Wstrząsające wspomnienia kobiety, która przeżyła dwa ataki na WTC. „Od razu wiedziałam, że to atak terrorystyczny”

– Pracowałam na 82. piętrze północnej wieży WTC. Przyszłam do biura dosłownie w minutę przed tym, gdy samolot uderzył w nasz gmach. Zachwiało tak mocno, że musiałam się trzymać biurka. Myślałam, że budynek sią zawali i razem z nim runę na dół – wspomina Bergman.
Jak opowiada, ponieważ przeżyła też pierwszy atak na WTC w 1993 r., od razu wiedziała, że to kolejny zamach terrorystyczny. Pomyślała, że aby przeżyć, musi się stamtąd jak najszybciej wydostać.
– Na korytarzu było już ciemno, unosił się czarny, gęsty dym. Tego dnia mieliśmy zaplanowane spotkanie, zamiast spodni i wygodnych butów ubrałam wąską spódniczkę i wysokie szpilki. Schodziłam po schodach wolno. Dostałam skurczu w nogach. Próbowałam iść boso, ale było za dużo szkła – relacjonuje.
Na klatce schodowej było jeszcze światło, co ułatwiało zejście. W 1993 roku Bergman musiała schodzić w dół po ciemku, macając ściany. – Na schodach spotkałam Billy’ego i Roberta którzy pracowali na 85. piętrze, dwie kondygnacje niżej od miejsca w które wbił się kadłub samolotu. Mówili, że czubek skrzydła walnął w ich biuro i opuszczenie go zajęło im pięć minut, bo nic nie było widać – opowiada ocalona.
Bergman natknęła się na nich dopiero około 20. piętra. Zaoferowali pomoc, ale odmówiła mówiąc, że sama sobie poradzi. Nie zważając na to jeden wziął jej torbę, drugi - żakiet. Trzymali ją za ręce, dzięki czemu szybciej zeszła do lobby na poziomie placu przed budynkiem.
Ochrona radziła, by nie patrzeć w tę stronę - wspomina kobieta. Kierowali wszystkich na niższy poziom, do podziemnego centrum handlowego. Stamtąd wyjścia prowadziły na odleglejsze od WTC ulice.
– Akurat kiedy dotarliśmy do centrum handlowego z hukiem zawaliła się południowy wieża. Biegliśmy z Billym i Robertem, aż nagle potężny podmuch powalił nas na posadzkę. Robert wylądował na mnie. Czułam, że się duszę. Raptownie zapadła ciemność. Byłam gotowa na śmierć. Zaakceptowałam to, że umrę, choć nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Modliłam się krótko do Pana Boga. Prosiłam, żeby przynajmniej dwaj młodsi mężczyźni, którzy mi pomagali przeżyli – opisuje najbardziej dramatyczny dla niej tego dnia moment Bergman.
Zwraca uwagę, że ona sama i towarzyszący jej mężczyźni mieli dużo szczęścia. Nie uderzyły w nich żadne elementy walącego się drapacza chmur, chociaż wówczas nie wiedzieli jeszcze, co się dokładnie stało. Wokół leżeli martwi ludzie. Kiedy po przeraźliwym grzmocie nastała cisza podnieśli się i szukali po omacku wyjścia brnąc w gruzach i fragmentach metalowych belek.
– Kilkanaście osób złapało się wraz z nami za ręce usiłując się wydostać na zewnątrz. Pomogło nam pojawienie się strażaka z latarką. Wyszliśmy na skrzyżowaniu ulic Vesey i Chambers. Dotarcie tam zajęło nam godzinę i piętnaście minut. Wszystko było szare. Wyglądało jak krajobraz na księżycu – porównuje ocalona.
Dopiero tam Bergman dowiedziała się co się stało. Po koszmarze zejścia z płonącego wieżowca na wysokich obcasach nie miała sił iść dalej. W lobby zaginęła jej torebka z okularami, pieniędzmi, adresami i dokumentami. Usiadła na schodkach jakiegoś domu, nie wiedząc co ma robić. Natrafiła na ludzi z biura rezerwistów armii. Udzielili jej pierwszej pomocy. Właśnie wówczas zawaliła się północna wieża WTC. Kiedy jej o tym powiedzieli, zupełnie sią załamała.
– Przenieśli mnie stamtąd do pobliskiego szpitala Beekman. Nawdychałam się dymu i podali mi tam dużo tlenu i jakieś antydepresanty. Pielęgniarka zadzwoniła do mojego męża. Ponieważ mieszkam w New Jersey, a wszystkie mosty były zamknięte przenocowałam u koleżanki. Następnego dnia mąż zabrał mnie do domu – wspomina.
Przyznaje, że nie ocenia dobrze działań amerykańskiego rządu po zamachu. Tłumaczy to tym, jak władze potraktowały ludzi ocalałych z ataku i tych, którzy pierwsi pospieszyli im z pomocą. Podkreśla, że wielu z nich ciężko chorowało i miało problemy finansowe. To skandal, że ustawa o pomocy medycznej dla tych grup przyjęto dopiero pod koniec 2010 roku - mówi ocalona.
Po przeżyciu dwóch ataków na WTC Bergman cierpi na zespół stresu pourazowego. Podobnie jak inni odczuwa też tzw. winę ocalonego - poczucie winy związane z tym, że przeżyła zdarzenie, w którym zginęły tysiące ludzi. W jej opinii psycholodzy i psychiatrzy nie wiedzieli jak leczyć osoby, które przeżyły atak. Eksperci popełniali błędy, do czego nieraz sami się przyznawali. "Zamiast poczuć się lepiej, ich eksperyment wepchnął mnie w depresję na dwa lata" – opowiada o swoim leczeniu Bergman.
Staram się jednak wynieść z tej traumy coś pozytywnego, przeżyć tę lekcję i jej nie zmarnować - zaznacza. – Zaakceptowała fakt, że mogę umrzeć. Wyzwoliło mnie to z lęku przed śmiercią. Nie boję się jej. Wiem o niej wystarczająco dużo. W 1993 r. myślałam, że mogę umrzeć, ale zaakceptowanie tego to coś zupełnie innego – podkreśla.
Wizyta w miejscu pamięci poświęconym zamachowi ją przygnębiła, podobnie jak uroczystości rocznicowe. Bergman nie lubi nawet jeździć w tę część Mannhattanu, gdzie zlokalizowane jest WTC. Jest rozgoryczona, że sprawiedliwości nie stało się zadość. W tym roku 11 września wybiera się do filharmonii w Lincoln Center na koncert Requiem Giuseppe Verdiego. Jak zauważyła Bergman, ocalałych nie zaproszono na ceremonię 20-lecia zamachu.