Niemcy dostrzegają, że Polska buduje duży potencjał militarny i nie bardzo im się to podoba
Donald Tusk, zapewne przyszły premier, podziela poglądy Niemców, a Niemcy nie przewidują wielkich inwestycji dla Polski – ani przemysłowych, ani infrastrukturalnych, a także nie cieszą się z rosnącego militarnego potencjału Polski. Zaś co do konkretów: raczej nie życzą sobie Centralnego Portu Komunikacyjnego, konkurencyjnego dla ich własnych dużych obiektów we Frankfurcie nad Menem, w Berlinie i w Hamburgu. CPK będzie poważną konkurencją jako duży hub komunikacyjny, bardzo dogodny m.in. dla zintegrowanych operacji transportowych, w tym militarnych.
Donald Tusk odniósł się do budowy CPK w programie wyborczym „100 konkretów na 100 dni” oraz na spotkaniu powyborczym w Jagodnie. W programie wyborczym zapowiedziano kontrolę projektu Centralnego Projektu Komunikacyjnego z podtekstem o jego likwidacji. W Jagodnie Tusk podkreślił, że CPK to polityczny pomysł i „w wielu wymiarach pomysł chory”. Przywódca Platformy Obywatelskiej powiedział: „Ja wolę w Trójmieście wsiąść w taksówkę i być w 20 minut na lotnisku, zamiast jechać pociągiem do Baranowa”. Nietrudno wywnioskować, że była opozycja rezygnuje z wielkiej komunikacyjnej inwestycji.
Donald Tusk zapowiedział zresztą zatrzymanie wszystkich dużych inwestycji w Polsce. Z uzasadnieniem: „aby Polacy mogli odzyskać swoje państwo”. Z czego wynika, że duże inwestycje w Polsce nie powinny istnieć, ponieważ zabierają Polakom ich państwo. Oczywiście nie chodzi o inwestycje zagraniczne. One naszym obywatelom nie odbierają państwa, chociaż często naszemu państwu zabierają pieniądze. Np. nie płacąc podatków w Polsce, jak często wielkie sieci marketów.
Miała nas bronić Bundeswehra...
Niemcy dostrzegają, że Polska buduje duży potencjał militarny i nie bardzo im się to podoba. Fakt ten zupełnie inaczej oceniają w Stanach Zjednoczonych. „Polska przeznacza na obronę narodową większy procent swego PKB, niż przewiduje obowiązek NATO. Wnosi znacznie większy wkład we wspieranie Ukrainy niż wiele dużo bogatszych państw. Tworzy jedną z najpotężniejszych sił zbrojnych w Europie” – komentuje Wilson Beaver, analityk Centrum Obrony Narodowej (Heritage Foundation, 16.10.2023).
Jednak to, co chwalą po drugiej stronie Atlantyku, nie odpowiada niemieckim koncepcjom. Obok konkurencji w gospodarce Niemcy bardzo niechętnie widzą, że Polska pilnie się dozbraja. Miało być tak: w razie ataku ze wschodu – linia obrony jest na Wiśle, zachodnich terenów Polski broni Bundeswehra. Jak pokonają wroga, odzyskamy tereny po prawej stronie Wisły. Niestety obecnie nawet niemiecka prasa szczerze przyznaje: zdolności Bundeswehry do obrony to złudzenie. I tak będzie nadal, minister obrony Boris Pistorius chciał więcej pieniędzy, ale budżet na 2024 r. tego nie uwzględnił.
Tymczasem po dwóch kadencjach Prawa i Sprawiedliwości polskie siły zbrojne należą do najsilniejszych w UE. To najlepsza samodzielna gwarancja polskiej niezależności. Berlin jest niezadowolony z tej samodzielności, więc Tusk i jego działacze reagują odpowiednio – stwierdzają, że Polski nie stać na silną, dobrze wyposażoną armię. Uzbrojoną nowocześnie i po zęby. Polska nie może mieć armii liczącej docelowo 300 tys. żołnierzy zawodowych. Nie może mieć nawet obecnych ok. 180 tys., liderzy PO – m.in. były szef Ministerstwa Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak – uznają bowiem, że trzeba ją zredukować do 150 tys., ponieważ „taki mamy potencjał demograficzny”. Jeśli trzeba będzie zredukować armię, to panie i panowie politycy z byłej opozycji będą pewnie mieć problem, co zrobić z ponad 350 czołgami typu Abrams (250 najnowszego typu, 116 z rezerw armii USA). Dostawy tych czołgów już są dostarczane do Polski, więc problem być może jest blisko.
Ciekawe także, co będzie z programem F-35 (w byłej opozycji nieoficjalnie narzekają, że to ogromny koszt, na który Polski finansowo nie stać). A były sekretarz stanu w MON Czesław Mroczek (lata 2011–2015) podkreśla, że gdy koalicja trzech partii przejmie władzę, „nie będzie możliwy żaden kontrakt z podmiotem zagranicznym bez polskiego udziału przemysłowego”. Bardzo cieszy taka patriotyczna obietnica. Tymczasem jednak nie mamy w ramach programu F-35 umowy offsetowej, czyli właśnie „polskiego udziału przemysłowego”, o który troszczy się pan Mroczek. Podobno Polska otrzymała propozycję dołączenia do programu F-35 w czasach rządu koalicji PO – PSL, lecz ten rząd z oferty nie skorzystał (nie udało mi się dotrzeć do źródeł, informację mam z amerykańskiego portalu). Co gorsza, obecnie może się znaleźć ktoś z polityków KO, Trzeciej Drogi czy Lewicy, aby zgodnie z brakiem „udziału przemysłu polskiego” w umowie o F-35 zażądać rezygnacji z transakcji. Ostatecznie może się okazać, że Polska nie musi mieć myśliwców 5G. Wystarczy, że rząd niemiecki podpisał list akcesyjny i akceptacyjny 14 grudnia 2022 r., przystępując do programu F-35.
Partner dla Polski: USA czy RFN?
Prawdopodobna gruntowna zmiana w polityce obronnej niekoniecznie byłaby zgodna z zaawansowanym kierunkiem współpracy obronnej Polska – Stany Zjednoczone, w tym z umową o wzmocnionej współpracy obronnej (Poland – United States Enhanced Defense Cooperation Agreement) zawartej 15 sierpnia 2020 r. Obecnie według ocen Departamentu Obrony USA wspomniane 300 tys. żołnierzy polskiej armii „może okazać się niewystarczające, gdyby Rosja wygrała wojnę na Ukrainie i wchłonęła Białoruś”. To pewna sugestia sojusznika NATO, że trzeba się liczyć z koniecznością posiadania jeszcze liczniejszej armii. Nawet gdyby chodziło jedynie o odstraszanie. Jednak zapowiedzi KO i pozostałych partnerów co do zmian w sektorze obrony oraz w inwestycjach są generalnie zgodne z interesem niemieckim.
A co do zgodności z interesem USA? Według oficjalnych deklaracji obronnych obu stron Stany Zjednoczone są kluczowym sojusznikiem Polski, a „nasze relacje od wielu lat rozwijają się bardzo dynamicznie”. Współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa i obrony, zarówno w formacie dwustronnym, jak i w ramach NATO, stanowi filar, a jednocześnie punkt wyjścia do dalszego rozwoju tych relacji, a pośrednio także w sferze politycznej, gospodarczej oraz w zakresie kontaktów międzyludzkich.
Jednak realnie na tym jasnym obrazie stosunków Polska – USA są cienie. Za prezydentury Baracka Obamy w polityce zagranicznej Waszyngtonu pojawił się nurt słabego izolacjonizmu, poprzedzony deklarowanym (krytykowanym później) resetem w stosunkach z Rosją. Z resetu Biały Dom szybko się wycofał. W polityce prezydenta Donalda Trampa pojawił się z kolei mocny nurt „America First”, niesłusznie uznany za izolacjonizm, gdy było to tymczasem silne dążenie do zabezpieczenia konkretnych, często doraźnych, ale żywotnych interesów USA. Jednak prezydent Trump ze swoją konserwatywną opcją mocno wsparł politykę rządu PiS. Wsparł też mocno Inicjatywę Trójmorza. Za jego prezydentury doszło do znaczącego zacieśnienia relacji dwustronnych Polska – USA, szczególnie w sektorze obrony narodowej. Znalazło to m.in. wyraz we wspomnianej już umowie Polska – Stany Zjednoczone podpisanej 15 sierpnia 2020 r. Jednocześnie Trump dość lekceważąco odnosił się do znaczenia NATO. Stanowczo wyżej cenił relacje dwustronne z państwami ważnymi dla jego polityki obronnej i zagranicznej. Partia Demokratyczna obciążała go tajnymi kontaktami z Kremlem. Na ile słusznie? Wciąż nie wiadomo.
Prezydent Biden chciał postawić na RFN
Prezydent Joe Biden niby realistycznie uznał, że najważniejszym wyzwaniem dla USA są Chiny, stąd jego opcja wycofywania Stanów Zjednoczonych z Europy. W pierwszym roku prezydentury Biden stwierdził, że problemy Europy powinny należeć do Niemiec. Choć tu od początku był poważny problem coraz bliższej współpracy gospodarczej i politycznej Berlina z Moskwą.
To była kontynuacja kontaktów z drugiej połowy lat zimnej wojny. RFN rozpoczęła swoją „Ostpolitik”, niemal romans z Sowietami, niekoniecznie zgodnie z ówczesną polityką transatlantycką NATO. Później po upadku ZSRR i przekształceniu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w Unię Europejską Berlin sięgnął po znacznie bliższą współpracę z Moskwą, wówczas już stolicą Federacji Rosyjskiej, a nie Sowietów.
Stany Zjednoczone nie mogły – i nadal nie mogą – wycofać się z Europy, wszystko jedno, czy jako Unii Europejskiej czy w innych formatach. Trump próbował, ale dość szybko zrezygnował. Ogromny potencjał biznesowy jest zaangażowany po obu stronach Atlantyku. Ponad 60 proc. wartości aktywów amerykańskich ulokowanych na całym świecie znajduje się w Europie. W drugą stronę wygląda to bardzo podobnie, europejskie przedsiębiorstwa mają jeszcze więcej, bo 70 proc., swoich aktywów w USA. Gospodarcze więzi łączące oba wybrzeża Atlantyku są wyjątkowo silne.
Na ile Berlin liczy się z Waszyngtonem...
Fiaskiem zakończyły się próby „powierzenia” Niemcom spraw europejskich przez Obamę, a także przez Bidena. Tymczasem dla Polski i innych państw wschodniej flanki NATO priorytetem jest utrzymanie obecności wojskowej USA w Europie. Zwłaszcza obecnie, wobec militarnego zaatakowania przez Rosję Ukrainy i prowadzonej przez Moskwę wojny w tym kraju. Berlin w obecnej sytuacji wyciszył swoje wątpliwości co do tej obecności – jednak pomimo retoryki potępiającej rosyjską napaść wcale nie zamierza wyrzec się współpracy z Moskwą po ustaniu działań wojennych. Zwłaszcza odnośnie do sektora energetycznego, gdzie sposób derusyfikacji całej rosyjskiej infrastruktury w Niemczech nie daje żadnej pewności, że Moskwa została na stałe wyeliminowana z tego sektora.
Od rozpoczęcia kadencji Joe Bidena relacje Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi uległy poprawie. Jego wybór na urząd prezydenta Berlin uznał za szansę na normalizację stosunków osłabionych przez Donalda Trumpa. USA poczyniły istotne ustępstwa, przede wszystkim godząc się na ukończenie budowy gazociągu Nord Stream 2. To był ogromny błąd, ponieważ umocnił współpracę Berlina i Moskwy, w dodatku dając zielone światło uzależnieniu od tej współpracy innych krajów UE. Dla USA była to próba odbudowy strategicznego partnerstwa z Niemcami. 15 lipca 2021 r. doszło do dwustronnego spotkania – kanclerz Merkel była pierwszym europejskim przywódcą, z którym Biden rozmawiał w Białym Domu. Spotkanie zakończyło się przyjęciem deklaracji obejmującej najważniejsze kwestie dotyczące m.in. dostaw gazu z Rosji tranzytem przez Ukrainę, choć dla Berlina było oczywiste, że gazociąg Nord Stream 2 jest zbudowany po to, aby Rosja zrezygnowała z tego tranzytu. Strona niemiecka zapowiedziała również wsparcie Inicjatywy Trójmorza w obszarach bezpieczeństwa energetycznego i energii odnawialnych (były prezydent Trump nie akceptował włączania RFN do Inicjatywy Trójmorza). Na istotny wzrost znaczenia relacji bilateralnych wskazuje też rezygnacja przez Bidena z relokacji około 12 tys. wojsk USA stacjonujących w RFN i decyzja o zwiększeniu tych sił o 500 żołnierzy. Niemcy skorzystały ze zmiany amerykańskiej narracji na temat nierealizowania przez Berlin obowiązku przekazywania 2 proc. PKB na obronność – wkładu sojuszników NATO w finansowanie wspólnego bezpieczeństwa. Ustępstwa Amerykanów stanowiły ogromny sukces Niemiec i równie ogromny kolejny błąd Bidena.
Na spotkaniu 21 lipca zapowiedziano dążenie obu stron do „zjednoczonej i wolnej” Europy. Obiecano współpracę w ramach NATO oraz rozwijanie cyfrowych innowacji i wysokich technologii. W deklaracji zapowiedziano nowe mechanizmy współpracy. Pierwszym z nich było Porozumienie energetyczno-klimatyczne. Poza konsultacjami politycznymi miało ono służyć zacieśnieniu współpracy dotyczącej pojazdów elektrycznych, OZE i magazynowania energii z tych źródeł. Wszystkie te zobowiązania świadczyły, że prezydent Biden dąży do budowy strategicznego partnerstwa z Niemcami. Zgodnie z modelem z czasów prezydentury Obamy, gdy niemiecka pozycja w Europie zyskiwała dzięki dość bliskiej współpracy z USA. Jednak w praktyce nie doszło do zacieśniania amerykańsko-niemieckiego partnerstwa i koordynacji polityk obu państw. Głównie dlatego, że potężny w USA sektor wojskowy nie zaakceptował żadnych ustępstw wobec Rosji. Także dlatego, że te ustępstwa realnie umniejszały bezpieczeństwo Europy Środkowej i Wschodniej, co kilkakrotnie zaznaczał sekretarz obrony Lloyd Austin.
Testem zawartych we wspomnianej deklaracji z 21 lipca 2021 r. gwarancji bezpieczeństwa dla Europy Środkowo-Wschodniej miała być reakcja RFN na próby wykorzystania przez Rosję dostaw gazu jako narzędzia szantażu. Ani test, ani gwarancje nie wypadły tak, jak strony się zobowiązały. Co więcej, RFN musiała przeprowadzić derusyfikację swojego ogromnego sektora gazowego. Nie do końca skutecznie. Amerykańsko-niemieckie porozumienie i deklaracja przyjęta w lipcu 2021 r. okazały się nic niewarte i strony jakby o nich zapomniały. A zapomnieć nie można, bo bardzo przyczyniły się do wojny na Ukrainie. Dlatego nie tylko Joe Biden, ale również Partia Demokratyczna prawdopodobnie poniesie ciężkie straty polityczne i utraci prezydenturę w 2024 r. na korzyść republikanów.
Tekst pochodzi z 46 (1816) numeru „Tygodnika Solidarność”.