Asymetria w niemieckiej polityce imigracyjnej wobec krajów Europy Wschodniej i krajów muzułmańskich.
Dostęp do rynku pracy
Już wobec głosów z Niemiec o braku solidarności Polski w sprawie kontyngentów tzw. uchodźców, minister Waszczykowski słusznie podniósł kwestię okresu przejściowego w dostępności Polaków do niemieckiego rynku pracy. Okres trwał 7 lat i spowodował, że głównymi krajami docelowymi dla emigrujących Polaków stały się Irlandia i Wielka Brytania. Niemcy chroniły więc swój rynek pracy, co było jednoznaczne z niepełnoprawnym członkostwem Polski w strukturach unijnych. Dla Polaka chcącego podjąć pracę w RFN oznaczało to ciężką procedurę w często nieprzyjaznym (doświadczenia własne) niemieckim urzędzie imigracyjnym, gdzie warunkiem udzielenia wizy pracowniczej była podpisana umowa o pracę oraz udowodnienie przez pracodawcę, że na dane miejsce pracy nie ma odpowiedniego Niemca. Kuriozum jak na standardy unijne.
Takich obostrzeń nie ma w przypadku obecnych uchodźców i imigrantów z krajów muzułmańskich, bo i ich prawny status jest inny. Są oni traktowani jako uchodźcy i po otrzymaniu azylu w Niemczech mają nieograniczony dostęp do rynku pracy. Warto przyjrzeć się kwotom procentowym udzielonego azylu, bowiem wśród owych uchodźców byli również obywatele krajów nie ogarniętych wojną. I tak Niemiecki Urząd Statystyczny podał, że w 2016 roku (do września) azylu udzielono 98% przybyłych Syryjczyków (w tym samym okresie statystycznym zarejestrowano 250.000 Syryjczyków), co nie dziwi, ale też i 73% przybyłych Irakijczyków (z 88.000), 52% Irańczyków (z 23.000) i 47% Afgańczyków (z 115.000) i 89% „niezidentyfikowanych”, co już dziwić powinno. Jakim prawem, jeśli wojen tam nie ma? Nie wspominając o fałszowanych syryjskich paszportach (w obozach dla uchodźców toalety były regularnie zapychane wywalanymi nie-syryjskimi paszportami, to pewnie ci „niezidentyfikowani”), zaniżanym wieku (trudności w deportacji nieletnich) i innych przekrętach, o jakich państwo niemieckie doskonale wie i je toleruje. Bo, pardon, co to za uciekinier, który wyjeżdża na wakacje do kraju swego prześladowania? Nie tylko i fałszywy, ale i bezczelny.
Tutaj dochodzimy do kolejnego problemu, jakim jest brak deportacji osób, którym odmówiono azylu. Przy tym nie twierdzę, że wyrzucenie z Niemiec tych ludzi jest dobrem, ale chodzi o kwestie prawne (prawo jest nagminnie łamane) i interesujący nas aspekt porównawczy. Ci ludzie zyskują status tzw. osoby tolerowanej (geduldete Person), która według prawa powinna być odsunięta. Deportacja jest jednak fikcją; świadczy o tym już przepis zezwalający owym ludziom (z wyjątkami) na podjęcie pracy na podobnych zasadach, jak Polacy jeszcze parę lat temu. Alternatywą jest życie na koszt niemieckiego podatnika do teoretycznego momentu deportacji, którego, jak wiadomo, i tak nie będzie. Osoby tolerowane przebywają więc latami w Niemczech, żyjąc z pomocy socjalnej, aż uzyskują prawo nabycia stałego pobytu (tzw. unbefristetes Aufenthaltsrecht) przez zasiedzenie. A w związku i z tym nieograniczonego czasowo zezwolenia na pracę. Niegdyś nieosiągalne marzenie Polaków, Ukraińców bądź Rosjan, którego można było się dobić po 8 latach regularnego (bez luk) płacenia podatków, czyli corocznych odwiedzin u niemieckich hydr z urzędu imigracyjnego. Ale dajmy przemówić liczbom: we wrześniu tego roku ujawniono, że w NRF żyje 550.000 obcokrajowców, z nie przyznanym prawem azylu, czyli de jura przeznaczonych do deportacji. Z tego ponad 400.000 dłużej niż 6 lat, a 165.000 starało się o azyl jeszcze w latach 90ych! 46,6 % z nich posiada stałe prawo pobytu. Największa grupa narodowa wśród nich to Turcy.
Świadczenia socjalne
Parę dni temu Andrea Nahles (SPD), szefowa Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej, zapowiedziała skrócenie świadczeń socjalnych dla obcokrajowców. Temat powracający jak bumerang, jednak obecnie cięciami ma zostać objęta jedynie ludność z krajów unijnych. Projekt o tyle kuriozalny, bo strasznie wybiórczy. Największe grupy narodowe, jakie przyjmują świadczenia socjalne w Niemczech, czyli Turcy (293.000) i Syryjczycy (242.000) nie zostaną cięciami objęte, chociaż tam potencjał oszczędzania jest największy. Ukierunkowanie skróceń socjalnych uderzy więc najbardziej w Polaków, którzy są najliczniejszą mniejszością europejską w Niemczech i proporcjonalnie najczęściej też pobierają świadczenia socjalne (92.000).
Cięcia mają dotyczyć nowoprzybyłych imigrantów – do tej pory obywatel nie niemiecki nabywał prawo do pomocy socjalnej po 6 miesiącach pobytu w Niemczech; Andrea Nahles chce wydłużyć ten okres do lat 5. Emigracja wewnątrzeuropejska, nie tylko z Polski, ale i np. z objętej kryzysem Grecji, zostanie tym samym w Niemczech przystopowana. Nie o budżet niemiecki więc chodzi a o kontrolowany przepływ ludności.
Ukraińscy uchodźcy
Smutno na tle tego wszystkiego przedstawia się kwestia Ukraińców z Donbasu i innych rejonów ogarniętych wojną, którzy szukali schronienia w Niemczech. Jest to najjaskrawszy przykład nierównego traktowania ludzi z Europy Wschodniej przez władze Niemiec. Mimo relatywnie niskiej liczby starających się o azyl Ukraińców (łącznie 6700 od czasu zaostrzenia sytuacji) i wojny na wschodzie kraju, azyl udzielono jedynie 5,3% (sic!). W styczniu tego roku pojawiły się w niemieckiej prasie szerokie doniesienia o planowanej przez rząd kanclerz Merkel deportacji Ukraińców. Nie odesłano wprawdzie nikogo, ale wstrzymało to zapewne dalsze próby przedarcia się Ukraińców do RFN, którzy i tak częściej uciekali do Rosji, na Białoruś lub do zachodniej części kraju. Jakby nie patrzeć, jest to duży kontrast w porównaniu do „Willkomenskultur”, jaką okazali liberalni Niemcy i Angela Merkel muzułmanom. Odmawianie Ukraińcom schronienia motywowano również faktem, że ucieczka przed mobilizacją nie jest warunkiem przyznania azylu. Tego argumentu nie słychać było, przynajmniej z kręgów oficjalnych, w odniesieniu do Syryjczyków.
Obecnie rząd niemiecki, według oficjalnych kanałów sprawozdawczych, nie ma specjalnie pomysłu, co z nimi począć. Trudno doszukać się rządowych sprawozdań, jaki jest ich status prawny. Der Spiegel przedstawił sytuację trzech młodych ukraińskich uchodźców przebywających w Bremie, studentów z Doniecka. Nie mają oni ani uprawnień do pomocy socjalnej, ani jakiejkolwiek innej. Ich los leży w gestii miejscowych urzędów imigracyjnych, dla których mają oni oficjalnie status – uwaga – zagranicznych studentów! Finansują się oni dorywczymi pracami, jako au-pair, praktykami oraz z darowizn. Po prawie roku pobytu mówią po niemiecku, kontynuują przerwane wojną studia. Dzięki Bogu, ich ukraińskie dyplomy zostały uznane. Nawiasem mówiąc, tylko dzięki staraniom dawnych profesorów z Doniecka, którzy w zachodnioukraińskiej Winnicy założyli coś w rodzaju „latającego uniwersytetu”. Ciekawa historia na osobny temat. I jak z tym zestawić z polityką Niemiec wobec ludności muzułmańskiej, a i ze stosunkiem tejże ludności np. wobec nauki języka niemieckiego, żeby nie kłuło w oczy? Nijak.
Facit
W podsumowaniu konieczna jest jedna krótka dygresja. Jest tajemnicą poliszynela, a kto szuka, szybko znajdzie, że Polacy są najlepiej zintegrowaną mniejszością w Niemczech. Przeciętnie są lepiej wykształceni niż Niemcy. Pokolenie następne jest w większości zasymilowane. Myślę, że podobnie jest w przypadku emigracji z dawnego Związku Radzieckiego z lat 90ych. Dlaczego więc rząd niemiecki, zamiast przyjąć tych Ukraińców z Donbasu z wyciągniętymi rękami, kwęka coś o deportacjach? Przecież wiadomo, że do 2030 będzie milionowa luka na niemieckim rynku pracowniczym – jak stwierdził minister Heiko Maas odsłaniając tym samym prawdziwe motywy niemieckiej polityki wobec uchodźców, czyli niż demograficzny biologicznych Niemców. A przybyli Syryjczycy, Afgańczycy i Irańczycy to częściowo analfabeci. Trudno mówić o ich szybkiej integracji na rynku pracy. Czemu więc Niemcy ich faworyzują?
W Polsce w większości panuje teza, że liberalno-socjalne europejskie elity dążą do „wymiany społeczeństwa” i zerwania z tradycją państw narodowych. Jest to tylko po części prawda. Zmiany na rynku pracy państw rozwiniętych wiodą do tworzenia się wąskiej grupy wysoko wyspecjalizowanych miejsc pracy. Krótko mówiąc, w przyszłości będzie malało zapotrzebowanie na osoby wykształcone, rosło na proste zawody. Działalność państwa niemieckiego jest ukierunkowana na chronienie elit – za paręnaście lat taki Afgańczyk może być konkurentem na rynku pracy dla niemieckiego spawacza lub piekarza, a co taki może obchodzić niemiecki rząd, Polacy w następnej generacji – na stanowiskach przeznaczonych dla absolwentów uczelni wyższych.