Rafał Woś: Kto będzie pilnował „praworządnych”?

Po wyborach nasza demokracja wkracza na zupełnie nowe, nieznane i niebezpieczne terytoria. Czy samozwańczy demokraci będą umieli uszanować reguły demokracji, które ograniczą ich wszechmoc. Czy też wyrzucą je do kosza w przekonaniu, że ich one przecież nie obowiązują.
Sejm RP
Sejm RP / fot. M. Żegliński

Pierwsze powiedzenie nowego parlamentu. Wybór wicemarszałków. Nowa antypisowska większość postanawia wykorzystać okazję i pokazać nowej opozycji, „kto tutaj teraz rządzi”. Marszałek Sejmu poprzedniej kadencji Elżbieta Witek nie uzyskuje większości potrzebnej, by zostać wicemarszałkiem nowego parlamentu. Nieco później taki sam los spotyka kandydata PiS na wicemarszałka Senatu Marka Pęka.

„Chcemy, żeby nauczyli się demokracji”

Oczywiście zaraz zaczyna się publicystyczna kazuistyka. Sprzyjający antypisowcom komentariat przywołuje przypadek z roku 2005, gdy PiS głosowało przeciw kandydaturze Stefana Niesiołowskiego zgłoszonego przez PO do Prezydium Sejmu. Albo na rok 2015 roku, gdy we władzach Sejmu zabrakło miejsca dla przedstawiciela PSL. Inni dowodzą, że nie ma czegoś takiego, jak „prawo” klubu parlamentarnego do wyboru wskazanego przez nich marszałka. Większość może się na niego zgodzić, ale przecież wcale nie musi. Na to pojawiają się oczywiście kontrargumenty. Na przykład głoszące, że odmawiając PiS-owi (największemu klubowi w Sejmie, na którego posłów głosowało 7,6 miliona Polek i Polaków) prawa do swobodnego wskazania wicemarszałka, nowa władza osuwa się w tyranię. Albo że to łamanie dobrych obyczajów – obyczajów obecnych także w dwóch poprzednich kadencjach Sejmu, gdy PiS posiadało samodzielną większość, a jednak nie kwestionowało prawa PO do swobodnego wyznaczania jej przedstawiciela we władzach parlamentu. „Słychać wycie? Znakomicie!” – odpowiadają na to antypisowcy z nieskrywaną specjalnie satysfakcją, że oto udało im się wreszcie zemścić na prawicy za lata prawdziwych lub urojonych poniżeń doświadczonych w czasach zasiadania w opozycji. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. I w samym parlamencie, i na wielu innych polach rządzenia państwem. Na radarze jest już zapowiedź odwrócenia wyroków Trybunału Konstytucyjnego albo czyszczenia mediów publicznych przez nową władzę z pominięciem normalnego procesu legislacyjnego.

Sprawa jest oczywiście dalece poważniejsza niż spór o tego czy innego kandydata na marszałka. Chyba najlepiej stanowisko nowej parlamentarnej większości wyraził Włodzimierz Czarzasty, mówiąc, że „miejsce dla PiS-u w Prezydium Sejmu jest. Ale niech zgłosi kogoś, kto WEDŁUG NAS spełnia standardy demokratyczne”. Lider Lewicy oddał tu (trochę mimochodem) głębszy sposób myślenia obecny w głowach przywódców bloku antypisowskiego. Jest to myślenie zakładające, że „my, demokraci” mamy pełne prawo do oceniania, kto spełnia demokratyczne standardy, a kto ich nie spełnia. To było nieuchronne. Anty-PiS tak długo i głośno powtarzał sobie „my dobro – oni zło”, „my jasność – oni ciemność” i „my, demokraci – oni, autokraci”, że sam w ten swój slogan szczerze uwierzył. Przebywanie przez lata we własnej bezpiecznej otulinie komentatorskiej bańki, z której uprzednio usunięto (lub zastraszono) wszystkich inaczej myślących „symetrystów”, zrobiło swoje. Wyszło z tego trącące parareligijnym fundamentalizmem przekonanie o naturalnej moralnej wyższości anty-PiS nad PiS. W myśl tej zasady anty-PiS ma więc pełne prawo pouczać swoich rywali w kwestii demokracji czy praworządności. Jak to powiedział – także w ostatnich dniach – Grzegorz Schetyna: „Chcemy, żeby się nauczyli demokracji”. „Oni”, czyli pisiory. W domyśle: bo my antypisowcy jesteśmy tejże demokracji profesorami. A tamci to nieokrzesani barbarzyńcy, których trzeba dopiero ucywilizować. Jeśli trzeba, to ogniem i mieczem. Na jakiej podstawie – poza własnym rzecz jasna przekonaniem – ludzie z Platformy Obywatelskiej, Trzeciej Drogi czy Lewicy tak twierdzą? Czy uprawnia ich do takiego myślenia werdykt wyborców? Oczywiście, że nie. Sklecenie przez nich egzotycznej wielopartyjnej większości jest niewątpliwym sukcesem Donalda Tuska i spółki. Ale żadną miara nie wyłącza przecież demokratycznego mandatu PiS-u, na który głosowało znacznie więcej wyborców niż na którykolwiek z elementów tussowej układanki. Problem oczywiście w tym, że antypisowcy takiego rozumowania nie dopuszczają. Nie znajdziemy również zbyt wielu jego śladów w publicystyce antypisowskiego komentariatu. Tam dominuje przekonanie, że – jak to powiadał kiedyś Marcin Wolski – „wygrała ta partia i mordą w kubeł”. Napędzana oczywiście przekonaniem o własnej słuszności, „bo przecież PiS robiło tak samo”. A my, antypisowcy, musimy po nich posprzątać.

Wczoraj „prawa mniejszości”, dziś „wola suwerena”

Wszystko to sprawia, że już dziś – choć od wyborów minęło zaledwie kilka tygodni, a antypisowcy jeszcze nawet nie wzięli rządu – widać dwa stojące przed nami problemy. Pierwszy polega na starym jak sama demokracja pytaniu o to, czy większość może w demokracji wszystko. „Prawa mniejszości”, „bezpieczniki”, „checks and balances” – to były słowa-klucze otwierające i zamykające w minionych ośmiu latach niemal każdą publicystyczna dyskusję w Polsce, zwłaszcza w mediach antypisowskich od „Gazety Wyborczej” po „Onet” i od TOK FM po TVN24. Wykorzystując swoją przewagę w sferze symbolicznej, anty-PiS grał tym przekonaniem aż do wyborów. Stale podsycając przy jego pomocy atmosferę paniki moralnej. Było to najnowsze wcielenie znanej dobrze z bardziej zamierzchłych czasów III RP tzw. pedagogiki wstydu. Teraz występującej pod postacią przekonania, że w Polsce źle się dzieje i nawet autentyczni beneficjenci rozmaitych PiS-owskich polityk publicznych powinni czuć się w PiS-owskiej Polsce źle i nieswojo. Mają czuć, że to wszystko jest „niemoralne”, „ohydne” i „haniebne”. A PiS należy jak najszybciej odwołać, by na nowym ładzie społecznym swoją pieczęć mogły przystawić prawdziwe (bo demokratyczne) elity. Za granicą ten sam argument ułatwiał stawianie Polski do kąta, jej izolowanie i zmuszanie do odpowiednich zachowań. Tak było aż do 15 października 2023 roku.

A potem trach! Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wczorajsi zatroskani o „prawa mniejszości” i obrońcy „demokratycznych reguł gry” przedzierzgnęli się w piewców „woli większości”. Ci sami, którzy jeszcze wczoraj na sam dźwięk hasła „suweren zdecydował” puszczali się poręczy, odlatując w kierunku najdzikszych porównań Polski PiS z III Rzeszą albo bolszewicką Rosją, teraz zostali rzecznikami przekonania, że „wola narodu jest rzeczą świętą”. Problem oczywiście nie w samej przemianie. Niepokojące jest raczej to, że ta niesamowita przemiana naszej dawnej opozycji pozwala mieć bardzo poważne wątpliwości co do szczerego przywiązania „demokratów” do samych ideałów demokracji. Patrząc na to, co się dzieje, wygląda raczej na to, że demokracja została wzięta przez nich na sztandary ot tak, bez większej refleksji i tylko po to, by dowalić politycznemu przeciwnikowi. A to niestety nie wróży nam niczego dobrego na nadchodzące miesiące i lata. Nie można bowiem budować przesadnie wielkich nadziei na to, że demokraci uszanują reguły demokracji również wtedy, gdy zaczną one uwierać ich samych. Prędzej stanie się odwrotnie. Nastąpi odrzucenie tychże reguł, bo przecież „bezpieczniki” i „prawa mniejszości” mają sens tylko wówczas, gdy sami możemy z nich skorzystać. A jeśli nie są nam już potrzebne, to… tym gorzej dla „bezpieczników”. W anglosaskiej literaturze politologicznej takie zjawisko jest dobrze opisane i nazywa się je „odkopywaniem drabiny”. Po angielsku „kicking away the ladder”. W średniowieczu szturm na zamek polegał – jak wiadomo – na wspięciu się po drabinach na mury i wycięciu w pień obrońców fortecy. Po takiej zwycięskiej operacji drabiny – jakże użyteczne w czasie szturmu – odkopywano w dół, żeby się tam połamały. I żeby kolejni pretendenci do zdobycia zamku nie mogli już wejść na mury tą samą drogą, która doprowadziła do sukcesu jego obecnych panów. Zjawisko to powtarza się – jakże często – we współczesnym życiu politycznym. Widać je wtedy, gdy natychmiast po zdobyciu władzy przystępuje się do niszczenia dróg oraz instytucji, które kogoś do władzy wyniosły. Właśnie po to, by z tej samej drogi nie mogli skorzystać kolejni. Dla demokracji jest to bardzo niedobry moment.

Czas Świętoszka

Jest jeszcze drugi problem. Polega on na pewnej retoryce, do której chyba już powinniśmy się powoli przyzwyczajać. Oto nowy marszałek Sejmu Szymon Hołownia zaczyna swoją karierę od płomiennych deklaracji o „przywróceniu praworządności”. Dzieje się to dokładnie w tym samym momencie, gdy nowa większość w praktyce zachowuje się w sposób z regułami demokracji dokładnie sprzeczny i odmawia największej partii w parlamencie prawa do swobodnego wyboru marszałków. Złotousty Hołownia mówi o potrzebie zgody i szacunku, podczas gdy jego formacja przy pierwszej nadarzającej się okazji, mając do wyboru kooperację albo zemstę, wybiera zemstę. Pytanie, czy jest to tylko pierwszy odruch odreagowania długich ośmiu lat niekomfortowej opozycyjności? Czy może długofalowa strategia? Jeśli to pierwsze, to pal licho. Ale jeśli to drugie, to mamy przed polską demokracją naprawdę nieciekawe widoki. Bo to by znaczyło, że najbliższe lata to będzie – parafrazując Moliera – jakiś perwersyjny „czas Świętoszka”. Okres totalnego rozjazdu słów z czynami, odwracania znaczeń podstawowych pojęć i tyranii (tak, niestety tyranii) robionej z fałszywym uśmiechem na ustach. Wywracanie demokracji upudrowane w pozory jej przywracania.

Dla naszej polskiej demokracji to są zupełnie nowe, nieznane wcześniej terytoria. W latach 2015–2023 było przecież zupełnie inaczej. W Polsce rządziła wtedy Zjednoczona Prawica, która była z zasady na wiecznym cenzurowanym. Czy i na ile PiS niszczyło „praworządność”, pozostaje kwestią do osobnej dyskusji. Tu jednak ważne jest coś innego. Nawet gdyby przyjąć, że PiS-owcy przekraczali granice „demokratycznych reguł”, to zauważmy, że nie odbywało się to niezauważone. Odwrotnie. Jeszcze zanim partia Jarosława Kaczyńskiego zdążyła cokolwiek zrobić, to jej przeciwnicy już dawno ogłosili ją „formacją antydemokratyczną”.

Z jednej strony grillowały ją media głównego nurtu życzące partii Kaczyńskiego jak najgorzej i tylko czyhające na każdy – choćby najdrobniejszy – sygnał potwierdzający ich własną tezę o autorytarnym zwrocie w polskiej polityce. Drugim ważnym graczem była Komisja Europejska i generalnie cała zachodnia liberalna opinia publiczna. Oni też patrzyli na poczynania PiS-u przez szkło powiększające olbrzymiej mocy. I nie wahali się używać wobec rządu w Warszawie przeróżnych (twardych i miękkich) sankcji, również do regulowania własnych otwartych rachunków z hardą i niesubordynowaną Polską.

Pokusa nadużycia

Teraz jednak władzę przejmują ci, który sami siebie nazywają demokratami. A na dodatek cieszą się pełnym zaufaniem liberalnego komentariatu w Polsce oraz panujących wciąż w UE liberalnych elit. Doprawdy trudno sobie wyobrazić, że Ursula von der Leyen wezwie teraz na dywanik Donalda Tuska za to, że ten zbyt ochoczo mści się na PiS-owcach. Albo że niemiecki „Die Zeit” z równym zapałem co kiedyś na pogłoski o naruszaniu praw mniejszości oburzy się teraz na cofanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. W praktyce przyjęta zostanie więc zasada, że skoro Tusk, Hołownia i Czarzasty powiedzieli, że są demokratami, to znaczy, że są demokratami i nie trzeba ich na tym polu dalej pilnować. I tyle.

W literaturze ekonomicznej znane jest pojęcie tzw. moral hazard. Po polsku opisywane jako „pokusa nadużycia”. To sytuacja, w której mamy pewność, że nikt nie patrzy, z czego w bardzo wielu przypadkach rodzi się faktyczny występek. Coś podobnego może stać się w nadchodzących latach udziałem polskich „demokratów”. I dlatego – choć brzmi to jak paradoks – to dopiero ich rządy będą prawdziwym testem dla polskiej demokracji.

Tekst pochodzi z 47 (1817) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Znana polska piosenkarka w żałobie. Przekazała smutne wieści Wiadomości
Znana polska piosenkarka w żałobie. Przekazała smutne wieści

Małgorzata Ostrowska poinformowała o śmierci swojego męża, Jacka Gulczyńskiego. Artystka przekazała tę wiadomość w poruszającym wpisie na Instagramie. Kilka dni wcześniej opowiadała, że jej małżonek przebywa w poznańskim Hospicjum Palium.

Sezon grzewczy znowu zbiera żniwo. Strażacy apelują Wiadomości
Sezon grzewczy znowu zbiera żniwo. Strażacy apelują

Od 1 października do 5 grudnia strażacy odnotowali ponad 5 tys. pożarów w budynkach mieszkalnych, w wyniku których zmarły 82 osoby - przekazał w sobotę rzecznik prasowy komendanta głównego PSP st. bryg. Karol Kierzkowski. Strażacy apelują o stosowanie czujek dymu i czadu w domach.

Nowa strategia USA to przełom. Polska przed geopolitycznym testem tylko u nas
Nowa strategia USA to przełom. Polska przed geopolitycznym testem

Nowa strategia bezpieczeństwa USA to geopolityczny wstrząs, który zmienia układ sił na świecie. Waszyngton przenosi uwagę z Europy na Azję, a Polska dostaje wyraźny sygnał: możemy być ważnym elementem geopolitycznej układanki, ale czas samodzielnie zadbać o własne bezpieczeństwo.

Chaos na lotnisku w Wilnie. Rząd szykuje stan wyjątkowy Wiadomości
Chaos na lotnisku w Wilnie. Rząd szykuje stan wyjątkowy

Władze lotniska w Wilnie poinformowały w sobotę po południu o tymczasowym wstrzymaniu ruchu samolotów po wykryciu balonów przemytniczych nadlatujących z Białorusi. To kolejny taki incydent w ostatnich tygodniach.

Świąteczne zakupy w sieci. Policja radzi, na co uważać Wiadomości
Świąteczne zakupy w sieci. Policja radzi, na co uważać

Wraz z początkiem grudnia Polacy ruszyli na poszukiwania prezentów. Coraz więcej tych zakupów odbywa się w internecie, dlatego policja przypomina o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Wystarczy chwila nieuwagi, a możemy stracić pieniądze.

Nalot ABW na Profeto. Mec. Wąsowski: „Mój mandant dostał zawału serca” z ostatniej chwili
Nalot ABW na Profeto. Mec. Wąsowski: „Mój mandant dostał zawału serca”

Chodzi o pana Dariusza, dostawcę sprzętu do Fundacji Profeto, wobec którego ABW podjęło czynności bez udziału adwokata. W trakcie tych czynności pan Dariusz doznał zawału serca.

Wymagający konkurs w Wiśle. Jeden z biało-czerwonych uratował honor Wiadomości
Wymagający konkurs w Wiśle. Jeden z biało-czerwonych uratował honor

Sobotni konkurs Pucharu Świata w Wiśle ponownie okazał się trudny dla reprezentacji Polski. Po piątkowych kwalifikacjach, w których odpadło aż pięciu naszych zawodników, w konkursie wystartowało tylko pięciu biało-czerwonych. Najlepszym z nich był Piotr Żyła, który zajął 14. miejsce - to jego najlepszy wynik w tym sezonie.

Leżałam na ziemi i płakałam. Szczere wyznanie uczestniczki TzG Wiadomości
"Leżałam na ziemi i płakałam". Szczere wyznanie uczestniczki "TzG"

Decyzja Agnieszki Kaczorowskiej o odejściu z „Tańca z gwiazdami” wywołała szerokie poruszenie wśród fanów programu. Choć informację przekazała w emocjonalnym wpisie na Instagramie, dopiero teraz opowiedziała, co naprawdę działo się w ostatnich miesiącach.

Mgła i mżawka przez cały weekend. IMGW ostrzega Wiadomości
Mgła i mżawka przez cały weekend. IMGW ostrzega

Przez weekend będzie pochmurnie, ze słabymi opadami deszczu lub mżawki, cały czas będą utrzymywać się mgły - poinformował PAP synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Michał Kowalczuk.

Saryusz-Wolski: Finansowanie naraz bezpieczeństwa i obrony oraz Zielonego Ładu jest niewykonalne z ostatniej chwili
Saryusz-Wolski: Finansowanie naraz bezpieczeństwa i obrony oraz Zielonego Ładu jest niewykonalne

Były eurodeputowany, a obecnie doradca Prezydenta RP ds. europejskich odniósł się w mediach społecznościowych do opublikowanej niedawno nowej amerykańskiej strategii bezpieczeństwa.

REKLAMA

Rafał Woś: Kto będzie pilnował „praworządnych”?

Po wyborach nasza demokracja wkracza na zupełnie nowe, nieznane i niebezpieczne terytoria. Czy samozwańczy demokraci będą umieli uszanować reguły demokracji, które ograniczą ich wszechmoc. Czy też wyrzucą je do kosza w przekonaniu, że ich one przecież nie obowiązują.
Sejm RP
Sejm RP / fot. M. Żegliński

Pierwsze powiedzenie nowego parlamentu. Wybór wicemarszałków. Nowa antypisowska większość postanawia wykorzystać okazję i pokazać nowej opozycji, „kto tutaj teraz rządzi”. Marszałek Sejmu poprzedniej kadencji Elżbieta Witek nie uzyskuje większości potrzebnej, by zostać wicemarszałkiem nowego parlamentu. Nieco później taki sam los spotyka kandydata PiS na wicemarszałka Senatu Marka Pęka.

„Chcemy, żeby nauczyli się demokracji”

Oczywiście zaraz zaczyna się publicystyczna kazuistyka. Sprzyjający antypisowcom komentariat przywołuje przypadek z roku 2005, gdy PiS głosowało przeciw kandydaturze Stefana Niesiołowskiego zgłoszonego przez PO do Prezydium Sejmu. Albo na rok 2015 roku, gdy we władzach Sejmu zabrakło miejsca dla przedstawiciela PSL. Inni dowodzą, że nie ma czegoś takiego, jak „prawo” klubu parlamentarnego do wyboru wskazanego przez nich marszałka. Większość może się na niego zgodzić, ale przecież wcale nie musi. Na to pojawiają się oczywiście kontrargumenty. Na przykład głoszące, że odmawiając PiS-owi (największemu klubowi w Sejmie, na którego posłów głosowało 7,6 miliona Polek i Polaków) prawa do swobodnego wskazania wicemarszałka, nowa władza osuwa się w tyranię. Albo że to łamanie dobrych obyczajów – obyczajów obecnych także w dwóch poprzednich kadencjach Sejmu, gdy PiS posiadało samodzielną większość, a jednak nie kwestionowało prawa PO do swobodnego wyznaczania jej przedstawiciela we władzach parlamentu. „Słychać wycie? Znakomicie!” – odpowiadają na to antypisowcy z nieskrywaną specjalnie satysfakcją, że oto udało im się wreszcie zemścić na prawicy za lata prawdziwych lub urojonych poniżeń doświadczonych w czasach zasiadania w opozycji. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. I w samym parlamencie, i na wielu innych polach rządzenia państwem. Na radarze jest już zapowiedź odwrócenia wyroków Trybunału Konstytucyjnego albo czyszczenia mediów publicznych przez nową władzę z pominięciem normalnego procesu legislacyjnego.

Sprawa jest oczywiście dalece poważniejsza niż spór o tego czy innego kandydata na marszałka. Chyba najlepiej stanowisko nowej parlamentarnej większości wyraził Włodzimierz Czarzasty, mówiąc, że „miejsce dla PiS-u w Prezydium Sejmu jest. Ale niech zgłosi kogoś, kto WEDŁUG NAS spełnia standardy demokratyczne”. Lider Lewicy oddał tu (trochę mimochodem) głębszy sposób myślenia obecny w głowach przywódców bloku antypisowskiego. Jest to myślenie zakładające, że „my, demokraci” mamy pełne prawo do oceniania, kto spełnia demokratyczne standardy, a kto ich nie spełnia. To było nieuchronne. Anty-PiS tak długo i głośno powtarzał sobie „my dobro – oni zło”, „my jasność – oni ciemność” i „my, demokraci – oni, autokraci”, że sam w ten swój slogan szczerze uwierzył. Przebywanie przez lata we własnej bezpiecznej otulinie komentatorskiej bańki, z której uprzednio usunięto (lub zastraszono) wszystkich inaczej myślących „symetrystów”, zrobiło swoje. Wyszło z tego trącące parareligijnym fundamentalizmem przekonanie o naturalnej moralnej wyższości anty-PiS nad PiS. W myśl tej zasady anty-PiS ma więc pełne prawo pouczać swoich rywali w kwestii demokracji czy praworządności. Jak to powiedział – także w ostatnich dniach – Grzegorz Schetyna: „Chcemy, żeby się nauczyli demokracji”. „Oni”, czyli pisiory. W domyśle: bo my antypisowcy jesteśmy tejże demokracji profesorami. A tamci to nieokrzesani barbarzyńcy, których trzeba dopiero ucywilizować. Jeśli trzeba, to ogniem i mieczem. Na jakiej podstawie – poza własnym rzecz jasna przekonaniem – ludzie z Platformy Obywatelskiej, Trzeciej Drogi czy Lewicy tak twierdzą? Czy uprawnia ich do takiego myślenia werdykt wyborców? Oczywiście, że nie. Sklecenie przez nich egzotycznej wielopartyjnej większości jest niewątpliwym sukcesem Donalda Tuska i spółki. Ale żadną miara nie wyłącza przecież demokratycznego mandatu PiS-u, na który głosowało znacznie więcej wyborców niż na którykolwiek z elementów tussowej układanki. Problem oczywiście w tym, że antypisowcy takiego rozumowania nie dopuszczają. Nie znajdziemy również zbyt wielu jego śladów w publicystyce antypisowskiego komentariatu. Tam dominuje przekonanie, że – jak to powiadał kiedyś Marcin Wolski – „wygrała ta partia i mordą w kubeł”. Napędzana oczywiście przekonaniem o własnej słuszności, „bo przecież PiS robiło tak samo”. A my, antypisowcy, musimy po nich posprzątać.

Wczoraj „prawa mniejszości”, dziś „wola suwerena”

Wszystko to sprawia, że już dziś – choć od wyborów minęło zaledwie kilka tygodni, a antypisowcy jeszcze nawet nie wzięli rządu – widać dwa stojące przed nami problemy. Pierwszy polega na starym jak sama demokracja pytaniu o to, czy większość może w demokracji wszystko. „Prawa mniejszości”, „bezpieczniki”, „checks and balances” – to były słowa-klucze otwierające i zamykające w minionych ośmiu latach niemal każdą publicystyczna dyskusję w Polsce, zwłaszcza w mediach antypisowskich od „Gazety Wyborczej” po „Onet” i od TOK FM po TVN24. Wykorzystując swoją przewagę w sferze symbolicznej, anty-PiS grał tym przekonaniem aż do wyborów. Stale podsycając przy jego pomocy atmosferę paniki moralnej. Było to najnowsze wcielenie znanej dobrze z bardziej zamierzchłych czasów III RP tzw. pedagogiki wstydu. Teraz występującej pod postacią przekonania, że w Polsce źle się dzieje i nawet autentyczni beneficjenci rozmaitych PiS-owskich polityk publicznych powinni czuć się w PiS-owskiej Polsce źle i nieswojo. Mają czuć, że to wszystko jest „niemoralne”, „ohydne” i „haniebne”. A PiS należy jak najszybciej odwołać, by na nowym ładzie społecznym swoją pieczęć mogły przystawić prawdziwe (bo demokratyczne) elity. Za granicą ten sam argument ułatwiał stawianie Polski do kąta, jej izolowanie i zmuszanie do odpowiednich zachowań. Tak było aż do 15 października 2023 roku.

A potem trach! Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wczorajsi zatroskani o „prawa mniejszości” i obrońcy „demokratycznych reguł gry” przedzierzgnęli się w piewców „woli większości”. Ci sami, którzy jeszcze wczoraj na sam dźwięk hasła „suweren zdecydował” puszczali się poręczy, odlatując w kierunku najdzikszych porównań Polski PiS z III Rzeszą albo bolszewicką Rosją, teraz zostali rzecznikami przekonania, że „wola narodu jest rzeczą świętą”. Problem oczywiście nie w samej przemianie. Niepokojące jest raczej to, że ta niesamowita przemiana naszej dawnej opozycji pozwala mieć bardzo poważne wątpliwości co do szczerego przywiązania „demokratów” do samych ideałów demokracji. Patrząc na to, co się dzieje, wygląda raczej na to, że demokracja została wzięta przez nich na sztandary ot tak, bez większej refleksji i tylko po to, by dowalić politycznemu przeciwnikowi. A to niestety nie wróży nam niczego dobrego na nadchodzące miesiące i lata. Nie można bowiem budować przesadnie wielkich nadziei na to, że demokraci uszanują reguły demokracji również wtedy, gdy zaczną one uwierać ich samych. Prędzej stanie się odwrotnie. Nastąpi odrzucenie tychże reguł, bo przecież „bezpieczniki” i „prawa mniejszości” mają sens tylko wówczas, gdy sami możemy z nich skorzystać. A jeśli nie są nam już potrzebne, to… tym gorzej dla „bezpieczników”. W anglosaskiej literaturze politologicznej takie zjawisko jest dobrze opisane i nazywa się je „odkopywaniem drabiny”. Po angielsku „kicking away the ladder”. W średniowieczu szturm na zamek polegał – jak wiadomo – na wspięciu się po drabinach na mury i wycięciu w pień obrońców fortecy. Po takiej zwycięskiej operacji drabiny – jakże użyteczne w czasie szturmu – odkopywano w dół, żeby się tam połamały. I żeby kolejni pretendenci do zdobycia zamku nie mogli już wejść na mury tą samą drogą, która doprowadziła do sukcesu jego obecnych panów. Zjawisko to powtarza się – jakże często – we współczesnym życiu politycznym. Widać je wtedy, gdy natychmiast po zdobyciu władzy przystępuje się do niszczenia dróg oraz instytucji, które kogoś do władzy wyniosły. Właśnie po to, by z tej samej drogi nie mogli skorzystać kolejni. Dla demokracji jest to bardzo niedobry moment.

Czas Świętoszka

Jest jeszcze drugi problem. Polega on na pewnej retoryce, do której chyba już powinniśmy się powoli przyzwyczajać. Oto nowy marszałek Sejmu Szymon Hołownia zaczyna swoją karierę od płomiennych deklaracji o „przywróceniu praworządności”. Dzieje się to dokładnie w tym samym momencie, gdy nowa większość w praktyce zachowuje się w sposób z regułami demokracji dokładnie sprzeczny i odmawia największej partii w parlamencie prawa do swobodnego wyboru marszałków. Złotousty Hołownia mówi o potrzebie zgody i szacunku, podczas gdy jego formacja przy pierwszej nadarzającej się okazji, mając do wyboru kooperację albo zemstę, wybiera zemstę. Pytanie, czy jest to tylko pierwszy odruch odreagowania długich ośmiu lat niekomfortowej opozycyjności? Czy może długofalowa strategia? Jeśli to pierwsze, to pal licho. Ale jeśli to drugie, to mamy przed polską demokracją naprawdę nieciekawe widoki. Bo to by znaczyło, że najbliższe lata to będzie – parafrazując Moliera – jakiś perwersyjny „czas Świętoszka”. Okres totalnego rozjazdu słów z czynami, odwracania znaczeń podstawowych pojęć i tyranii (tak, niestety tyranii) robionej z fałszywym uśmiechem na ustach. Wywracanie demokracji upudrowane w pozory jej przywracania.

Dla naszej polskiej demokracji to są zupełnie nowe, nieznane wcześniej terytoria. W latach 2015–2023 było przecież zupełnie inaczej. W Polsce rządziła wtedy Zjednoczona Prawica, która była z zasady na wiecznym cenzurowanym. Czy i na ile PiS niszczyło „praworządność”, pozostaje kwestią do osobnej dyskusji. Tu jednak ważne jest coś innego. Nawet gdyby przyjąć, że PiS-owcy przekraczali granice „demokratycznych reguł”, to zauważmy, że nie odbywało się to niezauważone. Odwrotnie. Jeszcze zanim partia Jarosława Kaczyńskiego zdążyła cokolwiek zrobić, to jej przeciwnicy już dawno ogłosili ją „formacją antydemokratyczną”.

Z jednej strony grillowały ją media głównego nurtu życzące partii Kaczyńskiego jak najgorzej i tylko czyhające na każdy – choćby najdrobniejszy – sygnał potwierdzający ich własną tezę o autorytarnym zwrocie w polskiej polityce. Drugim ważnym graczem była Komisja Europejska i generalnie cała zachodnia liberalna opinia publiczna. Oni też patrzyli na poczynania PiS-u przez szkło powiększające olbrzymiej mocy. I nie wahali się używać wobec rządu w Warszawie przeróżnych (twardych i miękkich) sankcji, również do regulowania własnych otwartych rachunków z hardą i niesubordynowaną Polską.

Pokusa nadużycia

Teraz jednak władzę przejmują ci, który sami siebie nazywają demokratami. A na dodatek cieszą się pełnym zaufaniem liberalnego komentariatu w Polsce oraz panujących wciąż w UE liberalnych elit. Doprawdy trudno sobie wyobrazić, że Ursula von der Leyen wezwie teraz na dywanik Donalda Tuska za to, że ten zbyt ochoczo mści się na PiS-owcach. Albo że niemiecki „Die Zeit” z równym zapałem co kiedyś na pogłoski o naruszaniu praw mniejszości oburzy się teraz na cofanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. W praktyce przyjęta zostanie więc zasada, że skoro Tusk, Hołownia i Czarzasty powiedzieli, że są demokratami, to znaczy, że są demokratami i nie trzeba ich na tym polu dalej pilnować. I tyle.

W literaturze ekonomicznej znane jest pojęcie tzw. moral hazard. Po polsku opisywane jako „pokusa nadużycia”. To sytuacja, w której mamy pewność, że nikt nie patrzy, z czego w bardzo wielu przypadkach rodzi się faktyczny występek. Coś podobnego może stać się w nadchodzących latach udziałem polskich „demokratów”. I dlatego – choć brzmi to jak paradoks – to dopiero ich rządy będą prawdziwym testem dla polskiej demokracji.

Tekst pochodzi z 47 (1817) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane