Piotr Skwieciński: Operacja „Königsberg“

Służący w przedstawicielstwie US Army w Estonii pułkownik Jeffery M. Fritz proponuje odkupienie Kaliningradu przez Niemcy za 50 mld dolarów.
Królewiec, zdjęcie podglądowe Piotr Skwieciński: Operacja „Königsberg“
Królewiec, zdjęcie podglądowe / Pixabay

Służący aktualnie w przedstawicielstwie US Army w Estonii pułkownik Jeffery M. Fritz na łamach nowojorskiego „Breaking Defence” (jeden z wiodących periodyków w dziedzinie obronności) wystąpił z niecodzienną propozycją. Otóż Stany Zjednoczone, jego zdaniem, powinny stymulować… odkupienie przez Niemcy za 50 miliardów dolarów obwodu kaliningradzkiego (czyli północnej, należącej od 1945 roku do Rosji, części dawnych Prus Wschodnich). 

W transakcji tej USA powinny wystąpić jako tzw. broker (czyli działający w interesie klientów, pomagający w zawarciu transakcji niezależny pośrednik; „peace broker” – tak Donald Trump nazywał swoją rolę w trakcie dotychczasowych prób doprowadzenia do pokoju między Moskwą a Kijowem).

Jaki w tym ma być interes Ameryki? Zwiększenie własnej roli międzynarodowej, zmniejszenie napięć w regionie Europy Środkowo-Wschodniej i – zwłaszcza – redukcja naprężenia między NATO a Rosją, „czego przecież chcą zarówno prezydent Trump, jak i prezydent Putin”. Jaki interes Rosji? Pieniądze i „skrócenie frontu”; przecież dziś położenie Kaliningradu jest takie, że w razie czego NATO zajmie go w ciągu kilku dni (Fritz przywołuje tu podobny motyw decyzji cara Aleksandra II o sprzedaniu, w razie wybuchu konfliktu niemożliwej do obrony, Alaski). Ale przede wszystkim – symboliczne zakończenie procesu pojednania z Niemcami. 

 

Nas tak jakby nie było

No dobrze, ale jaki w tym dealu ma być interes tych ostatnich, zwłaszcza zważywszy, że jak dotąd Republika Federalna nie wykazuje zainteresowania odzyskaniem Königsbergu? Czy w ogóle jest realne, aby dziś, po Krymie, Donbasie, „zielonych ludzikach” i donieckich separatystach jakikolwiek kraj zechciał dobrowolnie zgodzić się na perspektywę zaistnienia w jego granicach milionowej mniejszości rosyjskiej stanowiącej w swoim regionie lokalnie przygniatającą większość? Pułkownik nie przewiduje przesiedleń, trudno zresztą założyć, że kaliningradzcy Rosjanie, mając możliwość stania się obywatelami Niemiec, wybiorą repatriację gdzieś za Ural. To tym bardziej problematyczne, że Fritz przewiduje, iż rosyjski prywatny biznes z Moskwy czy Petersburga zachowa kontrolę nad swoimi kaliningradzkimi filiami. 

Pułkownik wyraża jednak przekonanie, że jak tylko Waszyngton wygeneruje odpowiedni impuls, to zapoczątkuje odpowiednie procesy intelektualne i polityczne w Berlinie, a wtedy „dynamika się zmieni”. Bo przecież pamięć o Immanuelu Kancie i innych zapisanych w historii, pochodzących z Królewca intelektualistach jest w Niemczech żywa, poza tym w każdym mieście w tym kraju istnieje Königsberger Strasse. A co do kaliningradzkich Rosjan, to przecież Niemcy potrafią zapewniać pełnię praw obywatelskich i mniejszościowych słowiańskim Serbom Łużyckim, więc dadzą radę również z kaliningradzkimi Rosjanami.

W swoim krótkim eseju Fritz nie zadaje jeszcze innych kluczowych pytań. Co zwłaszcza uderzające – w ogóle, w żadnej formie nie jest tam poruszona kwestia stosunku Polski do proponowanej operacji. Żadnego problemu pułkownik tu najwyraźniej nie przewiduje. A przecież nie jest to oczywiste. Pozbycie się strategicznego nawisu nad Mazurami i bezpośredniej granicy z Rosją byłoby dla naszego kraju oczywistym plusem. Ale przecież zarazem sam fakt powrotu Niemiec na jakąś część terytoriów utraconych przez nie w 1945 roku automatycznie wskrzeszałby kwestię przynależności całej ich reszty. Tym bardziej że chodziłoby o obszar fizycznie oddzielony od reszty kraju właśnie przez Polskę. 

Nie, nie traktuję pomysłów pułkownika Fritza poważnie (choć warto zauważyć, że dywagacje te snuje nie oficer emerytowany, tylko w czynnej służbie, aktualnie odkomenderowany do U.S. Army Security Assistance Command i współpracujący jako instruktor z Baltic Defence College – akademią wojskową wspólnie prowadzoną przez trzy państwa bałtyckie w estońskim Tartu). Z wszystkich możliwych względów jego ekstrawagancką ideę oceniam jako nierealną, wręcz śmieszną. Jeśli zdecydowałem się o niej napisać, to ze względów, na które warto zwrócić uwagę i mieć je w pamięci – bo mogą objawić się w przyszłości przy okazji jakichś bardziej realistycznych pomysłów.

 

Bo oni tak myślą

Gdyż propozycja Fritza… nie, nie uważam, żeby była jakimś zakamuflowanym balonem próbnym wysłanym przez trumpistowską administrację pod czyimkolwiek adresem. Przekonany jestem, że jest to jego własny pomysł, przez nikogo nieautoryzowany. Tym niemniej warto zwrócić na niego uwagę, bo – nawet nieautoryzowany – pokazuje on sposób, w jaki ludzie mający wpływy w państwie amerykańskim obecnie albo myślą, albo co najmniej uważają, że myśleć powinni, a płody swych rozmyślań wolno im publikować.

Po pierwsze – trzeba zwrócić uwagę na jej prostacką transakcyjność w stylu „kupmy Grenlandię” albo „wysiedlimy mieszkańców Gazy, pobudujemy hotele i kasyna i wszyscy będą zadowoleni”. Człowiek tak myślący nie ma innych motywacji prócz merkantylnych.

Po drugie – przekonanie o amerykańskiej nadsprawczości. Jak Stany Zjednoczone zechcą, to kiwną małym palcem i osiągną wszystko. No bo kto się przeciwstawi Ameryce, a już zwłaszcza jej obecnemu superprezydentowi, będącemu przecież Wielkim Negocjatorem i Dealmakerem? I kto może myśleć w jakiś inny sposób, jakoś inaczej niż na aktualnym etapie myśli Ameryka?

I po trzecie – jak już mówiłem, trzeba dostrzec absolutną nieobecność Polski w całej proponowanej kombinacji, i tej kombinacji równie oczywistą proniemieckość. Podkreśliłem już, że nie uważam pomysłu Fritza za w jakimkolwiek stopniu autoryzowany przez Waszyngton. Nie jest autoryzowany więc również ani brak refleksji nad rolą naszego kraju w przypadku realizacji przedstawianej koncepcji, ani też zawarta w niej chęć wyjścia naprzeciw… czy to niemieckiemu sentymentowi historycznemu, czy wręcz dążeniu do odbudowy dawnej potęgi. Ale enuncjacje Fritza pokazują co najmniej, że – wbrew temu, co bardzo chciałaby myśleć spora część naszej prawicy – ani propolskość, ani nawet antyniemieckość, rozumiana jako przeświadczenie o immanentnej sprzeczności interesów USA i niemieckich, nie jest integralną częścią myślenia trumpistów. Jeżeli – dodajmy – jest w ogóle częścią ich myślenia. 

Odwrotnie – koncepcja pułkownika pokazuje, w zabawny sposób, ale jednak, że ewentualność postawienia na Berlin to nie jest coś, co byłoby nie do pomyślenia dla obecnych rządzących Ameryką. A gdyby takie zapadło strategiczne rozstrzygnięcie, to interes Polski… To taki element problemu nie zająłby zapewne ani minuty twórców polityki Waszyngtonu.

Na marginesie warto przypomnieć, że to rosyjska propaganda, w wypadku niektórych jej twórców nieszczerze i cynicznie, ale w wypadku innych – szczerze, bo takie jest ich widzenie świata, starała się dotąd przedstawić kraje Zachodu jako przepełnione terytorialnymi ambicjami w starym stylu, podobnymi w tym do dyszącej terytorialnym fetyszyzmem Rosji. Aleksander Dugin ubolewał niegdyś nad zanikaniem tradycyjnego niemieckiego nacjonalizmu, z którym Moskwa mogłaby równie tradycyjnie dzielić świat. O rzekomych polskich dążeniach do restytucji Lwowa rosyjskie media, rosyjscy politycy i zwierzchnicy tamtejszych służb specjalnych mówią i piszą od lat. Odpowiadaliśmy na to, nie tylko zaprzeczając, ale też wytykając Rosjanom, że nie dostrzegają lub udają, iż nie zauważają fundamentalnej zmiany, jaka pod tym względem zaszła na Zachodzie i w ogóle w świecie nierosyjskim. Nie sposób jednak uwolnić się od wrażenia, że esej pułkownika Fritza zdradza tendencję do – choć w formie i szczegółach innego – esencjonalnie podobnego do rosyjskiego widzenia tych spraw.

Mieszkający od dawna w naszym kraju i piszący po polsku Ukrainiec Mikołaj Susujew bardzo obrazowo wyraził ostatnio pewną myśl, stwierdzając, iż „istnienie polskich trumpistów jest nieporozumieniem. Bo to jest tak, jakby fanklub wilka był złożony z owiec. Możesz lubić go, ile wlezie, ale w ramach jego wizji świata jesteś tylko obiadem. Dla niego albo jego kolegi”. Kolega „naszego” wilka, dodajmy, może też być jego konkurentem. Statusu owcy to nie zmienia. 

Wydaje mi się, że plan pułkownika Fritza dość dobrze ilustruje to zagadnienie.


 

POLECANE
Komunikat dla mieszkańców Katowic z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Katowic

Urząd Miasta Katowice otrzymał ponad 5 mln zł dofinansowania na budowę węzła przesiadkowego na ul. Św. Jana. We wtorek magistrat poinformował o podpisaniu umowy z Centrum Unijnych Projektów Transportowych. Szacowany koszt inwestycji to prawie 7,5 mln zł.

Rząd podjął decyzję. To cios dla emerytów z ostatniej chwili
Rząd podjął decyzję. To cios dla emerytów

Rząd podjął decyzję w sprawie wskaźnika waloryzacji rent i emerytur w 2026 roku. Seniorzy będą zawiedzeni.

Wielka radość we wrocławskim zoo. Wydano komunikat z ostatniej chwili
Wielka radość we wrocławskim zoo. Wydano komunikat

We wrocławskim ogrodzie zoologicznym 18 lipca urodziło się pięć chomików europejskich - gatunku krytycznie zagrożonego wyginięciem. To trzy samce i dwie samiczki, które dostały imiona: Bryg, Bosman, Brzask, Burza i Bryza.

Gratka dla miłośników astronomii. Szykuje się kosmiczne widowisko Wiadomości
Gratka dla miłośników astronomii. Szykuje się kosmiczne widowisko

Za niespełna rok, 12 sierpnia 2026 r. na w niektórych częściach Europy będzie widoczne całkowite zaćmienie Słońca. Wiele osób już teraz rezerwuje hotele, by obserwować to zjawisko. W Polsce będzie można zobaczyć tylko zaćmienie częściowe.

Niepokojące doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej pilne
Niepokojące doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy, która znajduje się pod naciskiem ataku hybrydowego zarówno ze strony Białorusi, jak i Niemiec.

Nie żyje znany aktor teatralny i filmowy. Miał 85 lat Wiadomości
Nie żyje znany aktor teatralny i filmowy. Miał 85 lat

Nie żyje Mieczysław Banasik, znakomity aktor teatralny, który przez ponad dwie dekady związany był z Teatrem im. Wilama Horzycy w Toruniu. Miał 85 lat. Informację o jego śmierci podała instytucja, żegnając artystę słowami: „Z ogromnym smutkiem informujemy o śmierci Mieczysława Banasika – wybitnego aktora i naszego bliskiego przyjaciela”.

Nie wyśle polskich chłopców na wojnę. Minister Przydacz podtrzymuje stanowisko prezydenta Nawrockiego z ostatniej chwili
"Nie wyśle polskich chłopców na wojnę". Minister Przydacz podtrzymuje stanowisko prezydenta Nawrockiego

Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej potwierdził, że prezydent Karol Nawrocki nie zmienił zdania w sprawie udziału polskich wojsk w wojnie na Ukrainie. – Nie wyśle polskich chłopców na wojnę – zapewnił prezydencki minister.

Zełenski: Gwarancje bezpieczeństwa obejmują pakiet broni z USA pilne
Zełenski: Gwarancje bezpieczeństwa obejmują pakiet broni z USA

Gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy obejmują pakiet amerykańskiej broni o wartości 90 mld dolarów – oświadczył prezydent tego kraju Wołodymyr Zełenski podczas briefingu w Waszyngtonie w nocy z poniedziałku na wtorek.

Bezradna antytrumpowska histeria. A jaki pomysł ma Europa? tylko u nas
Bezradna antytrumpowska histeria. A jaki pomysł ma Europa?

Histeria antytrumpowska wylała się już z piątku na sobotę. Media i politycy rozpoczęli krytykowanie Trumpa za spotkanie z Putinem. Europa daje w ten sposób kolejny dowód swojej naiwności i bezradności.

Rosja sprzeciwiła się wysłaniu wojsk NATO na Ukrainę z ostatniej chwili
Rosja sprzeciwiła się wysłaniu wojsk NATO na Ukrainę

Rosja sprzeciwia się rozmieszczeniu wojsk NATO na Ukrainie – podało w poniedziałek rosyjskie MSZ, cytowane przez Agencję Reutera.

REKLAMA

Piotr Skwieciński: Operacja „Königsberg“

Służący w przedstawicielstwie US Army w Estonii pułkownik Jeffery M. Fritz proponuje odkupienie Kaliningradu przez Niemcy za 50 mld dolarów.
Królewiec, zdjęcie podglądowe Piotr Skwieciński: Operacja „Königsberg“
Królewiec, zdjęcie podglądowe / Pixabay

Służący aktualnie w przedstawicielstwie US Army w Estonii pułkownik Jeffery M. Fritz na łamach nowojorskiego „Breaking Defence” (jeden z wiodących periodyków w dziedzinie obronności) wystąpił z niecodzienną propozycją. Otóż Stany Zjednoczone, jego zdaniem, powinny stymulować… odkupienie przez Niemcy za 50 miliardów dolarów obwodu kaliningradzkiego (czyli północnej, należącej od 1945 roku do Rosji, części dawnych Prus Wschodnich). 

W transakcji tej USA powinny wystąpić jako tzw. broker (czyli działający w interesie klientów, pomagający w zawarciu transakcji niezależny pośrednik; „peace broker” – tak Donald Trump nazywał swoją rolę w trakcie dotychczasowych prób doprowadzenia do pokoju między Moskwą a Kijowem).

Jaki w tym ma być interes Ameryki? Zwiększenie własnej roli międzynarodowej, zmniejszenie napięć w regionie Europy Środkowo-Wschodniej i – zwłaszcza – redukcja naprężenia między NATO a Rosją, „czego przecież chcą zarówno prezydent Trump, jak i prezydent Putin”. Jaki interes Rosji? Pieniądze i „skrócenie frontu”; przecież dziś położenie Kaliningradu jest takie, że w razie czego NATO zajmie go w ciągu kilku dni (Fritz przywołuje tu podobny motyw decyzji cara Aleksandra II o sprzedaniu, w razie wybuchu konfliktu niemożliwej do obrony, Alaski). Ale przede wszystkim – symboliczne zakończenie procesu pojednania z Niemcami. 

 

Nas tak jakby nie było

No dobrze, ale jaki w tym dealu ma być interes tych ostatnich, zwłaszcza zważywszy, że jak dotąd Republika Federalna nie wykazuje zainteresowania odzyskaniem Königsbergu? Czy w ogóle jest realne, aby dziś, po Krymie, Donbasie, „zielonych ludzikach” i donieckich separatystach jakikolwiek kraj zechciał dobrowolnie zgodzić się na perspektywę zaistnienia w jego granicach milionowej mniejszości rosyjskiej stanowiącej w swoim regionie lokalnie przygniatającą większość? Pułkownik nie przewiduje przesiedleń, trudno zresztą założyć, że kaliningradzcy Rosjanie, mając możliwość stania się obywatelami Niemiec, wybiorą repatriację gdzieś za Ural. To tym bardziej problematyczne, że Fritz przewiduje, iż rosyjski prywatny biznes z Moskwy czy Petersburga zachowa kontrolę nad swoimi kaliningradzkimi filiami. 

Pułkownik wyraża jednak przekonanie, że jak tylko Waszyngton wygeneruje odpowiedni impuls, to zapoczątkuje odpowiednie procesy intelektualne i polityczne w Berlinie, a wtedy „dynamika się zmieni”. Bo przecież pamięć o Immanuelu Kancie i innych zapisanych w historii, pochodzących z Królewca intelektualistach jest w Niemczech żywa, poza tym w każdym mieście w tym kraju istnieje Königsberger Strasse. A co do kaliningradzkich Rosjan, to przecież Niemcy potrafią zapewniać pełnię praw obywatelskich i mniejszościowych słowiańskim Serbom Łużyckim, więc dadzą radę również z kaliningradzkimi Rosjanami.

W swoim krótkim eseju Fritz nie zadaje jeszcze innych kluczowych pytań. Co zwłaszcza uderzające – w ogóle, w żadnej formie nie jest tam poruszona kwestia stosunku Polski do proponowanej operacji. Żadnego problemu pułkownik tu najwyraźniej nie przewiduje. A przecież nie jest to oczywiste. Pozbycie się strategicznego nawisu nad Mazurami i bezpośredniej granicy z Rosją byłoby dla naszego kraju oczywistym plusem. Ale przecież zarazem sam fakt powrotu Niemiec na jakąś część terytoriów utraconych przez nie w 1945 roku automatycznie wskrzeszałby kwestię przynależności całej ich reszty. Tym bardziej że chodziłoby o obszar fizycznie oddzielony od reszty kraju właśnie przez Polskę. 

Nie, nie traktuję pomysłów pułkownika Fritza poważnie (choć warto zauważyć, że dywagacje te snuje nie oficer emerytowany, tylko w czynnej służbie, aktualnie odkomenderowany do U.S. Army Security Assistance Command i współpracujący jako instruktor z Baltic Defence College – akademią wojskową wspólnie prowadzoną przez trzy państwa bałtyckie w estońskim Tartu). Z wszystkich możliwych względów jego ekstrawagancką ideę oceniam jako nierealną, wręcz śmieszną. Jeśli zdecydowałem się o niej napisać, to ze względów, na które warto zwrócić uwagę i mieć je w pamięci – bo mogą objawić się w przyszłości przy okazji jakichś bardziej realistycznych pomysłów.

 

Bo oni tak myślą

Gdyż propozycja Fritza… nie, nie uważam, żeby była jakimś zakamuflowanym balonem próbnym wysłanym przez trumpistowską administrację pod czyimkolwiek adresem. Przekonany jestem, że jest to jego własny pomysł, przez nikogo nieautoryzowany. Tym niemniej warto zwrócić na niego uwagę, bo – nawet nieautoryzowany – pokazuje on sposób, w jaki ludzie mający wpływy w państwie amerykańskim obecnie albo myślą, albo co najmniej uważają, że myśleć powinni, a płody swych rozmyślań wolno im publikować.

Po pierwsze – trzeba zwrócić uwagę na jej prostacką transakcyjność w stylu „kupmy Grenlandię” albo „wysiedlimy mieszkańców Gazy, pobudujemy hotele i kasyna i wszyscy będą zadowoleni”. Człowiek tak myślący nie ma innych motywacji prócz merkantylnych.

Po drugie – przekonanie o amerykańskiej nadsprawczości. Jak Stany Zjednoczone zechcą, to kiwną małym palcem i osiągną wszystko. No bo kto się przeciwstawi Ameryce, a już zwłaszcza jej obecnemu superprezydentowi, będącemu przecież Wielkim Negocjatorem i Dealmakerem? I kto może myśleć w jakiś inny sposób, jakoś inaczej niż na aktualnym etapie myśli Ameryka?

I po trzecie – jak już mówiłem, trzeba dostrzec absolutną nieobecność Polski w całej proponowanej kombinacji, i tej kombinacji równie oczywistą proniemieckość. Podkreśliłem już, że nie uważam pomysłu Fritza za w jakimkolwiek stopniu autoryzowany przez Waszyngton. Nie jest autoryzowany więc również ani brak refleksji nad rolą naszego kraju w przypadku realizacji przedstawianej koncepcji, ani też zawarta w niej chęć wyjścia naprzeciw… czy to niemieckiemu sentymentowi historycznemu, czy wręcz dążeniu do odbudowy dawnej potęgi. Ale enuncjacje Fritza pokazują co najmniej, że – wbrew temu, co bardzo chciałaby myśleć spora część naszej prawicy – ani propolskość, ani nawet antyniemieckość, rozumiana jako przeświadczenie o immanentnej sprzeczności interesów USA i niemieckich, nie jest integralną częścią myślenia trumpistów. Jeżeli – dodajmy – jest w ogóle częścią ich myślenia. 

Odwrotnie – koncepcja pułkownika pokazuje, w zabawny sposób, ale jednak, że ewentualność postawienia na Berlin to nie jest coś, co byłoby nie do pomyślenia dla obecnych rządzących Ameryką. A gdyby takie zapadło strategiczne rozstrzygnięcie, to interes Polski… To taki element problemu nie zająłby zapewne ani minuty twórców polityki Waszyngtonu.

Na marginesie warto przypomnieć, że to rosyjska propaganda, w wypadku niektórych jej twórców nieszczerze i cynicznie, ale w wypadku innych – szczerze, bo takie jest ich widzenie świata, starała się dotąd przedstawić kraje Zachodu jako przepełnione terytorialnymi ambicjami w starym stylu, podobnymi w tym do dyszącej terytorialnym fetyszyzmem Rosji. Aleksander Dugin ubolewał niegdyś nad zanikaniem tradycyjnego niemieckiego nacjonalizmu, z którym Moskwa mogłaby równie tradycyjnie dzielić świat. O rzekomych polskich dążeniach do restytucji Lwowa rosyjskie media, rosyjscy politycy i zwierzchnicy tamtejszych służb specjalnych mówią i piszą od lat. Odpowiadaliśmy na to, nie tylko zaprzeczając, ale też wytykając Rosjanom, że nie dostrzegają lub udają, iż nie zauważają fundamentalnej zmiany, jaka pod tym względem zaszła na Zachodzie i w ogóle w świecie nierosyjskim. Nie sposób jednak uwolnić się od wrażenia, że esej pułkownika Fritza zdradza tendencję do – choć w formie i szczegółach innego – esencjonalnie podobnego do rosyjskiego widzenia tych spraw.

Mieszkający od dawna w naszym kraju i piszący po polsku Ukrainiec Mikołaj Susujew bardzo obrazowo wyraził ostatnio pewną myśl, stwierdzając, iż „istnienie polskich trumpistów jest nieporozumieniem. Bo to jest tak, jakby fanklub wilka był złożony z owiec. Możesz lubić go, ile wlezie, ale w ramach jego wizji świata jesteś tylko obiadem. Dla niego albo jego kolegi”. Kolega „naszego” wilka, dodajmy, może też być jego konkurentem. Statusu owcy to nie zmienia. 

Wydaje mi się, że plan pułkownika Fritza dość dobrze ilustruje to zagadnienie.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe