Prof. Marek Jan Chodakiewicz dla "TS": Bazy moskiewskie w Armenii
Wojska rosyjskie obecne są w Armenii od 200 lat, z przerwami. Oddziały postsowieckie pozostały na miejscu nawet po 1990 r., gdy Armenia ogłosiła niepodległość. Największym na południowym Kaukazie punktem militarnym Kremla pozostaje 102 Wojskowa Baza (WB) w Giumri (drugim co do wielkości mieście Armenii). Założono ją w 1940 r. Do 2008 r. stacjonowało tam co najmniej 1000 żołnierzy. W 2008 r. przeniesiono tam z Gruzji dodatkowo prawie 4000 żołnierzy wraz ze sprzętem. Obecnie jest ich ponad 10 000. Poważnie zmodernizowano też sprzęt i infrastrukturę. W 2016 r. na stanie było co najmniej: 74 czołgi, 17 wozów bojowych piechoty, 148 wozów opancerzonych oraz 84 działa, armaty, haubice i moździerze. Ostatnio wprowadzono drony Tahion. Co do broni rakietowej, jest tam system BM 21 oraz Iskander-M. Ten ostatni pojawił się w Armenii w odpowiedzi na udział Polski w projekcie tzw. tarczy rakietowej. Oprócz tego w 2016 r. najpewniej przekazano Erywaniowi Iskander-E o krótszym zasięgu i mniejszej pojemności rakiet.
W 2010 r. Erywań podpisał z Moskwą umowę przedłużającą wynajem bazy do 2044 r. Ponadto Ormianie zgodzili się na traktaty ustanawiające wspólną obronę powietrzną oraz ormiańsko-rosyjskie oddziały operacyjne. Obrona powietrzna naturalnie wymierzona jest w Turcję, czyli NATO. Oddziały operacyjne mają służyć jako gwarancja przeciwko agresji azerskiej. Tym sposobem Rosja wzmocniła swą siłę na Kaukazie w porównaniu do sytuacji sprzed sierpnia 2008 r. Ponadto może teraz mocniej wpływać politycznie i gospodarczo na region. Z geopolitycznego punktu widzenia jest to całkiem naturalne. Rosja uważa Kaukaz za swoją strefę wpływów. I traktuje swoje interesy tam poważnie. Alternatywą byłaby obecność na tych terenach USA, ale w Waszyngtonie nikt nie traktował takiej opcji poważnie. Amerykanie wykonywali pewne ruchy, symboliczne szermując sloganami o demokracji i suwerenności, ale jak przyszła godzina prawdy, właściwie nie pomogli Gruzji. Ograniczyli się do solidarnościowych gestów. Gruzini zostali na lodzie.
Ormianie zaś uznali – jeszcze przed inwazją rosyjską na Gruzję – że nie ma co liczyć na żadnego egzotycznego sojusznika, a ugrać tyle, ile można od Rosji. I to konsekwentnie czynią. Bez względu na kłopoty, jakie na nich sprowadza obecność wojska rosyjskiego.
Konflikty są nieuniknione, bowiem goście nie dbają o właściwe zabezpieczenie terenu i dzieci wylatują na minach czy niewybuchach. Inny problem to szmugiel i rozmaita zorganizowana działalność przestępcza. Np. w 1999 r. pijani sołdaci strzelali do ludzi na jarmarku, zabijając dwie osoby i raniąc 10.
Jednak jeden z najgłośniejszych wypadków to wymordowanie przez pijanego żołnierza rosyjskiego Walerego Permiakowa całej ormiańskiej rodziny, w tym niemowlęcia. Zbrojne patrole rosyjskie poszukiwały mordercy, lecz złapali go miejscowi i przekazali Rosjanom. A Moskale odmówili wydania złoczyńcy ormiańskiemu wymiarowi sprawiedliwości, wbrew umowie o ormiańskiej jurysdykcji w sprawie zbrodni popełnionych poza bazą. Wywołało to masowe antyrosyjskie demonstracje w Giumri. Dało asumpt do teorii spiskowej, według której czyn Permiakowa to azerska bądź turecka prowokacja. I to jest właśnie ormiański dylemat: bojąc się muzułmanów, ustępują Rosjanom. Lepiej być poniżanym niż mordowanym.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, 14 kwietnia 2014
www.iwp.edu
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (16/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#