Na podwyżki płac w ochronie zdrowia muszą być pieniądze
Poinformował także, że w związku z zaprojektowanymi podwyżkami podmioty lecznicze musiałyby ponieść dodatkowy koszt rzędu 6,7 mld zł (gdyby miały to być podwyżki wypłacone od razu). Mówił, że koszty te obciążą nie tylko sektor publiczny, ale także podmioty prywatne, co stanowi pewną ingerencję w ich wewnętrzny system wynagradzania i jako takie budzi wątpliwości. Przedstawicielka OPZZ krytykowała planowane zamrożenie mnożnika wpływającego na wysokość wynagrodzeń w służbie zdrowia do 2019 r., podczas gdy w tym czasie przeciętne wynagrodzenie zapewne istotnie wzrośnie. Mówiła też o rozporządzeniu ministra Mariana Zembali z 2015 r., które wyróżniło jedną grupę zawodową. Na jego podstawie podwyżki przyznano pielęgniarkom i położnym, co podzieliło środowisko pracowników medycznych, ale i postawiło w gorszej sytuacji tych, bez których praca w placówkach służby zdrowia nie jest możliwa, choć nie wykonują zawodu medycznego. Zaznaczyła, że OPZZ nie zgadza się na przedstawioną przez resort wersję projektu, choć generalnie aprobuje kierunek zmian.
Pozytywnie o samej idei podnoszenia wynagrodzeń pracownikom ochrony zdrowia mówiła również Katarzyna Zimmer-Drabczyk z Solidarności. Wyraziła jednak m.in. wątpliwość co do zapewnienia środków na finansowanie projektu. Nie dostrzegła w nim również rozwiązań, które miałyby zniwelować dysproporcje wynagrodzeń w służbie zdrowia, a też taki miał być cel projektowanych rozwiązań. Ekspertka ZRP zauważyła, że planowane podwyżki nie obejmują tych, którzy zatrudnieni są na innych umowach niż o pracę, a np. kontrakty należą w służbie zdrowia do popularnych form zatrudnienia. Przedstawiciele resortu zdrowia wyjaśnili, że w wypadku pielęgniarek umowy o pracę nie ma zaledwie ok. 5 proc. z nich. W wypadku lekarzy jest to ok. 50 proc., ale wówczas pracują w kilku miejscach jednocześnie.
Anna Grabowska
Wersja cyfrowa artykułu, który ukazał się w najnowszym numerze "TS" (45/2016). Cały numer do kupienia tutaj