[Tylko u nas] Zawodowy kłamca
Bartosz Staszewski, który zyskał popularność za sprawą przykręcania do nazw polskich miejscowości żółtych tabliczek z napisem „Strefa wolna od LGBT” w trzech językach opisał w skierowanym do zagranicznych odbiorców komunikacie swoją działalność jako "projekt fotograficzny", co niezorientowany w sprawie widz najprawdopodobniej uzna za projekt dokumentacji zdjęciowej już istniejącej rzeczywistości.
Dezinformacja na skalę międzynarodową
„Kontynuuję mój projekt fotograficzny na temat >>stref wolnych od LGBT<<. Teraz Łososina Dolna i Istebna. Wstydźcie się samorządowcy, którzy ogłaszacie swoje miasta jako >>wolne od ideologii LGBT<<” - napisał na Twitterze po angielsku Staszewski prezentując zdjęcia z przykręconymi przez siebie tabliczkami.
Do samodzielnego wieszania tablic "strefa wolna od LGBT" aktywista przyznaje się po polsku na Facebooku.
„Cześć, tutaj Bart Staszewski, to znak, który przed chwilą powiesiłem, żeby móc zrobić zdjęcie” - rozpoczyna swój filmik Staszewski. „Mój projekt trwa, jak widzicie, robię cały czas zdjęcia. Możecie śledzić to, co robię na Facebooku” - dodaje, chwaląc się następnie tym, że udało mu się "wywołać burzę" w związku z publikacją zdjęć z Istebnej.
„Poseł Mularczyk zdaje się powiadomił policję, wypowiedział się w tej sprawie także jakiś ksiądz. A ja dalej kontynuuję, jestem odporny na tego typu kłamliwe napaści na mnie ze strony tego posła czy tego księdza”
- stwierdza.
Warto odnotować, że poseł Arkadiusz Mularczyk powiadomił policję w związku z faktem, że działalność Staszewskiego była zwyczajnie nielegalna - nikt bowiem nie może samodzielnie przykręcać niczego do oficjalnych znaków drogowych i prawo jest tutaj równe dla wszystkich.
Poseł Mularczyk odniósł się na także do efektu działalności Staszewskiego, którym jest szkalowanie polskich miejscowości w oczach międzynarodowej opinii publicznej. „Po szybkim zweryfikowaniu wiadomo już, że Pan Staszewski wiesza tabliczki na znakach drogowych, robi zdjęcia i szybko je ściąga. Cel jest oczywisty, szkodzenie i stygmatyzowanie polskich miejscowości celem wprowadzenia w błąd zagranicznych mediów i polityków” – napisał na Twitterze poseł Mularczyk.
Dezinformacyjna aktywność Bartosza Staszewskiego wywołała reakcję na poziomie międzynarodowym.
„Przedstawiciele szwedzkich środowisk LGBT zwrócili się do polskiej ambasady z prośbą o usunięcie z polskich miejscowości tablic "strefa wolna od LGBT" wyrażając troskę o zdrowie psychiczne osób homoseksualnych tam mieszkających. Przekażemy im informację, że tablice wiesza aktywista LGBT”
– napisał na Twitterze Sekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk.
„To jako przedstawiciele polskiego rządu odpiszcie, zgodnie z prawdą, że Staszewski wiesza, a samorządowcy uchwalają obrzydliwe uchwały, a wy macie to w dupie i jeszcze wraz ze Zbigniewem Ziobrą im za to dopłacacie” – odpowiedział mu Bartosz Staszewski.
Akceptacja przemocy?
Aktywista wydaje się akceptować przemoc jako sposób osiągania swoich celów.
Jak podał tygodnik „Wprost”, po napaści fizycznej na działacza organizacji obrońców życia dokonanej przez Michała Sz., na pierwszym posiedzeniu aresztowym, gdy sąd orzekł poręczenie na 7 tys. zł i dozór, za aktywistę poręczyli posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, Seweryn Blumsztajn i właśnie Bart Staszewski.
„Pozostawanie w izolacji przez trzy tygodnie, w miejscu razem z osobami ze świata przestępczego, musi zostawić ślad, zwłaszcza u osoby tak wrażliwej, u osoby, która na co dzień walczy o prawa człowieka” – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Staszewski po uwolnieniu Michała Sz. z aresztu.
Wiedząc o tym, że poręczenie za Michała Sz. dotyczy osoby aresztowanej pod zarzutem spowodowania uszczerbku na zdrowiu, uszkodzenia mienia i udziału w nielegalnym zbiegowisku, Staszewski dezinformował międzynarodową opinię publiczną podając do wiadomości, jakoby Michał Sz. został aresztowany jedynie za powieszenie tęczowej flagi na figurze Chrystusa z Krakowskiego Przedmieścia.
„Aresztowanie aktywistki na dwa miesiące za umieszczenie tęczowej flagi na pomniku Chrystusa to absurd. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To jest obywatelskie nieposłuszeństwo. Nie zostawimy jej samej”
– pisał Staszewski o Michale Sz., który – jak podała prokuratura – otrzymał zarzut w związku ze „stosowaniem przemocy polegającej na szarpaniu i popychaniu Łukasza K. w celu zmuszenia pokrzywdzonego do zaprzestania nagrywania przebiegu zdarzenia", kiedy to Michał Sz. "wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami uszkodził samochód marki renault master, poprzez przecięcie opon, pocięcie plandeki, urwanie lusterka, oderwanie tablicy rejestracyjnej, uszkodzenie kamery cofania oraz pobrudzenie pojazdu farbą”.
„Policja podczas [rocznicy – przyp. red.] Powstania Warszawskiego kazała zdjąć tęczową flagę z balkonu na Nowym Świecie”
– napisał Staszewski po tegorocznym Marszu Powstania Warszawskiego. „Zapomniał” jednak dodać, że nie chodziło tu o tęczową flagę, ale o człowieka, który wykonywał obsceniczne gesty siedząc na balkonowej barierce i stanowiąc zagrożenie dla siebie i innych.
"Jeżeli chodzi o policjantów to żadne dekoracje na balkonie nam nie przeszkadzały, ale musieliśmy na tym konkretnym balkonie szybko tego Pana ratować"
– skomentował to wydarzenie rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Ciarka.
Presja ekonomiczna
Działalność aktywisty ma konkretny wymiar finansowy – zarówno dla niego samego, jak i dla poszczególnych gmin czy miast, które za sprawą czarnego PR-u tworzonego przez Staszewskiego tracą środki unijne przeznaczone na rozwój czy możliwości stwarzane przez partnerską współpracę międzynarodową.
O ile polskie samorządy, które przyjęły Samorządową Kartę Praw Rodziny mogą w wyniku działań aktywistów LGBT zostać odcięte od źródeł finansowania, o tyle wybór drogi kariery w roli działacza „prześladowanej mniejszości” może okazać się opłacalny. Bartosz Staszewski został niedawno wybrany do programu Fundacji Obamy: Liderzy. W serwisie pomagam.pl zebrał już ponad 15 000 zł na kontynuowanie swojego „projektu fotograficznego” polegającego na przykręcaniu tabliczek
„Strefa wolna od LGBT” pod nazwami polskich miejscowości.
„Każde zdjęcie to wizyta w innej miejscowości. Koszt jednego wyjazdu to średnio około 300 zł (benzyna, czasem wypożyczenie auta). W czasie jednego wyjazdu mogę zrobić od 1 do 3 zdjęć w zależności od odległości między miejscowościami. Większość z tych, które pozostały mi do zrobienia jest w województwach podkarpackim i małopolskim, stąd koszt tych wyjazdów może być nawet większy. Trudno mi teraz to oceniać. Czasami będę musiał też nocować na miejscu, żeby nie wracać do Warszawy tylko następnego dnia jechać do kolejnej gminy. Koszt kontynuacji projektu to ok 10 tys. zł.”
– napisał Staszewski zachęcając do przekazywania wpłat.
Skoro projekt ma kosztować ok. 10 000 zł, a jeden wyjazd na Podkarpacie i do Małopolski to koszt ok. 300 zł, wynika z tego, że aktywista będzie udawał się na południe Polski… 33 razy.
Staszewski ogłosił zbiórkę pieniędzy także w serwisie Patronite. „Od kilku lat poświęcam coraz więcej czasu na bycie aktywistą. Nie jestem zatrudniony w żadnej organizacji LGBT, nie otrzymuję stypendiów ani dotacji na swoją działalność - utrzymuję się z kręcenia filmów na potrzeby mediów społecznościowych dla różnych organizacji pozarządowych i małych firm (jest to moje jedyne źródło dochodu). Swoją działalność LGBT finansuję z własnej kieszeni, a także dzięki ludziom, którzy pomagają mi pro bono” – napisał zwracając się z prośbą o wsparcie do anglojęzycznych czytelników swojej strony internetowej.
Zdaniem mec. Bartosza Lewandowskiego z Instytutu Ordo Iuris, działalność aktywisty jest wysoce szkodliwa i wymaga odpowiedniej reakcji prawnej.
- Działania pana Barta Staszewskiego są w mojej ocenie nacechowane złą wolą i zmierzają do rozpowszechniania za granicą bardzo negatywnego wizerunku Polaków i Polski. Ten aktywista poprzez swoją działalność wprowadza w błąd opinię publiczną, w szczególności Europy Zachodniej chociażby co do istnienia w Polsce „stref wolnych od LGBT” czy co do różnego rodzaju przejawów rzekomej dyskryminacji w Polsce osób homoseksualnych – tłumaczy mec. Lewandowski w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność”. - To sytuacja skandaliczna, że tego rodzaju działania nadal pozostają bez adekwatnej reakcji prawnej. Jednostki samorządu terytorialnego zapowiadają jednak publicznie podjęcie określonych kroków prawnych wobec tego aktywisty. Instytut Ordo Iuris oferuje pomoc prawną w tym zakresie, ponieważ wizerunek Polski w Europie i na świecie powinien być przedstawiany rzetelnie i broniony, kiedy jest naruszany
– puentuje nasz rozmówca.
Agnieszka Żurek