[Tyko u nas] Legendarny leśnik Kazimierz Nóżka: "Tylko spokój może nas uratować"

„Ludziom się czasem wydaje, że nasza praca jest tak lekka, łatwa i przyjemna, że pozostaje nam tylko włożyć kapelusz z piórkiem, wziąć ze sobą pieska i pogwizdując wybrać się na spacer po lesie spoglądając raz po raz, jak ptaszki siadają na drzewie albo patrząc, czy gdzieś nie pojawi się sarenka. To mit.” Z Kazimierzem Nóżką, leśniczym z Nadleśnictwa Baligród rozmawia Agnieszka Żurek
 [Tyko u nas] Legendarny leśnik Kazimierz Nóżka:
/ Fot. Wojtek Drzyżdżyk

- Profil Nadleśnictwa Baligród na Facebooku ma już ponad 200 tysięcy fanów. Jak się Pan czuje z tą popularnością? Spodziewał się jej Pan zakładając ten profil?


- Nie, zupełnie się tego nie spodziewaliśmy – ani ja, ani mój kolega Marcin Scelina, z którym wspólnie prowadzimy stronę Nadleśnictwa.


- W czym zawiera się tajemnica sukcesu Państwa profilu?


- Trudno powiedzieć, może w tym, że jesteśmy sobą, nikogo nie udajemy, dzielimy się tym, co wiemy, a jeśli czegoś nie wiemy, nie boimy się do tego przyznać? Jakiś czas temu zostaliśmy zaproszeni na sympozjum w Rzeszowie na temat mediów społecznościowych. Pojechaliśmy tam we trzech – Marcin, ja i nasz szef. Na miejscu trochę się przeraziliśmy, kiedy zobaczyliśmy, że w spotkaniu biorą udział przedstawiciele wielkich firm w rodzaju Lotosu, przedstawiciel prezydenta, panowie pod krawatami, wypasione prezentacje… My też mieliśmy swoją prezentację, ale więcej w sumie mówiliśmy od siebie niż skupialiśmy się na slajdach. No i dostaliśmy owację na stojąco. Aż nam głupio było. Kiedy ze sceny wyszliśmy do kuluarów, okazało się, że pół sali poszło tam za nami.


- Jak się Panu żyje z tą sławą? Więcej jest jej blasków czy cieni?


- Różnie to bywa. Czasem jest to męczące, czasem miłe. Zazwyczaj cieszą mnie spotkania z ludźmi i „napady” na człowieka w różnych miejscach. Więcej jest reakcji sympatycznych niż trudniejszych w odbiorze.


- Takie też się zdarzają?


- Tak, dotyczą zazwyczaj osób generalnie niechętnie nastawionych do spraw związanych z przyrodą i jej ochroną.


- W TVN-ie niezbyt przychylnie odniosła się do Pana Pani Kinga Rusin.


- To była chyba taka desperacja pani Kingi. Nie ma co jej tam tego wyrzucać, ona taka po prostu jest. Obejrzała program z moim udziałem i oceniła mnie negatywnie. Każdy ma do tego prawo.


- Jak wygląda Pana popularność na co dzień? Ludzie podchodzą do Pana prosząc np. o rady dotyczące świata przyrody?


- Zarówno mnie, jak i mojemu koledze Marcinowi dużo czasu pochłania prowadzenie naszego fanpage’a. Wieczorami poświęcamy sporo czasu na udzielanie odpowiedzi na nadchodzącą do nas korespondencję. Czasem są to setki pytań.


- W jakich sprawach?


- Od bardzo poważnych po bardzo banalne. Ludzie pytają, po co wycina się drzewa, czy dany grzyb jest jadalny, co zrobić, kiedy choruje piesek albo kotek, jakie krzewy posadzić na działce, czasem proszą o rozpoznanie kupki jakiegoś malutkiego zwierzątka… Kiedy są grzyby, to pytają, czemu są, kiedy ich nie ma – dlaczego nie ma, kiedy niedźwiedzie śpią – dlaczego już śpią, a kiedy nie śpią – dlaczego jeszcze nie.


- I odpisują Panowie na te wszystkie pytania?


- W większości tak, na tym między innymi polega nasza praca. Jeśli tylko nie jest to coś złośliwego, to staramy się odpisywać. Czasem nie znamy odpowiedzi – wtedy po prostu odpowiadamy, że czegoś nie wiemy. Nie jesteśmy przecież wszechwiedzący.


- Chyba między innymi tą naturalnością i byciem sobą zyskali Panowie popularność.


- Oczywiście, trzeba mieć dystans do siebie i do swojej pracy. Jak głosi powiedzenie: „Zachowajmy spokój, bo tylko spokój może nas uratować”. Człowiek by zwariował, gdyby się wszystkim przejmował albo gdyby podchodził do służby leśnej sztywno, w sposób czysto techniczny. Język techniczny jest mało zrozumiały. Kiedy rozmawia się z ludźmi, trzeba do nich mówić normalnie.


- Profil Nadleśnictwa jest wręcz poetycki.


- Być może to też właśnie trafia do ludzi.


- To Pan ma taki talent, czy Pan Marcin?


- Gdzieś tam się uzupełniamy. Kiedyś trochę pisałem, układałem fraszki, może to też jakoś wychodzi teraz przy prowadzeniu profilu. Czasem stworzy się zdanie ironiczne, czasem nieco uszczypliwe, gdzieniegdzie pojawi się cień nostalgii… Takie po prostu jest życie. Ono nie zawsze jest poważne i nie trzeba na siłę tej powagi stwarzać, warto mieć dystans.


- To też chyba tajemnica Panów sukcesu. W dzisiejszym świecie pełnym cynizmu i hejtu, stworzyli Panowie miejsce przyjazne, pogodne, a zarazem interesujące. Przy przeglądaniu Panów profilu można odpocząć.


- Chyba faktycznie jesteśmy jedynym profilem, nawet z tych leśnych, gdzie tego hejtu nie ma. Zdarzają się pojedyncze sytuacje, kiedy ktoś wyraża niechęć pod naszym adresem, ale na szczęście nie dzieje się tak zbyt często. Dostało nam się podczas wizyty pana prezydenta Andrzeja Dudy na terenie naszego Nadleśnictwa. Ale tego akurat można się było spodziewać, tak jest zawsze tam, gdzie pojawia się polityka. Dlatego staramy się polityki unikać. Nie zamieszczamy praktycznie żadnych postów o tego typu tematyce. Na pierwszym miejscu jest u nas przyroda. Pracujemy w lasach, żyjemy w otoczeniu natury i to trzeba pokazywać. Pokazujemy ludziom to, co ładne, choć niektórzy mają do nas pretensje, że nie ma na naszych zdjęciach błota czy ciągników do wywozu drewna. Jeśli kogoś to interesuje, na Youtubie jest cała masa filmików pokazujących proces ścinkowo – zrywkowy, można je sobie obejrzeć. To nie jest odkrycie Ameryki, że kiedy pada deszcz, wtedy jest błoto. Błoto było, jest i będzie.


- Jak ktoś się chce przyczepić (jak nomen omen, błoto), to zawsze znajdzie powód.


- Oczywiście. Niektórym ludziom nie da się dogodzić. Jedyna na to rada, której stosowanie polecam wszystkim brzmi: nie przejmować się tym. Generalnie tak w życiu trzeba podchodzić do spraw, które generują napięcie i do sytuacji, które wydają się bez wyjścia. Tak naprawdę niewiele jest sytuacji faktycznie bez wyjścia, a wiele napięć da się rozładować humorem, spokojem i dystansem. Kiedy ktoś mnie przyatakuje na Facebooku, odpisuję mu, że pozdrawiam i zapraszam. Podaję swój adres: Bukowiec 20. I jakoś wtedy mija napastliwość. Zdarza się, że przeciwnicy mnie odwiedzają i rozmowa toczy się w miłej atmosferze. Ludzie więcej odwagi mają w Internecie niż spotykając się z kimś twarzą w twarz. Bywa, że coś do naszych „hejterów” dotrze, że zaczynają rozumieć dzięki rozmowie, że ani ja, ani Marcin Scelina, nie uczyliśmy po to, żeby potem szkodzić przyrodzie. Za powierzone nam w administrację lasy odpowiadamy nie tylko moralnie i materialnie, ale możemy odpowiadać i karnie, jeśli będziemy działać na ich szkodę. W każdej branży i w każdym zawodzie zdarzają się oczywiście niechlubne wyjątki, jednak znakomita większość pracowników lasów to ludzie odpowiedzialni, kochający przyrodę i szczerze oddani swojej służbie.


- Co powiedziałby Pan człowiekowi, który pracę leśnika wyobraża sobie jako raj na Ziemi i marzy o tym, żeby „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”?


- Rzeczywiście, nie ma co narzekać i szukać na siłę w tej pracy ogromnych trudności czy wyrzeczeń. Większość leśników pracuje na łonie przyrody (choć nie wszyscy, bo przecież istnieje także zaplecze biurowe i księgowe), co dla osób kochających naturę jest dużym atutem. Z przyrodą jest jednak tak, że czasem świeci piękne słońce, ćwierkają ptaszki i latają motylki, a czasem panuje okrutny ziąb, duje wicher albo leje deszcz. A praca musi być wykonana tak czy inaczej. Ja pracuję już ponad 40 lat, więc miałem czas, żeby przyzwyczaić się do każdych warunków. Kiedyś zresztą zimy były dużo cięższe, panowały tęgie mrozy, śnieg tworzył wielkie zaspy, a mimo wszystko jakoś dawało się radę. Ludziom się czasem wydaje, że nasza praca jest tak lekka, łatwa i przyjemna, że pozostaje nam tylko włożyć kapelusz z piórkiem, wziąć ze sobą pieska i pogwizdując wybrać się na spacer po lesie spoglądając raz po raz, jak ptaszki siadają na drzewie albo patrząc, czy gdzieś nie pojawi się sarenka. To mit. Nasza praca jest bardzo odpowiedzialna. Leśniczy taki jak ja ma oddane w administrację, pod nadzór średnio około 1,5 tys. hektarów lasu. To nie jest tak, że można pracować od 7 do 15, a później zamknąć zakład pracy na klucz i iść do domu.


- Zamykając drzwi do lasu.


- No właśnie. Nasz „zakład pracy” jest stale otwarty, znajdują się tam także zapasy magazynowe, za które się odpowiada. Nasz podstawowy obowiązek to gospodarowanie zasobami lasu, zaopatrzenie społeczeństwa w drewno. Przed pozyskaniem drewna trzeba oszacować, jakie będzie na nie zapotrzebowanie, wszystko wyliczyć i wymierzyć, oznaczyć każde drzewo przeznaczone do ścinki, zmierzyć jego pierśnicę i wysokość. Kiedy pracownicy Zakładu Usług Leśnych przyjdą wykonać swoją pracę, trzeba od nich odebrać drewno, wymierzyć je, sklasyfikować, przyjąć na stan, a później przekazać odbiorcy. To wszystko wymaga wiedzy technicznej, ale po to się człowiek uczy i nabiera doświadczenia, żeby sobie z takimi obowiązkami radzić. Jak się coś robi, to ma to być zrobione bardzo dobrze.


- Stara dobra szkoła.


- Stara dobra szkoła. Nie uciekałbym też od górnolotnego słowa „powołanie”. Żeby być dobrym leśnikiem, trzeba chyba je mieć. Ta praca musi człowieka ciągnąć, a nie męczyć. Żeby nie budził się rano i nie mówił: „o cholera, znowu muszę iść do tego lasu!”.


- A zdarzają się ogóle tacy leśnicy? Bo w korpo na pewno są tacy ludzie i ci z kolei marzą o tym, żeby iść do lasu.


- Pewnie i w świecie leśników zdarzają się tacy, co marzą, żeby „rzucić wszystko i iść do korpo”. To też nie jest tak, że każdy uwielbia codziennie rano wstawać i iść do lasu. Może na równinach, gdzie dostępność lasów jest łatwiejsza, gdzie w wiele miejsc można dojechać samochodem, praca wymaga nieco mniej wysiłku fizycznego. Jednak tutaj w górach, mimo rozbudowy sieci dróg, nadal wykonujemy bardzo wiele pracy „chodzonej”.


- Trzeba mieć kondycję.


- Kondycję i orientację w terenie. Dzisiaj oczywiście pomaga nam już technika – GPS-y i przeróżne rejestratory, mamy także mniej pracy biurowej niż kiedyś, gdy towarzyszył nam tylko papier i ołówek kopiowy, kalki i liczydła. Nie trzeba tak często, jak kiedyś, jeździć do biura, bo większość spraw da się załatwić zdalnie. Niby jest łatwiej, ale czasu nam jakoś nie przybywa.


- Jak wygląda Pański typowy dzień pracy, o ile w ogóle da się o czymś takim mówić?


- Bardzo różnie. Identyczne dni niemal się nie zdarzają. Czasem może te, kiedy wyznacza się drzewa do wycinki i robi się ich pomiary, są do siebie podobne. Z reguły jednak każdy dzień niesie coś nowego. Zależy to od pogody, od pory roku, od odbiorców naszego drewna, od tego, czy może pojawi się telefon z biura, że trzeba przyjechać, coś podpisać czy uzupełnić, czy może klient zadzwoni o 7.05, że zepsuł mu się samochód i trzeba zmienić plany… Mi jednak odpowiada taki zadaniowy rodzaj pracy, kiedy układa się dzień pod zrobienie konkretnych rzeczy, a nie pojawia się w danym miejscu punkt siódma, żeby przybić kartę, a potem siedzieć tam do 15.00, niezależnie, czy jest robota, czy nie. Mamy określony plan do wykonania na dany rok i sami sobie układamy, jak się z tego rozliczymy. Nie musimy być w biurze o siódmej, ale czasem zdarza się, że wstajemy i o 4.00, kiedy np. górale przyjadą po drewno i chcą pracować we wczesnych godzinach, żeby zdążyć przed falą upałów.  Jakby człowiek był służbistą i się uparł, że to nie są jego godziny pracy, to teoretycznie miałby do tego prawo, ale trzeba przecież mieć ludzkie podejście i rozumieć, że ci górale też przecież ciężko pracują, a mi korona z głowy nie spadnie, jeśli wstanę o tej czwartej i wydam im drewno.


- W których porach roku jest najwięcej pracy? Zima jest lżejszym okresem, czy niekoniecznie?


- Różne prace wykonuje się w różnym czasie. Kiedyś właśnie zimą odbywały się duże prace pozyskaniowe, czyli ścinanie drzew. Nasilonym okresem działalności był wtedy czas od września do marca. Jednak dzisiaj, przy obecnej technice obróbki drewna, nie ma większej różnicy, czy drzewo będzie ścinane wiosną, zimą czy jesienią. Dawniej nie było suszarni, trzeba było zatem ścinać drzewa w okresie, kiedy nie miały w sobie soków – poza okresem wegetacji. Ekolodzy mają trochę za złe leśnikom, że drzewa ścinane są także wiosną, kiedy są lęgi ptaków, ale każdy leśnik widzi przecież, czy na danym drzewie jest gniazdo. To nie jest tak, że ścina się drzewa nie patrząc na nic o i niczym nie myśląc.


- Miał Pan moment, kiedy miał Pan serdecznie dosyć tej pracy?


- Może na początku kariery, kiedy moje zarobki były tak marne, tak żenująco niskie, że naprawdę trudno było związać koniec z końcem. Pewnie w związku z tym z mojej klasy w technikum leśnym w zawodzie zostało nas może czterech czy pięciu. A w klasie było nas trzydzieści kilka osób.


- Dało się jakoś dorobić?


- Każdy leśnik miał swoje małe gospodarstwo rolne, a tam swoje krowy, owce, świnki czy kaczki. Zanim wyszedł rano do pracy, musiał wstać o 4, żeby wydoić krowy, nakarmić cały inwentarz i wygonić bydło na pastwisko. Dopiero potem udawał się do biura. To dawało dodatkowy dochód, ale zarazem dodatkową pracę. Krowa – nawet jedna – to też uwiązanie. Jeśli chce się pojechać np. na wakacje, to już z pieskiem bywa problem. A przecież nikt nie wybierze się na urlop z krową.


- Właśnie, co robi Pan w wolnym czasie?


- Prowadzę profil naszego Nadleśnictwa i zajmuję się wnukami. Dziś będziemy przerabiać razem „Balladynę”. Powiem Pani, że to trudna lektura.


- Słynie Pan z bliskich spotkań z dzikimi zwierzętami. Pański filmik, w którym ratuje Pan dwa małe niedźwiadki – Lesia i Grzesia – przed atakiem wilków obejrzały w Internecie setki tysięcy ludzi. Proszę opowiedzieć o tym wydarzeniu.


- To było tuż przed Świętami w 2017 roku, czyli trzy lata temu. Ale pamiętam to, jakby to było dziś i zapewne nigdy tego wydarzenia nie zapomnę. To była tak nieprawdopodobna sytuacja, że nadal siedzi mi ona w głowie, a kiedy przechodzę obok tamtego miejsca, za każdym razem sobie to przypominam i o tym myślę. Kiedy ogląda się ten filmik na laptopie, wydaje się, że niedźwiedzica Aga – mama Lesia i Grzesia – stała ode mnie w sporej odległości, w rzeczywistości jednak było to naprawdę blisko. Czasem sobie myślę, czy coś takiego jeszcze mi się kiedyś przydarzy i dochodzę do wniosku, że chyba nie. Ta niedźwiedzica była wyjątkowa.


- Była?


- Nie ma jej już w naszym nadleśnictwie. Przyznam, że trochę mi jej brakuje. Na 99% procent została uchwycona na zdjęciu na terenie innego nadleśnictwa, gdzie została sfotografowana w towarzystwie niedźwiedziej rodziny. Tu jej jednak nie ma na pewno, bo uchwyciłaby ją któraś z naszych fotopułapek. Rozpoznawali ją też ludzie. Może zresztą i dobrze, że sobie stąd poszła, może zdziczeje bardziej. Podchodziła już tak blisko do ludzi, że w końcu jeszcze ktoś by jej zrobił krzywdę. To jednak nadal dzikie zwierzę. Kilka razy pogoniła zresztą moich współpracowników. Musieli rzucać wszystko i dawać dyla. Z tym, że nie były to chyba gonitwy obliczone na zrobienie krzywdy, a raczej na przestraszenie ich.


- A co robić, kiedy spotyka się niedźwiedzia? Mój kolega Dominik zarządzający schroniskiem „Cień PRL-u” w Wetlinie mówi, że należy spuścić wzrok i się niedźwiedziowi pokłonić, a wtedy nie będzie on w nas widział przeciwnika i nie zaatakuje.


- Na ten temat jest tyle teorii, ilu ludzi. Niektórzy z kolei mówią, że należy przybrać pozę bardziej okazałą, podnieść ręce nad głowę i jeszcze trzymać w nich plecak, aby z kolei niedźwiedź nabrał respektu. Nasłuchałem się już różnych opowiadań na ten temat, a prawda jest taka, że w starciu z niedźwiedziem nie ma czasu na analizę, co należy teraz zrobić. Działa wyłącznie instynkt, a on na ogół mówi: uciekać. Adrenalina przy bliskim spotkaniu z dzikim zwierzęciem jest taka, że głowa coś tam jeszcze myśli, a nogi już człowieka niosą.


- A wtedy, kiedy spotkał Pan Agę z Lesiem i Grzesiem i watahę wilków pomyślał Pan, że może za chwilę zginąć?


- Tak, to był pierwszy taki moment, że faktycznie tak pomyślałem – tym bardziej, że nie miałem już możliwości ucieczki. Zdawałem sobie sprawę, że może być różnie. To była niedźwiedzica z małymi, więc rzeczywiście nie było żartów. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale po całym zdarzeniu stałem w tym miejscu jeszcze dobre 20 minut. Musiałem dojść do siebie.


- Zmienię temat z niedźwiedzi na WRON-ę. Niedawno minęła kolejna rocznica stanu wojennego. Jak wspomina Pan tamtej okres?


- Ten czas przypadł na okres mojej obowiązkowej służby wojskowej. Nie do końca wiedzieliśmy, co się dzieje, natomiast widzieliśmy strach na twarzach naszych dowódców. Z tamtego okresu pochodzi zabawna w kontekście naszej dzisiejszej rozmowy anegdota. Dostaliśmy któregoś dnia  zadanie pilnowania wozu bojowego przy jednym z dużych zakładów w dużym mieście. Pilnowaliśmy, ale że było zimno, skusiliśmy się na propozycję pana z pobliskiej kotłowni, aby wejść tam na chwilę i się ogrzać. Kiedy stamtąd wyszliśmy, okazało się, że ktoś namalował w tym czasie napis „Solidarność” na wozie, którego mieliśmy pilnować. Było sporo szumu, ale ostatecznie wszystko jakoś rozeszło się po kościach.


- Na zakończenie rozmowy chciałam Pana poprosić o podzielenie się z naszymi czytelnikami swoją dewizą życiową.


- Bądź życzliwy dla innych, szanuj przyrodę, pracę traktuj poważnie ale z dystansem… Wszak praca to nie wszystko. Ważna jest przede wszystkim rodzina i zdrowie oczywiście.


- Dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad z Kazimierzem Nóżką ukazał się na łamach "Tygodnika Solidarność". Rozmawiała: Agnieszka Żurek


 


 

POLECANE
Iran uderza na Izrael. Są doniesienia o zniszczeniach Wiadomości
Iran uderza na Izrael. Są doniesienia o zniszczeniach

Iran przeprowadził kolejny zmasowany atak rakietowy na Izrael. W całym kraju ogłoszono alarmy. Są ranni i zniszczone budynki w Hajfie oraz na południu.

Iga Świątek w Dzień dobry TVN. Jej słowa to duże zaskoczenie Wiadomości
Iga Świątek w "Dzień dobry TVN". Jej słowa to duże zaskoczenie

Iga Świątek nieczęsto opowiada publicznie o swoim życiu prywatnym, dlatego jej najnowsza rozmowa z Dorotą Wellman w „Dzień Dobry TVN” była dla fanów dużym zaskoczeniem. Zamiast opowiadać o rywalizacji na korcie, tenisistka zdradziła, jak spędza chwile poza zawodami i kto jest dla niej ważny poza sportem.

Hołownia pełniącym obowiązki prezydenta? Dziennikarka Onetu: To byłby zamach stanu polityka
Hołownia pełniącym obowiązki prezydenta? Dziennikarka Onetu: To byłby zamach stanu

- To byłby po prostu zamach stanu, gdyby Szymon Hołownia próbował nie odebrać przysięgi od prezydenta elekta - powiedziała Dominika Długosz.

Wypadek podczas zawodów motocrossowych w Gdańsku. Dwie osoby w szpitalu Wiadomości
Wypadek podczas zawodów motocrossowych w Gdańsku. Dwie osoby w szpitalu

Dwie osoby zostały poszkodowane w trakcie zawodów motocrossowych na torze w Gdańsku. Policja poinformowała, że kierujący quadem wypadł z trasy i uderzył w osobę stojącą poza torem.

Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata przebywającego w areszcie wydobywczym Wiadomości
Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata przebywającego w areszcie wydobywczym

Poseł Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata Ryszarda, który od ponad roku przebywa w areszcie wydobywczym. Polityk poinformował także o problemach zdrowotnych brata.

Polska rakieta HEXA 5 zdominowała konkurs w USA Wiadomości
Polska rakieta HEXA 5 zdominowała konkurs w USA

Studenci z Politechniki Poznańskiej zdobyli pierwsze miejsce w prestiżowym konkursie rakietowym FAR OUT 2025, który odbył się na pustyni Mojave w Kalifornii. Ich innowacyjna rakieta HEXA 5, wyposażona w autorski silnik hybrydowy Broomstick 2+, nie tylko zdeklasowała konkurencję, ale także zdobyła nagrodę za najbardziej wydajny napęd hybrydowy.

Grafzero: Porozmawiajmy o Fight Club wideo
Grafzero: Porozmawiajmy o "Fight Club"

"Fight club" Daivda Finchera to film, który po prawie 30 latach od premiery nadal wzbudza kontrowersje wśród widzów. Ostatnio, Internet oburzył komentarz pewnej studentki filmoznawstwa, która wyśmiała mężczyzn oglądających "Fight club". Czy słusznie? Grafzero vlog literacki twierdzi, że warto porozmawiać o filmie Finchera.

Donald Trump: Doprowadzę do porozumienia Iranu z Izraelem polityka
Donald Trump: Doprowadzę do porozumienia Iranu z Izraelem

Według prezydenta USA Donalda Trumpa, Iran i Izrael powinny zawrzeć umowę. We wpisie na platformie Truth Social przypomniał on konflikt między Indiami i Pakistanem.

 Znany polski piosenkarz miał wypadek. Nie wystąpi w Opolu z ostatniej chwili
Znany polski piosenkarz miał wypadek. Nie wystąpi w Opolu

Tegoroczny Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu miał być wyjątkowy - pełen wspomnień, kultowych utworów i wielkich nazwisk. Jednym z artystów, na którego wielu czekało, był Ryszard Rynkowski. Niestety, jego występ został odwołany. Wszystko przez wypadek samochodowy, do którego doszło w drodze na festiwal.

13-letni Krzysztof zaginął pod Częstochową. Policja prosi o pomoc Wiadomości
13-letni Krzysztof zaginął pod Częstochową. Policja prosi o pomoc

Policjanci z Blachowni (woj. śląskie) prowadzą poszukiwania 13-letniego Krzysztofa Pokory. Chłopiec wyszedł z domu w miejscowości Hutki w sobotę 14 czerwca około godziny 18:00 i do tej pory nie wrócił. Nie skontaktował się też z rodziną.

REKLAMA

[Tyko u nas] Legendarny leśnik Kazimierz Nóżka: "Tylko spokój może nas uratować"

„Ludziom się czasem wydaje, że nasza praca jest tak lekka, łatwa i przyjemna, że pozostaje nam tylko włożyć kapelusz z piórkiem, wziąć ze sobą pieska i pogwizdując wybrać się na spacer po lesie spoglądając raz po raz, jak ptaszki siadają na drzewie albo patrząc, czy gdzieś nie pojawi się sarenka. To mit.” Z Kazimierzem Nóżką, leśniczym z Nadleśnictwa Baligród rozmawia Agnieszka Żurek
 [Tyko u nas] Legendarny leśnik Kazimierz Nóżka:
/ Fot. Wojtek Drzyżdżyk

- Profil Nadleśnictwa Baligród na Facebooku ma już ponad 200 tysięcy fanów. Jak się Pan czuje z tą popularnością? Spodziewał się jej Pan zakładając ten profil?


- Nie, zupełnie się tego nie spodziewaliśmy – ani ja, ani mój kolega Marcin Scelina, z którym wspólnie prowadzimy stronę Nadleśnictwa.


- W czym zawiera się tajemnica sukcesu Państwa profilu?


- Trudno powiedzieć, może w tym, że jesteśmy sobą, nikogo nie udajemy, dzielimy się tym, co wiemy, a jeśli czegoś nie wiemy, nie boimy się do tego przyznać? Jakiś czas temu zostaliśmy zaproszeni na sympozjum w Rzeszowie na temat mediów społecznościowych. Pojechaliśmy tam we trzech – Marcin, ja i nasz szef. Na miejscu trochę się przeraziliśmy, kiedy zobaczyliśmy, że w spotkaniu biorą udział przedstawiciele wielkich firm w rodzaju Lotosu, przedstawiciel prezydenta, panowie pod krawatami, wypasione prezentacje… My też mieliśmy swoją prezentację, ale więcej w sumie mówiliśmy od siebie niż skupialiśmy się na slajdach. No i dostaliśmy owację na stojąco. Aż nam głupio było. Kiedy ze sceny wyszliśmy do kuluarów, okazało się, że pół sali poszło tam za nami.


- Jak się Panu żyje z tą sławą? Więcej jest jej blasków czy cieni?


- Różnie to bywa. Czasem jest to męczące, czasem miłe. Zazwyczaj cieszą mnie spotkania z ludźmi i „napady” na człowieka w różnych miejscach. Więcej jest reakcji sympatycznych niż trudniejszych w odbiorze.


- Takie też się zdarzają?


- Tak, dotyczą zazwyczaj osób generalnie niechętnie nastawionych do spraw związanych z przyrodą i jej ochroną.


- W TVN-ie niezbyt przychylnie odniosła się do Pana Pani Kinga Rusin.


- To była chyba taka desperacja pani Kingi. Nie ma co jej tam tego wyrzucać, ona taka po prostu jest. Obejrzała program z moim udziałem i oceniła mnie negatywnie. Każdy ma do tego prawo.


- Jak wygląda Pana popularność na co dzień? Ludzie podchodzą do Pana prosząc np. o rady dotyczące świata przyrody?


- Zarówno mnie, jak i mojemu koledze Marcinowi dużo czasu pochłania prowadzenie naszego fanpage’a. Wieczorami poświęcamy sporo czasu na udzielanie odpowiedzi na nadchodzącą do nas korespondencję. Czasem są to setki pytań.


- W jakich sprawach?


- Od bardzo poważnych po bardzo banalne. Ludzie pytają, po co wycina się drzewa, czy dany grzyb jest jadalny, co zrobić, kiedy choruje piesek albo kotek, jakie krzewy posadzić na działce, czasem proszą o rozpoznanie kupki jakiegoś malutkiego zwierzątka… Kiedy są grzyby, to pytają, czemu są, kiedy ich nie ma – dlaczego nie ma, kiedy niedźwiedzie śpią – dlaczego już śpią, a kiedy nie śpią – dlaczego jeszcze nie.


- I odpisują Panowie na te wszystkie pytania?


- W większości tak, na tym między innymi polega nasza praca. Jeśli tylko nie jest to coś złośliwego, to staramy się odpisywać. Czasem nie znamy odpowiedzi – wtedy po prostu odpowiadamy, że czegoś nie wiemy. Nie jesteśmy przecież wszechwiedzący.


- Chyba między innymi tą naturalnością i byciem sobą zyskali Panowie popularność.


- Oczywiście, trzeba mieć dystans do siebie i do swojej pracy. Jak głosi powiedzenie: „Zachowajmy spokój, bo tylko spokój może nas uratować”. Człowiek by zwariował, gdyby się wszystkim przejmował albo gdyby podchodził do służby leśnej sztywno, w sposób czysto techniczny. Język techniczny jest mało zrozumiały. Kiedy rozmawia się z ludźmi, trzeba do nich mówić normalnie.


- Profil Nadleśnictwa jest wręcz poetycki.


- Być może to też właśnie trafia do ludzi.


- To Pan ma taki talent, czy Pan Marcin?


- Gdzieś tam się uzupełniamy. Kiedyś trochę pisałem, układałem fraszki, może to też jakoś wychodzi teraz przy prowadzeniu profilu. Czasem stworzy się zdanie ironiczne, czasem nieco uszczypliwe, gdzieniegdzie pojawi się cień nostalgii… Takie po prostu jest życie. Ono nie zawsze jest poważne i nie trzeba na siłę tej powagi stwarzać, warto mieć dystans.


- To też chyba tajemnica Panów sukcesu. W dzisiejszym świecie pełnym cynizmu i hejtu, stworzyli Panowie miejsce przyjazne, pogodne, a zarazem interesujące. Przy przeglądaniu Panów profilu można odpocząć.


- Chyba faktycznie jesteśmy jedynym profilem, nawet z tych leśnych, gdzie tego hejtu nie ma. Zdarzają się pojedyncze sytuacje, kiedy ktoś wyraża niechęć pod naszym adresem, ale na szczęście nie dzieje się tak zbyt często. Dostało nam się podczas wizyty pana prezydenta Andrzeja Dudy na terenie naszego Nadleśnictwa. Ale tego akurat można się było spodziewać, tak jest zawsze tam, gdzie pojawia się polityka. Dlatego staramy się polityki unikać. Nie zamieszczamy praktycznie żadnych postów o tego typu tematyce. Na pierwszym miejscu jest u nas przyroda. Pracujemy w lasach, żyjemy w otoczeniu natury i to trzeba pokazywać. Pokazujemy ludziom to, co ładne, choć niektórzy mają do nas pretensje, że nie ma na naszych zdjęciach błota czy ciągników do wywozu drewna. Jeśli kogoś to interesuje, na Youtubie jest cała masa filmików pokazujących proces ścinkowo – zrywkowy, można je sobie obejrzeć. To nie jest odkrycie Ameryki, że kiedy pada deszcz, wtedy jest błoto. Błoto było, jest i będzie.


- Jak ktoś się chce przyczepić (jak nomen omen, błoto), to zawsze znajdzie powód.


- Oczywiście. Niektórym ludziom nie da się dogodzić. Jedyna na to rada, której stosowanie polecam wszystkim brzmi: nie przejmować się tym. Generalnie tak w życiu trzeba podchodzić do spraw, które generują napięcie i do sytuacji, które wydają się bez wyjścia. Tak naprawdę niewiele jest sytuacji faktycznie bez wyjścia, a wiele napięć da się rozładować humorem, spokojem i dystansem. Kiedy ktoś mnie przyatakuje na Facebooku, odpisuję mu, że pozdrawiam i zapraszam. Podaję swój adres: Bukowiec 20. I jakoś wtedy mija napastliwość. Zdarza się, że przeciwnicy mnie odwiedzają i rozmowa toczy się w miłej atmosferze. Ludzie więcej odwagi mają w Internecie niż spotykając się z kimś twarzą w twarz. Bywa, że coś do naszych „hejterów” dotrze, że zaczynają rozumieć dzięki rozmowie, że ani ja, ani Marcin Scelina, nie uczyliśmy po to, żeby potem szkodzić przyrodzie. Za powierzone nam w administrację lasy odpowiadamy nie tylko moralnie i materialnie, ale możemy odpowiadać i karnie, jeśli będziemy działać na ich szkodę. W każdej branży i w każdym zawodzie zdarzają się oczywiście niechlubne wyjątki, jednak znakomita większość pracowników lasów to ludzie odpowiedzialni, kochający przyrodę i szczerze oddani swojej służbie.


- Co powiedziałby Pan człowiekowi, który pracę leśnika wyobraża sobie jako raj na Ziemi i marzy o tym, żeby „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”?


- Rzeczywiście, nie ma co narzekać i szukać na siłę w tej pracy ogromnych trudności czy wyrzeczeń. Większość leśników pracuje na łonie przyrody (choć nie wszyscy, bo przecież istnieje także zaplecze biurowe i księgowe), co dla osób kochających naturę jest dużym atutem. Z przyrodą jest jednak tak, że czasem świeci piękne słońce, ćwierkają ptaszki i latają motylki, a czasem panuje okrutny ziąb, duje wicher albo leje deszcz. A praca musi być wykonana tak czy inaczej. Ja pracuję już ponad 40 lat, więc miałem czas, żeby przyzwyczaić się do każdych warunków. Kiedyś zresztą zimy były dużo cięższe, panowały tęgie mrozy, śnieg tworzył wielkie zaspy, a mimo wszystko jakoś dawało się radę. Ludziom się czasem wydaje, że nasza praca jest tak lekka, łatwa i przyjemna, że pozostaje nam tylko włożyć kapelusz z piórkiem, wziąć ze sobą pieska i pogwizdując wybrać się na spacer po lesie spoglądając raz po raz, jak ptaszki siadają na drzewie albo patrząc, czy gdzieś nie pojawi się sarenka. To mit. Nasza praca jest bardzo odpowiedzialna. Leśniczy taki jak ja ma oddane w administrację, pod nadzór średnio około 1,5 tys. hektarów lasu. To nie jest tak, że można pracować od 7 do 15, a później zamknąć zakład pracy na klucz i iść do domu.


- Zamykając drzwi do lasu.


- No właśnie. Nasz „zakład pracy” jest stale otwarty, znajdują się tam także zapasy magazynowe, za które się odpowiada. Nasz podstawowy obowiązek to gospodarowanie zasobami lasu, zaopatrzenie społeczeństwa w drewno. Przed pozyskaniem drewna trzeba oszacować, jakie będzie na nie zapotrzebowanie, wszystko wyliczyć i wymierzyć, oznaczyć każde drzewo przeznaczone do ścinki, zmierzyć jego pierśnicę i wysokość. Kiedy pracownicy Zakładu Usług Leśnych przyjdą wykonać swoją pracę, trzeba od nich odebrać drewno, wymierzyć je, sklasyfikować, przyjąć na stan, a później przekazać odbiorcy. To wszystko wymaga wiedzy technicznej, ale po to się człowiek uczy i nabiera doświadczenia, żeby sobie z takimi obowiązkami radzić. Jak się coś robi, to ma to być zrobione bardzo dobrze.


- Stara dobra szkoła.


- Stara dobra szkoła. Nie uciekałbym też od górnolotnego słowa „powołanie”. Żeby być dobrym leśnikiem, trzeba chyba je mieć. Ta praca musi człowieka ciągnąć, a nie męczyć. Żeby nie budził się rano i nie mówił: „o cholera, znowu muszę iść do tego lasu!”.


- A zdarzają się ogóle tacy leśnicy? Bo w korpo na pewno są tacy ludzie i ci z kolei marzą o tym, żeby iść do lasu.


- Pewnie i w świecie leśników zdarzają się tacy, co marzą, żeby „rzucić wszystko i iść do korpo”. To też nie jest tak, że każdy uwielbia codziennie rano wstawać i iść do lasu. Może na równinach, gdzie dostępność lasów jest łatwiejsza, gdzie w wiele miejsc można dojechać samochodem, praca wymaga nieco mniej wysiłku fizycznego. Jednak tutaj w górach, mimo rozbudowy sieci dróg, nadal wykonujemy bardzo wiele pracy „chodzonej”.


- Trzeba mieć kondycję.


- Kondycję i orientację w terenie. Dzisiaj oczywiście pomaga nam już technika – GPS-y i przeróżne rejestratory, mamy także mniej pracy biurowej niż kiedyś, gdy towarzyszył nam tylko papier i ołówek kopiowy, kalki i liczydła. Nie trzeba tak często, jak kiedyś, jeździć do biura, bo większość spraw da się załatwić zdalnie. Niby jest łatwiej, ale czasu nam jakoś nie przybywa.


- Jak wygląda Pański typowy dzień pracy, o ile w ogóle da się o czymś takim mówić?


- Bardzo różnie. Identyczne dni niemal się nie zdarzają. Czasem może te, kiedy wyznacza się drzewa do wycinki i robi się ich pomiary, są do siebie podobne. Z reguły jednak każdy dzień niesie coś nowego. Zależy to od pogody, od pory roku, od odbiorców naszego drewna, od tego, czy może pojawi się telefon z biura, że trzeba przyjechać, coś podpisać czy uzupełnić, czy może klient zadzwoni o 7.05, że zepsuł mu się samochód i trzeba zmienić plany… Mi jednak odpowiada taki zadaniowy rodzaj pracy, kiedy układa się dzień pod zrobienie konkretnych rzeczy, a nie pojawia się w danym miejscu punkt siódma, żeby przybić kartę, a potem siedzieć tam do 15.00, niezależnie, czy jest robota, czy nie. Mamy określony plan do wykonania na dany rok i sami sobie układamy, jak się z tego rozliczymy. Nie musimy być w biurze o siódmej, ale czasem zdarza się, że wstajemy i o 4.00, kiedy np. górale przyjadą po drewno i chcą pracować we wczesnych godzinach, żeby zdążyć przed falą upałów.  Jakby człowiek był służbistą i się uparł, że to nie są jego godziny pracy, to teoretycznie miałby do tego prawo, ale trzeba przecież mieć ludzkie podejście i rozumieć, że ci górale też przecież ciężko pracują, a mi korona z głowy nie spadnie, jeśli wstanę o tej czwartej i wydam im drewno.


- W których porach roku jest najwięcej pracy? Zima jest lżejszym okresem, czy niekoniecznie?


- Różne prace wykonuje się w różnym czasie. Kiedyś właśnie zimą odbywały się duże prace pozyskaniowe, czyli ścinanie drzew. Nasilonym okresem działalności był wtedy czas od września do marca. Jednak dzisiaj, przy obecnej technice obróbki drewna, nie ma większej różnicy, czy drzewo będzie ścinane wiosną, zimą czy jesienią. Dawniej nie było suszarni, trzeba było zatem ścinać drzewa w okresie, kiedy nie miały w sobie soków – poza okresem wegetacji. Ekolodzy mają trochę za złe leśnikom, że drzewa ścinane są także wiosną, kiedy są lęgi ptaków, ale każdy leśnik widzi przecież, czy na danym drzewie jest gniazdo. To nie jest tak, że ścina się drzewa nie patrząc na nic o i niczym nie myśląc.


- Miał Pan moment, kiedy miał Pan serdecznie dosyć tej pracy?


- Może na początku kariery, kiedy moje zarobki były tak marne, tak żenująco niskie, że naprawdę trudno było związać koniec z końcem. Pewnie w związku z tym z mojej klasy w technikum leśnym w zawodzie zostało nas może czterech czy pięciu. A w klasie było nas trzydzieści kilka osób.


- Dało się jakoś dorobić?


- Każdy leśnik miał swoje małe gospodarstwo rolne, a tam swoje krowy, owce, świnki czy kaczki. Zanim wyszedł rano do pracy, musiał wstać o 4, żeby wydoić krowy, nakarmić cały inwentarz i wygonić bydło na pastwisko. Dopiero potem udawał się do biura. To dawało dodatkowy dochód, ale zarazem dodatkową pracę. Krowa – nawet jedna – to też uwiązanie. Jeśli chce się pojechać np. na wakacje, to już z pieskiem bywa problem. A przecież nikt nie wybierze się na urlop z krową.


- Właśnie, co robi Pan w wolnym czasie?


- Prowadzę profil naszego Nadleśnictwa i zajmuję się wnukami. Dziś będziemy przerabiać razem „Balladynę”. Powiem Pani, że to trudna lektura.


- Słynie Pan z bliskich spotkań z dzikimi zwierzętami. Pański filmik, w którym ratuje Pan dwa małe niedźwiadki – Lesia i Grzesia – przed atakiem wilków obejrzały w Internecie setki tysięcy ludzi. Proszę opowiedzieć o tym wydarzeniu.


- To było tuż przed Świętami w 2017 roku, czyli trzy lata temu. Ale pamiętam to, jakby to było dziś i zapewne nigdy tego wydarzenia nie zapomnę. To była tak nieprawdopodobna sytuacja, że nadal siedzi mi ona w głowie, a kiedy przechodzę obok tamtego miejsca, za każdym razem sobie to przypominam i o tym myślę. Kiedy ogląda się ten filmik na laptopie, wydaje się, że niedźwiedzica Aga – mama Lesia i Grzesia – stała ode mnie w sporej odległości, w rzeczywistości jednak było to naprawdę blisko. Czasem sobie myślę, czy coś takiego jeszcze mi się kiedyś przydarzy i dochodzę do wniosku, że chyba nie. Ta niedźwiedzica była wyjątkowa.


- Była?


- Nie ma jej już w naszym nadleśnictwie. Przyznam, że trochę mi jej brakuje. Na 99% procent została uchwycona na zdjęciu na terenie innego nadleśnictwa, gdzie została sfotografowana w towarzystwie niedźwiedziej rodziny. Tu jej jednak nie ma na pewno, bo uchwyciłaby ją któraś z naszych fotopułapek. Rozpoznawali ją też ludzie. Może zresztą i dobrze, że sobie stąd poszła, może zdziczeje bardziej. Podchodziła już tak blisko do ludzi, że w końcu jeszcze ktoś by jej zrobił krzywdę. To jednak nadal dzikie zwierzę. Kilka razy pogoniła zresztą moich współpracowników. Musieli rzucać wszystko i dawać dyla. Z tym, że nie były to chyba gonitwy obliczone na zrobienie krzywdy, a raczej na przestraszenie ich.


- A co robić, kiedy spotyka się niedźwiedzia? Mój kolega Dominik zarządzający schroniskiem „Cień PRL-u” w Wetlinie mówi, że należy spuścić wzrok i się niedźwiedziowi pokłonić, a wtedy nie będzie on w nas widział przeciwnika i nie zaatakuje.


- Na ten temat jest tyle teorii, ilu ludzi. Niektórzy z kolei mówią, że należy przybrać pozę bardziej okazałą, podnieść ręce nad głowę i jeszcze trzymać w nich plecak, aby z kolei niedźwiedź nabrał respektu. Nasłuchałem się już różnych opowiadań na ten temat, a prawda jest taka, że w starciu z niedźwiedziem nie ma czasu na analizę, co należy teraz zrobić. Działa wyłącznie instynkt, a on na ogół mówi: uciekać. Adrenalina przy bliskim spotkaniu z dzikim zwierzęciem jest taka, że głowa coś tam jeszcze myśli, a nogi już człowieka niosą.


- A wtedy, kiedy spotkał Pan Agę z Lesiem i Grzesiem i watahę wilków pomyślał Pan, że może za chwilę zginąć?


- Tak, to był pierwszy taki moment, że faktycznie tak pomyślałem – tym bardziej, że nie miałem już możliwości ucieczki. Zdawałem sobie sprawę, że może być różnie. To była niedźwiedzica z małymi, więc rzeczywiście nie było żartów. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale po całym zdarzeniu stałem w tym miejscu jeszcze dobre 20 minut. Musiałem dojść do siebie.


- Zmienię temat z niedźwiedzi na WRON-ę. Niedawno minęła kolejna rocznica stanu wojennego. Jak wspomina Pan tamtej okres?


- Ten czas przypadł na okres mojej obowiązkowej służby wojskowej. Nie do końca wiedzieliśmy, co się dzieje, natomiast widzieliśmy strach na twarzach naszych dowódców. Z tamtego okresu pochodzi zabawna w kontekście naszej dzisiejszej rozmowy anegdota. Dostaliśmy któregoś dnia  zadanie pilnowania wozu bojowego przy jednym z dużych zakładów w dużym mieście. Pilnowaliśmy, ale że było zimno, skusiliśmy się na propozycję pana z pobliskiej kotłowni, aby wejść tam na chwilę i się ogrzać. Kiedy stamtąd wyszliśmy, okazało się, że ktoś namalował w tym czasie napis „Solidarność” na wozie, którego mieliśmy pilnować. Było sporo szumu, ale ostatecznie wszystko jakoś rozeszło się po kościach.


- Na zakończenie rozmowy chciałam Pana poprosić o podzielenie się z naszymi czytelnikami swoją dewizą życiową.


- Bądź życzliwy dla innych, szanuj przyrodę, pracę traktuj poważnie ale z dystansem… Wszak praca to nie wszystko. Ważna jest przede wszystkim rodzina i zdrowie oczywiście.


- Dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad z Kazimierzem Nóżką ukazał się na łamach "Tygodnika Solidarność". Rozmawiała: Agnieszka Żurek


 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe