Cezary Krysztopa dla "TS": Banki to zło. Z pewnymi wyjątkami
No, ale nic, idę. Okienek wiele, ale oczywiście większość pustych. Wszystkie opisane, ale jakoś żaden z opisów nie pasuje do sprawy, z którą przyszedłem. Podchodzę do pierwszego z brzegu i mówię, usiłując utrzymać jednocześnie laptopa, wielką torbę i kurtkę (która musiałem zdjąć, bo w środku temperatura była dostosowana do wymagań ludzi w eleganckich kostiumach, a nie spoconych gości w kurtkach z torbami na ramieniu): Bardzo przepraszam, nie wiem, czy dobrze trafiłem... – Proszę chwilę poczekać, muszę skończyć spotkanie (myślę: oho, zaczyna się, przecież widzę, że pani z okienka rozmawia z kimś serdecznie, ani chybi z koleżanką). – No to czekam. Nie czekałem długo.
Pani zaprosiła mnie za kontuar, gdzie czekało na mnie wygodne krzesło. Po drodze zdążyła jeszcze wyrazić troskę o mój przeciążony kręgosłup. Wszystko, o dziwo, równie serdecznie jak podczas poprzedniej rozmowy. Udało mi się jakoś wydukać parę zdań na temat celu mojej wizyty. Sprawa została załatwiona ekspresowo, co wywołało we mnie szok, w wyniku którego zadeklarowałem chęć bycia obsługiwanym wyłącznie przez tego konkretnego pracownika banku. Pani potraktowała moją deklarację poważnie i dała mi kontakt do siebie na karteczce, przepraszając, że nie ma akurat wizytówek. Przeczytałem nazwisko. Brzmiało znajomo. – Czy pani jest z Podlasia? – Tak. – Aaa, no to wszystko jasne, ja też. – Tylko co pani robi w tym strasznym banku?
Cezary Krysztopa