Paweł Jędrzejewski: Kyle Rittenhouse. Dlaczego uniewinniający wyrok jest tak ważny

W dniu 25 sierpnia 2020 roku 17-letni Kyle Rittenhouse podczas zamieszek w Kenosha w stanie Wisconsin zabił w obronie własnej dwóch napastników i trzeciego ranił. Przez ostatnie tygodnie przebieg rozprawy sądowej był transmitowany i oglądany przez miliony Amerykanów. W piątek ława przysięgłych uniewinniła go z wszystkich zarzutów.
Dlaczego ten proces i ten wyrok są tak ważne?
Lato 2020 roku było latem bezprawia. W protestach na tle rasowym dochodziło do przemocy, niewinni ludzie byli atakowani, bici i mordowani, rabowane były sklepy, niszczone biznesy, a samochody, w tym policyjne, płonęły na ulicach.
Działo się to często z przyzwoleniem władz i przy bierności policji w tych miastach, w których rządzą mniej lub bardziej lewicowi demokraci. Skoro uznawali oni protest za słuszny, to przymykali oko na bezprawie i przemoc. Do protestów wręcz nawoływali.
Kyle Rittenhouse był jednym z nielicznych odważnych, którzy próbowali przeciwstawić się chaosowi i zagrożeniu. Został zaatakowany przez motłoch i ścigany nocą 25 sierpnia po ulicach miasta.
Po tragicznej nocy, podczas której, działając w obronie własnej, zastrzelił napastników, został uznany przez lewicowe i mainstreamowe media za „białego suprematystę” (tak określił go natychmiast prezydent Joe Biden). W rasizmie upatrywano motywacji jego działań, mimo że wszyscy napastnicy, przed którymi się bronił, byli biali tak samo jak on sam. Jednak oni – uczestnicząc w ulicznym proteście i rabunkach – reprezentowali „rację czarnych”, a on – usiłował bronić prawa, czyli działał w imię „białego porządku”. Media próbowały nawet kłamliwie sugerować, że zaatakował czarnych.
Po pierwsze, wyrok ten jest wielkim zwycięstwem ludzi, którzy zasiedli w ławie przysięgłych. Nawet trudno wyobrazić sobie, jak wielka była presja wywierana na nich i jaką odwagą musieli się wykazać, aby tej presji się nie poddać. Wszystkie potężne i agresywne lewicowe ruchy i organizacje, partia demokratyczna, administracja prezydenta Bidena i przychylne im media wydały wyrok „winny” na długo przed procesem. Masowa, medialna akcja propagandowa przekonywała opinię publiczną przez długie miesiące, że wina Rittenhouse'a jest bezsporna i musi zapaść wyrok skazujący.
Mimo to ławnicy potrafili zachować niezależność. Przypomnieli Amerykanom, że istnieje wciąż jeszcze „stara Ameryka”, gdzie dwunastu zwyczajnych obywateli podejmuje decyzję na podstawie zaprezentowanych przez oskarżenie i obronę faktów. Oraz w zgodzie z własnymi sumieniami, a nie według narzuconych z zewnątrz politycznych żądań.
Po drugie, ten wyrok jest ogromnym i – w obecnej sytuacji politycznej – precedensowym zwycięstwem samej idei prawa do samoobrony. Gdyby wyrok był skazujący, to – biorąc pod uwagę, jak oczywiste jest, że było to działanie w obronie własnej – stałby się symbolicznym pogrzebaniem jednego z podstawowych praw: do obrony własnego życia wówczas, gdy potężne siły polityczne uznają, że agresor działa w „słusznej sprawie”. Działa w „słusznej sprawie”, czyli nie wolno mu się przeciwstawiać w żadnej sytuacji. Nawet ratując życie.
Tak się jednak nie stało i wszyscy to zobaczyli w ostatni piątek. Dlatego proces ten ma znaczenie historyczne. Zostanie zapamiętany jako powstrzymanie wszechogarniającego Amerykę szaleństwa. Szaleństwa dążącego do zastąpienia podstawowych kategorii dobra i zła kategoriami „ideologicznej słuszności”.
I dlatego właśnie prezydent Biden, przyznając „rytualnie”, że trzeba uszanować werdykt ławy przysięgłych, już w pierwszym zdaniu swojego oświadczenia po ogłoszeniu wyroku, wyznał, że „wyrok wywołał w nim gniew”. Szokujące, ale jak bardzo charakterystyczne.
To, że wyrok uniewinniający człowieka, który działał w obronie własnej, wywołuje gniew u prezydenta, udowadnia jak ważny jest to wyrok. A zarazem, jak mało ważnym stał się obecny prezydent.