O. Paweł Kowalski SJ: Żeby nie dostać rozgrzeszenia, trzeba się naprawdę postarać [wywiad]
Anna Rasińska (KAI): Wielki Post to w Kościele katolickim czas przygotowania do Świąt Wielkanocnych. Jednym z elementów tych przygotowań jest spowiedź. Są osoby, które od lat nie korzystały z sakramentu pokuty, czują lęk, wstyd, może obawiają się braku rozgrzeszenia... Czy często zdarzają się przypadki, że duchowny nie udziela rozgrzeszenia?
O. Paweł Kowalski SJ - Ale ja też wstydzę się spowiadać! Wydaje mi się, że poczucie wstydu jest czymś naturalnym. Przecież spowiedź dotyka tego, co w nas bardzo kruche i delikatne. Z jednej strony, jest trudno stanąć w prawdzie samemu przed sobą. Z drugiej strony, powiedzieć o tym drugiej osobie to też wyzwanie.
I tak, ludzie czasem boją się, że nie dostaną rozgrzeszenia, bo np. do spowiedzi idą po latach. Warto tu się zatrzymać i zapytać, jak patrzymy na spowiedź i na grzech. Można przecież patrzeć jedynie w kategoriach prawnych. Te są dobre o tyle, że mają pomóc ukierunkować się w dobrą stronę.
Jednak to co może pomóc jeszcze bardziej, to spojrzenie na grzech nie jak na przestępstwo, tylko chorobę. Dla przykładu, kiedy jadę samochodem i zatrzymuje mnie policjant, mam pewną łatwość w formułowaniu wymówek. Mówię, że z pewnością nie przekroczyłem prędkości, że może policjantowi się wydawało, wszystko po to by udowodnić, że jestem niewinny. Tymczasem, kiedy patrzę na grzech jako na chorobę, a na Jezusa jako na lekarza, to jest mi dużo łatwiej nazwać wszystko po imieniu. Bo wiem, że On nie chce mi wlepić mandatu, On chce mnie uzdrowić.
Jeśli natomiast przychodzi człowiek, który niekoniecznie jest pewien, czy uzyska rozgrzeszenie, wówczas staram się tak poprowadzić z nim rozmowę, żeby mógł się otworzyć na łaskę pojednania.
- A czy Ojcu zdarzyło się odmówić komuś rozgrzeszenia? Czy mógłby Ojciec podać przykłady?
- Żeby nie dostać rozgrzeszenia trzeba się naprawdę postarać [śmiech]. Jednak czasami zdarzają się takie sytuacje. To są historie ludzi, którzy nie chcą porzucić grzechu. Czyli z jednej strony przychodzą, mówią o jakiejś sprawie, ale wykluczają, że podejmą jakiekolwiek staranie, aby to zmienić. Tutaj trzeba podkreślić, że mówimy o intencjach, a nie o skuteczności działania. Nie chodzi o to, że człowiek ma przy konfesjonale zagwarantować, że uda mu się wygrać z jakimś grzechem. Chodzi raczej o to, czy decyduje się zaprosić Boga do tej sytuacji, aby teraz żyć na nowo razem z Nim.
- A co w sytuacji, kiedy katolik przystępuje do spowiedzi wiedząc, że i tak wróci do popełnianych grzechów?
- Trochę już o tym mówiliśmy. Jednak trzeba dopowiedzieć o kwestii uzależnień. Aby człowiek mógł popełnić grzech ciężki potrzeba wolności. Przy uzależnieniach, czy to od tytoniu, alkoholu czy pornografii albo autoerotyzmu, trudno mówić o pełnej wolności. Powstaje więc pytanie, czy człowiek uzależniony po każdorazowym grzechu powinien biec do spowiedzi?
W takich sytuacjach ja proponuję, żeby po pierwsze, starać się znaleźć jakiegoś stałego spowiednika. Osobę, której się ufa i która z czasem pozna nas lepiej. Po drugie, ustalić z nią pewien rytm spowiedzi, kiedy człowiek będzie oddawać Chrystusowi swój nałóg. Czyli, w praktyce, żeby spowiadać się np. raz na dwa tygodnie, albo raz w miesiącu. Jeżeli nie wystąpią jakieś inne grzechy ciężkie, można w takich okolicznościach normalnie przystępować do Komunii.
Warto jednak w nałogach nie poprzestawać jedynie na spowiedzi. Na szczęście istnieje wiele narzędzi, które mogą człowiekowi pomóc w tej sytuacji. Zachęcam zawsze, żeby poszukać odpowiedniej terapii czy też grupy, gdzie można podzielić się swoim problemem z innymi uzależnionymi.
- Czy jest sens spowiadać się ciągle z tego samego?
- Bardzo lubię to pytanie. Powiedzieliśmy wcześniej, że Bóg jest lekarzem. Więc w spowiedzi chodzi o pomoc w leczeniu mojego serca, a nie o to, żeby powiedzieć Bogu coś ciekawego. Czasami ludzie mają wyrzuty sumienia, że może Bóg się zdenerwuje, bo znowu przychodzą z tym samym. Tymczasem, jak mówi papież Franciszek, Bóg nie męczy się przebaczaniem. To chyba raczej my mamy problem, żeby przyznać się przed sobą, że znowu żeśmy nawalili.
- Kolejną nurtującą kwestią jest żal za grzechy, który jest jednym z warunków dobrej spowiedzi. Co jeśli katolik idzie do spowiedzi, ale nie żałuje popełnionych grzechów, ponieważ przykładowo, było to coś co sprawiło mu radość, przyjemność...
- Ale żal za grzechy to nie przekonanie, że dany grzech nie był przyjemny. Załóżmy, że para narzeczonych, po romantycznym wieczorze, budzi się rano w łóżku. Trudno uznać na spowiedzi, że te romantyczne chwile nie były przyjemne.
Można powiedzieć o dwóch typach żalu za grzechy. Z jednej strony, jest żal, czyli odrzucenie grzechu, ponieważ wiem, że to co zrobiłem, było złe. Z drugiej, jest żal z miłości. Czyli efekt spotkania z Miłością Boga.
Jeżeli więc ktoś ma wątpliwości, co do swojego żalu, to dobrym rozwiązaniem byłoby ukierunkowanie swojej modlitwy i życia duchowego na Boga. Próba rozmowy z Nim o tym jak na nas patrzy i prośba, żeby przekonał nas do swojej Miłości.
- Myślę, że wielu świeckich zastanawia się nad tym, jak z perspektywy osoby duchownej wygląda spowiedź, np. czy wszystkie spowiedzi są do siebie podobne, czy może każda jest nieco inna? Czy ludzie mają podobne grzechy?
- Nigdy nie robiłem statystyk grzechów [śmiech]. Czasem zdarza się, że spowiedź mnie wzrusza, kiedy słyszę jak ktoś doświadcza uwolnienia z ciężarów, które czasami nosił długie lata. Innym razem mam wewnętrzne poczucie, że razem z nami jest tu Ktoś jeszcze. Bo w sercu człowieka rozbrzmiewa na nowo wieść o przebaczeniu. Chyba dlatego tak lubię spowiadać.
- A jaka była Ojca najdziwniejsza spowiedź?
- Nie będę tutaj mówił o grzechach, raczej o okolicznościach. W pamięci utkwiły mi te dni, gdy w czasie pandemii nie można było spotykać się w kościołach. Mieliśmy wtedy dyżury spacerowe. Chodziliśmy wokół kościoła z penitentami, aby mogli się wyspowiadać. Ludzie cenili taką możliwość.
Bardzo lubię też spowiedzi pielgrzymkowe. To dosyć niecodzienne, że człowiek może się pojednać z Bogiem, maszerując gdzieś tam przez miasta i miasteczka, między lokalnym sklepem a przystankiem PKS.
- Co Ojciec czuje spowiadając wiernych? Jak ewoluowało to myślenie na przestrzeni lat?
- Bardzo lubię spowiadać, ale i moje spojrzenie na spowiedź ewoluowało. Jako jezuici mamy tę łaskę, że nie będąc jeszcze księżmi, towarzyszymy ludziom na indywidualnych rozmowach podczas rekolekcji w milczeniu. Wielokrotnie brałem w nich udział i zawsze urzekało mnie, jak wielkie cuda mogą się dokonać w człowieku. Czasem więc kwestionowałem spowiedź, czy ma ona sens, skoro zmiana może się dokonać na rekolekcjach. Kiedy jednak nabierałem doświadczenia, widziałem jak istotne jest to dla człowieka, żeby mieć poczucie, że ciężar zła, który dotychczas niósł sam, już nie leży tylko na nim, ale jest Ktoś, kto z czystej miłości, postanowił ten kamień zabrać.
- Dlaczego warto iść do spowiedzi? Jakiej rady udzieliłby Ojciec wiernym, którzy dawno nie korzystali z sakramentu pokuty?
- Oczywiście, że warto iść! Dlaczego? Bo Bóg Cię kocha i chce Cię uleczyć z twoich ran. Czasem dajemy się porwać pędowi życia, albo niedowierzamy, że przebaczenie jest możliwe. Jednak prawdziwa ludzka słabość polega na tym, że nie jesteśmy w stanie przekonać Boga, żeby myślał o nas źle. Tak samo nie jesteśmy w stanie Go znudzić naszymi spowiedziami. Dlaczego by więc nie zaryzykować?
rozmawiała Anna Rasińska / Warszawa