[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Izrael walczy o życie
Liczne demonstracje przelewają się w europejskich miastach, ale również w Ameryce Północnej, Australii i Nowej Zelandii, nie wspominając już o światach islamu. Od Sidney przez Los Angeles i Nowy Jork do Londynu i innych europejskich miast słychać skandowane nie tylko „Free Palestine”, czyli „Wolna Palestyna”, ale również mniej wybredne hasła, na przykład „Hamas, Hamas, Jews to the gas!”, czyli „Hamas, Hamas, Żydzi do gazu!”. Notabene hasło to już od dawna rozbrzmiewa na holenderskich stadionach piłki nożnej. Zwykle jest skierowane do Ajaxu Amsterdam, bo drużyna ta przed wojną była związana z żydowskim klubem piłkarskim Maccabi. Do tego dochodzą wrogie antyżydowskie akty na wyższych uczelniach, szczególnie na amerykańskich uniwersytetach. Demonstracje i skandowanie wrogich haseł przeplatają się ze zrywaniem proizraelskich plakatów (a w tym zdjęć z porwanymi żydowskimi zakładnikami). Dochodzi nawet do przepychanek czy prób zastraszania studentów żydowskich.
Antysemityzm na amerykańskich uczelniach
Czołowe uczelnie, takie jak Harvard i Columbia, dozwalają studenckim organizacjom lewackim i innym popierającym Palestynę na szeroko zakrojoną działalność. Wylał się rynsztok antyżydowskich pogróżek, dochodzi do rękoczynów. Kursują antyizraelskie petycje, mamy proislamistyczny festiwal. W tym sensie radykalna antyżydowska działalność na amerykańskich uniwersytetach wpisuje się w scenariusz ataków na cywilizację zachodnią. Jak zawsze, lewacką ofensywę napędzają tzw. krytyczna teoria rasowa (critical race theory), przebudzenie (wokeness), postkolonializm (postcolonialism) i temu podobne radykalne ideologie. Charakterystyczne jest szczególnie nienawistne zachowanie rewolucyjnych organizacji mniejszościowych, takich jak zinfiltrowane przez rasistowskich marksistów Black Lives Matter (Czarne Życie się Liczy). A inne życia się nie liczą? Na przykład żydowskich zakładników?
W rezultacie niektórzy dobroczyńcy ostrzegają, że wycofają się z podarunków na rzecz takich uczelni, które tolerują nietolerancyjne lewactwo. Jest to chyba jedno z niewielu pozytywnych zjawisk, które w ostatnich czasach ujawniło się na amerykańskich uczelniach. Niektórzy idą dalej. Po niewybrednych atakach na Żydów kilka prominentnych firm prawniczych ostrzegło, że antysemitów i anty-Izraelczyków nie będzie przyjmować do pracy. Proszę wyobrazić sobie: ukończenie Harvardu czy innych szkół Ligi Bluszczowej zwykle gwarantuje dostęp do szczytu finansowej piramidy USA. A tutaj następuje załamanie kariery na samym jej początku. Za antysemityzm. Lewacy są wściekli. Chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Dokopać Żydom i czerpać pieniądze od firm, które często mają żydowskich partnerów i właścicieli. Teraz podwójna moralność się kończy.
Studenci żydowscy rewidują swoje postępowe poglądy
Kolejne nowe zjawisko dotyczy pewnych studentów żydowskich zaczynających rewidować swoje postępowe poglądy. Wspierając rozmaite lewackie fanaberie, sami pomogli wyhodować bestie, które teraz zwróciły się przeciwko nim jako Żydom. Postępowcom, w tym żydowskim postępowcom, nic takiego nie mieści się w głowie. A przecież jest to absolutnie zgodne z logiką rewolucji. Fanatycy rewolucyjni zawsze zwracają się przeciwko swoim liberalnym i postępowym dobroczyńcom i ich wyrzynają. Tak było przecież pod koniec XVIII w. podczas rewolucji we Francji, gdy arystokratyczni protektorzy radykałów zostali zagnani do gilotyny. I to samo nastąpiło, gdy liberalni tzw. milionerzy o społecznej wrażliwości poszli pod ścianę, ginąc pod kulami bolszewików i innych podobnych im potworów. To samo przecież dzieje się w tej chwili w USA – choć jeszcze nie w sposób krwawy. Na razie mamy przedbiegi, przegląd tego, co stanie się z nami wszystkimi ze względu na głupotę liberałów, którzy niańczą i finansują lewaków.
Priorytetem jest zniszczyć Izrael
A w międzyczasie Izrael walczy. Postawił sobie za zadanie całkowite wyeliminowanie terrorystycznych przeciwników z islamistycznej organizacji Hamas – co można przetłumaczyć z arabskiego jako „fanatycy wiary”.
Pod izraelskim ostrzałem pada ich wielu. Przy okazji niestety giną palestyńscy cywile. To się nazywa collateral damage, czyli uboczne ofiary skutków wojny. Ale to żniwo śmierci właśnie powoduje przede wszystkim, że Izrael traci poparcie tzw. światowej opinii publicznej. Rozlegają się protesty, że morduje niewinnych. Trzeba pamiętać, że Hamas wyrył sobie cały podziemny świat. Tunele ciągnące się kilometrami, a w nich arsenały, kwatery terrorystów, centra dowodzenia. One wszystkie ulokowane są pod szkołami, szpitalami i osiedlami mieszkaniowymi. W takich norach trzyma się też porwanych zakładników. Notabene, oglądając ten podziemny labirynt, człowiek dziwi się, ile to wszystko kosztowało – to chyba idzie w miliardy. A nie lepiej było za te miliardy stawiać szkoły, szpitale czy osiedla dla Palestyńczyków w Gazie? Oczywiście, że nie. Dobro ludu palestyńskiego jest dla terrorystów wtórne. To nie jest priorytet. Priorytetem jest zniszczyć Izrael. I zaprowadzić islamistyczną dyktaturę.
Swoją drogą taki jest wybór: dyktatura islamistyczna albo izraelska okupacja. I pamiętajmy, że Hamas dostał się do władzy w Gazie w sposób demokratyczny. Tamtejsi Palestyńczycy głosowali na Hamas, więc był to wybór większości. Stąd mniejsza, niż można by mieć nadzieję, wrażliwość Izraelczyków. Stąd wola całkowitego zniszczenia Hamasu. Mamy do czynienia z wielką bitwą miejską. Armia Izraela ma małe pole do manewru. Przewaga technologiczna się liczy, ale nie przesadzajmy. Czołgi i inny sprzęt ciężki ma ograniczoną użyteczność w miastach. Mamy do czynienia z walkami ulicznymi, z penetracją tuneli, z walką wręcz. Na razie islamiści przeszli do defensywy. Ukrywają się wśród ludzi (a właściwie pod infrastrukturą cywilną). Stąd Izrael wybrał bombardowanie i atakowanie takich celów. Hamas się cieszy. Im więcej ofiar wśród cywili, tym lepiej dla propagandy islamistycznej. Tym bardziej Izrael wygląda na agresora. Tym bardziej traci moralną legitymację swojej ofensywy. Im więcej palestyńskich ofiar, tym bardziej zradykalizowani stają się ci, którzy przeżyli. Jest to stara sztuczka kominternowska. Sowieci z Czeka, NKWD, a potem KGB uczyli, jak atakować siły rządowe (swojskie czy okupacyjne) w taki sposób, aby prowokować rządową zemstę, terror i rzezie ludności cywilnej. To radykalizowało ludność, wzmacniało wolę do walki. Szczególnie że głównymi ofiarami zwykle były kobiety, dzieci i starcy.
Mężczyźni, szczególnie młodzi, po prostu uciekali, radykalizowali się i stawali się wtedy wspaniałym materiałem na rewolucjonistów. Dołączali do komunistów, którzy przecież byli sprawcami ich tragedii. To przez czerwonych okupant mordował ich rodziny. Tak było wszędzie, a szczególnie w Jugosławii i Chinach. Komunie nie udał się ten manewr tylko w Polsce, kontratakowały bowiem Armia Krajowa, Narodowe Siły Zbrojne, Uderzeniowe Bataliony Kadrowe oraz inne organizacje niepodległościowe. Kontratakowały, niszczyły komunistycznych terrorystów czy sowieckich „turystów”, aby bronić polskiej ludności cywilnej. Palestyńczyków nie ma kto bronić przed Hamasem. A Izrael nie ma zamiaru cofnąć się, aż go nie zniszczy. Dlaczego? Gdyby Izrael się potknął chociaż raz, to jego arabscy, muzułmańscy sąsiedzi podetną mu gardło. Całkiem dosłownie, to będzie koniec Izraela. Tylko raz. I wystarczy. Arabowie – bez względu na to, ile razy będą pobici przez Żydów – zawsze się podniosą. I mogą próbować kolejny raz. Izraelczykom musi wyjść za każdym razem. Nie ma miejsca na żaden błąd. To nie jest wymówka, tylko kontekst pokazujący, a nie usprawiedliwiający, jak Izrael prowadzi swoją politykę wewnętrzną i zewnętrzną. Wiele o tym napisano, ja też, i to w „Tygodniku Solidarność”, ale warto kilka podstawowych rzeczy powtórzyć, szczególnie w świetle ataku terrorystycznego z 7 października.
„From the river to the sea, Palestine will be free”
7 października to izraelski 11 września, w tym dniu islamiści z organizacji Al-Kaida (Baza) zaatakowali USA (Nowy Jork i Waszyngton). Zarówno w Ameryce, jak i w Izraelu atak islamistów był całkowitym zaskoczeniem.
Terroryści z Hamasu zdecydowali się uderzyć – tak jak ich poprzednicy 6 października 1973 r. – podczas świąt żydowskich. Wtedy to był Jom Kipur (Dzień Sądny bądź Dzień Pokuty); a teraz Sukkot (Święto Namiotów, czyli tzw. Kuczki). Kuczki to święto ruchome, kończy cykl świąt judaistycznych zaczynających się od Rosz Haszana, czyli nowego roku żydowskiego, bądź Święto Trąbek. Nawiasem mówiąc, Arabowie, czyli muzułmanie, zrozumieli, że warto poznać kulturę wroga, aby wyzyskać tę wiedzę w poszukiwaniu punktu wrażliwego, a w tym wypadku najlepszej chwili do ataku. Stąd hamasowcy przekroczyli granice Izraela bez wielkich przeszkód. Wdarli się kolumnami samochodów, wmaszerowali na piechotę przez rozmaite zapory i bariery, wysadzili desanty na plaży, a nawet spenetrowali żydowskie państwo na paralotniach. I zaczęli rżnąć, gwałcić, rabować i porywać. Palili ludzi żywcem w samochodach i domach, obcinali głowy, rozstrzeliwali. W większości wypadków zabijali bezbronnych cywilów, choćby na koncercie muzyki.
„From the river to the sea, Palestine will be free”, czyli „od rzeki do morza Palestyna będzie wolna”. A gdzie wtedy znajdą się Żydzi? W morzu? Nikt z wrogów Izraela nie zakłada, że jest miejsce dla państwa żydowskiego i jego obywateli. No to Izraelczycy będą się bić, oczywiście oprócz żydowskich lewaków, którzy chcieliby Izrael zlikwidować. Na placu boju coraz częściej zostają żydowscy endecy. Nazywam ich narodowymi judaistami, coraz częściej wlewają oni bowiem religijną treść w większości laicki syjonizm. Oni nie poddadzą się, a jednym z filarów ich filozofii oporu jest Masada i powstanie Szymona Bar Kochby. Do ostatniej kropli krwi. Jeśli nie dziwimy się Ukraińcom, że wciąż chcą walczyć, to dlaczego dziwić się Żydom?
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 15 listopada 2023 r.