03.02. br. w ostrowskim oknie życia u ss.elżbietanek został znaleziony, urodzony kilka godzin wcześniej, wychłodzony chłopczyk. Jest to pierwsze dziecko, które trafiło do okna w Ostrowie, założonego po tym, jak zdesperowana matka zostawiła noworodka na ulicy. Powstanie okna było podyktowane nadzieją, że dzięki niemu nie dojdzie już do porzucania dzieci na śmietnikach lub innych miejscach, których położenie stanowiłoby realne zagrożenie śmierci dla maleńkiego człowieka.
Był jedną z najbarwniejszych i najcieplejszych postaci, jakie dane było mi poznać. Zdaje się, że przebywanie z nami, studentami, sprawiało mu niekłamaną przyjemność. Wpadał czasem podzielić się paroma myślami lub wspólnie pomodlić. Wpadał duchem, bo fizycznie nie był już zbyt prędki, miał ponad 90 lat. Najbardziej lubiłam, kiedy opowiadał o swoim doświadczeniu wiary i świadectwach działania Boga w życiu innych ludzi. Ojciec Joachim Badeni OP, człowiek-legenda.
Okazuje się jednak, że sprawa nie jest czarno-biała. W piśmie Jacka Karnowskiego nie było nic na temat dziesięciu sierot, a cała kwestia z tym zwiazana wydaje się być utkana przez kreatywne i niechętne rządowi media. Pachnie to prowokacją. Polityczne i medialne wykorzystywanie cierpiących sierot do walki o wpływy, słupki poparcia i przeciągania liny pomiędzy frakcjami jest sprawą wyjątkowo obrzydliwą i nie mieści się chyba nawet na skali niesmaków politycznych, które możemy obserwować w Polsce od kilku miesięcy. A co do działań rządu, to z kolei dobrze byłoby, zanim obwołało się rok 2017 Rokiem Św. Alberta Chmielowskiego, przeczytać jego biografię i wyciągnąc z niej wnioski, bo jak na razie widzę jedynie usta pełne frazesów.
Wolałbym się w sprawie Lecha Wałęsy nie wypowiadać. Niedawno zmarł mu syn i to doprawdy nie jest najlepszy moment. Sam Wałęsa jednak zdecydował nie uszanować tego momentu, wciągając sprawę jego śmierci w dyskusję z prof. Cenckiewiczem, którego oskarżył o współsprawstwo jego rzekomego samobójstwa. Zresztą, chcę nie tyle napisać o samym Wałęsie, co o ludziach, którzy pod wpływem niepotwierdzonej jeszcze informacji o potwierdzeniu autentyczności teczki Bolka, dokonują spektakularnych coming outów, obwieszczając miastu i światu, że "oni w zasadzie wszystko i tak już na temat Wałęsy wiedzieli" tylko jakoś zapomnieli nas wszystkich o tym poinformować
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby ujawnione zostały zdjęcia intymnych smsów Bartłomieja Miseiwicza, a pośrednictwem którego desperacko usiłuje się uderzyć Antoniego Macierewicza Joanna Schmidt i Ryszard Petru pialiby na zmianę z fałszywego oburzenia i radości. A jednak ujawnienie zdjęć ich intymnych smsów przez jeden z tabloidów uważam za świństwo.
Musiałem iść do banku. Właściwie nigdy (też tak macie?) nie chodzę tam z własnej woli. Najczęściej idę, gdy nie mam już innego wyjścia. Banki to zło. Wysyłają złe listy polecone, których celem jest zatrzymanie akcji serca tego, kto pierwszy zajrzy do skrzynki. Choćby się człowiek nie wiem jak starał, to i tak zawsze jest coś nie tak. A choćby już nawet było prawie tak, to ostatecznie okazuje się, że jednak nie lub przynajmniej nie do końca. Mają swoje stosy formularzy i załączników oraz pisane drobnym druczkiem magiczne zaklęcia, mające niczym laleczki wudu sprawić, by rozbolał mnie brzuch, żebym dostał gorączki oraz nerwowego rozstroju. No, ale czasem trzeba nakarmić bankowego smoka jakimiś papierzyskami, szczególnie jeśli jest się do niego uwiązanym łańcuchem kredytu.
Tradycja brytyjskiej dobroczynności liczy niemal 900 lat i po dzień dzisiejszy, w różnych jej postaciach, ma się dobrze. Najstarsza instytucja dobroczynna w Anglii – Szpital Świętego Krzyża w Winchester, powstała z fundacji biskupa Henryka z Blois, wnuka Wilhelma Zdobywcy. Od początku swojego istnienia był to przytułek dla ubogich, pozbawionych opieki starców, a jednocześnie garkuchnia, wydająca 100 posiłków dziennie dla okolicznych biedaków. Z czasem formułę poszerzono o tradycję praktykowaną przez benedyktyńskich mnichów z opactwa w Cluny – bardzo sympatyczną, bo polegającą na wspieraniu umęczonych drogą wędrowców... butelką wina i bochenkiem chleba. Zwyczaj przetrwał do dzisiaj, choć został okrojony do szklanki ciemnego piwa i kromki chleba.
„W UE jest obecnie 20,9 mln MŚP (małych i średnich przedsiębiorstw – przyp. red; 93% z nich zatrudnia mniej niż dziesięciu pracowników), ale tylko 619 tys. eksportuje poza granice UE. W warunkach liberalizacji, jakie powstaną w wyniku zawarcia CETA, takie MŚP będą musiały stawić czoła silnej konkurencji ze strony dużych północnoamerykańskich korporacji transnarodowych, co zagrozi istnieniu 90 mln miejsc pracy (67% całkowitego zatrudnienia) w tych MŚP”.
Lewacki matrix, czyli tzw. Konwencja antyprzemocowa wynegocjowana na forum Rady Europy, została uchwalona w 2011 r. w Stambule. Polski rząd Platformy i PSL-u podpisał ją w 2012 r., ale przez następne kilka lat nie była ratyfikowana. Zrobił to dopiero były prezydent Bronisław Komorowski w kwietniu 2015 r.
Dwukrotnie polski ambasador w Berlinie podejmował próby wynajęcia kinowej sali na projekcję filmu „Smoleńsk” Antoniego Krauze. Kino Delphi wyraziło zgodę, ale szybko pod byle pretekstem (względy bezpieczeństwa) wycofało się z zawartej już umowy. Nieco później kino Cubix też użyło tego pretekstu i odmówiło współpracy z ambasadą RP. Wysokonakładowy niemiecki dziennik „Taggespiegel” szydził, że ambasadorowi Andrzejowi Przyłębskiemu marzył się galowy pokaz filmu na wzór tego w Warszawie. „Ale z tego wszystkiego będą nici” – radośnie zapowiadał „Tagesspiegel”. Gazeta poinformowała, że w dyrekcjach sieci kinowych Cinemaxx i CineStar otrzymała zapewnienie, że żadne z ich kin w Niemczech nie pokaże „Smoleńska”.
Olsztyński KOD zwrócił się o pomoc w skontrolowaniu wewnętrznych wyborów do RKW. Jest to o tyle zaskakujące, że do tej pory "obrońcy demokracji" traktowali Ruch Kontroli Wyborów jak partyjną przybudówkę, co jako człowiek, który w ostatnich wyborach z ramienia Ruchu był mężem zaufania jednej z warszawskich komisji, uważam za ogromnie krzywdzące. Mimo to wolę nie dać się ponieść tej emocji i cieszyć się z tego, że instytucja powołana w istocie do odwrócenia wyników demokratycznych wyborów w Polsce, docenia dorobek organizacji, której autentycznie udało się dopilnować uczciwości ostatniej procedury wyborczej
Jezuita, o. prof. Dariusz Kowalczyk SJ, na swoim koncie FB skomentował najczęstszą formę odpowiedzi sympatyków Jerzego Owsiaka i zbiórek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w stosunku do oponentów tej akcji.
Ufff, Gociek to umie nastraszyć. Pisałem już kiedyś o jego zbiorze opowiadań pt. „Czarne Bataliony”. Każde z nich, choć jak najbardziej fantastyczne, odnosiło się w jakiś niepokojący sposób do problemów, z którymi borykamy się tu i teraz: a to historia o ludziach, którzy mają i sieć, i smartfony, i wszystkie cuda na kiju, ale nie mają wolności i nie rozpoznaliby jej, nawet gdyby przechodząc obok brudnym chodnikiem, splunęła im pogardliwie na buty – bo w epoce sieci i cudów na kiju wolności nie widać zza ekranu smartfona; a to znowu o ludziach, którzy muszą zabić któregoś z emerytów, żeby dostać emeryturę. Ciarki chodzą po plecach.
Niestrudzony w tropieniu „skandali” popełnianych przez pisowskich polityków Kamil Sikora z Natemat wszczął alarm: „Marszałek Kuchciński zostawił sejm w środku ogromnego kryzysu. Jak gdyby nigdy nic pojechał sobie na urlop!”. Zdumiał mnie ten lament i to w sytuacji, gdy jedyną oznaką życia podającego się za lidera opozycji Ryszarda Petru, nawiasem mówiąc – organizatora protestu, była anonimowa fotka z samolotu, a niczego nieświadom fraucymer Nowoczesnej doświadczał okrutnego publicznego spostponowania przez własnego lidera. Dlaczego akurat wtedy uwagę portalu Tomasza Lisa zajmował marszałek sejmu?
Opozycja miała w obecnym kryzysie wiele okazji żeby wycofać się z niedobrej sytuacji, w której znalazła się w wyniku rywalizacji na radykalizm obydwu swoich "liderów". Nawiasem mówiąc obydwaj sprawiali wrażenie, że w różnych momentach rozwoju sytuacji, chcieli się z niej dyskretnie wycofać, ale szantażowani, trudno powiedzieć, czy to przez radykalnych publicystów, czy to przez jakichś zewnętrznych sponsorów czy mocodawców, wracali do nieprzejednanej retoryki i kompletnie już groteskowych działań. Obecnie mamy do czynienia, wobec "zawieszenia protestu" czyli de facto kapitulacji, z końcem jakiegoś etapu, nie wątpmy jednak, że nie będzie to etap ostatni.
- Obecnie stężenie pyłu zawieszonego w wielu miejscach w południowej i centralnej Polski przekracza 100 µg/m3 najwyższe stężenia jednogodzinne przekraczające wartość 200 µg/m3 występują w województwach: śląskim (Zabrze, Tychy, Sosnowiec, Rybnik, Katowice, Gliwice, Dąbrowa Górnicza, Częstochowa), opolskim (Opole, Zdzieszowice, Kędzierzyn Koźle, Olesno) małopolskim (Kraków, Trzebinia, Skawina, Olkusz), dolnośląskim (Legnica, Nowa Ruda, Kłodzko) i łódzkim (Pabianice) nie należy jednak wartości godzinnych bezpośrednio odnosić do poziomu dopuszczalnego wynoszącego 50 µg/m3, ponieważ jest to wartość stężenia dobowego a nie jednogodzinnego - czytamy w komunikacie Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska dotyczącego bieżącego stanu powietrza na terenie Polski oraz jego prognoz na najbliższe dni.
Nadzieje na ostudzenie emocji i ucywilizowanie sporu politycznego okazały się płonne. Nikt jednak nie przypuszczał, że to właśnie za sprawą posła Michała Szczerby z Platformy Obywatelskiej przy głosowaniu 9. poprawki rozpęta się sejmowe piekło. Wszystkie wcześniejsze poprawki odrzucono, bo quorum było. Dlaczego miałoby go zabraknąć w Sali Kolumnowej – to już dla opozycji za trudne pytanie. Głosy w Sali Kolumnowej liczyli zarówno posłowie, jak i pracownicy sejmu. I jedni, i drudzy złożyli swoje podpisy pod protokołem głosowania. Nonsensem jest oskarżanie pracowników sejmu o udział w fałszowaniu wyników głosowania.
Tegoroczne obchody rocznicy wprowadzenia stanu wojennego były bardzo pouczające. Nie chodzi tutaj tylko o upamiętnienie ofiar stanu wojennego: zamordowanych, uwięzionych, z pracy wyrzuconych, bo w tym przypadku jak co roku NSZZ "Solidarność" z wielką godnością przypomina tamte czasy. Kościół, wiązanki kwiatów, wystawy, znicze – to nieodłączne atrybuty solidarnościowych obchodów smutnej rocznicy.
Wiedzieliście o tym, że perskie słowo „madar” jest bardzo podobne do polskiego „matka”? A słowo „baradar” podobne do polskiego „brat”? Podobnie rzecz ma się z liczebnikami: „jek, do, czachar, pandż, szesz, pandżach, sad, dewist, pansad” to odpowiedniki polskich: „jeden, dwa, cztery, pięć, sześć, pięćdziesiąt, sto, dwieście, pięćset”. Perskie określenie złego ducha – „diw” zapewne ma sporo wspólnego z polskim „dziwem”, „dziwnym” czy „dziwożoną”, a „zamin” z polską „ziemią”.
Sporo już ich było. Tej jedynej, wojennej wigilii siłą rzeczy nie pamiętam. Wiem, że była pod gościnnym dachem dobrych ludzi. Poza domem, bo podobnie jak wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek zostaliśmy wysiedleni z rejonu przyfrontowowego. Przez całe dzieciństwo intensywnie wpatrywałem się w niebo, czekając na pojawienie się pierwszej gwiazdki, która była oznaką, że możemy już zasiąść do wigilijnego stołu.