[Nasz wywiad] Tolkien był admiratorem naszej cywilizacji
Mateusz Kosiński, „Tygodnik Solidarność”: – Na jesieni czeka nas premiera serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” wyprodukowanego przez Amazona. W sieci pojawiły się pierwsze zdjęcia z serialu, które wywołały gorące dyskusje wśród fanów. Jedną z przyczyn jest chociażby fakt, że w przeciwieństwie do filmów Petera Jacksona i wielu licznych wyobrażeń uniwersum Tolkiena (komiksów, rysunków, gier komputerowych) do Śródziemia dotarł „postęp” i wśród przedstawicieli różnych ras (elfów, krasnoludów) możemy dostrzec chociażby Murzynów. Konserwatywna część czytelników Tolkiena powołuje się na jego europejskie, nordyckie inspiracje, ta lewicowa twierdzi, że wprost nie pisał o tym, jaki kolor skóry mają konkretne rasy, a sam przekaz płynący chociażby z „Władcy Pierścieni” mówi o potrzebie współpracy i zrozumienia między rasami. Czy kolor skóry elfów ma znaczenie i czy jest o co kruszyć kopie?
Marcin Bąk: – Kruszenie kopii w tym momencie istotnie nie ma już sensu. Serial został wyprodukowany, trwają jeszcze jakieś działania w postprodukcji, ale niczego zmienić się nie da. Świat ujrzy więc dzieło odbiegające dość znacznie, przynajmniej w warstwie wizualnej, od wizji Tolkiena. Znaczna część widzów, szczególnie tych najmłodszych, którzy na ogół już w ogóle nie sięgają po książki, pozna uniwersum tolkienowskie wyłącznie w tej dziwnej wersji.
Jest natomiast sens o tym rozmawiać, zastanowić się, co leżało u źródeł literackiej twórczości oksfordzkiego profesora, z jakich tradycji kulturowych czerpał, co chciał nam powiedzieć i jakie elementy współczesnych ekranizacji stanowią wypaczenie jego wizji. Czy kolor skóry elfów ma znaczenie? Z pewnością tak, podobnie jak w naszym świecie. Ma znaczenie wiek, płeć, wzrost, kolor oczu i włosów. To po prostu części składające się na naszą tożsamość. Podkreśliłbym tutaj słowo TOŻSAMOŚĆ, niezwykle ważne dla całej naszej cywilizacji, której wielkim znawcą i admiratorem pozostawał profesor. Tożsamość, która, proszę zwrócić uwagę, jest silnie kwestionowana przez różne współczesne nurty ideowe, takie jak postmodernizm chociażby.
Wracając do kwestii koloru skóry poszczególnych ras – owszem, Tolkien dawał opisy wyglądu istot stworzonych przez siebie, nieraz bardzo szczegółowe. Trzy rasy elfów – Vanyari, Teleri i Noldorii – mają wszystkie jasną skórę, typ antropologiczny, jakbyśmy to powiedzieli: kaukaski, czyli europejski, ale różnią się między sobą kolorem włosów i oczu. To jest w jakiś sposób zrozumiałe, elfy tolkienowskie są elfami pochodzącymi z mitologii i folkloru północnej Europy. To nie są rzecz jasna głupawe skrzaciki z orszaku Santa Clausa, również zwane elfami, ani małe skrzydlate duszki. Nic z tych rzeczy. Elfy Tolkiena to pierwotne wyobrażenie mitologiczne tych postaci, są to raczej Wspaniali Ludzie, czyli istoty, jakimi ludzie zawsze chcieliby być – piękni, zdrowi, długowieczni. Tak ich sobie wyobrażali mieszkańcy północnej Europy, jako lepszą wersję samych siebie, a więc jako ludzi o cechach anatomicznych bardzo do ludzkich północnych plemion zbliżonych.
Mamy natomiast w uniwersum Tolkiena różne rasy ludzkie i to dość dobrze opisane. Ludzie z Zachodu Śródziemia to w większości przedstawiciele typu europeidalnego, są jednak plemiona ze Wschodu, Easterlingowie o cechach azjatyckich czy Haradrimowie przypominający swym wyglądem i kulturą ludy semickie. Na dalekim południu leży Khand, tam mieszkają ludzie o skórze czarnej.
– Jeszcze dwadzieścia lat temu, gdy do kin wchodziła „Drużyna Pierścienia”, nie musielibyśmy toczyć podobnej dyskusji. W międzyczasie mieliśmy czarnoskórego Achillesa, a nawet… Carla Gustafa Mannerheima. Walec postępu rozpędza się?
– Walec postępu i tolerancji toczy się równo, miażdżąc na swej drodze wszelki opór! Można rzecz jasna śmieszkować z absurdalnych obsad aktorskich czy z jeszcze bardziej politycznie poprawnych przeróbek starych baśni, ale jest to wszystko część większej całości. Rewolucja weszła w nowy etap. Zamiast, jak to było u klasycznego Karola Marksa, stawiać barykady i gilotyny, brać się za zmianę stosunków własnościowych, czyli za ową „bazę” społeczno-ekonomiczną, wzięli się za „nadbudowę”. W „nadbudowie” mamy właściwie wszystko, co tworzy naszą cywilizację – tradycję, definicje pojęć Piękna, Dobra, Prawdy, religię, język… Wszystko to jest poddane w dzisiejszych czasach niezwykle silnej presji, tej postmodernistycznej dekonstrukcji, wywracającej wszelkie wypracowane przez kilka tysięcy lat normy. „Kultura jako źródło zła” – wykrzykują luminarze postępu i tolerancji. Ciekawym przykładem takiego demontażu archetypów kulturowych był, świetny skądinąd pod względem warsztatowym, animowany film „Shrek”. Wszystkie archetypy wypracowane w naszej cywilizacji były tam albo zburzone, albo odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni. W to wszystko zaangażowane są bardzo duże pieniądze, duże firmy, instytucje społeczne, bardzo wpływowi ludzie. Dekonstrukcja odbywa się na wielu polach – języka, sztuki, rozbijana jest tożsamość jednostki. Niezwykle ciekawym nurtem, ciekawym dla badacza ideologii, jest nurt pisania na nowo dziejów. Szczególną odmianą tego typu działalności jest „herstoria”, czyli w odróżnieniu od historii – „historia” pisana z kobiecego punktu widzenia. I to nawet nie taka, jaka była z tego punktu widzenia, ale jaka powinna być. To oczywista gra słów, herstoria od „her story” nie ma nic wspólnego z nauką czy jakimkolwiek dociekaniem prawdy, ale staje się coraz bardziej popularnym narzędziem ideologii. Taka alternatywna wizja dziejów i alternatywna wizja kultury bierze się za kolejne elementy naszej cywilizacji. Ja już wiele lat temu zetknąłem się na forach fanowskich z pierwszymi, jeszcze nieśmiałymi sugestiami, by Tolkiena napisać na nowo, uwzględniając potrzeby dzisiejszych czasów.
– Odrzucając współczesną politykę – uniwersum Tolkiena do dziś imponuje dbałością o szczegóły. Profesor zadbał o detale chociażby w kwestiach historii, lingwistyki czy geografii. Czy wprowadzenie czarnoskórych krasnoludów, którzy z racji przebywania przez większość życia pod ziemią nie mieliby możliwości nabyć odpowiedniej pigmentacji dla tego koloru skóry, jest złamaniem dość spójnej logiki Śródziemia? A może nie jest to wcale w świecie fantastycznym istotne?
– Akurat przebywanie pod ziemią i powiązanie tego z kolorem skóry nie wydaje mi się u Tolkiena jakieś szczególnie istotne. Wiemy skądinąd, że orkowie przebywali głównie pod ziemią, nie lubili słonecznego światła, a o ich skórze często profesor wyraża się jako o czarnej bądź smagłej. Przynajmniej w odniesieniu do niektórych plemion orków.
Co zaś się tyczy krasnoludów tolkienowskich, to znów trzeba zastanowić się nad pierwowzorem mitologicznym tej rasy. Karły, dwarfs lub dwarves, pochodzą podobnie jak elfy z mitologii Północy. Nie mają wiele wspólnego z „krasnoludkami” czy słowiańskimi skrzatami mieszkającymi w mysich norach. To rasa humanoidów, będąca przybranymi dziećmi Eru – Jedynego Boga tolkienowskiego uniwersum, gdzie Elfy i Ludzie są jego Pierwszym i Drugim pokoleniem. Krasnoludy opisane przez Tolkiena są więc tak jak ich mitologiczny pierwowzór istotami raczej podobnymi z cech antropologicznych do ludzi, jacy w nie wierzyli, czyli mieszkańców Północy. Wiemy, że w Śródziemiu Tolkien umieścił siedem krasnoludzkich ras, różniących się między sobą, ale o czarnoskórych, negroidalnych krasnoludach nic nie wiemy. Ciekawa jest natomiast kultura krasnoludów opisana przez profesora, gdyż nadał im on cechy ludów… semickich. Szczególnie Plemię Durina wzorowane jest na narodzie żydowskim. Krasnoludy to rasa twarda, uparta i wojownicza. Są gotowi mścić zniewagi w walce z orkami, smokami czy nawet krasnoludami innych plemion. Doskonali rzemieślnicy, wysoko cenią klejnoty, złoto rozpala w nich ogromną chciwość. Niezwykle cenią więzy rodzinne, marzą o powrocie do Khazad-dum, ich utraconej ojczyzny. Prawdziwy język krasnoludzki – khuzdul, jest twardy i trudny do nauczenia, zresztą krasnoludy niechętnie posługują się nim przy obcych, same szybko ucząc się innych języków. Nieliczne słowa khuzdul u Tolkiena brzmią semicko…
– Tolkien nie ukrywał swojej religijności i konserwatywnych poglądów. Czy ślady światopoglądu można zauważyć na kartach jego książek?
– Ta sprawa jest całkiem oczywista, profesor wielokrotnie wyjaśniał kwestie religijne „Władcy…” w swoich listach do czytelników i prywatnych notatkach. O trylogii wyrażał się wręcz, że jest to „dzieło katolickie”. Napisano na ten temat mnóstwo tekstów, co najmniej kilkanaście prac magisterskich i licencjackich, nie ma sensu tego po raz setny powtarzać. W 2002 roku wyszedł cały numer „Christianitas” poświęcony głównie kwestiom religijnym w twórczości profesora. To już dwadzieścia lat, jak ten czas jednak szybko płynie. Warto tu jeszcze zaznaczyć, że Tolkien był katolikiem starej daty, bardzo przywiązanym do trydenckiego rytu Mszy Świętej. Ze smutkiem przyjmował zmiany zachodzące w Kościele po Vaticanum Secundum, zarówno zmiany w liturgii, jak i nauczaniu.
Co zaś się tyczy jego poglądów politycznych, to wyrażał się czasem o sobie, że czuje się anarchistą. To nie był jednak anarchizm Michaiła Bakunina czy Gieorgija Plechanowa, lecz swoisty anarchizm „królewsko-arystokratyczny”. Jak najmniej państwa w państwie, małe wspólnoty i przywódcy pociągający za sobą lud nie postrachem, lecz autorytetem. Nie bez powodu równowaga w Śródziemiu zostaje przywrócona wraz z powrotem króla. Chociaż mądrzy ludzcy królowie wiedzą, że są i tak tylko wikariuszami Jedynego Króla.
– Czy oryginalne dzieła Tolkiena stoją w kontrze do dzisiejszego postmodernizmu? Mam wrażenie, że współczesny nastolatek z krajów anglosaskich pod względem mentalności, światopoglądu jest daleki od odbiorcy, o jakim myślał Tolkien…
– Jest bardzo daleki. Z jednej strony upowszechniła się masowa edukacja, z drugiej znacznie spadł jej ogólny poziom. Szerokie masy młodych ludzi coraz słabiej orientują się w odniesieniach kulturowych zawartych w literaturze. Coraz mniej też czytają.
– Żyjemy w czasach polityki totalnej, która wpływa chociażby na kulturę, sztukę czy rozrywkę. Czy do tej pory mieliśmy do czynienia z próbami wykorzystywania Tolkiena do celów politycznych? Wiem, że to może zaskakiwać, ale jego książki zyskały ogromną popularność wśród amerykańskich hipisów…
– Jeżeli przyjmiemy szeroką definicję polityki, jako wszystkiego, co dotyczy społeczeństwa, tak jak to rozumiał Arystoteles, to oczywiście twórczość profesora ma swój wymiar polityczny. Eksplozja popularności „Władcy…” w latach 60. spotkała się z wyraźną niechęcią lewicy, słusznie dopatrującej się w tym dziele elementów reakcyjnych, jak to oni mówią. Z drugiej strony fascynacja hipisowska była fascynacją tylko pewnymi fragmentami wizji Tolkiena, nie całością. Kontestatorzy zapatrzyli się na to, co im pasowało – hobbici żyjący w zgodzie z naturą, sielankowe wiejskie Shire, leśne królestwa elfów, czarodzieje. To jest trochę tak, jak z niektórymi myślami aforysty Friedricha Nietzschego, podchwyconymi przez nazistów, choć sam Nietzsche narodowego socjalizmu na pewno by nie poparł. Również dziś pewne elementy tolkienowskiego uniwersum są brane na warsztat popkultury, ale możemy mieć pewność, że profesor by się pod tym nie podpisał.