Marcin Bąk: Fenomen Powstania Warszawskiego

My Polacy mamy opinię romantyków...
Swoisty kult powstań narodowych, zrywów zbrojnych niekoniecznie zakończonych wygraną to z pewnością jeden z dowodów na silną tradycje romantyczną w naszym kraju. Nasz romantyzm przyjął w XIX wieku specyficzną formę. O ile w Niemczech, Francji czy Anglii z terminem tym kojarzone są głównie opowieści o duchach, historie samobójców, jakieś nieszczęśliwe miłości i rozterki wewnętrzne, to w naszym kraju jednym z najważniejszych wątków tradycji romantycznej stały się właśnie powstania. Przyczynił się do tego bez wątpienia najwybitniejszy twórca tego nurtu Adam Mickiewicz, nie on jeden zresztą. W XIX wieku utarło się pod wpływem romantyków takie przekonanie, że najwyższą powinnością Polaka jest wziąć udział w powstaniu narodowym. Ponieważ większość z tych powstań nie kończyła się sukcesem, przyjęła się romantyczna wykładnia, że sukces odnoszony jest na innej, bardziej metafizycznej płaszczyźnie. Być może dlatego powszechnie lepiej kojarzone są powstania takie jak Listopadowe czy Styczniowe a o zwycięskich powstaniach wielkopolskich (mało kto zresztą wie, że było ich więcej niż jedno) słyszy się mniej.
Ostatnim w serii romantycznych powstań narodowych było bez wątpienia Powstanie Warszawskiej, w którym swój udział mieli też członkowie mojej rodziny.
Poszli chłopcy w bój bez broni
Tak jak w przypadku wielu innych zrywów narodowych, tak i tym razem powstańcy ruszali na wroga tragicznie niedozbrojeni. Różne są szacunki oddawane w opracowaniach historycznych, prawdziwych liczb określających ilość poszczególnych rodzajów broni w rękach powstańców w dniu pierwszego sierpnia zapewne już nie poznamy, niemniej ze wszystkich źródeł wyłania się jednolity obraz – warszawiacy ruszali do Powstania w przeważającej większości nieuzbrojeni. Mój dziadek miał pistolet kalibru 6,5 mm i granat konspiracyjnej roboty. Wielu jego kolegów nie posiadało nawet takiego, skromnego uzbrojenia. Przed godziną W gromadzili się na południu Żoliborza, w okolicach Fabryki Sprawdzianów, do ataku na silnie umocniony, obsadzony przez jednostki polowe Luftwaffe, Fort Bema. Dziadek zdążył jeszcze jako bierny uczestnik wziąć udział w pierwszej wymianie ognia na ulicy Krasińskiego, gdy przenoszący broń patrol Armii Krajowej wdał się na wysokości ulicy Suzina w strzelaninę z Niemcami. Ten incydent zaalarmował cały garnizon niemiecki, do reszty usuwając element zaskoczenia, który dawał by jakąś szansę niedozbrojonym powstańcom. Później było doświadczenie fiaska ataku na Powązkach, kontrakcja Niemców, wyłapywanie powstańców i pierwsze, chaotyczne represje w postaci rozstrzeliwania wszystkich złapanych mężczyzn powyżej 16 roku życia, nie ważne – z bronią czy bez.
Na Powązkowskiej, w pobliżu kościoła pod wezwaniem św. Jozafata jest dzisiaj tablica z kilkudziesięcioma nazwiskami rozstrzelanych. Tylko cud sprawił, że nie ma tam nazwiska mojego dziadka. Oddzielną opowieść stanowią dzieje mojej babci, która wraz z czteroletnim wtedy moim tatą musiała dzielić losy ludności cywilnej na ogarniętych ogniem Bielanach.
O wszystkim tym słyszałem od najmłodszych lat, gdy podczas spotkań rodzinnych przychodzili znajomi dziadków i toczyły się rozmowy – czy warto było? Co zyskaliśmy? Co utraciliśmy? Kto zginął?
Jest takie miasto...
Militarnie i politycznie Powstanie Warszawskie zakończyło się bez wątpienia klęską. Nie udało się wyzwolić miasta, Niemcy dokonali potwornych zniszczeń, podczas dwóch miesięcy nierównej walki poległ kwiat narodu. A Stalin czekał...
Po wojnie na uczestników Powstania spadły jeszcze dodatkowe represje, większe lub mniejsze ze strony komunistycznych władz. Samo Powstanie było co najmniej do 1956 roku tematem wyklętym. Paradoksalnie, przyczyniło się to do ugruntowania kultu tego zrywu zbrojnego. Pierwszy dzień sierpnia nie był obchodzony jako oficjalne święto ale w domach prywatnych w Warszawie pamiętano o wszystkim. Kto umiał grać, ten siadał do pianina lub chwytał za akordeon i wszyscy śpiewali „Warszawskie Dzieci”, „Marsz Mokotowa” czy najpopularniejszy chyba „Pałacyk Michla”. Pamiętam świetnie, jak u moich dziadków mieszały się te dwie ambiwalentne postawy. Z jednej strony smutek po tragicznych doświadczeniach osobistych, po śmierci bliskich i wspomnienia zniszczenia miasta a z drugiej autentyczną dumę z udziału w wielkim wydarzeniu historycznym, które wpisywało się w tradycje romantyczną narodu. Ostatecznie ta romantyczna tradycja zaczęła brać górę. Władze komunistyczne stopniowo dopuszczały do coraz większych obchodów dnia wybuchu Powstania, pierwszego sierpnia gromadziły się tłumy na cmentarzu Wojskowym na Powązkach a o godzinie 17.00 wyły syreny.
Dzisiaj, gdy umierają ostatni, stuletni uczestnicy tych dramatycznych wydarzeń, jesteśmy świadkami swoistego fenomenu. Kolejne pokolenie Polaków uczestniczy w wielkim miejskim happeningu, gdy zatrzymuje się na minutę cały ruch miejski, odpalane są race, wyją syreny i całe miasto przeżywa chwile niesamowitego wzruszenia. Od wielu już lat pierwszy sierpnia w Warszawie podawany jest przez zagranicznych blogerów turystycznych jako fenomen, dla którego warto odwiedzić Polskę i jej stolicę. Jest to faktycznie fenomen i być może sygnał wysyłany przez kolejne pokolenie Polaków w świat – cenimy sobie swoją wolność, nie zadzierajcie z nami bo jesteśmy zdolni do czynów gwałtownych.