Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?

To, że zmiany w Kościele następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów.
 Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?
/ screen YT
W bliskich mi kręgach na prawo od nieistniejącego równika głośno było ostatnio o niemieckiej Drodze Synodalnej. Niezorientowanych informuję, że w największym skrócie jest to zaplanowany na dwa lata swego rodzaju dialog poświęcony przyszłości Kościoła katolickiego w tym kraju. Jednym z jego celów ma być owego Kościoła zreformowanie. I tutaj zaczynają się schody, bo w gruncie rzeczy chyba nie za bardzo wiadomo, kto z kim i o czym miałby dyskutować. To znaczy… niby wiadomo, że hierarchowie; problem niestety w tym, że - jak głosi wieść rozpowszechniana przez tych, co się znają - w Niemczech pozostało już tylko kilku biskupów o mniej więcej katolickich poglądach.

W sobotę 18 stycznia grupa świeckich katolików zorganizowała w Monachium protest przeciwko tej inicjatywie. Protest polegał na tym, że osoby z różnych krajów spotkały się na cichej modlitwie pod jednym z kościołów w centrum miasta. W wydanym przez organizatorów oświadczeniu można było między innymi przeczytać, że spodziewany wynik Drogi Synodalnej może być tylko jeden - stworzenie Kościoła oddzielonego od Rzymu. Pytanie tylko, czy stworzenie, czy raczej ostateczne klepnięcie tego, o czym od dawna mówią tacy dostojnicy jak rezydujący właśnie w Monachium kard. Reinhard Marx i co w niektórych częściach świata szczególnie wrażliwych na przesłanie Franciszka jest już w zasadzie praktykowane.

Obawy są dość oczywiste: przyzwolenie, a z czasem może też nakaz błogosławienia homoseksualnych par, wyświęcanie żonatych mężczyzn, a kto wie czy i nie kobiet, rewizja stanowiska w kwestii aborcji, eutanazji i In vitro, popieranie postulatów ruchu ekologicznego itp., itd. No, wiadomo - znamy całą tę wyliczankę. Dodatkowo uczestnicy monachijskiego czuwania mocno niepokoją się, że przychylny tym pomysłom papież zechce rozszerzyć niemieckie patenty na cały Kościół. W tym kontekście znamienna była obecność na miejscu arcybiskupa Carla Vigano, który niedawno wzywał Franciszka do dymisji.

Nie powiem, żeby i mnie taki obrót spraw nie martwił. Bo nawet jeśli Franciszek nie jest dwulicowym heretykiem, na jakiego kreują go co bardziej krewcy integryści, to jednak nie da się zaprzeczyć, że do Kościoła wkrada się zamęt, a w każdym razie narastająca niepewność co do podstawowych kwestii. Od kogoś zaufanego wiem, że po cichu rozmawiają już o tym szeregowi księża. W Polsce, która ponoć ma być bastionem tradycji. Ale zostawmy to teraz. Jako uczeń Chrystusa chciałbym wierzyć, że to On ma ostateczne słowo, a nie kaprysy Jego mniej lub bardziej udanych szafarzy. Mnie frapuje sam fakt wprowadzania zmian i ich celowość.

To, że one następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. Przez ponad tysiąc lat nie było celibatu. Dziś jest, a niedługo może znów zostać zniesiony. Za życia naszych dziadków odprawiało się msze po łacinie i tyłem do wiernych. Na przestrzeni wieków odbywały się rozliczne synody, sobory, papieże się nawzajem wyklinali, modyfikowano treść modlitw, ogłaszano dogmaty i rewidowano stanowisko w kwestii zbawienia dla dzieci, które umarły, zanim zdążono je ochrzcić. W ostatnich kilkudziesięciu latach dokonała się korekta - czy może raczej doprecyzowanie - poglądu na pośmiertny los samobójców. Jan Paweł II dodał nowe tajemnice do niezmienianego od stuleci różańca. I tak dalej.

Wspominam o tym wszystkim, żeby zasygnalizować, że wbrew temu, co czasem nieroztropnie chlapią niektórzy mieniący się ortodoksyjnymi katolikami, stałość nie należy do kardynalnych cech Kościoła. Niewykluczone, że gdyby wyznawca Chrystusa z pierwszych wieków przeniósł się w czasie nawet nie o dwa tysiące lat, lecz choćby o dwieście, mógłby mieć poważne kłopoty z zaakceptowaniem tego, co by zastał. Tak wynoszona przez niektórych na piedestały Tradycja nie oznacza przecież kurczowego trzymania się takich bądź innych rozwiązań, które czasem niestety okazują się po prostu archaiczne.

Jezus, powołując Kościół, nie dał apostołom żadnych szczegółowych wytycznych odnośnie stroju, jaki mają nosić, tego, czy mają się żenić, czy nie, albo jaki mają mieć stosunek do takich czy innych spraw. On zostawił jedynie przykład z własnego życia i nauczanie. Całą resztę dopracowali już ludzie, kierując się, lepiej lub gorzej, owymi drogowskazami. Nie neguję, że często w tym błądzili, ani że wiele tąpnięć w Kościele - również i takich, które wytyczyły jego obecny kształt, uważany chyba przez niektórych za odwieczny - wynikało bardziej z ludzkiej pychy niż z zrozumienia przesłania Chrystusa. Ale to dobrze, bo to oznacza, że potraktował nas po partnersku, a nie jak sieroty, które trzeba prowadzić za rączkę.

No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów. Najbardziej oczywisty to po prostu śledzenie owoców zmian, ich bliskich i dalekosiężnych, rozciągniętych na lata skutków. Nie będę tutaj wskazywał na konkrety - każdy niech podstawi sobie, co chce. Inny - trochę trudniejszy, ale według mnie bardziej adekwatny do tego, co dzieje się wokół Kościoła dziś - to zadać sobie pytanie nie tyle o naturę samych zmian, co o intencje tych, którzy je postulują. I tu zaczyna się jazda.

Porównałbym to do popularnych ostatnio feminatywów. Język ewoluuje - to fakt, nikt nie zaprzeczy. Co więcej, słowa same w sobie są neutralne - to przecież tylko zbitki liter lub dźwięków. Jednak o ile przemiany językowe zazwyczaj odbywają się naturalnie, nie do końca zauważalnie, o tyle w wypadku natrętnego nadawania wszystkiemu żeńskich końcówek chodzi raczej o ręczne wymuszanie zmian w rzeczywistości pod dyktando równościowych fiksacji lewicowców. I tak jest też, jak przypuszczam, z postulatami reform w Kościele. Nie wynikają one z dogłębnego otwarcia się na ducha Ewangelii czy odczytania jej w kontekście współczesności, lecz z chęci zrobienia dobrze paru wpływowym grupom.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład kapłaństwa dla kobiet. Tradycjonalista stwierdzi, że nie wolno, bo Jezus nie zaprosił kobiet na ostatnią wieczerze. Progresista odpowie mu, że to arbitralny i nielogiczny osąd, po czym oczywiście wysunie argument, że jak równość, to równość wszędzie. A my już od razu wiemy, o co tak naprawdę chodzi - nie o żadne dowartościowanie kogokolwiek, tylko o dogodzenie feministkom. To samo z udzielaniem homo-ślubów, akceptacją dla zabijania nienarodzonych dzieci czy każdą inną rzeczą, której przewartościowanie próbuje się dzisiaj na Kościele wymusić prośbą lub groźbą. Naprawdę wierzycie, że chodzi w tym o Ewangelię? Bo ja sądzę, że wątpię.

Paradoksalnie można to potraktować jak przewrotny komplement pod adresem Kościoła. Tak wielka presja na niego sugeruje, że wbrew temu, co usiłuje nam się wciskać, jego głos wciąż sporo znaczy na tym strasznym zepsutym Zachodzie. Z jednej strony może to być nic innego jak przejaw dzisiejszego miękkiego demoliberalnego totalitaryzmu, który chce mieć absolutnie wszystko pod kontrolą. Lecz z drugiej, skoro różni tzw. myślący inaczej tak strasznie potrzebują przeciągnąć Kościół na swoją stronę, żeby poczuć się lepiej, to może gdzieś w głębi czują, że krążą po manowcach. Może nawet mają jakieś sumienie, które starają się w ten sposób zagłuszyć.

Za taką interpretacją przemawia choćby fakt, że większość oczekiwań wobec Kościoła w jakiś sposób oscyluje wokół szóstego przykazania. A nawet jeśli bezpośrednio się do niego nie odnosi, to mieści się w nim w tym sensie, że de facto sprowadza się do negacji klarownego podziału na dobro i zło. Co też jest dość zrozumiałe - kiedy wszyscy wokół są trochę dobrzy, a trochę źli, trochę szlachetni, a trochę występni, my, z naszymi własnymi grzechami, czujemy się swobodniej. Czy nie dlatego niepijący mają w towarzystwie przerąbane? Prędzej czy później zawsze ktoś zaczyna ich nakłaniać, żeby nie zgrywali świętoszków i też sobie golnęli. Stary, nie łam się: dwa szybkie i znów będziemy przyjaciółmi.

Czyli wracając do tytułowego pytania, można podsumować, że w ostatecznym rozrachunku wszystko zależy od tego, czy zmiany wynikają z ducha Ewangelii, czy też z całkiem odwrotnego ducha - ducha Tego Świata. I mam z tym niestety poważny ból czterech liter, bo coraz częściej odnoszę wrażenie, że króluje druga opcja. Szkoda. Gdyby zależało mi na kierowaniu się w kwestiach ostatecznych ziemską logiką, przepisałbym się do któregoś z bardziej liberalnych wyznań protestanckich albo włączył sobie TVN. Po MOIM Kościele oczekiwałbym chyba jednak czegoś innego.

Marcin Królik

 

POLECANE
Wykłady nt. wpływu myśli chrześcijańskiej na społeczeństwo i gospodarkę Wiadomości
Wykłady nt. wpływu myśli chrześcijańskiej na społeczeństwo i gospodarkę

Powszechny Uniwersytet Nauczania Chrześcijańsko-Społecznego (PUNCS) to działanie edukacyjne prowadzone przez fundację Instytut Myśli Schumana.

Siemoniak przyznał: W Wyrykach spadła nasza rakieta z ostatniej chwili
Siemoniak przyznał: "W Wyrykach spadła nasza rakieta"

Tomasz Siemoniak w rozmowie z Moniką Olejnik w TVN24 przyznał, że w Wyrykach spadła polska rakieta wystrzelona z F-16. Dom został uszkodzony, a mieszkańcy mogą wrócić tylko na parter. Minister tłumaczy się, że „świat nie jest taki prosty”.

Jak protestować przeciwko Centrom Integracji Cudzoziemców - jest raport gorące
Jak protestować przeciwko Centrom Integracji Cudzoziemców - jest raport

W środę 17 września Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris opublikował swój nowy raport pod tytułem „Podstawy sprzeciwu wobec koncepcji Centrów Integracji Cudzoziemców. Odpowiedzialna polityka migracyjna wymaga selekcji, deportacji i asymilacji”.

Planowali zamachy terrorystyczne w Polsce i Europie. Litewska prokuratura ujawnia szokujące szczegóły pilne
Planowali zamachy terrorystyczne w Polsce i Europie. Litewska prokuratura ujawnia szokujące szczegóły

Litewska prokuratura wraz z policją rozbiły groźną siatkę terrorystyczną, która przygotowywała cztery zamachy w krajach Europy. W ręce służb trafili obywatele Litwy, Rosji, Łotwy, Estonii i Ukrainy, a tropy prowadzą wprost do rosyjskich służb specjalnych. Część śmiercionośnych ładunków trafiła do Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski.

Doradca Zełenskiego o akcji polskiego wojska: Udawanie, że to sukces, brzmi dziwnie Wiadomości
Doradca Zełenskiego o akcji polskiego wojska: "Udawanie, że to sukces, brzmi dziwnie"

Według doradcy szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Mychajło Podolaka atak dronów na Polskę to był test dla natowskich systemów obrony przeciwrakietowej. W jego opinii obnażył on brak skuteczności polskiej obrony.

Dla Niemca wszystko tylko u nas
Dla Niemca wszystko

Niemieckie media piszą, że wizyta prezydenta Karola Nawrockiego w Berlinie „niesie potencjał konfliktu”. Konflikt? Nie – to przypomnienie długu, którego Niemcy od dekad unikają.

Kurski do Tuska: Mścij się na mnie, zostaw syna Wiadomości
Kurski do Tuska: "Mścij się na mnie, zostaw syna"

Były prezes TVP Jacek Kurski oskarża Donalda Tuska o polityczną zemstę. Prokuratura w Toruniu postawiła jego synowi zarzuty, a Kurski nie ma wątpliwości: to zemsta premiera, a nie wymiaru sprawiedliwości.

Hennig-Kloska: Park Narodowy Dolnej Odry powstanie nawet mimo weta prezydenta pilne
Hennig-Kloska: Park Narodowy Dolnej Odry powstanie nawet mimo weta prezydenta

– W środę rząd przyjął projekt ustawy o utworzeniu Parku Doliny Dolnej Odry – poinformowała minister klimatu Paulina Hennig-Kloska. Nowy park ma powstać w województwie zachodniopomorskim w 2026 r. i objąć teren 3,8 tys. ha. Przeciwnicy alarmują: to cios w żeglugę, gospodarkę i porty Szczecina.

PiS złożył projekt uchwały ws. wywłaszczenia ambasady Rosji Wiadomości
PiS złożył projekt uchwały ws. wywłaszczenia ambasady Rosji

PiS złożył w Sejmie projekt uchwały dotyczącej pilnego zabezpieczenia terenu wokół Ministerstwa Obrony Narodowej. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że chodzi m.in. o wywłaszczenie rosyjskiej ambasady w Warszawie.

Amerykanie kłócą się o nominowanego ambasadora USA w Polsce. Dwa głosy przewagi z ostatniej chwili
Amerykanie kłócą się o nominowanego ambasadora USA w Polsce. Dwa głosy przewagi

Nominowany na ambasadora USA w Polsce Tom Rose uzyskał w środę poparcie senackiej komisji spraw zagranicznych, choć nie poparł go żaden polityk Demokratów. Nominacja Rose'a wciąż musi uzyskać większość głosów w Senacie.

REKLAMA

Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?

To, że zmiany w Kościele następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów.
 Marcin Królik: Czy wprowadzanie zmian w Kościele to zło?
/ screen YT
W bliskich mi kręgach na prawo od nieistniejącego równika głośno było ostatnio o niemieckiej Drodze Synodalnej. Niezorientowanych informuję, że w największym skrócie jest to zaplanowany na dwa lata swego rodzaju dialog poświęcony przyszłości Kościoła katolickiego w tym kraju. Jednym z jego celów ma być owego Kościoła zreformowanie. I tutaj zaczynają się schody, bo w gruncie rzeczy chyba nie za bardzo wiadomo, kto z kim i o czym miałby dyskutować. To znaczy… niby wiadomo, że hierarchowie; problem niestety w tym, że - jak głosi wieść rozpowszechniana przez tych, co się znają - w Niemczech pozostało już tylko kilku biskupów o mniej więcej katolickich poglądach.

W sobotę 18 stycznia grupa świeckich katolików zorganizowała w Monachium protest przeciwko tej inicjatywie. Protest polegał na tym, że osoby z różnych krajów spotkały się na cichej modlitwie pod jednym z kościołów w centrum miasta. W wydanym przez organizatorów oświadczeniu można było między innymi przeczytać, że spodziewany wynik Drogi Synodalnej może być tylko jeden - stworzenie Kościoła oddzielonego od Rzymu. Pytanie tylko, czy stworzenie, czy raczej ostateczne klepnięcie tego, o czym od dawna mówią tacy dostojnicy jak rezydujący właśnie w Monachium kard. Reinhard Marx i co w niektórych częściach świata szczególnie wrażliwych na przesłanie Franciszka jest już w zasadzie praktykowane.

Obawy są dość oczywiste: przyzwolenie, a z czasem może też nakaz błogosławienia homoseksualnych par, wyświęcanie żonatych mężczyzn, a kto wie czy i nie kobiet, rewizja stanowiska w kwestii aborcji, eutanazji i In vitro, popieranie postulatów ruchu ekologicznego itp., itd. No, wiadomo - znamy całą tę wyliczankę. Dodatkowo uczestnicy monachijskiego czuwania mocno niepokoją się, że przychylny tym pomysłom papież zechce rozszerzyć niemieckie patenty na cały Kościół. W tym kontekście znamienna była obecność na miejscu arcybiskupa Carla Vigano, który niedawno wzywał Franciszka do dymisji.

Nie powiem, żeby i mnie taki obrót spraw nie martwił. Bo nawet jeśli Franciszek nie jest dwulicowym heretykiem, na jakiego kreują go co bardziej krewcy integryści, to jednak nie da się zaprzeczyć, że do Kościoła wkrada się zamęt, a w każdym razie narastająca niepewność co do podstawowych kwestii. Od kogoś zaufanego wiem, że po cichu rozmawiają już o tym szeregowi księża. W Polsce, która ponoć ma być bastionem tradycji. Ale zostawmy to teraz. Jako uczeń Chrystusa chciałbym wierzyć, że to On ma ostateczne słowo, a nie kaprysy Jego mniej lub bardziej udanych szafarzy. Mnie frapuje sam fakt wprowadzania zmian i ich celowość.

To, że one następowały, następują i następować będą, jest tak zwaną oczywistą oczywistością. Przez ponad tysiąc lat nie było celibatu. Dziś jest, a niedługo może znów zostać zniesiony. Za życia naszych dziadków odprawiało się msze po łacinie i tyłem do wiernych. Na przestrzeni wieków odbywały się rozliczne synody, sobory, papieże się nawzajem wyklinali, modyfikowano treść modlitw, ogłaszano dogmaty i rewidowano stanowisko w kwestii zbawienia dla dzieci, które umarły, zanim zdążono je ochrzcić. W ostatnich kilkudziesięciu latach dokonała się korekta - czy może raczej doprecyzowanie - poglądu na pośmiertny los samobójców. Jan Paweł II dodał nowe tajemnice do niezmienianego od stuleci różańca. I tak dalej.

Wspominam o tym wszystkim, żeby zasygnalizować, że wbrew temu, co czasem nieroztropnie chlapią niektórzy mieniący się ortodoksyjnymi katolikami, stałość nie należy do kardynalnych cech Kościoła. Niewykluczone, że gdyby wyznawca Chrystusa z pierwszych wieków przeniósł się w czasie nawet nie o dwa tysiące lat, lecz choćby o dwieście, mógłby mieć poważne kłopoty z zaakceptowaniem tego, co by zastał. Tak wynoszona przez niektórych na piedestały Tradycja nie oznacza przecież kurczowego trzymania się takich bądź innych rozwiązań, które czasem niestety okazują się po prostu archaiczne.

Jezus, powołując Kościół, nie dał apostołom żadnych szczegółowych wytycznych odnośnie stroju, jaki mają nosić, tego, czy mają się żenić, czy nie, albo jaki mają mieć stosunek do takich czy innych spraw. On zostawił jedynie przykład z własnego życia i nauczanie. Całą resztę dopracowali już ludzie, kierując się, lepiej lub gorzej, owymi drogowskazami. Nie neguję, że często w tym błądzili, ani że wiele tąpnięć w Kościele - również i takich, które wytyczyły jego obecny kształt, uważany chyba przez niektórych za odwieczny - wynikało bardziej z ludzkiej pychy niż z zrozumienia przesłania Chrystusa. Ale to dobrze, bo to oznacza, że potraktował nas po partnersku, a nie jak sieroty, które trzeba prowadzić za rączkę.

No ale skoro tak jest, to jak odróżnić zmiany pozytywne, pożądane, a nawet konieczne, od tych złych, zgubnych i destrukcyjnych? Otóż moim skromnym zdaniem istnieje na to kilka sposobów. Najbardziej oczywisty to po prostu śledzenie owoców zmian, ich bliskich i dalekosiężnych, rozciągniętych na lata skutków. Nie będę tutaj wskazywał na konkrety - każdy niech podstawi sobie, co chce. Inny - trochę trudniejszy, ale według mnie bardziej adekwatny do tego, co dzieje się wokół Kościoła dziś - to zadać sobie pytanie nie tyle o naturę samych zmian, co o intencje tych, którzy je postulują. I tu zaczyna się jazda.

Porównałbym to do popularnych ostatnio feminatywów. Język ewoluuje - to fakt, nikt nie zaprzeczy. Co więcej, słowa same w sobie są neutralne - to przecież tylko zbitki liter lub dźwięków. Jednak o ile przemiany językowe zazwyczaj odbywają się naturalnie, nie do końca zauważalnie, o tyle w wypadku natrętnego nadawania wszystkiemu żeńskich końcówek chodzi raczej o ręczne wymuszanie zmian w rzeczywistości pod dyktando równościowych fiksacji lewicowców. I tak jest też, jak przypuszczam, z postulatami reform w Kościele. Nie wynikają one z dogłębnego otwarcia się na ducha Ewangelii czy odczytania jej w kontekście współczesności, lecz z chęci zrobienia dobrze paru wpływowym grupom.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład kapłaństwa dla kobiet. Tradycjonalista stwierdzi, że nie wolno, bo Jezus nie zaprosił kobiet na ostatnią wieczerze. Progresista odpowie mu, że to arbitralny i nielogiczny osąd, po czym oczywiście wysunie argument, że jak równość, to równość wszędzie. A my już od razu wiemy, o co tak naprawdę chodzi - nie o żadne dowartościowanie kogokolwiek, tylko o dogodzenie feministkom. To samo z udzielaniem homo-ślubów, akceptacją dla zabijania nienarodzonych dzieci czy każdą inną rzeczą, której przewartościowanie próbuje się dzisiaj na Kościele wymusić prośbą lub groźbą. Naprawdę wierzycie, że chodzi w tym o Ewangelię? Bo ja sądzę, że wątpię.

Paradoksalnie można to potraktować jak przewrotny komplement pod adresem Kościoła. Tak wielka presja na niego sugeruje, że wbrew temu, co usiłuje nam się wciskać, jego głos wciąż sporo znaczy na tym strasznym zepsutym Zachodzie. Z jednej strony może to być nic innego jak przejaw dzisiejszego miękkiego demoliberalnego totalitaryzmu, który chce mieć absolutnie wszystko pod kontrolą. Lecz z drugiej, skoro różni tzw. myślący inaczej tak strasznie potrzebują przeciągnąć Kościół na swoją stronę, żeby poczuć się lepiej, to może gdzieś w głębi czują, że krążą po manowcach. Może nawet mają jakieś sumienie, które starają się w ten sposób zagłuszyć.

Za taką interpretacją przemawia choćby fakt, że większość oczekiwań wobec Kościoła w jakiś sposób oscyluje wokół szóstego przykazania. A nawet jeśli bezpośrednio się do niego nie odnosi, to mieści się w nim w tym sensie, że de facto sprowadza się do negacji klarownego podziału na dobro i zło. Co też jest dość zrozumiałe - kiedy wszyscy wokół są trochę dobrzy, a trochę źli, trochę szlachetni, a trochę występni, my, z naszymi własnymi grzechami, czujemy się swobodniej. Czy nie dlatego niepijący mają w towarzystwie przerąbane? Prędzej czy później zawsze ktoś zaczyna ich nakłaniać, żeby nie zgrywali świętoszków i też sobie golnęli. Stary, nie łam się: dwa szybkie i znów będziemy przyjaciółmi.

Czyli wracając do tytułowego pytania, można podsumować, że w ostatecznym rozrachunku wszystko zależy od tego, czy zmiany wynikają z ducha Ewangelii, czy też z całkiem odwrotnego ducha - ducha Tego Świata. I mam z tym niestety poważny ból czterech liter, bo coraz częściej odnoszę wrażenie, że króluje druga opcja. Szkoda. Gdyby zależało mi na kierowaniu się w kwestiach ostatecznych ziemską logiką, przepisałbym się do któregoś z bardziej liberalnych wyznań protestanckich albo włączył sobie TVN. Po MOIM Kościele oczekiwałbym chyba jednak czegoś innego.

Marcin Królik


 

Polecane
Emerytury
Stażowe