Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?

To, że zmiany w Kościele następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów.
 Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?
/ screen YT
W bliskich mi kręgach na prawo od nieistniejącego równika głośno było ostatnio o niemieckiej Drodze Synodalnej. Niezorientowanych informuję, że w największym skrócie jest to zaplanowany na dwa lata swego rodzaju dialog poświęcony przyszłości Kościoła katolickiego w tym kraju. Jednym z jego celów ma być owego Kościoła zreformowanie. I tutaj zaczynają się schody, bo w gruncie rzeczy chyba nie za bardzo wiadomo, kto z kim i o czym miałby dyskutować. To znaczy… niby wiadomo, że hierarchowie; problem niestety w tym, że - jak głosi wieść rozpowszechniana przez tych, co się znają - w Niemczech pozostało już tylko kilku biskupów o mniej więcej katolickich poglądach.

W sobotę 18 stycznia grupa świeckich katolików zorganizowała w Monachium protest przeciwko tej inicjatywie. Protest polegał na tym, że osoby z różnych krajów spotkały się na cichej modlitwie pod jednym z kościołów w centrum miasta. W wydanym przez organizatorów oświadczeniu można było między innymi przeczytać, że spodziewany wynik Drogi Synodalnej może być tylko jeden - stworzenie Kościoła oddzielonego od Rzymu. Pytanie tylko, czy stworzenie, czy raczej ostateczne klepnięcie tego, o czym od dawna mówią tacy dostojnicy jak rezydujący właśnie w Monachium kard. Reinhard Marx i co w niektórych częściach świata szczególnie wrażliwych na przesłanie Franciszka jest już w zasadzie praktykowane.

Obawy są dość oczywiste: przyzwolenie, a z czasem może też nakaz błogosławienia homoseksualnych par, wyświęcanie żonatych mężczyzn, a kto wie czy i nie kobiet, rewizja stanowiska w kwestii aborcji, eutanazji i In vitro, popieranie postulatów ruchu ekologicznego itp., itd. No, wiadomo - znamy całą tę wyliczankę. Dodatkowo uczestnicy monachijskiego czuwania mocno niepokoją się, że przychylny tym pomysłom papież zechce rozszerzyć niemieckie patenty na cały Kościół. W tym kontekście znamienna była obecność na miejscu arcybiskupa Carla Vigano, który niedawno wzywał Franciszka do dymisji.

Nie powiem, żeby i mnie taki obrót spraw nie martwił. Bo nawet jeśli Franciszek nie jest dwulicowym heretykiem, na jakiego kreują go co bardziej krewcy integryści, to jednak nie da się zaprzeczyć, że do Kościoła wkrada się zamęt, a w każdym razie narastająca niepewność co do podstawowych kwestii. Od kogoś zaufanego wiem, że po cichu rozmawiają już o tym szeregowi księża. W Polsce, która ponoć ma być bastionem tradycji. Ale zostawmy to teraz. Jako uczeń Chrystusa chciałbym wierzyć, że to On ma ostateczne słowo, a nie kaprysy Jego mniej lub bardziej udanych szafarzy. Mnie frapuje sam fakt wprowadzania zmian i ich celowość.

To, że one następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. Przez ponad tysiąc lat nie było celibatu. Dziś jest, a niedługo może znów zostać zniesiony. Za życia naszych dziadków odprawiało się msze po łacinie i tyłem do wiernych. Na przestrzeni wieków odbywały się rozliczne synody, sobory, papieże się nawzajem wyklinali, modyfikowano treść modlitw, ogłaszano dogmaty i rewidowano stanowisko w kwestii zbawienia dla dzieci, które umarły, zanim zdążono je ochrzcić. W ostatnich kilkudziesięciu latach dokonała się korekta - czy może raczej doprecyzowanie - poglądu na pośmiertny los samobójców. Jan Paweł II dodał nowe tajemnice do niezmienianego od stuleci różańca. I tak dalej.

Wspominam o tym wszystkim, żeby zasygnalizować, że wbrew temu, co czasem nieroztropnie chlapią niektórzy mieniący się ortodoksyjnymi katolikami, stałość nie należy do kardynalnych cech Kościoła. Niewykluczone, że gdyby wyznawca Chrystusa z pierwszych wieków przeniósł się w czasie nawet nie o dwa tysiące lat, lecz choćby o dwieście, mógłby mieć poważne kłopoty z zaakceptowaniem tego, co by zastał. Tak wynoszona przez niektórych na piedestały Tradycja nie oznacza przecież kurczowego trzymania się takich bądź innych rozwiązań, które czasem niestety okazują się po prostu archaiczne.

Jezus, powołując Kościół, nie dał apostołom żadnych szczegółowych wytycznych odnośnie stroju, jaki mają nosić, tego, czy mają się żenić, czy nie, albo jaki mają mieć stosunek do takich czy innych spraw. On zostawił jedynie przykład z własnego życia i nauczanie. Całą resztę dopracowali już ludzie, kierując się, lepiej lub gorzej, owymi drogowskazami. Nie neguję, że często w tym błądzili, ani że wiele tąpnięć w Kościele - również i takich, które wytyczyły jego obecny kształt, uważany chyba przez niektórych za odwieczny - wynikało bardziej z ludzkiej pychy niż z zrozumienia przesłania Chrystusa. Ale to dobrze, bo to oznacza, że potraktował nas po partnersku, a nie jak sieroty, które trzeba prowadzić za rączkę.

No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów. Najbardziej oczywisty to po prostu śledzenie owoców zmian, ich bliskich i dalekosiężnych, rozciągniętych na lata skutków. Nie będę tutaj wskazywał na konkrety - każdy niech podstawi sobie, co chce. Inny - trochę trudniejszy, ale według mnie bardziej adekwatny do tego, co dzieje się wokół Kościoła dziś - to zadać sobie pytanie nie tyle o naturę samych zmian, co o intencje tych, którzy je postulują. I tu zaczyna się jazda.

Porównałbym to do popularnych ostatnio feminatywów. Język ewoluuje - to fakt, nikt nie zaprzeczy. Co więcej, słowa same w sobie są neutralne - to przecież tylko zbitki liter lub dźwięków. Jednak o ile przemiany językowe zazwyczaj odbywają się naturalnie, nie do końca zauważalnie, o tyle w wypadku natrętnego nadawania wszystkiemu żeńskich końcówek chodzi raczej o ręczne wymuszanie zmian w rzeczywistości pod dyktando równościowych fiksacji lewicowców. I tak jest też, jak przypuszczam, z postulatami reform w Kościele. Nie wynikają one z dogłębnego otwarcia się na ducha Ewangelii czy odczytania jej w kontekście współczesności, lecz z chęci zrobienia dobrze paru wpływowym grupom.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład kapłaństwa dla kobiet. Tradycjonalista stwierdzi, że nie wolno, bo Jezus nie zaprosił kobiet na ostatnią wieczerze. Progresista odpowie mu, że to arbitralny i nielogiczny osąd, po czym oczywiście wysunie argument, że jak równość, to równość wszędzie. A my już od razu wiemy, o co tak naprawdę chodzi - nie o żadne dowartościowanie kogokolwiek, tylko o dogodzenie feministkom. To samo z udzielaniem homo-ślubów, akceptacją dla zabijania nienarodzonych dzieci czy każdą inną rzeczą, której przewartościowanie próbuje się dzisiaj na Kościele wymusić prośbą lub groźbą. Naprawdę wierzycie, że chodzi w tym o Ewangelię? Bo ja sądzę, że wątpię.

Paradoksalnie można to potraktować jak przewrotny komplement pod adresem Kościoła. Tak wielka presja na niego sugeruje, że wbrew temu, co usiłuje nam się wciskać, jego głos wciąż sporo znaczy na tym strasznym zepsutym Zachodzie. Z jednej strony może to być nic innego jak przejaw dzisiejszego miękkiego demoliberalnego totalitaryzmu, który chce mieć absolutnie wszystko pod kontrolą. Lecz z drugiej, skoro różni tzw. myślący inaczej tak strasznie potrzebują przeciągnąć Kościół na swoją stronę, żeby poczuć się lepiej, to może gdzieś w głębi czują, że krążą po manowcach. Może nawet mają jakieś sumienie, które starają się w ten sposób zagłuszyć.

Za taką interpretacją przemawia choćby fakt, że większość oczekiwań wobec Kościoła w jakiś sposób oscyluje wokół szóstego przykazania. A nawet jeśli bezpośrednio się do niego nie odnosi, to mieści się w nim w tym sensie, że de facto sprowadza się do negacji klarownego podziału na dobro i zło. Co też jest dość zrozumiałe - kiedy wszyscy wokół są trochę dobrzy, a trochę źli, trochę szlachetni, a trochę występni, my, z naszymi własnymi grzechami, czujemy się swobodniej. Czy nie dlatego niepijący mają w towarzystwie przerąbane? Prędzej czy później zawsze ktoś zaczyna ich nakłaniać, żeby nie zgrywali świętoszków i też sobie golnęli. Stary, nie łam się: dwa szybkie i znów będziemy przyjaciółmi.

Czyli wracając do tytułowego pytania, można podsumować, że w ostatecznym rozrachunku wszystko zależy od tego, czy zmiany wynikają z ducha Ewangelii, czy też z całkiem odwrotnego ducha - ducha Tego Świata. I mam z tym niestety poważny ból czterech liter, bo coraz częściej odnoszę wrażenie, że króluje druga opcja. Szkoda. Gdyby zależało mi na kierowaniu się w kwestiach ostatecznych ziemską logiką, przepisałbym się do któregoś z bardziej liberalnych wyznań protestanckich albo włączył sobie TVN. Po MOIM Kościele oczekiwałbym chyba jednak czegoś innego.

Marcin Królik

 

POLECANE
Komunikat dla mieszkańców Krakowa ws. fajerwerków z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Krakowa ws. fajerwerków

Kraków wprowadza całoroczny zakaz odpalania fajerwerków, petard, ogni sztucznych i innych widowiskowych materiałów pirotechnicznych – zdecydowali w środę radni miasta. Zakaz nie będzie obowiązywał w najbliższą noc sylwestrową.

Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc. Brakuje krwi z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc. Brakuje krwi

Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Kielcach ogłosiło pilny apel o oddawanie krwi. W regionie gwałtownie spadły zapasy, szczególnie grup Rh ujemnych, co może utrudnić bieżące zaopatrzenie szpitali. Największe braki dotyczą: A Rh-, B Rh-, AB Rh-, 0 Rh- oraz 0 Rh+ – wynika ze stanu magazynowego z 19 listopada.

Trump, Musk i następca tronu. Kulisy gigantycznego układu technologicznego Wiadomości
Trump, Musk i następca tronu. Kulisy gigantycznego układu technologicznego

Elon Musk ogłosił, że jego spółka xAI stworzy w Arabii Saudyjskiej jedno z największych centrów danych na świecie. Projekt powstanie we współpracy z państwowym przedsiębiorstwem Humain i ma wykorzystywać potężne moce obliczeniowe oparte na chipach Nvidia. Zapowiedź padła podczas wizyty saudyjskiego następcy tronu Mohameda bin Salmana w USA.

Donald Tusk odleciał z ostatniej chwili
Donald Tusk odleciał

Donald Tusk od miesięcy żyje w świecie własnej propagandy, w którym każdy wrzucony na Instagram kadr i każdy filmik z X-a urasta do rangi państwowego wydarzenia. Wokół niego rośnie krąg klakierów, którzy mają dbać o to, by szef rządu zawsze wyglądał na zwycięzcę – nawet wtedy, gdy państwo realnie przegrywa. A przegrywa coraz częściej.

Przedszkole w Osielsku ostrzelane. To nie pierwszy raz Wiadomości
Przedszkole w Osielsku ostrzelane. "To nie pierwszy raz"

Budynek przedszkola w Osielsku (woj. kujawsko-pomorskie) został w listopadzie dwukrotnie ostrzelany przez nieznanego sprawcę. Do zdarzeń doszło 10 i 18 listopada. Według wstępnych ustaleń pociski wystrzelono z repliki broni palnej na plastikowe kulki lub ze sportowej wiatrówki. Policja prowadzi śledztwo ws. ataków.

Aż iskry leciały. Widowiskowy skok na bank w mieście, które słynie z przestępczych tradycji gorące
"Aż iskry leciały". Widowiskowy skok na bank w mieście, które słynie z przestępczych tradycji

W Neapolu znów zrobiło się głośno — i to w najbardziej dosłownym sensie. Złodzieje wyrwali cały bankomat ze ściany, przywiązali do samochodu i ciągnęli przez miasto, zostawiając za sobą snop iskier i uszkodzone auta. Choć historia brzmi jak scena z „Gomorry”, to tylko jeden z przykładów współczesnych przestępczych tradycji miasta, które mimo wszystko pozostaje jednym z najbardziej fascynujących i uwielbianych miejsc we Włoszech.

SN: Ostateczne wyroki dla zabójców dostawcy pizzy z Płocka Wiadomości
SN: Ostateczne wyroki dla zabójców dostawcy pizzy z Płocka

Dwie kary dożywocia i jedna kara 25 lat więzienia dla trzech sprawców zabójstwa 20-letniego dostawcy pizzy z Płocka, Rafała C., zamordowanego w styczniu 2020 r.  Tak zdecydował w środę Sąd Najwyższy, który oddalił kasacje obrońców skazanych. – Zabili człowieka ze szczególnym okrucieństwem, z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, pozbawili go życia i zmarnowali swoje życia – podsumował sędzia SN Waldemar Płóciennik.

Medialne trzęsienie ziemi. TVN może trafić do nowego właściciela jeszcze przed świętami gorące
Medialne trzęsienie ziemi. TVN może trafić do nowego właściciela jeszcze przed świętami

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem może dojść do jednej z największych transakcji w historii światowych mediów. Amerykańskie serwisy ujawniają, że Warner Bros. Discovery – właściciel m.in. TVN i CNN – jest bliski przejęcia, a nowym faworytem w wyścigu stał się potężny fundusz Saudi PIF.

Kluzik-Rostkowska zapomniała o włączonym mikrofonie. Powiedziała, co myśli o pracy komisji ds. Pegasusa Wiadomości
Kluzik-Rostkowska zapomniała o włączonym mikrofonie. Powiedziała, co myśli o pracy komisji ds. Pegasusa

Joanna Kluzik-Rostkowska, reprezentująca KO w tzw. komisji ds. Pegasusa, zapomniała, że jest blisko włączonego mikrofony. Podczas przesłuchania byłego funkcjonariusza CBA powiedziała przewodniczącej Magdalenie Sroce (PSL), co naprawdę myśli o zadawanych świadkowi pytaniach.

Epidemia w Czechach. Polskie MSZ ostrzega przed podróżami gorące
Epidemia w Czechach. Polskie MSZ ostrzega przed podróżami

Alarm w Czechach. Liczba przypadków wirusowego zapalenia wątroby typu A wzrosła czterokrotnie w porównaniu do ubiegłego roku. Najbardziej zagrożona jest stolica – Praga – oraz regiony środkowoczeski i morawsko‑śląski. Polskie MSZ stanowczo odradza podróże i apeluje o zachowanie szczególnej ostrożności.

REKLAMA

Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?

To, że zmiany w Kościele następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów.
 Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?
/ screen YT
W bliskich mi kręgach na prawo od nieistniejącego równika głośno było ostatnio o niemieckiej Drodze Synodalnej. Niezorientowanych informuję, że w największym skrócie jest to zaplanowany na dwa lata swego rodzaju dialog poświęcony przyszłości Kościoła katolickiego w tym kraju. Jednym z jego celów ma być owego Kościoła zreformowanie. I tutaj zaczynają się schody, bo w gruncie rzeczy chyba nie za bardzo wiadomo, kto z kim i o czym miałby dyskutować. To znaczy… niby wiadomo, że hierarchowie; problem niestety w tym, że - jak głosi wieść rozpowszechniana przez tych, co się znają - w Niemczech pozostało już tylko kilku biskupów o mniej więcej katolickich poglądach.

W sobotę 18 stycznia grupa świeckich katolików zorganizowała w Monachium protest przeciwko tej inicjatywie. Protest polegał na tym, że osoby z różnych krajów spotkały się na cichej modlitwie pod jednym z kościołów w centrum miasta. W wydanym przez organizatorów oświadczeniu można było między innymi przeczytać, że spodziewany wynik Drogi Synodalnej może być tylko jeden - stworzenie Kościoła oddzielonego od Rzymu. Pytanie tylko, czy stworzenie, czy raczej ostateczne klepnięcie tego, o czym od dawna mówią tacy dostojnicy jak rezydujący właśnie w Monachium kard. Reinhard Marx i co w niektórych częściach świata szczególnie wrażliwych na przesłanie Franciszka jest już w zasadzie praktykowane.

Obawy są dość oczywiste: przyzwolenie, a z czasem może też nakaz błogosławienia homoseksualnych par, wyświęcanie żonatych mężczyzn, a kto wie czy i nie kobiet, rewizja stanowiska w kwestii aborcji, eutanazji i In vitro, popieranie postulatów ruchu ekologicznego itp., itd. No, wiadomo - znamy całą tę wyliczankę. Dodatkowo uczestnicy monachijskiego czuwania mocno niepokoją się, że przychylny tym pomysłom papież zechce rozszerzyć niemieckie patenty na cały Kościół. W tym kontekście znamienna była obecność na miejscu arcybiskupa Carla Vigano, który niedawno wzywał Franciszka do dymisji.

Nie powiem, żeby i mnie taki obrót spraw nie martwił. Bo nawet jeśli Franciszek nie jest dwulicowym heretykiem, na jakiego kreują go co bardziej krewcy integryści, to jednak nie da się zaprzeczyć, że do Kościoła wkrada się zamęt, a w każdym razie narastająca niepewność co do podstawowych kwestii. Od kogoś zaufanego wiem, że po cichu rozmawiają już o tym szeregowi księża. W Polsce, która ponoć ma być bastionem tradycji. Ale zostawmy to teraz. Jako uczeń Chrystusa chciałbym wierzyć, że to On ma ostateczne słowo, a nie kaprysy Jego mniej lub bardziej udanych szafarzy. Mnie frapuje sam fakt wprowadzania zmian i ich celowość.

To, że one następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. Przez ponad tysiąc lat nie było celibatu. Dziś jest, a niedługo może znów zostać zniesiony. Za życia naszych dziadków odprawiało się msze po łacinie i tyłem do wiernych. Na przestrzeni wieków odbywały się rozliczne synody, sobory, papieże się nawzajem wyklinali, modyfikowano treść modlitw, ogłaszano dogmaty i rewidowano stanowisko w kwestii zbawienia dla dzieci, które umarły, zanim zdążono je ochrzcić. W ostatnich kilkudziesięciu latach dokonała się korekta - czy może raczej doprecyzowanie - poglądu na pośmiertny los samobójców. Jan Paweł II dodał nowe tajemnice do niezmienianego od stuleci różańca. I tak dalej.

Wspominam o tym wszystkim, żeby zasygnalizować, że wbrew temu, co czasem nieroztropnie chlapią niektórzy mieniący się ortodoksyjnymi katolikami, stałość nie należy do kardynalnych cech Kościoła. Niewykluczone, że gdyby wyznawca Chrystusa z pierwszych wieków przeniósł się w czasie nawet nie o dwa tysiące lat, lecz choćby o dwieście, mógłby mieć poważne kłopoty z zaakceptowaniem tego, co by zastał. Tak wynoszona przez niektórych na piedestały Tradycja nie oznacza przecież kurczowego trzymania się takich bądź innych rozwiązań, które czasem niestety okazują się po prostu archaiczne.

Jezus, powołując Kościół, nie dał apostołom żadnych szczegółowych wytycznych odnośnie stroju, jaki mają nosić, tego, czy mają się żenić, czy nie, albo jaki mają mieć stosunek do takich czy innych spraw. On zostawił jedynie przykład z własnego życia i nauczanie. Całą resztę dopracowali już ludzie, kierując się, lepiej lub gorzej, owymi drogowskazami. Nie neguję, że często w tym błądzili, ani że wiele tąpnięć w Kościele - również i takich, które wytyczyły jego obecny kształt, uważany chyba przez niektórych za odwieczny - wynikało bardziej z ludzkiej pychy niż z zrozumienia przesłania Chrystusa. Ale to dobrze, bo to oznacza, że potraktował nas po partnersku, a nie jak sieroty, które trzeba prowadzić za rączkę.

No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów. Najbardziej oczywisty to po prostu śledzenie owoców zmian, ich bliskich i dalekosiężnych, rozciągniętych na lata skutków. Nie będę tutaj wskazywał na konkrety - każdy niech podstawi sobie, co chce. Inny - trochę trudniejszy, ale według mnie bardziej adekwatny do tego, co dzieje się wokół Kościoła dziś - to zadać sobie pytanie nie tyle o naturę samych zmian, co o intencje tych, którzy je postulują. I tu zaczyna się jazda.

Porównałbym to do popularnych ostatnio feminatywów. Język ewoluuje - to fakt, nikt nie zaprzeczy. Co więcej, słowa same w sobie są neutralne - to przecież tylko zbitki liter lub dźwięków. Jednak o ile przemiany językowe zazwyczaj odbywają się naturalnie, nie do końca zauważalnie, o tyle w wypadku natrętnego nadawania wszystkiemu żeńskich końcówek chodzi raczej o ręczne wymuszanie zmian w rzeczywistości pod dyktando równościowych fiksacji lewicowców. I tak jest też, jak przypuszczam, z postulatami reform w Kościele. Nie wynikają one z dogłębnego otwarcia się na ducha Ewangelii czy odczytania jej w kontekście współczesności, lecz z chęci zrobienia dobrze paru wpływowym grupom.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład kapłaństwa dla kobiet. Tradycjonalista stwierdzi, że nie wolno, bo Jezus nie zaprosił kobiet na ostatnią wieczerze. Progresista odpowie mu, że to arbitralny i nielogiczny osąd, po czym oczywiście wysunie argument, że jak równość, to równość wszędzie. A my już od razu wiemy, o co tak naprawdę chodzi - nie o żadne dowartościowanie kogokolwiek, tylko o dogodzenie feministkom. To samo z udzielaniem homo-ślubów, akceptacją dla zabijania nienarodzonych dzieci czy każdą inną rzeczą, której przewartościowanie próbuje się dzisiaj na Kościele wymusić prośbą lub groźbą. Naprawdę wierzycie, że chodzi w tym o Ewangelię? Bo ja sądzę, że wątpię.

Paradoksalnie można to potraktować jak przewrotny komplement pod adresem Kościoła. Tak wielka presja na niego sugeruje, że wbrew temu, co usiłuje nam się wciskać, jego głos wciąż sporo znaczy na tym strasznym zepsutym Zachodzie. Z jednej strony może to być nic innego jak przejaw dzisiejszego miękkiego demoliberalnego totalitaryzmu, który chce mieć absolutnie wszystko pod kontrolą. Lecz z drugiej, skoro różni tzw. myślący inaczej tak strasznie potrzebują przeciągnąć Kościół na swoją stronę, żeby poczuć się lepiej, to może gdzieś w głębi czują, że krążą po manowcach. Może nawet mają jakieś sumienie, które starają się w ten sposób zagłuszyć.

Za taką interpretacją przemawia choćby fakt, że większość oczekiwań wobec Kościoła w jakiś sposób oscyluje wokół szóstego przykazania. A nawet jeśli bezpośrednio się do niego nie odnosi, to mieści się w nim w tym sensie, że de facto sprowadza się do negacji klarownego podziału na dobro i zło. Co też jest dość zrozumiałe - kiedy wszyscy wokół są trochę dobrzy, a trochę źli, trochę szlachetni, a trochę występni, my, z naszymi własnymi grzechami, czujemy się swobodniej. Czy nie dlatego niepijący mają w towarzystwie przerąbane? Prędzej czy później zawsze ktoś zaczyna ich nakłaniać, żeby nie zgrywali świętoszków i też sobie golnęli. Stary, nie łam się: dwa szybkie i znów będziemy przyjaciółmi.

Czyli wracając do tytułowego pytania, można podsumować, że w ostatecznym rozrachunku wszystko zależy od tego, czy zmiany wynikają z ducha Ewangelii, czy też z całkiem odwrotnego ducha - ducha Tego Świata. I mam z tym niestety poważny ból czterech liter, bo coraz częściej odnoszę wrażenie, że króluje druga opcja. Szkoda. Gdyby zależało mi na kierowaniu się w kwestiach ostatecznych ziemską logiką, przepisałbym się do któregoś z bardziej liberalnych wyznań protestanckich albo włączył sobie TVN. Po MOIM Kościele oczekiwałbym chyba jednak czegoś innego.

Marcin Królik


 

Polecane
Emerytury
Stażowe