Niemcy na Polskę patrzą z poczuciem wyższości

W tej historii można oczywiście cofać się jeszcze głębiej, do początków państwa polskiego i tysiąca lat naszych relacji. Podobno częściej lepszych niż złych, jak przed laty były polityk KPN, wówczas związany z Bronisławem Komorowskim, tłumaczył kibicowanie Niemcom w międzynarodowych rozgrywkach piłkarskich. „U mnie nie ma cienia antyniemieckości. Żadna z naszych granic nie była tak spokojna i przyjazna przez kilkaset lat, jak zachodnia. Kraków przez długi czas był miastem niemieckich mieszczan. Oczywiście dali się uwieść […] wąsatemu Austriakowi i popadli w pruskie szaleństwo, ale kosztowało ich to sporo. Bardzo dobrze odrabiają lekcję antynazistowską, dużo lepiej niż my” – pisał K. Król w 2014 roku. Wypowiedź ta nie przyniosła mu zbyt wielkiej popularności, co pokazuje, że problem jest bardziej złożony.
RFN i NRD
W czasach komunizmu oficjalna polityka historyczna wobec Niemiec była zakłamana, jak większość konstruowanej przez propagandę świadomości. Polacy, zwłaszcza pamiętający dobrze wojnę, byli wobec zachodnich sąsiadów nieufni, przez lata przenosząc w sobie uzasadnione poczucie krzywdy. Państwo głosiło polskość odzyskanych w wyniku powojennego wytyczenia granic ziem, zasiedliło je Polakami z odebranych nam wschodnich województw II RP, przywracało stare nazwy lub nadawało nowe i podkreślało, że tereny te dostajemy w imię dziejowej sprawiedliwości. Bardzo silnie, aż do końca PRL, straszono w mediach faktycznie istniejącym niemieckim rewanżyzmem, przy czym obecny miał on być tylko na Zachodzie, spersonifikowany w ziomkostwach i ich liderach. Jednak ich obecność w polityce RFN często była pretekstem do przypisywania związków z nimi działaczom opozycji antykomunistycznej. Wykpiwał to w jednej z piosenek podziemny bard Jan Krzysztof Kelus, gdy swą „Piosenkę z dedykacją”, opowiadającą o rzekomo beztroskim życiu twórcy znajdującego się poza oficjalnym obiegiem, poza Czesławem Kiszczakiem dedykował właśnie szefom stowarzyszeń „wypędzonych” i śpiewał „dołożą pewnie także coś/ Panowie Hupka, Czaja, Strauss”. Co istotne, ten aspekt przeżył PRL i wraz z rosnącą rolą Eriki Steinbach zaznaczał się jeszcze i w polskiej polityce, i w popkulturze. Nim jeszcze Steinbach przewędrowała z zaplecza Angeli Merkel do AfD, Paweł Kukiz poświęcił jej jeden ze swoich utworów, od czego zresztą liczyć można jego poważne wejście w krajową politykę. Wracając do PRL.
Obraz Niemców (zachodnich) był ciemny, ponury, czasem wręcz zdehumanizowany, jak w komiksach o Klossie – i znajdowało to uzasadnienie nie tylko w potrzebach propagandy, ale i doświadczeniu wojennego pokolenia. Komuniści kartą tą grać próbowali również przeciwko Kościołowi, jako akt zdrady przedstawiając pamiętny apel biskupów z 1965 roku i wykorzystując go do propagandowego dezawuowania przypadających w kolejnym roku obchodów tysiąclecia chrztu Polski. Równolegle trwała urzędowa przyjaźń z Niemiecką Republiką Demokratyczną, jednak i „dobrzy Niemcy” nie byli aż tak dobrzy, uważając Polaków za zbyt mało zdyscyplinowany i niepewny element bloku socjalistycznego. Równocześnie, po uzyskaniu niewielkich reparacji od NRD (między innymi w wyposażeniu fabryk), Sowieci wymusili na Polakach rezygnację z ubiegania się o dalsze zadośćuczynienie, co dziś z chęcią wykorzystywane jest i przez samych Niemców, i przez proniemieckie stronnictwo w Polsce.
- Decyzja sądu ws. koncesji dla Telewizji Republika i wPolsce24. Jest reakcja KRRiT
- Nagły zwrot ws. sprzedaży TVN przez Warner Bros. Discovery. Tego nikt się nie spodziewał
- Komunikat dla mieszkańców Szczecina
- Komunikat dla mieszkańców Krakowa
- Właściciel TVN Warner Bros. Discovery wraca do gry
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
- "Kula w łeb dla Kaczyńskiego". Policja odmówiła interwencji pod Pomnikiem Smoleńskim
- Debata Trzaskowski kontra Nawrocki. Telewizja Polsat zabrała głos
- "Czego się boi Trzaskowski?". Sztab Karola Nawrockiego podał warunek ws. debaty
Niemieckie zjednoczenie i polskie pęknięcie
Rozmowy na temat zjednoczenia Niemiec przypadły na czas początku polskiej polityki wielopartyjnej. Już wtedy zarysowały się podziały, które do dziś zaznaczają się w naszej debacie publicznej. Solidarność (wówczas jeszcze z Lechem Wałęsą) i prawe skrzydło jej politycznej reprezentacji zachowywało pewien sceptycyzm, obawiając się choćby zbyt dużego wzrostu znaczenia Niemiec na arenie europejskiej i zachwiania równowagi sił na kontynencie. Rząd Tadeusza Mazowieckiego, którego kontynuacją w pewnym sensie pozostają dzisiejsze środowiska Platformy Obywatelskiej, poszedł na pełne porozumienie z Niemcami.
W podziękowaniu, oczywiście niebezinteresownie, Niemcy uznali nasze zachodnie granice (choć, jak wiemy, nie wszyscy…) i zrewanżowali się później, będąc „adwokatem” Polski w kwestiach naszego członkostwa w UE i nie blokując wejścia Polski do NATO. W międzyczasie zaś Niemcy zrobili u nas dokładnie to, co kilkanaście lat wcześniej w swej satyrycznej piosence opisał Kelus: weszli do nas z pieniędzmi, zaszczytami i pod pozorem przekazania nam demokratycznego know-how rozpoczęli zjednywanie sobie potężnej agentury wpływu w świecie kultury, mediów i polityki. Do Polski weszły więc fundacje i think tanki, afiliowane przy niemieckich partiach politycznych, z których najbardziej aktywna jest oczywiście działająca przy CDU-CSU Fundacja Konrada Adenauera, współpracująca z licznymi instytucjami naukowymi, ECS czy „Tygodnikiem Powszechnym”, finansująca też co roku „Campus Polska Przyszłości”, „przestrzeń dialogu i spotkań, stworzoną dla aktywnych, młodych ludzi chcących mieć wpływ na przyszłość swojego kraju”, a de facto imprezy wyborcze Rafała Trzaskowskiego i Platformy Obywatelskiej. Rzadziej słychać o związanej z SPD Friedrich-Ebert-Stiftung, jednak na liście jej partnerów znajdziemy takie podmioty, jak Instytut Daszyńskiego, „Krytykę Polityczną” czy Fundację Batorego. Spośród pozostałych podmiotów tego typu warto wspomnieć jeszcze powiązaną z Zielonymi Fundację im. Heinricha Bölla, kilka lat temu, w czasie wzmożenia operacji hybrydowej na wschodniej granicy, bardzo mocno zaangażowaną w kreowanie prouchodźczej narracji w naszej debacie publicznej. Z dużych partii nie działa w ten sposób chyba tylko AfD, choć i to pewnie kwestia czasu.
Peitsche und Karotte
Bardzo istotna jest też polityka kar i nagród. Charakterystyczny jest tu przykład Andrzeja Szczypiorskiego, kreowanego na autorytet moralny donosiciela bezpieki, który w swojej twórczości chętnie wynajdywał działających w czasach wojny „dobrych Niemców” (jako pozytywnego bohatera przedstawiał skłóconego z Hitlerem nazistę i polakożercę Clausa von Stauffenberga, co zresztą później kontynuowało i kontynuuje do dziś wielu innych przedstawicieli naszych elit), równocześnie piętnując „polskie wady narodowe”. Szczypiorski był w Niemczech chętnie wydawany, fetowany, wreszcie nagradzany, m.in. Krzyżem Wielkiego Oficera Zasługi RFN. Krzyż zasługi RFN otrzymali też m.in. Władysław Bartoszewski, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wajda czy Lech Wałęsa. Z kolei Donald Tusk doczekał się m.in. Nagrody Karola Wielkiego i, w zeszłym roku, nagrody Media M100 Award, przyznanej mu w Poczdamie za „niestrudzoną walkę z autokracją”. Jednak sympatia Niemców dla środowiska gdańskich liberałów miała też wymiar finansowy.
W 2014 roku, niedługo przed wybuchem afery taśmowej, były polityk PO Paweł Piskorski ujawnił w swojej książce, że w początkach lat 90. Kongres Liberalno-Demokratyczny otrzymał od niemieckich partnerów milion marek pożyczki. Politycy Platformy zaprzeczali, lecz nie dopuścili do powstania w Sejmie badającej ten wątek komisji, a sprawa dość szybko ucichła, przyćmiona przez kolejne rewelacje, ujawniane na taśmach. Obok tej marchewki był także kij w postaci nieprzychylnych publikacji niemieckich mediów na temat polskich polityków, zawsze bardzo chętnie nagłaśniany przez polskie media. A raczej polskojęzyczne, Niemcy bowiem przez lata zbudowali potężną pozycję na polskim rynku mediów (tak jak i w wielu innych dziedzinach gospodarki, tu jednak mamy do czynienia z branżą strategiczną), zwłaszcza, do czasu przejęcia Polska Press przez Orlen, lokalnych. Stałym zbiorowym czarnym charakterem była oczywiście polska prawica, zwłaszcza bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Wszyscy pamiętają zapewne artykuł o polskich kartoflach, który wywołał dyplomatyczną burzę, ale i medialną ekstazę, wpisując się znakomicie w przemysł pogardy wobec Lecha Kaczyńskiego. „Niemiecka opinia publiczna nie wierzyła zdumionym niebieskim oczom: polski prezydent nie sięgający niemieckiej głowie państwa nawet do kolan. Polityk z drugiej strony Odry, który niemieckiej pani kanclerz na przywitanie podaje w postawie na baczność przednią łapę! Niemcy przecierali osłupiałe ze zdumienia oczy i przetykali uszy, kiedy Kaczyński przybył w marcu z zadartym nosem do Berlina, a już w maju w Warszawie podczas Targów Książki nie zauważał stojącego obok prezydenta Niemiec” – pisał w „Die Tageszeitung” Peter Koehler. Z kolei w latach 2023 i 2024 głośno było o kolejnych tekstach mieszkającego w Polsce Klausa Bachmanna, najpierw wzywającego do rozprawy z polskim rządem, a potem uzasadniającego i z góry rozgrzeszającego działania, które dziś obserwujemy w autorytarnym pochodzie „demokracji walczącej”.
Gospodarstwo pomocnicze Polska?
Nie zajmujemy się dziś celami niemieckiej polityki wobec Polski, jednak stają się one oczywiste, gdy przeanalizować działania wspieranych przez Niemców polityków, również na pominiętej w tym tekście, a przecież szalenie istotnej arenie unijnej. Unia miała kluczowe znaczenie w doprowadzeniu do przegranej prawicy w ostatnich wyborach poprzez swoje instrumenty finansowe. Dla Polski sprawy wyglądały zawsze gorzej wtedy, gdy do władzy dochodzili liberałowie. Podczas ich pierwszych rządów doprowadzono do upadku przemysłu stoczniowego, podczas, gdy w Niemczech miał się on dobrze i coraz lepiej. Podobnie z górnictwem. Być może to w trosce o niemieckie elektrownie, lotniska i porty upatrywać należy tajemniczej niemocy wokół planowanych przecież za „pierwszej PO” inwestycji w rodzaju CPK czy elektrowni atomowych. Autostrad, innych niż te w relacji wschód – zachód, Platforma nie chciała już wprost, nawet gdy Unia chciała sypnąć na nie pieniędzmi.
Za czasów PiS symbolem nierównych relacji naszych państw z Unią jako nieuczciwym sędzią w tle była wielokrotnie opisana przez nas sprawa Turowa. I do tego, tylko w dużo większej skali, wracamy po 13 grudnia 2023 roku. Inwestycje upadają (użeglowienie Odry), ich stan jest niejasny (polskie elektrownie atomowe) lub okrojony do formy ogryzka, jak wspomniane już CPK. Niemcy są przez polskie władze traktowane jako silniejszy partner, któremu w każdej sprawie trzeba iść na rękę. Dzieje się to w sytuacji, gdy są one państwem dużo słabszym niż jeszcze kilkanaście lat temu (o czym dużo pisaliśmy niedawno w poświęconym temu państwu nr. 9/2025 „TS”). Polska elita polityczna wierzy w Niemcy, których od dawna już nie ma, i dla tychże sprowadza nas do roli zacofanego, rezygnującego z rozwoju gospodarstwa pomocniczego. Równocześnie rezygnując z własnej polityki historycznej i nauki, czego przykładem jest sprawa reparacji, obsadzenie kierownictwa Instytutu Pileckiego skrajnie proniemieckim prof. Krzysztofem Ruchniewiczem czy otwarcie przed Niemcami na oścież zajmującego się m.in. strategicznymi analizami Instytutu Zachodniego. Wreszcie, sprowadza nas do roli śmietnika, składowiska, za ciężkie pieniądze kupującego niepotrzebne już naszym sąsiadom elektrośmieci – auta, rowery i wiatraki. I to za środki z KPO, które potem trzeba będzie zwrócić. Można więc powiedzieć, że inwestycje w granty, nagrody czy wprost w partie polityczne zwracają się z nawiązką. Dziwi jednak, że kompleksy elit znajdują tak wielki posłuch w społeczeństwie, które nabrało już przecież pewnej świadomości swego potencjału i zaczęło przejawiać proporcjonalne do niego ambicje. Czy to pęknięcie między górą a dołem zostanie zasypane, czy wręcz przeciwnie – politycy zdołają wepchnąć całe silne przecież jeszcze państwo w wilczy dół wmówionej nam niemocy?