Dr Piotr Łysakowski: Naiwność. Poczucie niższości. Wina za złe stosunki polsko-niemieckie leży również po "naszej" stronie
Ostatnio miały miejsce wydarzenia, które skłaniają do podzielenia się z czytelnikami „TYSOLA” garścią refleksji. Chyba 22.03.23 na portalu „W Polityce” zamieszczono tekst: „NASZ SONDAŻ. Jak powinniśmy mówić na sprawców napaści na Polskę w 1939 roku? "Niemcy", "niemieccy naziści" czy „naziści”. Opatrzony jest zdjęciem z „mojej” (i nie tylko - Paweł Kosiński, Jürgen Böhler, Profesor Klaus Zimmer) wystawy zorganizowanej przez IPN w 2004 albo 2005 (o ile dobrze pamietam) „Z najwieksza brutalnością…” przedstawiającej zbrodnie Wehrmachtu podczas pierwszych 55 dni wojny 1939 roku. Nieco wcześniej Minister Czarnek, ściągając na siebie zarzuty: głupoty, chamstwa, braku wiedzy, zdolności dyplomatycznych, a także niewłaściwego „pochodzenia społecznego” - czyli generalnie kompetencji do kierowania tak ważnym ogniwem funkcjonowania Państwa Polskiego jakim jest MEN, zasugerował odwiedzającym Polskę (przepraszam powinienem napisać „samowolnie kontrolującym”) członkom Komisji Kultury i Edukacji PE którzy chcieli „…na własne oczy przekonać się, jak wygląda w Polsce swoboda…” refleksję i odwiedziny w „izbie pamięci” na Szucha 25 (czyli w siedzibie ministerstwa) i wyjaśnił gościom (w tym szczególnie Pani Sabinie Verheyen) co i kto, a także z kim tam „robił”, a także i to czym są fakty historyczne. Zaprosił ich także na uroczystości związane z beatyfikacja rodziny Ulmów zamordowanych przez Niemców za ukrywanie Żydów. Pierwsza sprawa, czyli kwestia „nazewnictwa” nie wywołuje szczególnych emocji, druga, co zasygnalizowałem wyżej, wywołała awanturę.
Dlaczego połączyłem obie „te” sprawy i pozwalam sobie zawracać nimi komukolwiek głowę wyjaśnię niżej (po opisaniu pewnych zdarzeń), które miały miejsce przed laty i dotyczyły mnie osobiście.
Po latach nie jestem takim optymistą
Otóż jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych poproszono mnie o napisanie tekstu, który miał dotyczyć roli historii w naszych wspólnych dziejach i jej wpływu na przyszłość stosunków polsko - niemieckich. Nie miejsce tu na streszczanie całej analizy. Wystarczy powiedzieć, że konkluzja była taka - historia wbrew twierdzeniom entuzjastów się „nie skończyła” i razem z tożsamością i państwami narodowymi będzie ważnym elementem naszego wspólnego europejskiego domu, nadal odgrywając w naszym sąsiedztwie istotna rolę. Nie dość tego będzie ona z biegiem czasu rosła. Warunkiem uniknięcia komplikacji wynikających z powyższego jest szeroki (nie tylko na poziomie eksperckim) dialog polsko - niemiecki i próba pełnego zrozumienia tego co partner po drugiej stronie mówi i jak rozumie to co my mówimy, a także uporządkowanie katalogu pojęciowego w wielu przypadkach używanego po to, by zaciemnić obraz przeszłości (najlepszym przykładem na potwierdzenie tego co napisałem jest odniesienie do pojęcia „naziści” i próby wykluczenia „Niemców” jako winnych wybuchu ostatniej wojny). W rozmowach należałoby też odrzucić „…zimną i twardą Realpolitik…”. Wtedy, gdy pisałem te słowa (i jeszcze potem) byłem prawie pewien, że taki rozwój sytuacji jest możliwy, tym bardziej, że strona polska przystąpiła do budowania tego dialogu pełna dobrej woli, zaryzykowałbym nawet tezę, że była to daleko posunięta naiwność (podobna postawę przyjął w 1990 roku Vaclav Havel i mocno się na tym „przejechał”).
Dziś, po latach, niestety nie jestem już takim optymista. Materiał, o którym mowa nie znalazł uznania - potraktowano go jako pesymistyczny i zbyt mocno przywiązany do wartości z czasów, które odeszły (nie chodziło tu broń Boże o komunizm - ale bardziej o „koniec historii”, który zapowiadał Fukuyama i entuzjastycznie witali jego polscy naśladowcy twierdzący, że Polska nagle przestała być miedzy Niemcami a Rosja) bo: „…przecież zaczęła się nowa epoka i „narodowe egoizmy” już są passe, a państwa homogeniczne etnicznie niedługo odejdą w przeszłość i nie będą odgrywać w pokojowo rozwijającym się świecie szczególnej roli…”. Generalnie tekst wyśmiano, a Pan z którym o nim dyskutowałem pojechał szybko na wymarzona (jak sadzę) placówkę dyplomatyczna w jednym z bardzo ważnych państw zachodnich.
"Bo się obrażą"
Druga część mojej opowieści „wiąże mnie” z prof. Czarnkiem. Tu znowu cofamy się w czasie. Tym razem dzięki naszej wyobraźni znajdziemy się w roku 2002. Wizyta niemieckiej delegacji w MENiS (tak to się wtedy nazywało), jako szef jednej z międzyrządowych (polsko - niemieckich) organizacji jestem w „to” zaangażowany i pełnię funkcję „Cicerone” wobec naszych niemieckich gości. Po oficjalnych rozmowach (odbywały się w gmachu na Szucha) proponuje urzędującemu wówczas zastępcy szefowej ministerstwa (PSL) „…Panie Ministrze może byśmy naszych niemieckich przyjaciół zaprowadzili do izby pamięci - po chwili milczenia pada odpowiedź - doskonały pomysł, ale wie pan nie zrobimy tego bo się obraża…”. - kurtyna, koniec sceny. Używając kolokwializmu napiszę, że „olałem” sprawę i zaprowadziłem naszych gości tam gdzie chciałem, pokazałem co chciałem pokazać i nie wzbudziło to wśród tychże jakichś szczególnie negatywnych emocji - być może dlatego, że ograniczyłem swój komentarz do minimum. Kilka miesięcy później (nie wiąże tego z czymkolwiek o czym napisałem przed momentem) nie przedłużono mi kontraktu na prowadzenie wspomnianej wyżej Instytucji, a Pani Minister zabroniła organizacjom młodzieżowym (głównie tym z lewej strony) wspierania mojej kandydatury.
"Nasza" wina
Tyle opowieści o przeszłości (choć mogłoby ich być jeszcze więcej). Jakie wynikają z nich konkluzje dla naszego „dziś” !? Otóż będę uparcie twierdził, że niestety wina za złe dzisiaj stosunki polsko - niemieckie leży w znacznym stopniu po „naszej” stronie. Pasywność, niepewność własnych racji, przekonanie przestrzeganiu reguł fair play przez „zachód”, poczucie niższości, nieumiejętność argumentowania w oparciu o łatwo dostępne fakty powodowały, że nie potrafiliśmy rozmawiać, bronić w elegancki sposób własnych racji, brak chęci (lub niezrozumiała niechęć) do wykorzystania istniejącej sieci polsko - niemieckich struktur do promowania własnego punktu widzenia to tylko część z „naszych grzechów”. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze głębokie przekonanie „elit”, że wiedza lepiej niż „wszyscy” i są upoważnione do udzielania „rozgrzeszenia” za zdarzenia z przeszłości w imieniu wszystkich. Nie możemy (chciałbym napisać to w czasie przeszłym ale nie sadze, by było to możliwe) pochwalić się dobrym doborem ludzi mających prowadzić polska „politykę niemiecka” - za egzemplifikację powyższego niech służą dwa przykłady Mogę oczywiście podać ich dużo więcej: osoba reprezentujaca Polskę w Niemczech stwierdza kilka miesięcy temu, dokonując kopernikańskiego przewrotu coś co wiadomo od kilkudziesięciu lat - „Niemcy nie znają historii Polski”. Długoletni zaś członek „Polsko - Niemieckiej Komisji Podręcznikowej” uważa, iż nie spełnia ona swojego zadania w odpowiedni sposób. Inne przykłady podałem wyżej (nieszczęśliwie ale też i szczęśliwie dotyczą one mojej osoby).
Wszystko o czym wspominam prowadziło naszego partnera do przekonania, że jesteśmy słabi i łatwi do ogrania i prowokowało do „eksperymentów”, które w dużym skrócie i upraszczając można zdefiniować jako próbę przerzucania winy za Holocaust na Polskę i Polaków (przy okazji przypomnijmy nierozgarniętym i niedokształconym - od końca października 1939 roku Polska nie istniała w swoich granicach z 1939 jako niezależne państwo), rozmywania winy za wybuch drugiej wojny światowej, wspominanie o „polskich obozach śmierci” i „koncentracyjnych”. Przeprowadzano je, jak wskazałem wyżej, przy pełnej bierności (czasami wręcz przy przyzwoleniu) „naszej strony”. Mam wrażenie, że proces ten częściowo katalizowany z zewnątrz Niemiec, a także generowany przez sytuację międzynarodową w tej chwili mocno przyspieszył - przykładem niech będzie planowana, na koniec maja, w „Niemieckim Instytucie Historycznym” w Warszawie„impreza” dotycząca „Problemu narastającego polskiego antysemityzmu”. Referentem ma być Jan Grabowski. Nie muszę, chyba, tłumaczyć dlaczego można to przedsięwzięcie potraktować jako pewnego rodzaju prowokację i równocześnie właśnie próbę dotknięcia „dowalenia” nielubianym partnerom. O naruszeniu dobrego obyczaju już nawet nie wspominając.
"Nie ma przypadków, są tylko znaki"
W obszar badań historycznych, do tej pory w miarę uczciwie traktujący relacje Polska - Niemcy, wkracza niezwykle brutalnie „Realpolitik”. Podobny wymiar ma opublikowany „Neue Züricher Zeitung Deutschland” w ciągu ostatnich dni tekst pióra Martina Pollacka przypisujący Polsce (przypomnijmy raz jeszcze nieistniejącej wówczas) wręcz instytucjonalny udział w Holocauście.
Nie ma przypadków są tylko znaki - można napisać, zwracając uwagę zupełnie przy okazji na „przypadkowa” wypowiedź przewodniczącego Dumy Federacji Rosyjskiej Wołodina, w której wspominał o odszkodowaniach od Polski (za wyzwolenie) i zapowiadał odebranie Rzeczpospolitej „ziem zachodnich”.
Z zainteresowaniem trzeba więc przyjąć słowa ustępującego ambasadora RFN w Warszawie Baggera „… Bo co oznacza 8 maja 1945 roku dla Niemców? Oczywiście, że coś zupełnie innego niż dla Polaków. Ale co do tego, że ten dzień oznaczał wyzwolenie Niemiec i świata od narodowosocjalistycznego terroru, powinniśmy umieć się zgodzić. Dlatego z mojego punktu widzenia kontrowersje wokół wpisu kanclerza, to tylko kolejny dowód na to, że trzeba nam więcej starań o wzajemne zrozumienie. Nieporozumienia przychodzą nam łatwiej…” (wPolityce 23.05). Dodajmy jednak do tego, że do dyskusji i „zrozumienia” trzeba dwojga, a póki co nie widzę (od pewnego czasu) chęci do dyskusji równoprawnych partnerów po niemieckiej stronie, może jedna się mylę!? Słusznie tez zauważył Profesor Grzegorz Kucharczyk (wPolityce 24.05) komentujący słowa Ambasadora Baggera, że tylko uczciwa rozmowa o przeszłości może być podstawa do „wzajemnego zrozumienia”, a tego czego wymaga się od partnera należy wymagać też (w pierwszym rzędzie) od siebie. Jak więc widać znaleźliśmy się w bardzo trudnym punkcie naszych stosunków. Dziś pytanie jest takie: co zrobić by było lepiej, co zrobić byśmy zaczęli wreszcie normalnie rozmawiać, a „kicz pojednania” odszedł w do lamusa!? Czy jesteśmy w stanie to zrobić, czy może nie bo już jest za późno i będziemy skazani na „handel w milczeniu” i obcość mimo bliskości!?
Mam wrażenie, że znam odpowiedź na (przynajmniej) część z tych pytań, postaram się odpowiedzieć na nie w kolejnym tekście dla TYSOLA. Problem w tym, ze dziś musimy wypić (myślę tu o Nas Polakach) najpierw to „piwo, któregośmy sami sobie nawarzyli”. Teraz sporo zależy od tego co zrobią nasi niemieccy partnerzy (to jednak ich sprawa) - stawiamy tę kwestię zakładając, że na dobrych stosunkach z Polska im zależy. Dowiemy się, jak sadzę, wkrótce jak wyglada sytuacja. Póki co możemy jednak zapytać dlaczego „…list biskupów czy wspólny uścisk Kohla i Mazowieckiego w Krzyżowej sprowadzają do wymiaru finansowego, tak jakby symboliczne gesty przekreślały należne zadośćuczynienia.” (Grzegorz Górny W Polityce 26.05.23). Żyjemy w ciekawych czasach.