prof. Eisler: Po marcu u władzy pojawili się ludzie bezideowi, myślących jedynie o własnych korzyściach

- Rzeczywiście rok 1968 w historii świata zaznaczył się bardzo mocno. Przez cały Zachód przetoczyła się fala młodzieżowej kontestacji – szczególnie silna we Francji, Niemczech, Włoszech, Stanach Zjednoczonych czy Meksyku. Po naszej stronie Żelaznej kurtyny też były rebelie młodych – nie tylko w Polsce, także w Jugosławii i Czechosłowacji – w tym ostatnim kraju jako element Praskiej Wiosny. Moim zdaniem jednak owe wydarzenia, choć nieco podobne w przebiegu, znacznie się jednak różniły. W oczywisty sposób – protestujący we Francji mieli przecież wolność słowa, w Polsce natomiast owa wolność słowa była jednym z głównych postulatów demonstrantów. Nie można przecież wyobrazić sobie sytuacji, że rząd francuski nakazuje zdjęcie z afisza w Comedie Française jednej ze sztuk Moliera – a analogiczną sytuację mieliśmy przecież w Polsce. Jeszcze jedną zasadniczą równicą był fakt, że przebieg protestów we Francji czy Niemczech miejscowe media relacjonowały w sposób neutralny, momentami nawet z sympatią. Tymczasem w Polsce przeinaczano wszystko, karykaturalnie wręcz przekręcając intencje protestujących. Przywódcy francuskich protestów dzięki prasie, czy telewizji stali się postaciami bardzo popularnymi – zaś polskich protestujących po prostu zohydzano.
- Według niektórych badaczy historii najnowszej Marzec 1968 roku był efektem starcia dwóch frakcji w obozie władzy - „partyzantów” z „ludźmi w szynelach”. Zgodzi się pan z taką tezą?
- Zawsze powtarzam, że w nazwie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza najsłabszym elementem była „Zjednoczona”. Była polska, bo jej członkami byli Polacy. Była robotnicza, bo w różnych okresach od 1/3 do połowy jej członków to byli robotnicy fabryczni. Natomiast z tym „zjednoczeniem” już był kłopot. Oczywiście nie prezentowano tego w mediach – bardzo mocno pilnowano tego, aby pokazywać monolit, lecz ludzie zdawali sobie przecież sprawę z tego, że w obozie rządzącym są nieformalne obozy i podziały. Jeśli chcemy mówić o ich genezie, trzeba cofnąć się do połowy lat 40. Jedną grupę stanowili „krajowcy” - ludzie, którzy wojnę przeżyli w Polsce – Gomułka, Moczar, Spychalski, Kliszko, Korczyński. Druga grupa natomiast do kraju przybyła z Armią Czerwoną w 1944 i 1945 roku, oni wiele lat spędzili w Związku Radzieckim. Słabo znali lokalne nastroje, byli za to niesłychanie pryncypialni, parli do szybkich, brutalnych zmian na sowiecką modłę – Berman, Minc, Radkiewicz. W 1948 roku właśnie ta grupa obaliła Gomułkę – a gdy wrócił on do władzy jesienią 1956 roku, przyjął zasadę braku rozliczeń. Schowano nieco tych wcześniej rządzących, lecz oni nierzadko wciąż trwali. Tymczasem w latach sześćdziesiątych pojawiła się kolejna grupa – 35-, 40-latków, którzy chcieli awansować na stanowiska, blokowane przez starych towarzyszy, często jeszcze ze stażem w KPP...

#REKLAMA_POZIOMA#