Dr Rafał Brzeski: Buchanki i tankensteiny. Ruskie frontowe barachło
Artiemow narzekał, że „nie wszyscy zdają sobie sprawę z wagi chwili i zagrożeń dla kraju” i nie chcą podpisywać kontraktów, chociaż średni zarobek w armii wynosi 200 tysięcy rubli miesięcznie i do tego dochodzą premie za zniszczenie „techniki” przeciwnika. „Mało kto w republice tyle zarabia” – nęcił – krytykując kierownictwa zakładów przemysłowych i szefów lokalnych urzędów za sabotowanie poleceń mobilizacyjnych, wpisywanie na listy samych nieudaczników oraz „przywiązywanie zbyt wiele uwagi do praw człowieka”.
Problem systemowy
Utyskiwania mobilizacyjnego szefa republiki Karelii są odbiciem sytuacji panującej w całej Rosji. Rewitalizacja sił zbrojnych przebiega opieszale pomimo mnożących się dekretów Putina zaostrzających przepisy. Wezwani do poboru na wszelkie sposoby starają się uniknąć odbioru karty i stawiennictwa. Jedni starają się opuścić Rosję, drudzy zmieniają adres zamieszkania, inni zamykają konta poczty elektronicznej i usiłują „zagubić się” w sieci. Cichym sojusznikiem są im pracodawcy, zarówno prywatni, jak i państwowi, którzy nie chcą się pozbyć dobrych pracowników. Administracyjne gmatwanie poboru ma dla pracodawców również tę dobrą stronę, że w razie potrzeby pozwala trzymać pracownika w szachu groźbą wyciągnięcia z szuflady karty powołania.
Szantaż, korupcja, kradzieże i łapownictwo były „od zawsze” filarami rosyjskiego życia społecznego i gospodarczego. Obecnie są wszechobecne. Oleg Andriejew, dziennikarz wszechrosyjskiego rządowego radia i TV, sugerował w mediach społecznościowych, że priorytet nadany przez Kreml produkcji dronów wykorzystują handlarze wciskający za grube pieniądze siłom zbrojnym wykonane podle bezzałogowce, które bardziej nadają się na złom niż na front. Inni zarabiają krocie, sprowadzając z Chin tanie drony komercyjne, zamieniając naklejki na rosyjskie i sprzedając je jako nowe rodzime konstrukcje wojskowe. Oszukują również państwowi producenci i biura konstrukcyjne. W głośnej propagandowej oprawie demonstrują coraz to „najnowocześniejsze” projekty, byle tylko zainkasować rządowe wsparcie, zawrzeć umowę z siłami zbrojnymi i pobrać zaliczkę. A potem się zobaczy. Amerykański Instytut Studiów nad Wojną oceniał niedawno, że wskutek takich praktyk program dostarczania na front sprawnych i skutecznych bezzałogowców opóźniony jest co najmniej o rok.
„Buchanki”
Nie najlepiej dzieje się też w innych branżach przemysłu zbrojeniowego. Widać to na rynku używanych samochodów dostawczych. Jeszcze w zeszłym roku nie brakowało ofert sprzedaży popularnych „buchanek”, czyli półciężarówek UAZ 3303, ale nie teraz. Te zwrotne pojazdy, z napędem na cztery koła, o teoretycznej nośności jednej tony (praktycznie więcej) i prymitywnej konstrukcji, co to każdy kołchozowy mechanik naprawi, sprawdziły się przez dziesięciolecia na rosyjskich bezdrożach. Produkowane od połowy lat 60. przeżywają drugą młodość – militarną. Gubernator republiki Komi Władimir Ujba chwalił się w sieci, że osobiście zawiózł na Ukrainę używaną „buchankę” przerobioną na samochód pancerny. Samochód nabyła lokalna filia Gazpromu, technicy zakładów mechanicznych w republikańskiej stolicy Syktywkar obłożyli go pancerną blachą i składkowy pojazd powędrował na front w odpowiedzi na apel weterana, który po powrocie do domu skarżył się, że „chłopaki z Komi” nie mają żadnej ochrony przed bronią maszynową Ukraińców.
Na otwartej platformie „buchanki” mechanicy rosyjskiego zaplecza frontowego montują też wydobyte z głębi magazynów wielkokalibrowe karabiny maszynowe DSzK wprowadzone na uzbrojenie w 1939 roku i tak powstaje „nowość” do zwalczania ukraińskich dronów. Takie współczesne taczanki, wzorowane na 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego, służą do obrony Enerhodaru, co odnotował prokremlowski kanał Readovka.
Tankenstein
Do zwalczania bezzałogowców przeznaczony jest również inny patent rosyjskich „złotych rączek” korzystających z wielkiego sprzątania magazynów. Jest to gąsienicowy transporter opancerzony MT-LB, zwany „motołygą”, na którym osadzono opancerzone stanowisko ogniowe okrętowego działka przeciwlotniczego. Całość jest tak pokraczna, że Ukraińcy nazywają taką hybrydę „tankensteinem”.
Wymuszone koniecznością przeróbki frontowych mechaników świadczą nie tylko o deficycie systemów bliskiego zasięgu do zwalczania dronów, ale w połączeniu z innymi informacjami także o swoistej „archaizacji” rosyjskich sił zbrojnych. W lutym w pobliżu miasta Arseniew w Kraju Nadmorskim, gdzie znajduje się Centralna Baza Rezerwy i Magazynowania Czołgów nr 1295, zaobserwowano jadący na front eszelon pełen czołgów T-54 i T-55. Pierwsze weszły na uzbrojenie krótko po zakończeniu II wojny światowej, a drugie w 1958 roku. Również w lutym pojawiły się na Ukrainie gąsienicowe transportery BTR-50 wycofane w Rosji z uzbrojenia pod koniec ubiegłego wieku.
Straty
Według popularnego na Telegramie kanału „Możemy wyjaśnić” w ciągu 414 dni wojny armia rosyjska utraciła 10 014 sztuk uzbrojenia zniszczonego, uszkodzonego, porzuconego i zdobytego przez wojska ukraińskie. Stanowi to 2/3 czołgów i prawie połowę bojowych wozów piechoty, którymi Rosja wyprawiła się na podbój Ukrainy. Dane te można uznać za wiarygodne, gdyż – jak podano – oparte są na zweryfikowanych zdjęciach i filmach. Eksperci szacują, że rzeczywiste straty armii rosyjskiej mogą być nawet o 20 procent wyższe. Jeśli się nie mylą, to „buchanki” i „tankensteiny” świadczą o przysłowiowym wydrapywaniu dna beczki. Szatan, jak widać, rzeczywiście miesza i ma złoty tryzub w garści.