Z kampanią prezydencką 2020 jest na razie tak, że do ostatniej chwili nikt nie będzie pewny swego zwycięstwa. Mowa oczywiście o drugiej turze i najbardziej prawdopodobnym, na dziś, starciu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Andrzeja Dudy. Sojusz przeciwko urzędującemu prezydentowi będzie miał charakter międzynarodowy, już włączyła się w kampanię Komisja Europejska, i wcale nie chodzi tu o to, że powie, na kogo trzeba głosować. W sposób pośredni (groźba sankcji, kar, generowanie kolejnych protestów) będzie starała się narzucić narrację, że wybór Dudy to pasmo nieszczęść dla Polski, które zgotuje nam Unia Europejska z powodu niszczenia praworządności. Trzeba sobie zadać jedno proste pytanie: Po co to im? Po co Brukseli tak poważny konflikt z piątą gospodarką UE, po co to grillowanie, skoro demokratyczny wybór Polaków przesądził, że mamy kolejną kadencję rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Jeśli Berlin czy Paryż chcą budować bardziej zintegrowaną Europę, taką, która będzie silnym graczem w globalnym świecie, to „polityczna pacyfikacja” dużego kraju w środku Europy, jej ważnego ogniwa, jest po prostu niezrozumiała. Między bajki można włożyć walkę o wartości i praworządność, patrząc choćby na to , co dzieje się na ulicach Paryża. Jest oczywiste, że w interesie zachodnich elit jest przegrana Andrzeja Dudy, a potem przegrana PiS w wyborach parlamentarnych. Są one bowiem święcie przekonane, że Polskę i Polaków da się ujarzmić i zniechęcić do rządu Morawieckiego, gdy pokaże się, jak srogie kary czekają nas za nieprzestrzeganie „praworządności”, za atak na „wolne sądy”. Pojawia się w tym momencie całkiem uzasadnione podejrzenie, że silna Polska w centrum kontynentu jest nie po myśli Zachodu. Opozycji, po marnych frekwencyjnie protestach przed sądami, z hasła „ulica i zagranica” została już tylko zagranica i nieduża grupa najbardziej wpływowych sędziów gotowych na otwarty konflikt z demokratycznym państwem.
Determinacja „nadzwyczajnej kasty” jest tak duża, że gotowa jest tworzyć na naszych oczach alternatywny system prawny, podważający konstytucyjny porządek państwa. Wszystko wskazuje na to, że kampania prezydencka nie będzie (nad czym trzeba ubolewać) merytoryczną dyskusją o przyszłości Polski, o polityce społecznej, a jedynie doraźną akcją opozycji przeciwko Andrzejowi Dudzie opartą na mitach i kłamstwach, takich choćby jak Polexit. No i oczywiście jej kandydaci będą dręczyć Polaków wizją utraty funduszy, zapaścią, jaka wskutek tego powstanie, może nawet pojawi się spot z przerwaną w połowie budową autostrady. Nawet oddani opozycji dziennikarze dostrzegają, że przeciwnicy Andrzeja Dudy jedynie „antypisują”, zamiast powiedzieć cokolwiek pozytywnego na przyszłość. Zagranica pomoże Platformie w tych działaniach, bo nic na tym z pozoru nie traci, a zyskać za to może w perspektywie kilku lat Polskę taką, jaka była jej wygodna: cicho siedząca, bez tożsamości, bez własnego kolorytu i europejskich aspiracji. Przy okazji, jeśli uda się rzeczywiście przyciąć środki unijne, będzie znowu trochę paliwa dla opozycji na kolejne lata walki z „nacjonalistyczno-konserwatywnym” rządem. Zwycięstwo Andrzeja Dudy ostudzi tylko na moment zapędy Brukseli wobec Polski, ale to na pewno nie będzie koniec ich walki o „praworządność” i „niezawisłe sądy” w Polsce.
