanie ciąży w dziewiątym miesiącu stanowi zagrożenie dla zdrowia ciężarnej. Wystarczy nawet, że uzna, iż urodzenie dziecka może skutkować u niej depresją.
Inaczej mówiąc, nie ma rzeczywistych ograniczeń, a to oznacza, że ani życie płodu, ani dziecka, które mogłoby już przeżyć samodzielnie, nie jest chronione.
Nie wspominałbym nawet o tym, bo temat aborcji jest chyba najbardziej dyskutowanym i zarazem najsilniej nierozstrzygalnym dylematem etycznym, jaki istnieje. I już napisano na ten temat setki ton tekstów.
Jednak tu mamy do czynienia nie tylko ze skrajnym podejściem do aborcji, ale – jednocześnie – z ogromnym, masowym, wielomilionowym poparciem dla tej skrajności. I to w dodatku w Kalifornii – stanie, którego populacja jest prawie w jednej trzeciej katolicka. To świadczy o zmianach mentalności na znaczną skalę.
Co naprawdę decyduje?
Jakie są więc rzeczywiste kryteria (choć niesformułowane), pozwalające na aborcję płodu lub (w końcowych miesiącach ciąży) pozbawienie dziecka życia, mimo że mogłoby żyć? Jednym jest brak formalnego „przyjścia na świat” i zyskania w ten sposób ochrony prawnej, przysługującej każdemu człowiekowi. To dziecko nigdy się nie urodziło. Dlatego jego życie nie jest chronione przez prawo. Choć to żaden etyczny argument, bo by się przecież urodziło, gdyby nie to, że zostało pozbawione życia. Jeżeli nie urodziłoby się w sposób naturalny, to poprzez tzw. cesarkę. Trzeba by więc udawać, że się tego nie wie, aby ten argument potraktować serio. Jest bzdurą.
Drugie, ważniejsze, niesformułowane kryterium, to zerowy poziom świadomości u pozbawianej życia istoty ludzkiej. Guru lewicy, etyk Peter Singer uważa, że sama przynależność do gatunku homo sapiens nie jest wystarczającym powodem, żeby życie człowieka musiało być chronione. Płód lub nienarodzone dziecko nie są „osobą”, nie mają świadomości doznawanej krzywdy, jaką jest zakończenie ich życia. Singer idzie jeszcze dalej i uważa, że narodziny nie zmieniają statusu człowieka i proponował, by „wprowadzić okres przejściowy 28 dni po urodzeniu, po którym dopiero dziecko nabywałoby pełnię praw. Jest to co prawda arbitralnie wybrany moment, który zapożyczyliśmy z idei pochodzącej ze starożytnej Grecji. Dałoby to jednak rodzicom czas na decyzję”. Czyli przez pierwszy miesiąc życia dziecko można by było uśmiercić.
Jeżeli kryterium ma stanowić poziom świadomości, to faktycznie trzeba przyznać, że niemowlę dwumiesięczne ma ją nadal w stanie bliskim zera lub wręcz zerową. A więc na tej samej zasadzie, na której można zamordować dziecko na dzień przed jego narodzeniem, można je zamordować na dwa miesiące po narodzeniu. Tylko co wtedy z chorymi w stanie śpiączki trwającej lata, co z nieuleczalnymi chorymi psychicznie, co ze starcami ze skrajną demencją, co z chorymi w zaawansowanych stadiach choroby Alzheimera? Przecież poziom ich świadomości (i samoświadomości) jest też radykalnie ograniczony lub całkowicie wyłączony.
Niech nas nie zmyli, że to XXI wiek i nowoczesna, „postępowa” Kalifornia
To jest już zdecydowane wejście na drogę prowadzącą do legalizacji mordowania pewnych ludzi, w imię wygody pozostałych. Bo ostatecznie o tę wygodę chodzi tu przede wszystkim. A to musi z czasem prowadzić do eskalacji, bo gdzie postawić granicę? I jak ją uzasadnić? Cała moralna podstawa naszego świata wali się w gruzy. Żegnamy się z etyką judeochrześcijańską. Życie ludzkie przestaje być wartością, jaką miało z samej racji swojego istnienia. Powiedzenie, że to otwieranie puszki Pandory, to za mało. Niebezpieczeństwa są niewyobrażalnie groźne.
To już było w XX wieku, w wersji najbardziej brutalnej. I wiemy, jakie miało skutki. W końcu września 1939 roku w Grand Hotelu w Sopocie Adolf Hitler podjął w trakcie narady z grupą nazistowskich lekarzy decyzję, która zaowocowała jego dyrektywą: „(…) żeby osobom według wszelkiego prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym wobec zupełnie krytycznej oceny stanu ich zdrowia można było zapewnić łaskawą śmierć”. To miało ładnie i etycznie brzmieć. Za słowami o „łaskawej śmierci” kryła się zbrodnia.
Rozpoczęła się „Aktion T4”. Pierwszym etapem było mordowanie upośledzonych dzieci. Następnie – zaraz po zakończeniu podboju Polski – Niemcy rozpoczęli mordowanie pacjentów szpitali psychiatrycznych przy pomocy komór gazowych, masowego rozstrzeliwania i zastrzyków z trucizny. W placówkach szpitalnych między innymi w Owińskach koło Poznania, Świeciu, Kocborowie, Dziekance koło Gniezna, Chełmie Lubelskim, Kościanie, Gostyninie, Kochanówce koło Łodzi, Warcie koło Sieradza, Międzyrzeczu, Choroszczy koło Białegostoku, Kobierzynie, Otwocku, Lublińcu, Działdowie, Rybniku. Wkrótce później także w miejscach na terenie Niemiec i Austrii, gdzie zamordowano tysiące niemieckich pacjentów.
W „Aktion T4” uczestniczyło wielu niemieckich lekarzy (pediatrów, neurologów i psychiatrów). Przyjmuje się, że cała akcja pochłonęła życie około 200 tysięcy ludzi o ograniczonej świadomości, upośledzonych psychicznie, którzy zostali zagazowaniu, rozstrzelani lub otruci.
Co to ma wspólnego z Kalifornią?
Oczywiście czym innym – z pozoru – jest aborcja, a czym innym mordowanie np. 40-letniego pacjenta szpitala psychiatrycznego. Pozornie. Bo w obu przypadkach chodzi o Singerowskie kryteria: mordowani ludzie mają ograniczony lub zerowy poziom świadomości. Ponadto są bezużyteczni i nikt ich nie chce. To identycznie dotyczy dziecka w Kalifornii, które zostaje poddane aborcji w czasie, gdy jest już zdolne do życia poza organizmem matki, ale ona go nie chce, jest dla niej bezużyteczne i – co najważniejsze – nie ma ono świadomości doznawanej krzywdy, co daje fałszywe poczucie, że etycznie wszystko jest w porządku.
Istnieje jednak zasadnicza różnica, którą koniecznie trzeba zaakcentować. Wtedy o państwowej zgodzie na śmierć tych niechcianych i niepotrzebnych ludzi decydowała grupa zbrodniarzy, po wojnie ściganych, a nawet skazywanych za swoje czyny na karę śmierci.
Dziś o prawie zezwalającym na uśmiercenie dzieci, których matki nie chcą, decydują miliony wyborców w samym środku cywilizowanego świata, w demokratycznym głosowaniu.
I to jest znacznie bardziej przerażające.