Konrad Wernicki: Europa musi bronić się przed nielegalną imigracją, a nie jej ulegać
Problem Unii Europejskiej polega na tym, że przez swoją politykę wizerunkową w przypadku migracji zapędziła się w kozi róg. Bo jak tu z jednej strony głosić, że jesteśmy krainą tolerancji, otwartości i zapraszamy każdego do naszej wspólnoty, by jednocześnie w pewnym momencie powiedzieć: hola, hola, dość!
Migrować rzecz ludzka
Zacznijmy od tego, że migracje ludności nie są niczym nowym. Na przestrzeni wieków ludzie migrowali po całej kuli ziemskiej, zazwyczaj z przyczyn ekonomicznych, w ucieczce przed biedą czy wojną. Opuszczali miejsca w których nie widzieli dla siebie szans na udane życie, albo wręcz siłowo ich stamtąd wypędzano. Tak było też z Polakami, którzy po II Wojnie Światowej i jeszcze długo w czasach PRL opuszczali Polskę, nie chcąc żyć pod komunistycznym jarzmem. Jako naród znajdowaliśmy schronienie najczęściej w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. To tam Polacy mieli szansę od nowa układać swoje życie, pracować i cieszyć się wolnością w demokratycznym świecie, o którym zawsze marzyliśmy.
Dziś jesteśmy świadkami jak obywatele krajów Afryki i Bliskiego Wschodu usilnie chcą dotrzeć do Europy, by żyć w naszej cywilizacji. Tylko postawmy sobie pytanie, czy wybierają Europę dlatego bo cenią nasze demokratyczne wartości, swobody obywatelskie, pluralizm poglądów, kultur i szerokie możliwości zawodowe, czy jedynie chcą te warunki wykorzystać pod względem socjalnym?
Europa szuka pracownika
Ten pęd imigrantów do Europy nie wziął się z niczego. To efekt zaproszenia ich przez cynicznych politycznych liderów Europy, którzy upatrzyli sobie w nich źródła taniej siły roboczej, która miała napędzać europejskie gospodarki.
Europa się starzeje, Polska także. Przemiany kulturowe, ale też te gospodarcze (kapitalistyczne) doprowadziły do takiego stylu życia, w którym zakładanie rodziny odbywa się kosztem ustabilizowania życia zawodowego. Najpierw wspinamy się po szczeblach edukacji, później dwoimy i troimy na rynku pracy, by dopiero potem móc założyć rodzinę. Nie za dużą, bo na dużą rodzinę nie ma ani czasu, ani środków, więc w najlepszym wypadku wskaźnik demograficzny oscyluje wokół zera, bo urodzenia nie przewyższają liczby zgonów. Od czasu pandemii ten wskaźnik dramatycznie podupadł i Europejczyków, Polaków co roku umiera zdecydowanie więcej niż się rodzi.
Jesteśmy starym społeczeństwem, a przecież ktoś pracować musi. Tym bardziej, że jako ludzie żyjący dostatnie (w kontekście globalnym) nie garniemy się nadto do prac ciężkich i nieprzyjemnych. Dostrzeżono to już lata temu i postanowiono coś z tym zrobić. Jednak prowadzenie skutecznej polityki prorodzinnej to niełatwe zadanie. Nie żeby w Europie się nie starali tego robić, wprost przeciwnie. Kraje Europy Zachodniej mają dobrze rozwinięte elementy polityki socjalnej, nakłaniające do macierzyństwa, wspierające w utrzymaniu i wychowaniu dzieci. Nie ma co sobie wmawiać, że Zachód “zwalcza rodziny i tradycyjne wartości”. Wystarczy spojrzeć na dzietność Polek w Polsce i w Wielkiej Brytanii. To na wyspach Polki rodzą więcej dzieci niż u nas. Dlaczego? Bo tam, mimo że ich mężowie zazwyczaj są tą tanią siłą roboczą, mają zapewnione minimum egzystencji i jako matki są wspierane przez aparat państwa w tym, by być dzietnymi. W Europie Zachodniej też każdy kto pracuje, ma w zasadzie gwarancję spokojnego życia. A i bezrobotni nie są pozostawieni sami sobie.
Polityka Herzlich Willkommen
I teraz wróćmy do potrzeby tejże taniej siły roboczej. Europejscy politycy oprócz prób ratowania demografii, zaczęli ratować się szybkim i prostym zastrzykiem dodatkowych rąk do pracy w postaci imigrantów. Państwa postkolonialne miały już przetarte szlaki w swoich dawnych afrykańskich i azjatyckich koloniach, a na Starym Kontynencie po części żyli już potomkowie skolonizowanych nacji. W największej mierze dotyczy to Francji i Wielkiej Brytanii. Te państwa czerpały garściami ze swoich starych terenów kolonialnych i stworzyły mechanizmy zachęcające do przenosin i pracy w Europie. Imigranci stopniowo sprowadzali kolejnych członków swoich rodzin do Europy tworząc nowe mniejszości narodowe, pracujące na rzecz metropolii. Inne kraje jak Niemcy czy Szwecja, pozbawione takiego kolonialnego dziedzictwa musiały nieco sztucznie stworzyć ofertę dla przybyszów z biednych części świata, których da się zmotywować do pracy na rzecz europejskich gospodarek. Ofertę kierowano na Bliski Wschód i do Afryki Północnej, czyli miejsc z których stosunkowo blisko do Europy i w których łatwiej jest prowadzić akcje propagandowe. Ta trafiła na podatny grunt wśród ludzi, którzy zostali omamieni wizją dostatniego życia w bogatej Europie.
Unia Europejska w wyobraźni młodych Arabów i Afrykanów urosła do rangi krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie każdy otrzymuje środki niezbędne do życia, a do tego ma dostęp do wielu uciech i atrakcji. Do tej pory Ci ludzie musieli z dnia na dzień pracować na swój byt w warunkach odległych od tych, które widzą patrząc na propagandowe broszurki europejskich stolic i pracodawców. Zresztą ta wizja jest podsycana choćby przez historie piłkarzy, którym udało się wyrwać z biednych krajów, a dzięki karierze w europejskich klubach zdobyli sławę i pieniądze na niewyobrażalną skalę. Skoro taki Mbappe zarabia niemal 2 miliony euro tygodniowo, to dla nich na pewno coś się znajdzie. Tym bardziej, że wspomniane wcześniej państwa jak Niemcy i Szwecja zachęcały imigrantów do przeprowadzki, obiecując, że udzielą im niezbędnego wsparcia socjalnego w osiedleniu się w ich miastach. Mieszkanie socjalne, zasiłek, kurs języka i nauka pracy, to wszystko mieli zapewnione imigranci chętni do zmiany swojego życia. I tak przez lata liczba imigrantów w Państwach Europy Zachodniej rosła. Apogeum tej polityki miało miejsce w 2015 r. gdy Angela Merkel skuszona świeżą dostawą nowych rąk do pracy wszem i wobec zapowiedziała “Herzlich willkommen!” zapraszając każdego kto ma chęć, do życia w Europie. I fala ruszyła.
Nowa fala imigracji
Do tej pory choć imigracja do Europy była duża i powodowała szybki rozrost mniejszości narodowych, które wcale nie zamierzały się integrować z nacjami europejskimi, to była przynajmniej prowadzona w kontrolowany sposób. Wszystko zmieniło się od czasu wizerunkowego otwarcia Europy dla wszystkich chętnych. Nagle wizja życia w Europie zaczęła być celem samym w sobie, szczególnie dla młodych mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy dzięki globalnemu dostępowi do internetu już dawno wyrobili sobie mniemanie o UE właśnie jako miejscu gdzie wszystko mogą, a nic nie muszą.
Tutaj zaczyna się cynizm europejskich liderów. Wiadomo, że nawet jeśli politycy mówią, że chętnie zapraszają każdego, to tak naprawdę chodzi im tylko o tych zdatnych do pracy. O tych mitycznych magistrów i inżynierów, którzy mogliby pracować dużo i tanio. Tych da się łatwo przesiać w punktach kontrolnych, wydając wizy i pozwolenia o pracę, a od reszty oddziela nas przecież morze śródziemne, więc nie ma problemu prawda? Prawda?! Okazało się, że to żadna przeszkoda.
Skoro jest popyt na dostanie się do Europy to musiały powstać źródła podaży. Tak swój interes zwietrzyli przemytnicy ludzi. Od 2015 r. do wód terytorialnych Włoch, Grecji, Francji i Hiszpanii zaczęły przybywać setki łodzi wypchane po brzegi imigrantami. Dostatecznie daleko od brzegu przemytnicy puszczali ich w nadmuchiwanych pontonach, by w porę się wycofać ze swoją łodzią i nie dać złapać służbom mundurowym. Zachodnie media na widok dziesiątek ludzi stłoczonych na prowizorycznych tratwach grzmiały w rozpaczy, że oto ludzie przebyli w takich warunkach całe morze, by dostać się do upragnionej krainy wolności. I tu zaczyna się polityka naiwności pod tytułem “refugees welcome!”. Bo przecież tymi ludźmi trzeba się teraz zaopiekować, dać wikt i schronienie. W końcu uciekają przed wojną, a jeśli nie przed wojną, to przed skrajną biedą. A my jesteśmy cywilizowani i takim ludziom pomagamy.
Bardzo to szlachetne, ale to przepis na załamanie się naszych państw.
Nie da się zbawić całego świata
Europa nie może stać się Arką Noego dla wszystkich ludzi na świecie, którym nie podoba się życie w aktualnym miejscu egzystencji. To nie może działać tak, że przyjmiemy na nasz kontynent każdego, kto chce do nas trafić. Na oko jakieś 90% populacji Afryki żyje w gorszych warunkach niż Europejczycy. I co z tym fantem zrobić? Przyjąć ponad miliard “uchodźców” bo przecież u nich bieda, a u nas dobrobyt i trzeba pomagać? To tak nie działa i nie możemy obiecywać w ciemno tym ludziom, że “wszystkich przyjmiemy”, że każdy jest mile widziany, jak to pokazywano na transparentach ‘refugees welcome”. To pchanie tych ludzi w tarapaty. Co jakiś czas jakaś łódka ginie w wodach Morza Śródziemnego, a w tych katastrofach giną setki osób, także dzieci. Autorami tych tragedii są przemytnicy i nieodpowiedzialni, naiwni politycy, którzy rzeczywistość widzą przez różowe okulary.
A wciąż pojawiają się nowe łodzie, choć dla przybyłych imigrantów na południu Europy ani pracy, ani dachu nad głową w zasadzie nie ma. Jak to chce rozwiązać Unia Europejska? Podobno tzw. “solidarnością” która jest zwykłą spychologią problemu.
Relokacja imigrantów budzi dawne demony
Z falami imigrantów w największym stopniu mierzy się Europa Południowa. Polska także, ale o naszym podwórku za chwilę. Włochy czy Grecja nie mają za bardzo jak powstrzymywać przemytu ludzi u swych granic, bo nie da się szczelnie pilnować granicy morskiej. Dlatego u ich wybrzeży wciąż lądują nowi przybysze. Co z nimi zrobić? Już teraz rodowici Grecy czy Włosi zmagają się z bezrobociem i kryzysem mieszkaniowym, a co dopiero zaoferować imigrantom? W tych budzi się gniew i frustracja, że Europa jednak nie jest tak otwarta i bogata jak im mówiono, a przynajmniej nie dla nich. Winią za to polityków, służby, Europejczyków, tylko nie siebie. Oni wymagają dostatniego życia i basta. Co z nimi zrobić? Odesłać z powrotem? To byłby wizerunkowy cios dla europejskich liderów. Cała kampania o ich otwartości i tolerancji szlag by trafił. Dlatego wymyślono “Solidarność” ws kryzysu migracyjnego. W jej ramach każde państwo miałoby przyjąć określoną liczbę przybyłych do Europy imigrantów. Tych trzeba byłoby przymusowo relokować z Południa Europy do innych regionów. Jak to zrobić? Czy nad tym światli unijni urzędnicy się zastanowili?
Pierwszą opcją byłoby zapakowanie imigrantów w samolot i przetransportowanie drogą powietrzną do docelowej destynacji. Tylko czy wyobrażacie sobie transport ponad 100 imigrantów z Afryki zwykłym lotem czarterowym? Czy bezpieczne byłoby zostawienie załogi samolotu z tak duża grupą imigrantów niewiadomego pochodzenia? A jeśli taki lot wymagałby specjalnych środków bezpieczeństwa, służb które ich pilnują, specjalnego samolotu wojskowego, to czy na pewno chcemy mieć takich gości u siebie? Którzy muszą być pilnowani przez mundurowych?
Inną opcją jest transport kolejowy. Zapakowanie migrantów w wagony i rozesłanie po całej Europie. No nie kojarzy się to za dobrze. I znów powstaje pytanie, czy taki środek transportu nie wymagałby dodatkowych środków bezpieczeństwa?
Osobną kwestią w obu przypadkach pozostaje nastawienie samych imigrantów do takiej przymusowej relokacji. Ci ludzie decydując się na podróż w jedną stronę do Europy, obrali sobie jeden konkretny cel: wygodne, dostatnie życie w bogatym państwie. Domyślnie w Niemczech, Francji, może w Szwecji. Ale co jeśli tu na miejscu usłyszą, że mają trafić na jakąś Słowację, Litwę, albo co gorsza, rasistowską Polskę? To może dopiero być zarzewie prawdziwego konfliktu na bazie frustracji i niezadowolenia.
Imigranci mogą być źródłem problemów
Ktoś może powiedzieć, że to szkodliwa generalizacja, wrzucanie wszystkich do jednego worka, ale to kwestia bezpieczeństwa polskiego społeczeństwa. I nie przekona mnie tłumaczenie, że jeśli na 5000 imigrantów trafi się jeden terrorysta, który zabije “jedynie” 10 Polaków, to i tak uratujemy 4990 ludzi, jak to tłumaczyła mądra Pani w TVN-ie.
Nie każdy arabski imigrant jest terrorystą, ale każdy terrorysta jest arabskim imigrantem bądź jego potomkiem. Takie generalizowanie sprawy może być krzywdzące dla ludności arabskiej, ale jest bezpieczne dla obywateli Europy. A jako Europejczyk bardziej obchodzi mnie los obywateli Europy, aniżeli innych. Życzyłbym sobie, żeby tak samo myśleli politycy zasiadający w Komisji Europejskiej.
Niektórzy postępowcy próbują bronić imigrantów argumentem, że przecież wśród Polaków także są mordercy i gwałciciele. Prawda, ale takie przedstawianie sprawy i szukanie symetrii to zakłamywanie rzeczywistości. Odsetek przestępców wśród imigrantów w Europie jest o wiele wyższy niż u reszty społeczeństwa. Generalizowanie i kierowanie się uprzedzeniami wobec imigrantów obcych nam kulturowo to zdroworozsądkowe chuchanie na zimne.
Niestety, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Ludzie z różnych kultur, różnych nacji i ras są od siebie różni. Różnimy się pod względem norm moralnych i obyczajowych. To co u nas, w Europie, uważane jest za patologię, choćby bicie kobiet, w kręgach Bliskiego Wschodu jest czymś normalnym. Szczególnie nie rozumiem fiksacji ludzi lewicowych na punkcie otwartości na imigrantów, którzy gardzą lewicowymi wartościami. To szeroko rozumiana lewica powinna być pierwszym przeciwnikiem masowej imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu. Jeśli chcemy chronić i wzmacniać prawa kobiet, społeczności LGBT to “ubogacenie” kulturowe ludźmi z państw, gdzie kobiety i geje są traktowani jak podludzie, nie jest najlepszym pomysłem.
Dlatego dziwi mnie postawa lewicy ws. kryzysu migracyjnego na naszej wschodniej granicy, gdzie imigranci są zwożeni najpierw przez przemytników, a potem przez służby reżimu Łukaszenki. To nawet nie jest naturalna imigracja, a operacja kierowana wprost z Mińska i Moskwy przeciwko naszemu państwu.
Europa jest niezwykle różnorodna kulturowo i narodowo. Nie ma potrzeby tu nic na siłę ubogacać. Jesteśmy najbogatszym w kulturę regionem świata. Kolebką cywilizacji i demokracji. To trzeba chronić, a nie wystawiać na zbezczeszczenie. Europa winna być inkluzywna i otwarta dla Europejczyków, a ekskluzywna dla gości. To my musimy decydować, kto do nas przyjeżdża, nie na odwrót.