Marcin Bąk: KOD – Kto o tym jeszcze pamięta?
Za początek istnienia ruchu przyjmuje się tekst Krzysztofa Łozińskiego, który ukazał się w Internecie 18 listopada 2015 roku, w trzy tygodnie po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych. Autor prognozował w swoim artykule ograniczenia w wolnościach obywatelskich, jakie jego zdaniem nastąpią wraz z umocnieniem się prawicowej władzy w Polsce. Wpisywał się tym samym w narrację lewicowo-liberalną trwającą już od kilku miesięcy o straszliwych skutkach czekających nasz kraj po przejęciu władzy przez PiS. Tekst spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem, zaczął być rozpowszechniany w sieciach społecznościowych a już następnego dnia Mateusz Kijowski (kto go jeszcze pamięta?) stworzył na Facebooku stronę „Komitet Obrony Demokracji”. Tak zaczęła się złota epoka KOD-u.
Czas chwały
Niewątpliwy fenomen KOD-u w pierwszym okresie jego istnienia będzie jeszcze nie raz i nie dwa tematem do analiz dla politologów i socjologów. W ciągu zaledwie kilku dni, zarówno w sieciach społecznościowych jak i w realnym świecie, zwiększała się liczba aktywnych ludzi identyfikujących się z hasłami KOD-u. Prawie natychmiast pod sztandary ruchu zgłosiły się rozpoznawalne osoby. Kogo tam nie było, profesorowie i doktorowie, dziennikarze, dawni działacze opozycyjni z lat PRL, aktywiści społeczni i polityczni. Szczególnie obficie reprezentowani byli pod sztandarami KOD przedstawiciele zawodów związanych z szeroko rozumianą sztuką. Plastycy, muzycy ale przede wszystkim reżyserzy i aktorzy. Te dwie ostatnie grupy, od początku nadające pewien ton aktywności KOD-u, były zarazem potężnym „kołem zamachowym” jego popularności jak i stały się jedną z przyczyn jego późniejszej atrofii. Na samym początku działalności wszystko wyglądało jednak lepiej niż dobrze. Rejestracja stowarzyszenia a wiec nadanie jakiejś formy osobowości prawnej, powołanie pierwszego, prowizorycznego Zarządu i struktur terenowych, no i przede wszystkim demonstracje uliczne. To było coś, co przyciągało uwagę mediów i tworzyło wrażenie potężnej siły politycznej.
Ruch wychodził naprzeciwko oczekiwaniom sporej części naszych rodaków, dla których władza PIS była nie do przyjęcia. Do KOD-u garnęły się w pierwszej kolejności lewicowo – liberalne elity, lub osoby mające się za takie lecz zjawisko szybko nabrało charakteru masowego. Na jednej z pierwszych demonstracji, w gruncie rzeczy sprzeciwu wobec rzeczywistości, zorganizowanej jeszcze przed powołaniem KOD, tłum ludzi zebrany wokół Agnieszki Holland skandował – „Oszukali, Oszukali!” (Kto oszukał? Kogo? W jaki sposób???) . Ten typ ulicznej demonstracji plus wyrażone przez Grzegorza Schetynę przekonanie, że należy teraz być opozycja totalną, wyznaczyły kierunek działania ruchu.
Był jednak czas, gdy KOD traktowano z pełną powagą, jako liczącą się siłę polityczną. Mateusz Kijowski odbywał zagraniczne podróże po stolicach europejskich, w Brukseli spotykał się z najważniejszymi politykami. Media już kreowały go na pierwszego przywódcę opozycji i przyszłego premiera „demokratycznego” rządu Polski.
Kryzys i stopniowy zmierzch
Karolowi Marksowi przypisywane jest powiedzenie, że historii powtarza się jako farsa. Dzieje KOD-u trochę potwierdzają ten pogląd. Działaniom ruchu starano się nadać kształt i rozmach nowej Solidarności, odwoływano się, już w nazwie chociażby, do Komitetu Obrony Robotników. Podczas żywiołowych w pierwszym okresie manifestacji skandowano hasła wzorowane na hasłach Czerwca 80. Szczególnie ciekawie brzmiały okrzyki „Precz z komuną!” wznoszone przez maszerujących w pochodzie dawnych działaczy PZPR.
Problemem KOD-u od początku był nadmiar pomysłów, prawdziwa klęska urodzaju. Dziesiątki, setki pomysłów na to, co zrobić z energią mas. Może założyć partię polityczną? A może jednak nie zakładać, pozostać przy formule stowarzyszenia i w ten sposób zachowywać charakter szerokiego ruchu społecznego? Dopuszczać do działań zawodowych polityków z partii opozycyjnych czy jednak się od nich odcinać? Aktorzy i artyści związani z ruchem zdominowali przekaz medialny. KOD zdawał się mieć twarz Doroty Stalińskiej i Krystyny Jandy. Ale ktoś, kto świetnie radzi sobie na scenie, z wyuczonym tekstem, niekoniecznie poradzą sobie z polityką. Do ruchu, w naturalny sposób trochę spontanicznego i chaotycznego, zaczęli ściągać ludzie, co najmniej podejrzani. Sam Mateusz Kijowski, kreowany przez lewicowo-liberalne media na największego obrońcę praworządności okazał się alimenciarzem uchylającym się wobec byłej żony i dzieci. Część działań niektórych działaczy zbliżała się do granicy groteski, niekiedy nawet ja przekraczając. Pan Miszk ogłosił głodówkę przed KPRM i kontynuował ją przez 38 dni. Po tym czasie głodówkę zawiesił i podziękował wszystkim, którzy wspierali go dobrym słowem i gorąca zupą. Taka to była głodówka...
Wokół kierownictwa KOD zaczęli się zbierać podejrzani ludzie, z kryminalną przeszłością. W końcu na jaw wyszła sprawa faktur Mateusza Kijowskiego, od tego momentu rozpoczął się już szybki upadek i degradacja tego ruchu. Mimo prób pewnej aktywizacji przez Donalda Tuska po jego powrocie do krajowej polityki, wydaje się, że epoka KOD-u minęła bezpowrotnie.