[Tylko u nas] Olaf Deriglasoff dla Tysol.pl: "Jestem piekarzem piosenek"

Walcząc z komuną, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wolny rynek potrafi mieć też mroczne oblicze, który powoduje zaniżenie poziomu kultury. I taka niska kultura zaczyna dominować w Polsce, prawdopodobnie dlatego że jest łatwo przyswajalna – mówi Olaf Deriglasoff – lider zespołu Cyrk Deriglasoff, muzyk, autor tekstów, producent w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
 [Tylko u nas] Olaf Deriglasoff dla Tysol.pl: "Jestem piekarzem piosenek"
/ Honorata Karapuda
– „Magia y tresura” to rozrywka dla koneserów czy dla mas?

– To jest dobre pytanie. Tej płyty nie adresuję ani do mas, ani do koneserów. Prawdopodobnie  nastąpi zmiana warty, jeżeli chodzi o moją publiczność. Spodziewam się, że część publiczności, która była przyzwyczajona do mojego ostrzejszego rockowego grania, odejdzie, a na jej miejsce pojawi się nowa. Byłoby miło, gdyby płyta „Magia y tresura” odbiła się szerszym echem, ponieważ jest to wydawnictwo całkowicie niezależne. Nie podpisaliśmy kontraktu z żadną wytwórnią płytową i wszystko robimy to na własną rękę, za własne pieniądze.

– Wydajesz sam. To już jest dzisiaj na porządku dziennym głównie w środowisku hiphopowym. Żadna duża firma fonograficzna nie chciała zainwestować w Cyrk?

– Jedna z dużych wytwórni zainteresowała się naszą twórczością po koncercie na Enea Spring Break w Poznaniu. Jednak wielkie wytwórnie płytowe są w moim odczuciu anachroniczne. Nie rozumieją nowego oblicza przemysłu muzycznego. Reprezentują myślenie z lat 60. ubiegłego wieku. Próbują pozbawiać artystę większości praw do jego własnej muzyki. Chcą go kontrolować we wszystkich aspektach, po to żeby na nim zarabiać jak na dojnej krowie i strzyc jak owieczkę. Nie zgadzam się na to. Jestem doświadczonym człowiekiem, jednocześnie nieustannie staram się edukować. Uczę się prawniczego języka, w jakim są napisane kontrakty i umowy, poznaję znaczenie definicji i przepisów. I nie podpisuję kontraktów jak głupek, który potem skarży się, że go skrzywdzono i okradziono. A skąd ten lament? Bo nie zgłębił tematu. Młodzi muzycy, uważajcie co podpisujecie, bo możecie być zablokowani na długie lata, znam takie przypadki z własnego doświadczenia. Wieloletni szef wytwórni, który oferował mi 10-letni kontrakt, a w moim przypadku jest to dożywocie artystyczne, niespodziewanie wyleciał z firmy. Gdybym to podpisał, to pewnie byłbym uwalony na najbliższe 10 lat z kontraktem, z którego nic by nie wynikało, bo polityka firmy uległa całkowitej zmianie. Tak więc lepiej wydać samemu, zainwestować własne pieniądze, nikomu się nie kłaniać. W dzisiejszych czasach wszystko można zrobić samemu. Ja wykorzystuję tę możliwość.

– Obserwujesz sytuację, że tresuje się słuchaczy do słuchania konkretnego gatunku muzycznego, czy to mój wymysł?

– Istnieje coś takiego jak profil stacji radiowych, który jest obliczany według słupków słuchalności. Musi być taka muzyka, żeby sprzedawały się reklamy. Walcząc z komuną, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wolny rynek potrafi mieć też mroczne oblicze, który powoduje zaniżenie poziomu kultury. I taka niska kultura zaczyna dominować w Polsce, prawdopodobnie dlatego że jest łatwo przyswajalna.

– Na czym polega magia Cyrku Deriglasoff?

– Magia tworzy się na styku dwóch światów. Zespołu i publiczności. Zawsze dbam o to, żeby te światy się mieszały. Na koncertach nieustannie zachęcamy publiczność do wspólnego śpiewu. Dzisiejszy statystyczny Polak nie potrafi, nie fałszując, zaśpiewać przysłowiowego „Sto lat”, a zdarza się, że się myli w tekście hymnu narodowego. Ludzie śpiewają bez mocy, bez uczucia, jakby się wstydzili. Nie lubię i nie szanuję tego. Bylejakość w muzyce trzeba prostować. Trzeba dawać dobre wzorce. Cyrk jest przykładem tworzenia wspólnoty na koncertach. Nie lubię chłodnej publiczności, która stoi z założonymi rękami i z koneserską miną kiwa głową twierdząco albo przecząco. A już najbardziej wkurzają mnie ludzie, którzy z jakąś głupią dumą mówią, że nie słuchają polskiej muzyki, „ja słucham tylko zagranicznej muzy”. Ręce opadają. Ja od dekad uparcie piszę po polsku, i chętnie przyjmę zagraniczne zaproszenie, ale po to, żeby śpiewać tam właśnie po polsku. Nasz język jest ciekawy, ma koloryt. Wielu polskich muzyków robi muzykę po angielsku. Wydaje im się, że mieszkańcy USA zachwycą się polską muzyką zrobioną po angielsku. I tutaj mam dla nich złą wiadomość. Amerykanie mają już swoją muzykę i to śpiewaną dobrym angielskim. Nie muszą jej importować z Polski. Jest bardzo, bardzo niewiele polskich zespołów, które uzyskały uznanie w świecie anglosaskim. Są to głównie zespoły metalowe, ich nazwy każdy zna.

– W waszej muzyce dokonuje się iluzja na rzecz prawdziwych emocji?

– Promujemy emocje i uczestnictwo widza w naszym koncercie. Pisząc teksty, staram się, aby były życiowe, opowiadały o nas wszystkich, jednocześnie zawierały w sobie jakąś refleksję, która może być dobrym materiałem do przemyśleń dla słuchacza. Cyrk Deriglasoff jest eksperymentem i zobaczymy, co z niego wyniknie. To dla mnie doskonała przygoda, a ja lubię takie delikatne prowokacyjki.

– Wciąż rozdajecie śpiewniki na koncertach?

– Tak, jak najbardziej. Musimy wydrukować ich jeszcze więcej. Jest na nie duże zapotrzebowanie.
Fot. Honorata Karapuda
– Polski przemysł muzyczny to cyrk?

– Często odnoszę wrażenie, że to archaiczny cyrk, w którym zwierzęta tańczą na rozgrzanej blasze. W tym cyrku nie idzie się z duchem czasów. W moim przekonaniu nowy model to pełne partnerstwo wytwórni i artysty, a nie bycie własnością firmy fonograficznej.

– Wasza najnowsza płyta to pamflet na to, co się dzieje w muzyce?

– Nie. Jedyną osobą, którą krytykuję bezlitośnie, jestem ja sam. Teksty na płycie „Magia y tresura” to jest moje życie. Jest to płyta autobiograficzna. To są prawdziwe opowieści. Nie przyczepiam się do nikogo w tych piosenkach.

– Jest nisza na takie granie. Chciałbyś opanować ją całkowicie?

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby grać koncerty za godziwe stawki. Nie mam nic przeciwko temu, żeby stać mnie było na rozbudowany występ, na naprawdę duży show, ale póki co,  jest to jeszcze marzenie ściętej głowy. Być może kiedyś. Na razie zaczynamy od zera. Chciałbym sprzedać tyle płyt, żeby móc spłacić długi, które zaciągnęliśmy, żeby tę płytę wydać. To się powoli zaczyna dziać. Pierwszy nakład już dawno się sprzedał. Mam nadzieję, że niedługo dojdziemy do upragnionego punktu, który wyzeruje nasze długi.

– Byłem na koncercie, muzyka mnie porwała. Jest szansa na takie granie na dniach miast. Przecież statystyczny Kowalski będzie dobrze się bawił przy takiej muzyce.

Otwierając firmę Cyrk Deriglasoff, postanowiłem się nie ograniczać. Byłbym wzruszony, gdybym mógł zagrać na czyimś weselu, pod warunkiem że grałbym swój autorski repertuar. Jeżeli ktoś wyśle takie zaproszenie, będę zaszczycony. Również tyczy się to pogrzebów i styp. Możemy grać akustycznie, nawet na przysłowiowej ulicy czy stacji benzynowej. To jest dla mnie podstawa, żeby zespół był niezależny od prądu, potrafił zagrać wszędzie i w każdej chwili, tak jak w dawnych czasach.

Fot. Dagmara Karapuda

– Muzyka Cyrku Deriglasoff ma duży potencjał komercyjny. Powinieneś wyskakiwać z lodówki, a nie wyskakujesz. Dlaczego?

– Ja z popularnością mam pewien problem. Nie interesuje mnie sława, to wręcz niesamowicie utrudnia normalne życie. Nie chcę, żeby ludzie rzucali mi się do kolan, ze łzami w oczach prosząc o błogosławieństwo dla swoich dzieci. Ja jestem tylko piekarzem piosenek. Nie oczekuję w zamian uwielbienia. Moi koledzy jak Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk czy Arek Jakubik nie mogą już spokojnie przejść ulicą. Na piwo też raczej z nimi nie pójdziesz, bo zawsze znajdzie się dziesięciu pijanych gości, którzy chcą postawić wódeczkę, poklepać po ramieniu i zrobić sobie zdjęcia. To jest dla mnie wkurzające, bo odziera z prywatności, a czasem wręcz godności. Każdy ma prawo do tych dwóch rzeczy, nawet znany i lubiany artysta.


– Jesteś dużym chłopem, więc ciebie ciężko jest poklepać po plecach.

– Kto będzie chciał spróbować, niech uważa (śmiech).

– Muzyka obecnie jest przegadana, bez znaczących treści?

– Jest dużo bardzo ciekawej muzyki polskiej na rynku, która ma konkretny przekaz. Cieszę się, że wiele zespołów eksploruje polski język, polską kulturę. I mam nadzieję, że to niebawem będzie nasz towar eksportowy. Polska muzyka bez kompleksów, zresztą takie zespoły jak Kapela ze wsi Warszawa czy Hańba już ten szlak nieco przetarły. 

– Jakie troski ma Cyrk Deriglasoffa?

– Głównie ekonomiczne. W związku z finansowaniem płyty z własnej kieszeni jesteśmy zadłużeni i z utęsknieniem czekamy na zero, o którym wcześniej mówiłem. Niestety nadal mało jest klubów, które mają pomysł, by nasz Cyrk do siebie zaprosić, ale nie poddajemy się i usilnie pracujemy nad tym. Latem będziemy grać na festiwalu Pol'and'Rock, odwiedzimy również festiwal w Cieszanowie. Mam nadzieję, że otworzy nam to drogę do większej liczby klubów, bo to właśnie tam czujemy się najlepiej.

Fot. Dagmara Karapuda

– Mówisz tak, jakbyś zaczynał od nowa...

– No i w pewnym sensie tak jest, ale każdy dzień jest nową przygodą. Wychodząc dzisiaj o 7 rano z domu, nie wiedziałem, gdzie wyląduję. Zawsze nie wiem, co się wydarzy i jestem tej niewiadomej ciekawy. Lubię być muzykiem, bo mogę poznawać inspirujących ludzi, a co ważniejsze, mogę działać na własnych zasadach. A złe chwile czynią nas silniejszymi i hartują nas. Dzięki trudnym momentom w moim życiu wiem, że w każdej sytuacji sobie poradzę.

– Miałeś taką sytuację, że do Twojej córki przyjechał adorator, który raczył się disco polo albo inną muzyką niż tą, której słuchasz?

– Tak dosłownie to jeszcze nie było. Ta piosenka to odniesienie do moich młodzieńczych lat, gdy przyjeżdżałem do ojców, żeby wyrywać ich córki z domowych pieleszy. I nagle ku swojemu zdumieniu znalazłem się po drugiej stronie barykady. To ja jestem tatą, który z groźną miną otwiera drzwi absztyfikantowi (śmiech). Moje córki wyrosły, słuchając w domu dobrej muzyki. Mają wyrobiony gust. Dodatkowo u nas w domu wszyscy malują i rysują. Jesteśmy artystyczną rodziną. Nie zdarzyło mi się, żeby przyjechał jakiś chłopak do mojej córki wypasionym BMW, a z samochodu grzmiało disco polo. Jednak nie wiadomo, czym nas życie jeszcze zaskoczy, więc na wszelki wypadek jest ta piosenka (śmiech).

Fot. Dagmara Karapuda

– Śpiewasz, że jesteś wesołym dziadem. Kiedy nastąpił moment, że przestałeś uczestniczyć w pościgu za mamoną. A może to jest przewrotne?

– Ta piosenka jest rozważaniem nad tym, czy zaniedbany dziadek, którego widzimy na ławeczce z piwkiem w dłoni, być może nie jest większym królem życia i filozofem niż my. Mijamy go w hipnotycznym pędzie do pracy, z pracy, na spotkanie, po zakupy. Spoceni, zabiegani, narzekający na brak czasu, na szaleńcze tempo życia. Być może człowiek, którego mijamy i do którego czujemy litość, a może wręcz pogardę, wie o wiele więcej niż my i to on może się z nas śmiać albo nam współczuć. Dlatego też staram się nie gonić za pieniądzem, za tanią popularnością. Raczej pędzę za człowiekiem, chcę mu dać piosenkę, która może spowodować, że się zastanowi albo że poczuje radość ze współtworzenia atmosfery koncertu. To jest moje zadanie i na tym się koncentruję.



– Ty masz spokój i równowagę ducha.

– Jakbym miał, to bym o tym nie śpiewał. Myślę, że ci, którzy go posiadają, nie muszą o tym mówić. Oni w tym stanie są, trwają. Mówienie o tym jest domeną ludzi, którzy by chcieli tak jak ja, którzy aspirują tak jak ja, którzy zazdroszczą osobom, które osiągnęły spokój ducha. Te osoby nic nie muszą i nigdzie nie pędzą. A ja... ja jestem niespokojnym duchem, gnam z Cyrkiem na kolejny koncert, do studia, na kolejną rozmowę. Być może, jak będę starszym panem, to się uspokoję. Zapuszczę długą brodę i będę z pobłażliwym uśmiechem patrzył na świat pędzący przed siebie. Będę siedział i medytował.

Rozmawiał: Bartosz Boruciak

 

POLECANE
Śmierć wschodzącej gwiazdy siatkówki. Wypadek na basenie  z ostatniej chwili
Śmierć wschodzącej gwiazdy siatkówki. Wypadek na basenie 

Świat siatkówki stracił jeden ze swoich największych talentów. W wieku zaledwie 26 lat zmarł Saber Kazemi — reprezentant Iranu, mistrz Azji i MVP kontynentalnego czempionatu. Jego śmierć nastąpiła po tajemniczym wypadku w Dosze, którego okoliczności do dziś budzą wątpliwości.

Lekarz bez badania wydał opinię o Ziobrze. Naczelna Izba Lekarska reaguje po interwencji europosła z ostatniej chwili
Lekarz bez badania wydał opinię o Ziobrze. Naczelna Izba Lekarska reaguje po interwencji europosła

Naczelna Izba Lekarska wszczyna kontrolę wobec lekarza, który wydał opinię o stanie zdrowia Zbigniewa Ziobry. Jak ustaliło Radio ESKA, decyzja zapadła po wniosku europosła PiS Jacka Ozdoby, który wskazał na możliwy brak rzetelności opinii.

Rz: Agenci FSB pobierali stypendium z polskiego MSZ pilne
"Rz": Agenci FSB pobierali stypendium z polskiego MSZ

Rosyjskie małżeństwo, które miało należeć do antyputinowskiej opozycji, przez lata otrzymywało stypendium finansowane przez polski rząd. Śledztwo ujawniło, że Igor R. był agentem FSB i szpiegował nawet rosyjskich opozycjonistów w Polsce.

Działka pod infrastrukturę CPK wróci do państwa. Nowe informacje pilne
Działka pod infrastrukturę CPK wróci do państwa. Nowe informacje

Umowa zwrotu 160 hektarów ziemi w Zabłotni ma zostać sfinalizowana w najbliższym czasie. Właściciel nieruchomości zgodził się oddać działkę za pierwotną cenę sprzedaży i zrzekł się roszczeń inwestycyjnych.

Putin zapowiedział odwet za testy atomowe Wiadomości
Putin zapowiedział odwet za testy atomowe

Przywódca Rosji Władimir Putin podczas spotkania z kadrą kierowniczą resortów i służb odpowiedzialnych za sektor bezpieczeństwa zapowiedział, że Rosja będzie musiała podjąć odpowiednie środki odwetowe w odpowiedzi na próby atomowe innych państw.

Niemieckie media wracają do odkrycia złóż ropy obok Świnoujścia. Przywołują czasy NRD   z ostatniej chwili
Niemieckie media wracają do odkrycia złóż ropy obok Świnoujścia. Przywołują czasy NRD  

Regionalny niemiecki nadawca MDR, przywoływany przez dw.com, wraca do obaw związanych z ewentualnym wydobyciem polskiej ropy i gazu na Bałtyku. Przypomina jednocześnie czasy NRD, która również eksploatowała złoża w regionie i nie pytała Polski o zgodę. 

Ucieczka z aresztu w Lublinie. Dyrektor odwołana po skandalu Wiadomości
Ucieczka z aresztu w Lublinie. Dyrektor odwołana po skandalu

Po nieudanej próbie ucieczki dwóch osadzonych z Aresztu Śledczego w Lublinie ze stanowiska odwołano dyrektor jednostki. Zespół Centralnego Zarządu Służby Więziennej bada, czy funkcjonariusze nie dopuścili się zaniedbań.

Francja w szoku: kierowca krzyczał „Allah Akbar” i wjeżdżał w ludzi. Są ranni z ostatniej chwili
Francja w szoku: kierowca krzyczał „Allah Akbar” i wjeżdżał w ludzi. Są ranni

Na francuskiej wyspie Oleron doszło do serii dramatycznych zdarzeń. Kierowca samochodu miał z premedytacją potrącać pieszych i rowerzystów, raniąc co najmniej dziesięć osób. Prokuratura potwierdziła, że działał celowo.

Lekarz ocenił stan zdrowia Ziobry bez kontaktu z pacjentem? Ozdoba żąda wyjaśnień z ostatniej chwili
Lekarz ocenił stan zdrowia Ziobry bez kontaktu z pacjentem? Ozdoba żąda wyjaśnień

Europoseł Jacek Ozdoba skierował pismo do prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, domagając się wyjaśnień w sprawie opinii o stanie zdrowia Zbigniewa Ziobry, która – jak twierdzi – została wydana bez bezpośredniego kontaktu z pacjentem.

Komunikat dla mieszkańców Gdańska Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Gdańska

Od 6 listopada pasażerowie linii 149 muszą przygotować się na tymczasową zmianę trasy. Przystanek „Jasia i Małgosi” 02 zostanie przeniesiony z ul. Polanki na ul. Bażyńskiego z powodu przebudowy sieci wodociągowej.

REKLAMA

[Tylko u nas] Olaf Deriglasoff dla Tysol.pl: "Jestem piekarzem piosenek"

Walcząc z komuną, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wolny rynek potrafi mieć też mroczne oblicze, który powoduje zaniżenie poziomu kultury. I taka niska kultura zaczyna dominować w Polsce, prawdopodobnie dlatego że jest łatwo przyswajalna – mówi Olaf Deriglasoff – lider zespołu Cyrk Deriglasoff, muzyk, autor tekstów, producent w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
 [Tylko u nas] Olaf Deriglasoff dla Tysol.pl: "Jestem piekarzem piosenek"
/ Honorata Karapuda
– „Magia y tresura” to rozrywka dla koneserów czy dla mas?

– To jest dobre pytanie. Tej płyty nie adresuję ani do mas, ani do koneserów. Prawdopodobnie  nastąpi zmiana warty, jeżeli chodzi o moją publiczność. Spodziewam się, że część publiczności, która była przyzwyczajona do mojego ostrzejszego rockowego grania, odejdzie, a na jej miejsce pojawi się nowa. Byłoby miło, gdyby płyta „Magia y tresura” odbiła się szerszym echem, ponieważ jest to wydawnictwo całkowicie niezależne. Nie podpisaliśmy kontraktu z żadną wytwórnią płytową i wszystko robimy to na własną rękę, za własne pieniądze.

– Wydajesz sam. To już jest dzisiaj na porządku dziennym głównie w środowisku hiphopowym. Żadna duża firma fonograficzna nie chciała zainwestować w Cyrk?

– Jedna z dużych wytwórni zainteresowała się naszą twórczością po koncercie na Enea Spring Break w Poznaniu. Jednak wielkie wytwórnie płytowe są w moim odczuciu anachroniczne. Nie rozumieją nowego oblicza przemysłu muzycznego. Reprezentują myślenie z lat 60. ubiegłego wieku. Próbują pozbawiać artystę większości praw do jego własnej muzyki. Chcą go kontrolować we wszystkich aspektach, po to żeby na nim zarabiać jak na dojnej krowie i strzyc jak owieczkę. Nie zgadzam się na to. Jestem doświadczonym człowiekiem, jednocześnie nieustannie staram się edukować. Uczę się prawniczego języka, w jakim są napisane kontrakty i umowy, poznaję znaczenie definicji i przepisów. I nie podpisuję kontraktów jak głupek, który potem skarży się, że go skrzywdzono i okradziono. A skąd ten lament? Bo nie zgłębił tematu. Młodzi muzycy, uważajcie co podpisujecie, bo możecie być zablokowani na długie lata, znam takie przypadki z własnego doświadczenia. Wieloletni szef wytwórni, który oferował mi 10-letni kontrakt, a w moim przypadku jest to dożywocie artystyczne, niespodziewanie wyleciał z firmy. Gdybym to podpisał, to pewnie byłbym uwalony na najbliższe 10 lat z kontraktem, z którego nic by nie wynikało, bo polityka firmy uległa całkowitej zmianie. Tak więc lepiej wydać samemu, zainwestować własne pieniądze, nikomu się nie kłaniać. W dzisiejszych czasach wszystko można zrobić samemu. Ja wykorzystuję tę możliwość.

– Obserwujesz sytuację, że tresuje się słuchaczy do słuchania konkretnego gatunku muzycznego, czy to mój wymysł?

– Istnieje coś takiego jak profil stacji radiowych, który jest obliczany według słupków słuchalności. Musi być taka muzyka, żeby sprzedawały się reklamy. Walcząc z komuną, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wolny rynek potrafi mieć też mroczne oblicze, który powoduje zaniżenie poziomu kultury. I taka niska kultura zaczyna dominować w Polsce, prawdopodobnie dlatego że jest łatwo przyswajalna.

– Na czym polega magia Cyrku Deriglasoff?

– Magia tworzy się na styku dwóch światów. Zespołu i publiczności. Zawsze dbam o to, żeby te światy się mieszały. Na koncertach nieustannie zachęcamy publiczność do wspólnego śpiewu. Dzisiejszy statystyczny Polak nie potrafi, nie fałszując, zaśpiewać przysłowiowego „Sto lat”, a zdarza się, że się myli w tekście hymnu narodowego. Ludzie śpiewają bez mocy, bez uczucia, jakby się wstydzili. Nie lubię i nie szanuję tego. Bylejakość w muzyce trzeba prostować. Trzeba dawać dobre wzorce. Cyrk jest przykładem tworzenia wspólnoty na koncertach. Nie lubię chłodnej publiczności, która stoi z założonymi rękami i z koneserską miną kiwa głową twierdząco albo przecząco. A już najbardziej wkurzają mnie ludzie, którzy z jakąś głupią dumą mówią, że nie słuchają polskiej muzyki, „ja słucham tylko zagranicznej muzy”. Ręce opadają. Ja od dekad uparcie piszę po polsku, i chętnie przyjmę zagraniczne zaproszenie, ale po to, żeby śpiewać tam właśnie po polsku. Nasz język jest ciekawy, ma koloryt. Wielu polskich muzyków robi muzykę po angielsku. Wydaje im się, że mieszkańcy USA zachwycą się polską muzyką zrobioną po angielsku. I tutaj mam dla nich złą wiadomość. Amerykanie mają już swoją muzykę i to śpiewaną dobrym angielskim. Nie muszą jej importować z Polski. Jest bardzo, bardzo niewiele polskich zespołów, które uzyskały uznanie w świecie anglosaskim. Są to głównie zespoły metalowe, ich nazwy każdy zna.

– W waszej muzyce dokonuje się iluzja na rzecz prawdziwych emocji?

– Promujemy emocje i uczestnictwo widza w naszym koncercie. Pisząc teksty, staram się, aby były życiowe, opowiadały o nas wszystkich, jednocześnie zawierały w sobie jakąś refleksję, która może być dobrym materiałem do przemyśleń dla słuchacza. Cyrk Deriglasoff jest eksperymentem i zobaczymy, co z niego wyniknie. To dla mnie doskonała przygoda, a ja lubię takie delikatne prowokacyjki.

– Wciąż rozdajecie śpiewniki na koncertach?

– Tak, jak najbardziej. Musimy wydrukować ich jeszcze więcej. Jest na nie duże zapotrzebowanie.
Fot. Honorata Karapuda
– Polski przemysł muzyczny to cyrk?

– Często odnoszę wrażenie, że to archaiczny cyrk, w którym zwierzęta tańczą na rozgrzanej blasze. W tym cyrku nie idzie się z duchem czasów. W moim przekonaniu nowy model to pełne partnerstwo wytwórni i artysty, a nie bycie własnością firmy fonograficznej.

– Wasza najnowsza płyta to pamflet na to, co się dzieje w muzyce?

– Nie. Jedyną osobą, którą krytykuję bezlitośnie, jestem ja sam. Teksty na płycie „Magia y tresura” to jest moje życie. Jest to płyta autobiograficzna. To są prawdziwe opowieści. Nie przyczepiam się do nikogo w tych piosenkach.

– Jest nisza na takie granie. Chciałbyś opanować ją całkowicie?

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby grać koncerty za godziwe stawki. Nie mam nic przeciwko temu, żeby stać mnie było na rozbudowany występ, na naprawdę duży show, ale póki co,  jest to jeszcze marzenie ściętej głowy. Być może kiedyś. Na razie zaczynamy od zera. Chciałbym sprzedać tyle płyt, żeby móc spłacić długi, które zaciągnęliśmy, żeby tę płytę wydać. To się powoli zaczyna dziać. Pierwszy nakład już dawno się sprzedał. Mam nadzieję, że niedługo dojdziemy do upragnionego punktu, który wyzeruje nasze długi.

– Byłem na koncercie, muzyka mnie porwała. Jest szansa na takie granie na dniach miast. Przecież statystyczny Kowalski będzie dobrze się bawił przy takiej muzyce.

Otwierając firmę Cyrk Deriglasoff, postanowiłem się nie ograniczać. Byłbym wzruszony, gdybym mógł zagrać na czyimś weselu, pod warunkiem że grałbym swój autorski repertuar. Jeżeli ktoś wyśle takie zaproszenie, będę zaszczycony. Również tyczy się to pogrzebów i styp. Możemy grać akustycznie, nawet na przysłowiowej ulicy czy stacji benzynowej. To jest dla mnie podstawa, żeby zespół był niezależny od prądu, potrafił zagrać wszędzie i w każdej chwili, tak jak w dawnych czasach.

Fot. Dagmara Karapuda

– Muzyka Cyrku Deriglasoff ma duży potencjał komercyjny. Powinieneś wyskakiwać z lodówki, a nie wyskakujesz. Dlaczego?

– Ja z popularnością mam pewien problem. Nie interesuje mnie sława, to wręcz niesamowicie utrudnia normalne życie. Nie chcę, żeby ludzie rzucali mi się do kolan, ze łzami w oczach prosząc o błogosławieństwo dla swoich dzieci. Ja jestem tylko piekarzem piosenek. Nie oczekuję w zamian uwielbienia. Moi koledzy jak Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk czy Arek Jakubik nie mogą już spokojnie przejść ulicą. Na piwo też raczej z nimi nie pójdziesz, bo zawsze znajdzie się dziesięciu pijanych gości, którzy chcą postawić wódeczkę, poklepać po ramieniu i zrobić sobie zdjęcia. To jest dla mnie wkurzające, bo odziera z prywatności, a czasem wręcz godności. Każdy ma prawo do tych dwóch rzeczy, nawet znany i lubiany artysta.


– Jesteś dużym chłopem, więc ciebie ciężko jest poklepać po plecach.

– Kto będzie chciał spróbować, niech uważa (śmiech).

– Muzyka obecnie jest przegadana, bez znaczących treści?

– Jest dużo bardzo ciekawej muzyki polskiej na rynku, która ma konkretny przekaz. Cieszę się, że wiele zespołów eksploruje polski język, polską kulturę. I mam nadzieję, że to niebawem będzie nasz towar eksportowy. Polska muzyka bez kompleksów, zresztą takie zespoły jak Kapela ze wsi Warszawa czy Hańba już ten szlak nieco przetarły. 

– Jakie troski ma Cyrk Deriglasoffa?

– Głównie ekonomiczne. W związku z finansowaniem płyty z własnej kieszeni jesteśmy zadłużeni i z utęsknieniem czekamy na zero, o którym wcześniej mówiłem. Niestety nadal mało jest klubów, które mają pomysł, by nasz Cyrk do siebie zaprosić, ale nie poddajemy się i usilnie pracujemy nad tym. Latem będziemy grać na festiwalu Pol'and'Rock, odwiedzimy również festiwal w Cieszanowie. Mam nadzieję, że otworzy nam to drogę do większej liczby klubów, bo to właśnie tam czujemy się najlepiej.

Fot. Dagmara Karapuda

– Mówisz tak, jakbyś zaczynał od nowa...

– No i w pewnym sensie tak jest, ale każdy dzień jest nową przygodą. Wychodząc dzisiaj o 7 rano z domu, nie wiedziałem, gdzie wyląduję. Zawsze nie wiem, co się wydarzy i jestem tej niewiadomej ciekawy. Lubię być muzykiem, bo mogę poznawać inspirujących ludzi, a co ważniejsze, mogę działać na własnych zasadach. A złe chwile czynią nas silniejszymi i hartują nas. Dzięki trudnym momentom w moim życiu wiem, że w każdej sytuacji sobie poradzę.

– Miałeś taką sytuację, że do Twojej córki przyjechał adorator, który raczył się disco polo albo inną muzyką niż tą, której słuchasz?

– Tak dosłownie to jeszcze nie było. Ta piosenka to odniesienie do moich młodzieńczych lat, gdy przyjeżdżałem do ojców, żeby wyrywać ich córki z domowych pieleszy. I nagle ku swojemu zdumieniu znalazłem się po drugiej stronie barykady. To ja jestem tatą, który z groźną miną otwiera drzwi absztyfikantowi (śmiech). Moje córki wyrosły, słuchając w domu dobrej muzyki. Mają wyrobiony gust. Dodatkowo u nas w domu wszyscy malują i rysują. Jesteśmy artystyczną rodziną. Nie zdarzyło mi się, żeby przyjechał jakiś chłopak do mojej córki wypasionym BMW, a z samochodu grzmiało disco polo. Jednak nie wiadomo, czym nas życie jeszcze zaskoczy, więc na wszelki wypadek jest ta piosenka (śmiech).

Fot. Dagmara Karapuda

– Śpiewasz, że jesteś wesołym dziadem. Kiedy nastąpił moment, że przestałeś uczestniczyć w pościgu za mamoną. A może to jest przewrotne?

– Ta piosenka jest rozważaniem nad tym, czy zaniedbany dziadek, którego widzimy na ławeczce z piwkiem w dłoni, być może nie jest większym królem życia i filozofem niż my. Mijamy go w hipnotycznym pędzie do pracy, z pracy, na spotkanie, po zakupy. Spoceni, zabiegani, narzekający na brak czasu, na szaleńcze tempo życia. Być może człowiek, którego mijamy i do którego czujemy litość, a może wręcz pogardę, wie o wiele więcej niż my i to on może się z nas śmiać albo nam współczuć. Dlatego też staram się nie gonić za pieniądzem, za tanią popularnością. Raczej pędzę za człowiekiem, chcę mu dać piosenkę, która może spowodować, że się zastanowi albo że poczuje radość ze współtworzenia atmosfery koncertu. To jest moje zadanie i na tym się koncentruję.



– Ty masz spokój i równowagę ducha.

– Jakbym miał, to bym o tym nie śpiewał. Myślę, że ci, którzy go posiadają, nie muszą o tym mówić. Oni w tym stanie są, trwają. Mówienie o tym jest domeną ludzi, którzy by chcieli tak jak ja, którzy aspirują tak jak ja, którzy zazdroszczą osobom, które osiągnęły spokój ducha. Te osoby nic nie muszą i nigdzie nie pędzą. A ja... ja jestem niespokojnym duchem, gnam z Cyrkiem na kolejny koncert, do studia, na kolejną rozmowę. Być może, jak będę starszym panem, to się uspokoję. Zapuszczę długą brodę i będę z pobłażliwym uśmiechem patrzył na świat pędzący przed siebie. Będę siedział i medytował.

Rozmawiał: Bartosz Boruciak


 

Polecane
Emerytury
Stażowe