Paweł Woldan dla "TS": Róbmy filmy o tym, co nam bliskie

– Reżyser filmów dokumentalnych musi być odważny. Inaczej szkoda w ogóle zajmować się tą profesją – mówi Paweł Woldan, scenarzysta i reżyser, twórca ponad 80 filmów dokumentalnych, laureat Platynowego Opornika – nagrody Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” za całokształt twórczości, w rozmowie z Magdaleną Zarzycką.
 Paweł Woldan dla "TS": Róbmy filmy o tym, co nam bliskie
/ archiwum P. Woldana
– Festiwale filmów dokumentalnych cieszą się w Polsce dużym powodzeniem. Ale potem filmy te giną. Dokumenty nie mają siły przebicia? Brakuje dystrybutorów?
– Kiedyś filmy dokumentalne były pokazywane w kinach przed filmem fabularnym. Dzisiaj film jest tylko dodatkiem do reklamy. Telewizje komercyjne nie są zainteresowane dokumentami, chyba że są one jakąś atrakcją, skandalem. Był jakiś czas temu redaktor naczelny od dokumentu w telewizji, bardzo zdolny reżyser i dokumentalista, który, niestety, sprowadził rolę dokumentu właśnie do owej atrakcji, uznając, że im więcej cielesności, krwi, odszczepieńców, ludzi bez rąk i bez nóg, tym lepszy film dokumentalny. Oczywiście takie filmy również powinny być tworzone, ale nie można sprowadzać dokumentu tylko do takiej tematyki, wyłącznie do epatowania czymś obscenicznym.

– O czym więc powinno się robić filmy dokumentalne?
– Jestem przekonany, że nie mógłbym zrobić filmu o tym, co się dzieje np. w Somalii , bo najpierw musiałbym poznać kraj i ludzi, pożyć z nimi. Mogę zrobić film o tym, co się dzieje na Saskiej Kępie, w Polsce, bo to znam, to jest mi bliskie. Mam wrażenie, że polscy filmowcy często chcą robić tzw. filmy światowe, europejskie. Nie ma nic gorszego. To, czym możemy zaimponować światu, Europie, to filmy o nas. Nie wyobrażam sobie, żeby Fellini czy François Truffaut mogli zrobić film o Solidarności albo o stanie wojennym. Obaj robili filmy o tym, co było na ich ulicy. Z udawania, czyli z robienia filmów dziejących się np. w Italii – myślę tu o niektórych polskich filmowcach – nic dobrego nie wyjdzie. Ostatnio jeden z bohaterów moich filmów powiedział, że kilkanaście lat temu widział na billboardach portrety wybitnych polskich aktorów i artystów podpisane „Jestem Europejczykiem”. Czy oni zwariowali? – zdziwił się. – To dopiero od dzisiaj są Europejczykami? Ja poczułem się Europejczykiem, już kiedy miałem 12 lat i przeczytałem „W pustyni i w puszczy” – powiedział. I miał rację. Mówię o zakłamaniu, o tzw. poprawności politycznej, która jest zupełnie niepotrzebna w kulturze. Kultura ma być wolna, niezależna, bo nie jest ani ponadnarodowa, ani ponadeuropejska, ani państwowa. Kultura jest powszechna, ale, tak jak ludzie, ma swoją tożsamość i z niej wyrasta. Zaprzeczanie temu prowadzi na manowce.

– Dlaczego dziś polskie dokumenty nie odnoszą takich sukcesów jak te tworzone w czasach słynnej polskiej szkoły dokumentu?
– W okresie PRL robiło się w Polsce filmy dokumentalne trwające od 15 do 17 minut, na taśmie filmowej 35 mm lub 16 mm. Kiedy film miał mieć 16 minut, dostawaliśmy taśmę na 30 minut, więc mogliśmy nakręcić najwyżej dwa razy więcej. Ten krótki metraż zmuszał nas do tego, żeby być precyzyjnym. Z drugiej strony cenzura obowiązująca w PRL-u powodowała, że nie mogliśmy opowiadać wprost, zmuszała do tego, by obudowywać treść w metaforę, prawie poezję. A napisać wiersz jest o wiele trudniej niż napisać grubą książkę. Dlatego filmy dokumentalne za czasów PRL były niemalże wierszami. Cała polska szkoła dokumentu – od Bossaka, Karabasza, Królikiewicza, Kieślowskiego, Łozińskiego, do Wojtka Wiszniewskiego – robiła filmy od 15 do 16 minut. W latach 90. wszystko się zmieniło. I dziś nie ma żadnych zasad. Wszystko wolno, nie ma cenzury, możemy rozbierać – i z ubrań, i psychicznie. Możemy kręcić do woli. I to fajnie, że teraz możemy robić filmy, jakie chcemy i o czym chcemy. Ale krótki metraż zmuszał do doskonałości.

– Czy film dokumentalny może pełnić funkcję propagandową?
– W pewnym sensie jest rodzajem propagandy, ponieważ ma wpływ na widza. Komuniści to świetnie rozumieli. Dziś mamy inne narzędzia – internet, portale społecznościowe itd., i nimi się steruje. W 1990 r., kiedy Polska stała się w pewnym sensie wolna, a przynajmniej pozbyliśmy się PZPR, nasza grupa filmowców, dokumentalistów, pomyślała: nie możemy teraz robić krytycznych filmów. Widzieliśmy, że wiele zmienia się na lepsze, ale również to, że okrągły stół jest tylko pewnym paktem, że nowy rząd popełnia błędy, że nie myśli się o ludziach, a raczej o tym, jak ukraść pierwszy milion. Ale cieszyliśmy się wolnością i jednocześnie obawialiśmy się, że ciemne siły ze wschodu lub z zachodu czekają tylko na to, żebyśmy krytykowali nową rzeczywistość. Więc na ogół robiliśmy filmy o ludziach. Ja robiłem filmy o tych, o których nie mogłem w latach 80. – o pisarzach, opozycjonistach, którym chciałem podziękować.

– I co się stało z tą wolnością?
Z czasem w telewizji zaczęła funkcjonować pewnego rodzaju ideologiczna cenzura. Niektóre tematy stały się zakazane. Były osoby, o których nie można było robić filmów – mówię głównie o ludziach z podziemia. Powstawały filmy jedynie o tych, którzy byli dobrzy według obowiązującej tezy, propagowanej przez Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą”. Pozostali byli nazywani albo ciemnogrodem, albo oszołomami. Innymi słowy, próbowano fałszować historię. Miałem tego świadomość, doświadczyłem, że w telewizji nie ma miejsca dla filmów, które chciałem realizować. Z każdym rokiem pewne tematy, nazwiska, które proponowałem, nie pasowały, już były na indeksie. Nie mówiono wprost, że nie, tylko że nie ma pieniędzy, że może lepiej zrobić o kimś innym. I filmy, które powinny powstawać, nie powstawały. I to tak trwało niestety, a moi koledzy filmowcy, przyznam z zażenowaniem, godzili się na to. Inni natomiast z pasją realizowali wytyczne jedynie obowiązującej wykładni, którą narzucili postkomuniści i ludzie skupieni wokół gazety z Czerskiej.

– W dokumencie – widać to doskonale na przykład na festiwalu „Docs Against Gravity” – jest coraz więcej fabuły, scenariusza nie do końca opartego na faktach.
– Nie ma przepisów, poradników, jak zrobić film. W ostatnich latach widziałem kilka wspaniałych dokumentów, ale na ogół były to filmy klasyczne, bez fajerwerków. Jestem w komisji przyznającej dotacje w PISF, gdzie trafiają projekty filmów dokumentalnych. Ze zdumieniem widzimy, że ich autorzy są szalenie zagubieni. Albo to są bardzo pretensjonalne projekty, albo takie, które wykorzystują sytuację polityczną – np. dzisiaj jest zielone światło dla żołnierzy wyklętych, to musimy składać projekty na filmy tylko o nich. To jest szlachetne i potrzebne, bo trzeba opowiedzieć o bohaterach, o których nie można było mówić – co szczególnie haniebne – nawet po 1989 roku. Zadaniem sztuki i kultury jest także przywracanie pamięci. Ale nie powinny powstawać filmy tandetne, bo zrobią więcej szkody niż pożytku.
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
– Jakie cechy powinien mieć reżyser filmów dokumentalnych?
– Musi być odważny. Inaczej szkoda w ogóle zajmować się tą profesją. Często musi więc robić to, czego nie wolno robić, co przysporzy mu tylko kłopotów. Kieślowski mówił, że są dwa rodzaje reżyserów: dokumentaliści i fabularzyści. Reżyser fabularny to jest taki, który uważa, że jest piękniejszy od rzeczywistości, która go otacza. Natomiast dokumentalista uważa, że rzeczywistość, wszyscy ludzie wokół są piękniejsi od niego i warto robić film o nich, a nie o sobie.

- A Pana nie ciągnie do zrobienia fabuły?
– Zawsze ciągnęło. Udało mi się zrealizować 7 spektaklów teatru telewizji. Tu odnalazłem swoje miejsce. Natomiast wszystkie projekty, które składałem do PISF-u przez ostatnich 10 lat, były odrzucane. Łudziłem się, że są po prostu kiepskie, ale teraz wiem, dlaczego były odrzucane. Ze względu na tematy – albo się temat nie podobał, albo bohater. Niektórzy tak zwani uznani reżyserzy odrzucając projekty, proponowali, żeby filmy dotyczące kościoła katolickiego finansował Kościół. Nie oceniano jakości, oceniano ideologię. Dzisiaj w polskiej kulturze jest szansa na miejsce dla wszystkich.

– Pytanie, czy rzeczywiście dla wszystkich, bo wahadło może odchylić się w drugą stronę.
– Jest takie niebezpieczeństwo, ale myślę, że to zależy od ludzi, którzy rządzą polską kulturą.

– Powiedział Pan w 2014 roku, że jest w opozycji do wszelkiej władzy i mecenasów, i dopóki ma Pan takie poczucie, to jest OK. Czy ma Pan nadal takie poczucie?
– Tak. Tym bardziej teraz wydaje mi się, że powinienem być w opozycji do rządzących, chociaż są mi bardzo bliscy. Ale o tym nie myślę; myślę o tym, co chciałbym zrobić. Jeśli oni mi to umożliwią, nie mam powodu do buntu. Powinienem raczej buntować się dzisiaj wobec zła, które może otaczać. Oczywiście jeśli ze strony rządzących będzie takie zło, absolutnie trzeba krzyczeć, nie tak jak na początku lat 90. – udawać, że nic się nie dzieje. Ale na razie krzyczą tylko ci, którzy chcą, żeby było jak było, dla których państwo polskie miało być narzędziem do zrobienia kariery. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze ideologia – głównie awersja do polskiego kościoła i wiary katolickiej. Pamiętam wywiad, jakiego udzieliła Agnieszka Holland dla „Tygodnika Powszechnego” w latach 90. Mówiła, że podziwia Krzysztofa Zanussiego za to, że realizuje filmy o tematyce katolickiej i zadeklarował się być reżyserem katolickim, mimo jego świadomości, że taka deklaracja bardzo utrudnia funkcjonowanie w Europie, w środowisku filmowym. Nie sądziłem, że w wolnej Polsce będzie podobnie.

– Film fabularny często definiowany jest jako rozrywka. Jaka jest definicja filmu dokumentalnego?
– Zawsze uważałem, że film fabularny jest dziełem sztuki. Dokumentalny też. Jest przeżyciem estetycznym. Usłyszałem kilka lat temu od młodego człowieka, że on i jego znajomi chodzą do kina, żeby się rozerwać. Rozumiem, że można iść do kina z dziewczyną na randkę, ale – żeby się rozerwać? Film jest sztuką, tylko dzisiaj na całym świecie jest traktowany jako rozrywka, towar na sprzedaż i źródło zarobku.

– Jak w takim razie zdefiniować film dokumentalny? Traktowanie go jako film dydaktyczny też nie jest chyba prawidłowe?
– Nie powinien być tak traktowany. Film dokumentalny opowiada o kondycji człowieka. Gdziekolwiek jest – czy to w kraju totalitarnym, czy demokratycznym. Opowiada dużo bardziej niż fabuła, bo opowiada o prawdziwym człowieku, chociaż w tej chwili coraz więcej filmów fabularnych opartych jest na prawdziwych wydarzeniach. To samo jest z literaturą, coraz więcej czytelników chce czytać nie wyłącznie beletrystykę, ale literaturę faktu bądź literaturę opartą na faktach. I tak fabuła się zbliża do dokumentu, a dokument do fabuły.

– Co jest najważniejsze w pracy nad dokumentem?
– Najważniejsze jest zrobienie filmu jak najbliższego sobie. O sprawach, które sami chcemy przeżyć, o bohaterach, którymi sami chcielibyśmy być, albo o sytuacjach, które są nam z różnych powodów bliskie. Każdy człowiek zasługuje na zrobienie filmu o nim.
– Zgodzi się Pan z tezą, że dziś można nakręcić film telefonem komórkowym?
– Wydaje się, że film dokumentalny może robić każdy. Często zabierają się za to dziennikarze – i dobrze, bo dokument jest rodzajem dziennikarstwa i sztuką zarazem. Ci dziennikarze mają dobre intencje, lecz brak im doświadczenia. Film nie polega na sklejeniu obrazków i zrobieniu wywiadu. Tę wiedzę zdobywa się z doświadczeniem, z czasem, najlepiej terminując u mistrza. Temu służy szkoła filmowa. Bez tej nauki być może wiadomo, jak i gdzie postawić kamerę, ale nie wiadomo, że film musi być cząstką duszy twórcy, przedłużeniem jego wewnętrznego widzenia świata. Nie może konkurować z tzw. publicystyką.

– Film dokumentalny ma się dziś dobrze?
– W gruncie rzeczy nie wierzę, że dzisiaj istnieje film dokumentalny – mam na myśli film artystyczny. Przestałem wierzyć, że taki film się uchroni. Owszem, filmów dokumentalnych jako takich jest coraz więcej i będzie ich dużo, ale będą coraz bardziej pretensjonalne, bo świat jest coraz bardziej pretensjonalny, oparty na banalizacji, a współczesna sztuka i kultura jest jego odbiciem.

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (43/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.

#REKLAMA_POZIOMA#

 

POLECANE
„Rz”: Potężne kłopoty Mariana Banasia z ostatniej chwili
„Rz”: Potężne kłopoty Mariana Banasia

Audyt nie podważył ustaleń śledztwa ws. majątku prezesa NIK. Postępowanie trwa, a kolejne osoby usłyszały zarzuty – informuje poniedziałkowa „Rzeczpospolita”.

Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka Wiadomości
Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka

W Polsce utrzymuje się chłodna aura, miejscami nawet wręcz zimowa, ale jak wynika z danych meteorologów nasze samopoczucie związane z warunkami pogodowymi będzie całkiem dobre.

Mieszkańcy Zabrza odwołali w referendum prezydent z rekomendacji Koalicji Obywatelskiej miażdżącą większością z ostatniej chwili
Mieszkańcy Zabrza odwołali w referendum prezydent z rekomendacji Koalicji Obywatelskiej miażdżącą większością

W niedzielnym referendum mieszkańcy Zabrza jasno pokazali, że chcą zmian. Jak wynika z sondażu exit poll Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, aż 91,4% głosujących opowiedziało się za odwołaniem Agnieszki Rupniewskiej z funkcji prezydent miasta. Przeciwko było zaledwie 8,6% osób.

Coraz więcej pytań w sieci. Czym jest biały przedmiot (proszek?), który Macron chowa na nagraniu? polityka
Coraz więcej pytań w sieci. Czym jest biały przedmiot (proszek?), który Macron chowa na nagraniu?

Wideo, które trafiło do sieci po sobotnim spotkaniu liderów tzw. koalicji chętnych w Kijowie, wywołało falę spekulacji i komentarzy. Na nagraniu widać prezydenta Francji Emmanuela Macrona, kanclerza Niemiec Friedricha Merza oraz premiera i lidera brytyjskiej Partii Pracy Keira Starmera – cała trójka wygląda na rozbawioną i zrelaksowaną, jednak uwagę internautów przykuwa coś jeszcze. Na stole pojawia się biały przedmiot (proszek?), który Macron szybko chowa do kieszeni. Merz w tym samym czasie usuwa z pola widzenia metalową łyżeczkę.

„Dopadniemy ich wszystkich”. Tusk opublikował nowe informacje ws. pożaru na Marywilskiej gorące
„Dopadniemy ich wszystkich”. Tusk opublikował nowe informacje ws. pożaru na Marywilskiej

W niedzielę premier Donald Tusk oficjalnie potwierdził, że pożar centrum handlowego Marywilska 44 w Warszawie był efektem celowego działania rosyjskich służb specjalnych. Jak ujawnił, część sprawców została już zatrzymana, a pozostali są identyfikowani i ścigani.

Zełenski: W czwartek będę czekał na Putina osobiście z ostatniej chwili
Zełenski: W czwartek będę czekał na Putina osobiście

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zapowiedział, że oczekuje, iż Rosja zgodzi się na całkowite i trwałe zawieszenie broni w wojnie przeciwko jego państwu od poniedziałku.

Zaczynam wątpić. Trump reaguje na propozycję Putina z ostatniej chwili
"Zaczynam wątpić". Trump reaguje na propozycję Putina

Ukraina powinna przyjąć propozycję Putina, aby rozpocząć bezpośrednie rozmowy, bo przynajmniej będziemy wiedzieli, na czym stoimy - stwierdził w niedzielę prezydent USA Donald Trump. Jednocześnie przyznał, że "zaczyna wątpić" w to, czy Ukraina pójdzie na układ z Rosją.

Dziwnie się zachowywał. Interwencja policji w pobliżu uczelni w Katowicach Wiadomości
"Dziwnie się zachowywał". Interwencja policji w pobliżu uczelni w Katowicach

Zaledwie kilka dni po dramatycznych wydarzeniach na Uniwersytecie Warszawskim, które wstrząsnęły opinią publiczną w całym kraju, służby w Katowicach musiały reagować na kolejne niepokojące zgłoszenie w pobliżu jednej z uczelni.

Kaczyński w Gryfinie: Trzaskowski to taki patriota, że ja nie powinien się tu pokazywać polityka
Kaczyński w Gryfinie: Trzaskowski to taki patriota, że ja nie powinien się tu pokazywać

Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Gryfina i lokalnymi działaczami partii powiedział, że głosowanie na Karola Nawrockiego to kontynuowanie "patriotycznej" polityki Prawa i Sprawiedliwości, a także "walka o utrzymanie demokracji".

Dramatyczny wypadek w Małopolsce. Służby badają jego przyczyny Wiadomości
Dramatyczny wypadek w Małopolsce. Służby badają jego przyczyny

Do tragicznego wypadku doszło w niedzielne popołudnie w Nowym Targu, w województwie małopolskim. Podczas rekreacyjnego skoku spadochronowego zginął około 40-letni mężczyzna.

REKLAMA

Paweł Woldan dla "TS": Róbmy filmy o tym, co nam bliskie

– Reżyser filmów dokumentalnych musi być odważny. Inaczej szkoda w ogóle zajmować się tą profesją – mówi Paweł Woldan, scenarzysta i reżyser, twórca ponad 80 filmów dokumentalnych, laureat Platynowego Opornika – nagrody Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” za całokształt twórczości, w rozmowie z Magdaleną Zarzycką.
 Paweł Woldan dla "TS": Róbmy filmy o tym, co nam bliskie
/ archiwum P. Woldana
– Festiwale filmów dokumentalnych cieszą się w Polsce dużym powodzeniem. Ale potem filmy te giną. Dokumenty nie mają siły przebicia? Brakuje dystrybutorów?
– Kiedyś filmy dokumentalne były pokazywane w kinach przed filmem fabularnym. Dzisiaj film jest tylko dodatkiem do reklamy. Telewizje komercyjne nie są zainteresowane dokumentami, chyba że są one jakąś atrakcją, skandalem. Był jakiś czas temu redaktor naczelny od dokumentu w telewizji, bardzo zdolny reżyser i dokumentalista, który, niestety, sprowadził rolę dokumentu właśnie do owej atrakcji, uznając, że im więcej cielesności, krwi, odszczepieńców, ludzi bez rąk i bez nóg, tym lepszy film dokumentalny. Oczywiście takie filmy również powinny być tworzone, ale nie można sprowadzać dokumentu tylko do takiej tematyki, wyłącznie do epatowania czymś obscenicznym.

– O czym więc powinno się robić filmy dokumentalne?
– Jestem przekonany, że nie mógłbym zrobić filmu o tym, co się dzieje np. w Somalii , bo najpierw musiałbym poznać kraj i ludzi, pożyć z nimi. Mogę zrobić film o tym, co się dzieje na Saskiej Kępie, w Polsce, bo to znam, to jest mi bliskie. Mam wrażenie, że polscy filmowcy często chcą robić tzw. filmy światowe, europejskie. Nie ma nic gorszego. To, czym możemy zaimponować światu, Europie, to filmy o nas. Nie wyobrażam sobie, żeby Fellini czy François Truffaut mogli zrobić film o Solidarności albo o stanie wojennym. Obaj robili filmy o tym, co było na ich ulicy. Z udawania, czyli z robienia filmów dziejących się np. w Italii – myślę tu o niektórych polskich filmowcach – nic dobrego nie wyjdzie. Ostatnio jeden z bohaterów moich filmów powiedział, że kilkanaście lat temu widział na billboardach portrety wybitnych polskich aktorów i artystów podpisane „Jestem Europejczykiem”. Czy oni zwariowali? – zdziwił się. – To dopiero od dzisiaj są Europejczykami? Ja poczułem się Europejczykiem, już kiedy miałem 12 lat i przeczytałem „W pustyni i w puszczy” – powiedział. I miał rację. Mówię o zakłamaniu, o tzw. poprawności politycznej, która jest zupełnie niepotrzebna w kulturze. Kultura ma być wolna, niezależna, bo nie jest ani ponadnarodowa, ani ponadeuropejska, ani państwowa. Kultura jest powszechna, ale, tak jak ludzie, ma swoją tożsamość i z niej wyrasta. Zaprzeczanie temu prowadzi na manowce.

– Dlaczego dziś polskie dokumenty nie odnoszą takich sukcesów jak te tworzone w czasach słynnej polskiej szkoły dokumentu?
– W okresie PRL robiło się w Polsce filmy dokumentalne trwające od 15 do 17 minut, na taśmie filmowej 35 mm lub 16 mm. Kiedy film miał mieć 16 minut, dostawaliśmy taśmę na 30 minut, więc mogliśmy nakręcić najwyżej dwa razy więcej. Ten krótki metraż zmuszał nas do tego, żeby być precyzyjnym. Z drugiej strony cenzura obowiązująca w PRL-u powodowała, że nie mogliśmy opowiadać wprost, zmuszała do tego, by obudowywać treść w metaforę, prawie poezję. A napisać wiersz jest o wiele trudniej niż napisać grubą książkę. Dlatego filmy dokumentalne za czasów PRL były niemalże wierszami. Cała polska szkoła dokumentu – od Bossaka, Karabasza, Królikiewicza, Kieślowskiego, Łozińskiego, do Wojtka Wiszniewskiego – robiła filmy od 15 do 16 minut. W latach 90. wszystko się zmieniło. I dziś nie ma żadnych zasad. Wszystko wolno, nie ma cenzury, możemy rozbierać – i z ubrań, i psychicznie. Możemy kręcić do woli. I to fajnie, że teraz możemy robić filmy, jakie chcemy i o czym chcemy. Ale krótki metraż zmuszał do doskonałości.

– Czy film dokumentalny może pełnić funkcję propagandową?
– W pewnym sensie jest rodzajem propagandy, ponieważ ma wpływ na widza. Komuniści to świetnie rozumieli. Dziś mamy inne narzędzia – internet, portale społecznościowe itd., i nimi się steruje. W 1990 r., kiedy Polska stała się w pewnym sensie wolna, a przynajmniej pozbyliśmy się PZPR, nasza grupa filmowców, dokumentalistów, pomyślała: nie możemy teraz robić krytycznych filmów. Widzieliśmy, że wiele zmienia się na lepsze, ale również to, że okrągły stół jest tylko pewnym paktem, że nowy rząd popełnia błędy, że nie myśli się o ludziach, a raczej o tym, jak ukraść pierwszy milion. Ale cieszyliśmy się wolnością i jednocześnie obawialiśmy się, że ciemne siły ze wschodu lub z zachodu czekają tylko na to, żebyśmy krytykowali nową rzeczywistość. Więc na ogół robiliśmy filmy o ludziach. Ja robiłem filmy o tych, o których nie mogłem w latach 80. – o pisarzach, opozycjonistach, którym chciałem podziękować.

– I co się stało z tą wolnością?
Z czasem w telewizji zaczęła funkcjonować pewnego rodzaju ideologiczna cenzura. Niektóre tematy stały się zakazane. Były osoby, o których nie można było robić filmów – mówię głównie o ludziach z podziemia. Powstawały filmy jedynie o tych, którzy byli dobrzy według obowiązującej tezy, propagowanej przez Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą”. Pozostali byli nazywani albo ciemnogrodem, albo oszołomami. Innymi słowy, próbowano fałszować historię. Miałem tego świadomość, doświadczyłem, że w telewizji nie ma miejsca dla filmów, które chciałem realizować. Z każdym rokiem pewne tematy, nazwiska, które proponowałem, nie pasowały, już były na indeksie. Nie mówiono wprost, że nie, tylko że nie ma pieniędzy, że może lepiej zrobić o kimś innym. I filmy, które powinny powstawać, nie powstawały. I to tak trwało niestety, a moi koledzy filmowcy, przyznam z zażenowaniem, godzili się na to. Inni natomiast z pasją realizowali wytyczne jedynie obowiązującej wykładni, którą narzucili postkomuniści i ludzie skupieni wokół gazety z Czerskiej.

– W dokumencie – widać to doskonale na przykład na festiwalu „Docs Against Gravity” – jest coraz więcej fabuły, scenariusza nie do końca opartego na faktach.
– Nie ma przepisów, poradników, jak zrobić film. W ostatnich latach widziałem kilka wspaniałych dokumentów, ale na ogół były to filmy klasyczne, bez fajerwerków. Jestem w komisji przyznającej dotacje w PISF, gdzie trafiają projekty filmów dokumentalnych. Ze zdumieniem widzimy, że ich autorzy są szalenie zagubieni. Albo to są bardzo pretensjonalne projekty, albo takie, które wykorzystują sytuację polityczną – np. dzisiaj jest zielone światło dla żołnierzy wyklętych, to musimy składać projekty na filmy tylko o nich. To jest szlachetne i potrzebne, bo trzeba opowiedzieć o bohaterach, o których nie można było mówić – co szczególnie haniebne – nawet po 1989 roku. Zadaniem sztuki i kultury jest także przywracanie pamięci. Ale nie powinny powstawać filmy tandetne, bo zrobią więcej szkody niż pożytku.
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
– Jakie cechy powinien mieć reżyser filmów dokumentalnych?
– Musi być odważny. Inaczej szkoda w ogóle zajmować się tą profesją. Często musi więc robić to, czego nie wolno robić, co przysporzy mu tylko kłopotów. Kieślowski mówił, że są dwa rodzaje reżyserów: dokumentaliści i fabularzyści. Reżyser fabularny to jest taki, który uważa, że jest piękniejszy od rzeczywistości, która go otacza. Natomiast dokumentalista uważa, że rzeczywistość, wszyscy ludzie wokół są piękniejsi od niego i warto robić film o nich, a nie o sobie.

- A Pana nie ciągnie do zrobienia fabuły?
– Zawsze ciągnęło. Udało mi się zrealizować 7 spektaklów teatru telewizji. Tu odnalazłem swoje miejsce. Natomiast wszystkie projekty, które składałem do PISF-u przez ostatnich 10 lat, były odrzucane. Łudziłem się, że są po prostu kiepskie, ale teraz wiem, dlaczego były odrzucane. Ze względu na tematy – albo się temat nie podobał, albo bohater. Niektórzy tak zwani uznani reżyserzy odrzucając projekty, proponowali, żeby filmy dotyczące kościoła katolickiego finansował Kościół. Nie oceniano jakości, oceniano ideologię. Dzisiaj w polskiej kulturze jest szansa na miejsce dla wszystkich.

– Pytanie, czy rzeczywiście dla wszystkich, bo wahadło może odchylić się w drugą stronę.
– Jest takie niebezpieczeństwo, ale myślę, że to zależy od ludzi, którzy rządzą polską kulturą.

– Powiedział Pan w 2014 roku, że jest w opozycji do wszelkiej władzy i mecenasów, i dopóki ma Pan takie poczucie, to jest OK. Czy ma Pan nadal takie poczucie?
– Tak. Tym bardziej teraz wydaje mi się, że powinienem być w opozycji do rządzących, chociaż są mi bardzo bliscy. Ale o tym nie myślę; myślę o tym, co chciałbym zrobić. Jeśli oni mi to umożliwią, nie mam powodu do buntu. Powinienem raczej buntować się dzisiaj wobec zła, które może otaczać. Oczywiście jeśli ze strony rządzących będzie takie zło, absolutnie trzeba krzyczeć, nie tak jak na początku lat 90. – udawać, że nic się nie dzieje. Ale na razie krzyczą tylko ci, którzy chcą, żeby było jak było, dla których państwo polskie miało być narzędziem do zrobienia kariery. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze ideologia – głównie awersja do polskiego kościoła i wiary katolickiej. Pamiętam wywiad, jakiego udzieliła Agnieszka Holland dla „Tygodnika Powszechnego” w latach 90. Mówiła, że podziwia Krzysztofa Zanussiego za to, że realizuje filmy o tematyce katolickiej i zadeklarował się być reżyserem katolickim, mimo jego świadomości, że taka deklaracja bardzo utrudnia funkcjonowanie w Europie, w środowisku filmowym. Nie sądziłem, że w wolnej Polsce będzie podobnie.

– Film fabularny często definiowany jest jako rozrywka. Jaka jest definicja filmu dokumentalnego?
– Zawsze uważałem, że film fabularny jest dziełem sztuki. Dokumentalny też. Jest przeżyciem estetycznym. Usłyszałem kilka lat temu od młodego człowieka, że on i jego znajomi chodzą do kina, żeby się rozerwać. Rozumiem, że można iść do kina z dziewczyną na randkę, ale – żeby się rozerwać? Film jest sztuką, tylko dzisiaj na całym świecie jest traktowany jako rozrywka, towar na sprzedaż i źródło zarobku.

– Jak w takim razie zdefiniować film dokumentalny? Traktowanie go jako film dydaktyczny też nie jest chyba prawidłowe?
– Nie powinien być tak traktowany. Film dokumentalny opowiada o kondycji człowieka. Gdziekolwiek jest – czy to w kraju totalitarnym, czy demokratycznym. Opowiada dużo bardziej niż fabuła, bo opowiada o prawdziwym człowieku, chociaż w tej chwili coraz więcej filmów fabularnych opartych jest na prawdziwych wydarzeniach. To samo jest z literaturą, coraz więcej czytelników chce czytać nie wyłącznie beletrystykę, ale literaturę faktu bądź literaturę opartą na faktach. I tak fabuła się zbliża do dokumentu, a dokument do fabuły.

– Co jest najważniejsze w pracy nad dokumentem?
– Najważniejsze jest zrobienie filmu jak najbliższego sobie. O sprawach, które sami chcemy przeżyć, o bohaterach, którymi sami chcielibyśmy być, albo o sytuacjach, które są nam z różnych powodów bliskie. Każdy człowiek zasługuje na zrobienie filmu o nim.
– Zgodzi się Pan z tezą, że dziś można nakręcić film telefonem komórkowym?
– Wydaje się, że film dokumentalny może robić każdy. Często zabierają się za to dziennikarze – i dobrze, bo dokument jest rodzajem dziennikarstwa i sztuką zarazem. Ci dziennikarze mają dobre intencje, lecz brak im doświadczenia. Film nie polega na sklejeniu obrazków i zrobieniu wywiadu. Tę wiedzę zdobywa się z doświadczeniem, z czasem, najlepiej terminując u mistrza. Temu służy szkoła filmowa. Bez tej nauki być może wiadomo, jak i gdzie postawić kamerę, ale nie wiadomo, że film musi być cząstką duszy twórcy, przedłużeniem jego wewnętrznego widzenia świata. Nie może konkurować z tzw. publicystyką.

– Film dokumentalny ma się dziś dobrze?
– W gruncie rzeczy nie wierzę, że dzisiaj istnieje film dokumentalny – mam na myśli film artystyczny. Przestałem wierzyć, że taki film się uchroni. Owszem, filmów dokumentalnych jako takich jest coraz więcej i będzie ich dużo, ale będą coraz bardziej pretensjonalne, bo świat jest coraz bardziej pretensjonalny, oparty na banalizacji, a współczesna sztuka i kultura jest jego odbiciem.

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (43/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.

#REKLAMA_POZIOMA#


 

Polecane
Emerytury
Stażowe