Tadeusz Kowalczyk: "S" rolnicza nie była aż tak duża jak robotnicza. I zdecydowanie mniej... solidarna
Tadeusz Kowalczyk – chłop intelektualista z wykształceniem historyka, współtwórca, działacz i przewodniczący Solidarności Rolników Indywidualnych Ziemi Świętokrzyskiej, dziarski osiemdziesięciopięciolatek, dokłada kolejne polano do kominka. Z emocjami opowiada dzieje wsi Bieliny oraz regionu. Z tej niewielkiej wioski, wijącej się nieco pod górę, pochodzi kilku znanych obywateli. Między innymi zmarły w schyłku XIX wieku Karol Boromeusz Teliga. Ksiądz, teolog, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego kuzyn, o blisko wiek młodszy, pułkownik Józef Teliga, zmarły w 2007 roku oficer Armii Krajowej, szef wywiadu WiN na kieleckie. Później działacz NSZZ Solidarność RI. Stąd pochodzi również premier i prezydent na uchodźstwie Kazimierz Sabbat, który zmarł w Londynie latem 1989 roku. Przed wojną niemal wszyscy chodzili do miejscowego kościoła pod wezwaniem św. Wojciecha. Nawet radykalni członkowie Polskiej Partii Socjalistycznej. Unikanie bowiem niedzielnej mszy uważano za objaw zepsucia.
Dojrzewanie
Tadeusz Kowalczyk urodził się we wrześniu 1932, choć świadectwo urodzenia opiewa na styczeń następnego roku. Kiedy wybuchała wojna, chodził do drugiej klasy szkoły powszechnej. Kontynuował ją na tajnych kompletach, a zakończył już po niemieckiej okupacji.
W latach czterdziestych Tadeusz Kowalczyk rozpoczął naukę w prywatnym kieleckim Gimnazjum imienia św. Stanisława Kostki prowadzonym przez kielecką kurię. Uczył się bardzo dobrze i wierzył w to, że niebawem znów wróci wolna Polska. Chcąc choć nieco przyłożyć się do jej oswobodzenia, w marcu 1950 roku, z polecenia ówczesnego działacza podziemia Józefa Teligi, zamierzał przejść przez „zieloną granicę” i złożyć na Zachodzie raport o panującym w Polsce reżimie. Został aresztowany i po okrutnych torturach skazany przez szczeciński sąd na rok i dwa miesiące kary pozbawienia wolności. Przesiedział ten czas w surowych więzieniach Goleniowa i Stargardu.
– Nie byłem w żadnej organizacji. U nas już w 1950 roku podziemie było rozbite. Choć wcześniej w Bielinach mieliśmy taką nieformalną grupę kilku chłopaków. Prowadziliśmy działalność samokształceniową. Spotykaliśmy się dość regularnie, ale nic politycznego z tego nie wynikało. Może tylko tyle, że edukowaliśmy się politycznie i nie podupadaliśmy na duchu – opowiada po kilkudziesięciu latach Tadeusz Kowalczyk. Dziś emeryt. Były nauczyciel. Były poseł na sejm X i I kadencji w III RP. Pszczelarz i wieloletni szef Świętokrzyskiej Fundacji Rozwoju Organizacji Gospodarczych Rolników.
Miesiące spędzone w więzieniu nie zniechęciły Tadeusza Kowalczyka do polityki, choć jego zapał znacznie ostudziły. Z jej uczestnika bowiem stał się na trzy dekady tylko obserwatorem, nie widząc szansy na zmianę ustroju. Lecz nadal był przekonany, że jeszcze za jego życia komunizm upadnie. Jako dorastający młodzieniec rzucił się w wir życia. Trenował boks, szybownictwo, spadochroniarstwo i pływanie. Odsłużył blisko dwa lata w Ludowym Wojsku Polskim. Nabierał życiowego doświadczenia i wiedzy. Sprawował wiele funkcji społecznych, w szczególności związanych z pszczelarstwem, które uprawia z pasją do dziś. Jako działacz lokalnych stowarzyszeń pszczelarskich odważnie walczył o ich prawa przeciwko dyktatowi państwowych struktur. Z czasem skończył kurs pedagogiczny i rozpoczął pracę nauczyciela w rodzinnych Bielinach. Podjął również studia historyczne na Uniwersytecie Łódzkim.
Zbrodnie komunistów w 1970 roku i 1976 roku nie stały się jednak inspiracją dla czynnego zaangażowania się w organizacjach antykomunistycznych. Choć wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża wzbudził w nim nadzieję na zmiany, bliżej niesprecyzowane. Podsumowując te trzy powojenne dekady, Tadeusz Kowalczyk powiada.
– Każdy widział na wsi złodziejstwo komunistów. Również działaczy PSL. Kumoterstwo i inne formy niesprawiedliwości, ale w żaden sposób nie potrafiono się temu przeciwstawić. Ja również. Wybór Karola Wojtyły na papieża był dla mnie czymś niezwykle znaczącym, ale nie spodziewałem się powstania tak rewolucyjnego jak na owe czasy tworu, jakim była Solidarność. Wiedziałem, że komunizm upadnie. Powtarzałem sobie: były przecież wielkie potęgi takie, jak Rzym, Egipt, i upadły. Swego czasu zresztą poszedłem celowo pracować do drukarni w Kielcach, by się nauczyć drukowania. Cały czas utrzymywałem kontakty z Józefem Teligą. Był dla mnie upostaciowieniem walki o niepodległą Polskę. Widziałem, jak wielu ludzi nie akceptowało komunizmu. Również niektórzy milicjanci, prokuratorzy, sędziowie. Uwikłali się w tę służbę i nie potrafili z niej wyjść, ale już jej nie akceptowali. Działałem w kieleckim Klubie Inteligencji Katolickiej. Może to niewiele wnosiło, ale podczas różnorodnych spotkań zdobywałem wiedzę z zakresu problematyki społecznej czy religijnej. Miałem świadomość, że samym mówieniem Polski się nie wywalczy, ale, można powiedzieć, na swój sposób przygotowywałem się do walki z komuną.
#NOWA_STRONA#
Solidarność i budowanie państwa
Dopiero rok 1980 i masowe strajki zainspirowały Tadeusza Kowalczyka do włączenia się w działalność Solidarności. Kiedy jednak chciał założyć wraz z żoną Komisję Zakładową Solidarności w szkole, zgłosił się tylko jeden chętny. Nauczycielom wystarczała przynależność do skomunizowanej struktury, jaką był Związek Nauczycielstwa Polskiego. Stąd też Tadeusz Kowalczyk sił spróbował w Solidarności Rolników Indywidualnych. Ale na początku stronił od zasiadania w pierwszych ławach Solidarności. Dopiero kolejne miesiące sprawiły, że bardzo zaangażował się w walkę o nową jakość Polski. Jeszcze wtedy jednak nie marzył o niepodległości.
– Solidarność rolnicza nie była aż tak duża jak robotnicza. I zdecydowanie mniej... solidarna. Rozdrobniona i na swój sposób specyficzna – opowiada Tadeusz Kowalczyk. – Rolnicy mogą poświęcić czas na działanie społeczne tylko zimą. Zdecydowanie mniej w pozostałe miesiące. A tu trzeba było przebudowywać mentalność ludzką na wsi przez cały rok. A nie było to łatwe. Bo chętnych w naszym regionie na wodzów było dużo, ale do roboty niekoniecznie. Ponadto problemów na wsi było równie sporo, co w mieście. Myślę nawet, że wieś, wbrew pozorom, była bardziej uzależniona od władzy. Wszelkiego rodzaju skupy, kontyngenty, obowiązkowe dostawy, przydziały maszyn, to wszystko tak dominowało życie na wsi, że dziś wydaje się to aż nieprawdopodobne. To załatwianie w urzędach zezwoleń na niemal wszystko. A z drugiej strony, jak państwo miało nadwyżkę nawozów sztucznych, to nie pytano rolnika, czy są mu one potrzebne, czy nie. Wyliczali powierzchnię chłopskiej ziemi. Podjeżdżali na podwórko. Wysypywali bądź wykładali worki, zresztą najczęściej nie to, co rolnikowi było potrzebne. I wystawiali rachunek. Przy czym państwo płaciło za zboże cenę trzy razy niższą niż na rynku. Tak można by mnożyć bez końca. Na ogół rolnicy byli zresztą zmuszeni dawać łapówkę.
To wszystko trzeba było naprawiać. Zacząłem nawiązywać kontakty z ludźmi z całej Polski. Poznałem mnóstwo wartościowych osób, m.in. niezwykle oddanego działacza Solidarności pana Janusza Winiarskiego, dziennikarza z Lublina. Czy Janusza Rożka z lubelskiego, który rozpoczął swoją walkę z komunistyczną władzą jeszcze w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Na kilka lat przed powstaniem Solidarności założył własną organizację antykomunistyczną Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Lubelskiej. Dużo jeździłem też do Warszawy, co mi pomogło w stanie wojennym. W Warszawie poznałem państwa Romaszewskich. Każdy dzień przynosił nowe problemy, z którymi przychodzili działacze Solidarności Rolniczej. Załatwianie wielu z nich trwało miesiącami. Urzędnicy i funkcjonariusze PZPR czy ZSL nie chcieli dzielić się, jak mówili niektórzy, „na zawsze zdobytą władzą”. Rodziło to konflikty również w rodzinach. Często bowiem działacze marionetkowej partii chłopskiej, ZSL, dziś przemianowanej na PSL, przyporządkowanej całkowicie PZPR, pochodzili ze wsi. Doprowadzało to do konfliktów. Władza państwowa sama zresztą inspirowała wiele prowokacji, również na szczeblu lokalnym. Komuniści szczególnie mocno przeciwstawiali się rejestracji NSZZ RI Solidarność. Przykładem była m.in. wielokrotna odmowa rejestracji związku w sądzie i uniemożliwianie działalności. Dopiero po wielomiesięcznej batalii, prowadzeniu rozmów z komunistami przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, a także przy silnym wsparciu NSZZ Solidarność, w maju 1981 roku NSZZ RI „Solidarność” został zarejestrowany.
Odbiciem walki, jaka trwała w kraju, były ataki na działaczy Solidarności wiejskiej w regionach. Na wsiach. Podczas wiejskich zebrań. Starano się też zastraszyć działaczy. W związku z tym nierzadko dochodziło do strajków. Komuniści sabotowali przydział towarów do sklepów na wsi, podobnie jak w miastach. Jednocześnie przekonywali na zebraniach, że brak produktów w sklepach jest wynikiem strajków Solidarności w miastach. Jednak tego typu prowokacje nie znajdowały już posłuchu. Właśnie dzięki bliskim kontaktom jednej i drugiej Solidarności ludzie mieli świadomość tego, jaka jest prawda.
– W tym czasie aktywnie też działałem w Związku Pszczelarskim – wspomina Tadeusz Kowalczyk. – Tam byli ludzie różnych zawodów. Niekiedy zajmowali rozmaite, nawet wysokie stanowiska w aparacie PZPR czy ZSL. Byli milicjanci, strażacy, prawnicy, inni. Generalnie ludzie, którzy korzystali z przywilejów. Wielu z nich mówiło, że trzeba przynajmniej częściowo oddać społeczeństwu władzę. Niektórzy, w czasie szesnastu miesięcy legalnej Solidarności, byli bardziej lojalni wobec nas niż wobec swoich przełożonych. Większość jednak była posłuszna władzy, co pokazał stan wojenny.
#NOWA_STRONA#
Stan wojenny
Na dwa tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego Tadeusz Kowalczyk został wybrany przewodniczącym NZSS RI „S” Ziemi Świętokrzyskiej. Zaczął organizowanie struktur. Nawiązywał kontakty z innymi regionami Solidarności chłopskiej, a także z NSZZ Solidarność. Przeczuwał, że niedługo komuniści wprowadzą stan wyjątkowy, czy coś podobnego. Mówiono zresztą o tym w środowiskach Solidarności, ale też i pszczelarzy, których najdłużej znał. Stopniowo zaczął więc organizować siatkę kolportażową. Papier na drukowanie prasy podziemnej. Maszyny do pisania czy drukowania. Jak miałby wyglądać w praktyce ten „stan”, zupełnie nie wyobrażał sobie. Choć starsi, doświadczeni w powojennej działalności antykomunistycznej czasem coś podpowiadali, Tadeusz Kowalczyk miał jednak świadomość, że ta kolejna konspiracja nie będzie taka sama.
– Po wyborze na przewodniczącego odwiedziłem naszego biskupa Stanisława Szymeckiego. Obiecał wszelką pomoc. Wkrótce też dostaliśmy od przewodniczącego Solidarności robotniczej Mariana Jaworskiego obszerny pokój, telefon… wszystko na ich koszt – wspomina Tadeusz Kowalczyk. – Zaczęli nas odwiedzać ludzie z powiatów, wiosek. Każdy przyjeżdżał z jakimś ważnym problemem. Naprawdę ważnym, a nie jakimś wydumanym. Proszono mnie o liczne interwencje, bo wówczas do walki z nami komuniści rzucili działaczy Kółek Rolniczych, ZSL i innych struktur władzy. Blokowali wszelką naszą działalność w terenie. A to przydział węgla dla mieszkańców wsi. A to przydział maszyn. Innym razem nie chcieli odbierać zakontraktowanych produktów rolnych. Słowem: generalny bojkot naszego związku. Ale też i byli tacy z naszej strony, co to chcieli wszystko od razu okupować. Już pierwszego dnia mojej pracy zjechali przewodniczący zarządów gminnych Solidarności RI, żebym zgodził się na okupację gmin. Wyperswadowałem im to, czym wielu się naraziłem. Niektórzy po kątach mówili nawet, że Kowalczyk sprzyja komunistom. Rozumiałem to, bo przecież przez lata byli gnębieni jak w czasach poddaństwa. Uważałem jednak, że jeśli można rozwiązać jakąś sprawę podczas negocjacji, to najpierw siądźmy do stołu. Uważałem też, że strajki czy blokady zawsze powinny być ostatecznością. A mnie chodziło przede wszystkim o budowanie struktur. Bo wiedziałem, że bez tego ani rusz. Że bez stabilnych struktur nie można dobrze działać. Żywiłem przekonanie, że kiedy będą trwałe struktury, to w razie stanu wojennego zawsze będzie się do kogo odwołać. I nie pomyliłem się.
Sto kwater na rok
Trzynastego grudnia Tadeusz Kowalczyk spędził na imieninach wnuczki w Kielcach. O stanie wojennym dowiedział się dopiero rankiem. W nocy do bielińskiego domu Kowalczyków przyszło dwóch ubeków, pytając o przewodniczącego. Żona odpowiedziała, że pojechał do Warszawy. Nic nie mówili o nakazie internowania. „Kiedy wróci, niech się zgłosi na posterunek” – powiedzieli bez większego przekonania i wyszli. Przewodniczący Zarządu Regionu postanowił podjąć działalność podziemną. Nie zgłosił się na posterunek. SB rozesłała więc za nim list gończy.
Pierwsze doświadczenia Tadeusza Kowalczyka w konspiracji pokazały, jak wiele jest do zrobienia w ruchu chłopskim. Trzeba było na nowo przemodelować struktury związku. Wprawdzie na początku nie było wielu chętnych na aktywnych działaczy podziemia. Drukarzy, kolporterów, kurierów. Jednak po upływie kilku tygodni podziemne struktury na wsi zaczęły sprawnie działać. Nie było też większych kłopotów z kwaterami, w których Tadeusz Kowalczyk mógł się ukrywać. Zawsze mógł znaleźć miejsce u ludzi w pobliskich, czy dalszych gminach. Niekiedy korzystał nawet ze skrytek czasu II wojny światowej.
– Najciężej było przejść przez punkty kontrolne wojska czy milicji – wspomina. – Na każdej drodze stały posterunki i naprawdę bardzo trudno było wyjechać ze wsi do Kielc czy innych miejscowości. Trzeba było te punkty pieszo obchodzić. Wchodzić głęboko w pola, lasy. Nadto, dla zmylenia, zmieniałem ubrania. Miałem dwie peruki. Dla pozoru nosiłem zakupy. Jakiś bochenek chleba, cukru, mąki, kaszankę. Czasem złapałem „okazję” i podróżowałem. Raz wsiadałem do wojskowych. Patrzę, a tam na desce rozdzielczej mają list gończy za Józefem Teligą i za mną. Ale jakoś mnie nie rozpoznali.
Bywało też, że miałem umówioną kwaterę, a tu żona gospodarza w ostatnim momencie wystraszyła się. Że pewnie zaraz ich aresztują. Zdarzały się takie niespodzianki, ale rzadko. Innym razem wszedłem w gniazdo os. Okazało się, że blok jest obstawiony milicją. Naprawdę nie zauważyłem ich. Owszem, stało kilku cywili. Palili papierosy, ale nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego. Wchodzę do umówionego mieszkania, właścicielka blada. Okazało się, że cały dom jest obstawiony przez milicję, bo ktoś zabił sąsiadkę. I szukają mordercy, ponieważ gdzieś się ukrył w okolicy. Milicjanci zaś, żeby się ogrzać, wpadają do mojej gospodyni na herbatę. Ot, i takie sytuacje były. W sumie przez rok zmieniłem ponad sto kwater. Miałem zasadę, żeby dla bezpieczeństwa nie mieszkać nigdzie dłużej niż dwa dni.
#NOWA_STRONA#
Krzepka konspiracja
W połowie 1982 roku działalność konspiracyjna kwitła we wsiach. W skrytkach pracowała maszyna do pisania. Powielacz. Rozpoczęto wydawanie podziemnego pisma „Solidarność Rolników Indywidualnych”. Z Warszawy szedł kolportaż dziesiątek tytułów prasy podziemnej. Kowalczyk nawiązał kontakt z chłopską działaczką Wandą Pomianowską. Poetką, profesor filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, a zarazem niezwykle aktywną działaczką solidarności chłopskiej, mieszkającą w niedalekich Radkowicach. Wiele kontaktów pozyskał od dynamicznie wówczas działających prawników z pobliskich Kielc, Jerzego Stępnia i Wojciecha Arczyńskiego. Mnóstwo ludzi podziemia poznał dzięki Zofii i Zbigniewowi Romaszewskim. Przez całą zresztą opowieść Tadeusza Kowalczyka przewijają się kolejne nazwiska podziemnych lokalnych działaczy: Teligi, Bujnowskiego, Rembosza, Kozłowskiego, Partyki, Pawlika, Kędry, Łaty, Grzybowskiego, Łabęckiego, Zofii Józefowicz czy Cecylii Ziomek, działających na tym terenie w stanie wojennym.
W 1983 roku, na prośbę swojej matki, Tadeusz Kowalczyk ujawnił się jednak. Wcześniej otrzymał zapewnienie od komunistów, że nie zostanie aresztowany, a to dzięki wstawiennictwu ówczesnej wicemarszałek sejmu PRL Haliny Skibniewskiej. Negocjacje w tej sprawie prowadziła Wanda Pomianowska. Z początkiem stycznia zgłosił się w komendzie wojewódzkiej MO. Na pytanie: gdzie się ukrywał, odpowiedział: „W obórce swojego gospodarstwa”. Kiedy oficer wyraził zwątpienie w prawdziwość odpowiedzi i zapytał, czy mu nie śmierdziało, przewodniczący odpowiedział: „Chłopu to nie śmierdzi”. I na tym „przesłuchanie” się skończyło. Jednak komuniści czekali najbliższej sposobności, aby mogli go aresztować. Okazja pojawiła się niedługo, bo w grudniu tego samego roku. I nie wynikało to z aktywności SB, lecz z nieostrożności kolporterów i jego samego.
– Po ujawnieniu kilka dni odpocząłem i dalej robiłem to samo, co dotychczas. Prowadziłem spotkania organizacyjne, ale też przywoziłem prasę, książki. Starałem się utrzymać system trójkowy: jeśli na punkt „A” bibuła była przyniesiona, przychodził kolporter. Zabierał swoją przesyłkę i resztę dawał do punktu „B”. Punkt „B” zatrzymywał swoją część i resztę dawał na punkt „C”. I na tym się kończyło. Tym razem jednak kolporter dostał dość dużą ilość prasy w punkcie „A” i miał zaraz spotkać się z punktem „B”. Ale w umówionym miejscu nikogo nie było. Potem tłumaczył się, że wpadł w panikę i w nocy przyniósł do mnie tę bibułę. Moja wina, że od razu nie wyniosłem jej z domu. Przez cały dzień brałem udział w Wojewódzkim Zjeździe Pszczelarzy w Kielcach. Następnego dnia również pojechałem na zjazd. Przychodzi w pewnej chwili sekretarka i mówi, że jacyś panowie mają pilną sprawę. A minę ma niewyraźną. Poznałem, że to ubecy. Powiedziałem sekretarce: „Niech pani ode mnie przez chwilę nie odchodzi, muszę pomyśleć, co dalej robić”. A mam przy sobie w torbie kilkadziesiąt matryc powielaczowych. Koło mnie siedzi kolega pszczelarz, porucznik milicji, który miał zawsze do mnie pretensję, że podchodzę do niego z nieufnością. Więc daję mu tę torbę i mówię: „Zbyszek, weź moją torbę, bo być może nie będę mógł wrócić przez kilka miesięcy czy lat i przekaż mojej żonie”. Przekazał kilka dni później.
Wyszedłem do tych „panów”. Okazało się, że to rzeczywiście esbecy. Mieli nakaz rewizji w domu i od razu zawieźli mnie do Bielin. Powiedziałem, że nie mam kluczy, więc wybili szybę i weszli do domu. Znaleźli tę bibułę. No i aresztowali. Podczas przesłuchania zeznałem, że kupiłem gazety od chłopaka, który to wiózł na makulaturę. Bo, jak wiadomo, za makulaturę można było w tym wspaniałym ustroju dostać dodatkowy „talon na skarpetki”. Ubek trochę miał do mnie żal, że kpię sobie z jego inteligencji, ale szczególnie mnie nie gnębił. Powieźli mnie do więzienia. Wyszedłem na amnestię w lipcu 1983 roku.
Po opuszczeniu więzienia Tadeusz Kowalczyk, już ze „stygmatem” politycznego, nawiązał szerokie kontakty z działaczami chłopskimi w kraju. Między innymi z Henrykiem Bąkiem, Piotrem Baumgartem, Arturem Balazsem, Janem Kozłowskim, Józefem Śliszem, Gabrielem Janowskim. Również z księdzem Bogusławem Bijakiem i Czesławem Sadłowskim. Wspólnie podejmowali ogólnopolskie akcje przeciwko komunistom. Stworzyli ogólnopolską podziemną reprezentację wszystkich rolników. Po siedmiu latach podziemnej pracy weszli w skład tworzącego się oficjalnego ruchu chłopskiego. Większość z nich w 1989 roku startowała do kontraktowego sejmu z list Ogólnopolskiego Klubu Parlamentarnego Solidarności. Zostali wybrani posłami bądź senatorami. Wśród nich również Tadeusz Kowalczyk.
Mateusz Wyrwich
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (07/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj