[Tylko u nas - cały wywiad] O.S.T.R.: "Hip-hop jest smakiem wolności"
– Nie jestem w stanie tobie tego powiedzieć. Pomysł narodził się w momencie, gdy po operacji lekarze powiedzieli mi, że nie będę miał szansy grać koncertów. Zacząłem pisać książkę z przeświadczeniem, że prawdopodobnie będzie to moje zajęcie w przyszłości, bo będę się musiał pożegnać z muzyką i nie będę mógł rapować. Po rekonstrukcji płuca musiałem uczyć się od początku rytmu oddychania, zwłaszcza wypowiadania dłuższych zdań.
– W trakcie koncertu w Bielsku-Białej pękło Ci prawe płuco. Na szczęście operacja rekonstrukcji organu udała się i możemy ze sobą rozmawiać. Jak wygląda obecnie Twoje życie po śmierci?
– Zwrot o 180 stopni. Staram się dbać o zdrowie. Z większą uwagą dbam o rodzinę niż wcześniej. Muzyka zeszła na dalszy plan. Na pierwszym planie jest moja rodzina. Uporządkowałem swoje życie. Muzyka powstawała praktycznie codziennie u mnie w domu. Wstawałem, szedłem do studia i siedziałem w studiu do oporu. Potem padałem w studiu na podłodze. Urywał mi się film ze zmęczenia. Budziłem się o godzinie 12 i kontynuowałem pracę w studiu. Kiedyś w mojej muzyce nie było czasu na życie. Dzisiaj przede wszystkim żyję i doceniam, że mogę robić muzykę, ale rozsądnie dawkuję czas na jej tworzenie.
– Autobiografia powstała równie szybko jak Twoje płyty.
– Moje płyty nie powstają szybko. Ich nagrywanie jest szybkie. Staram się być zawsze przygotowany do nagrań. Nie chcę marnować czasu. Ostatnio sam siebie nagrywam w domowym studiu. Nie tracę czasu na rzeźbienie w gównie. Płyta to nie jest proces pisania, ale również proces myślowy. Ten proces myślowy trwa od momentu wydania płyty. Wydaję płytę i zaczynam już myśleć o nowej płycie. Kocham to robić. Robię to, bo sprawia mi to olbrzymią przyjemność. Mnie nie rajcuje słuchanie własnych rzeczy, mnie rajcuje robienie tych rzeczy. Muzykę trzeba robić.
– „Brzydki, zły i szczery” może być dobrym początkiem do rozpoczęcia przygody z hip-hopem?
– Nie zastanawiałem się nad tym. Robiłem to z pasji, tak jak wszystko w moim życiu. Nigdy nie byłem za dobrym uczniem. Edukacja nie była moją dobrą stroną. Lubiłem czytać te rzeczy, które mnie interesowały, a nie te, które musiałem. Uczyłem się mimowolnie przez zabawę. Hip-hop uczy i bawi (śmiech). Gdy pisałem autobiografię, nie myślałem o tym, czy może ona nieść ze sobą wartość dydaktyczną. Media obecnie rzuciły się na hip-hop. Zwłaszcza na jego komercyjną stronę, którą ja nazywam popem, a nie hip-hopem. Dzieciaki są osaczone tą kulturą. Dzisiaj nie jesteś w stanie wskazać palcem, kto jest hiphopowcem, to się wymieszało. Obecnie liczą się marki, a nie styl.
– Jak usłyszałeś pierwsze dźwięki muzyki, od razu się w niej zakochałeś. Zanim muzyka pojawiła się w Twoim życiu, był jakiś plan B?
– Zostałem skutecznie pozbawiony – przez moich kochanych rodziców – planu B. To nie ja wybrałem drogę: muzyka. Rodzice wybrali ją za mnie. Nie mówię tu o hip-hopie. Zostałem posłany do klasy skrzypiec do szkoły muzycznej. Jak dostałem pierwsze skrzypce, mając kilka lat, traktowałem je jako formę zabawy. Podobało mi się to w jakiś sposób. Z drugiej strony nienawidziłem grać, ponieważ zabierało mi to czas, który mógłbym spędzić na zabawie z kolegami, a jak masz 4-5 lat, to myślisz, żeby się bawić, a nie ćwiczyć 2 godziny dziennie na skrzypcach. Moi rodzice wybrali mi zawód, a później na zmianę było już za późno. Szkoła muzyczna jest szkołą zawodową. To tak, jak miałbyś się przenieść z takiej szkoły do liceum ogólnokształcącego, gdzie poziom nauczania fizyki, chemii czy biologii jest wyższy. Moja wiedza byłaby zbyt mała. Byłbym za głupi na takie liceum. Musiałbym nadgonić sporo materiału. Nie byłbym w stanie zdawać z klasy do klasy po przeniesieniu do innej szkoły. Gdy chodziłem do liceum w latach 90., to człowiek nie myślał o tym, co chce robić w przyszłości. Człowiek chciał się bawić, a hip-hop był zabawą. Wiedziałem, że chcę być raperem, ale nie myślałem o tym, że będzie to moja praca. Tak jak dziecko chce zostać strażakiem i nie zastanawia się, ile zarabia strażak. Ono widzi bohaterstwo, poświęcenie i odwagę.
– Pochodzisz z muzycznej rodziny. Jakiej muzyki słuchałeś w dzieciństwie?
– Przede wszystkim słuchałem jazzu, soulu, funku. To były trzy gatunki muzyczne, które cały czas mieszały się ze sobą. Moja mama miała bardzo dużo płyt winylowych z kolekcji Polish Jazz. Uwielbiałem takie zespoły, jak String Connection czy Laboratorium.
– Z Laboratorium nagrałeś utwór.
– Zgadza się. Miałem zaszczyt z nimi współpracować i było to dla mnie spełnienie marzeń. To jest zespół, który miał największy wpływ na moją wyobraźnię muzyczną. Te dźwięki i harmonia, których oni używali, bardzo działała na moją wyobraźnię, marzenia, podświadomość. Tak samo miałem z Milesem Davisem, Michałem Urbaniakiem. Pamiętam, jak mój tata przywiózł do domu płytę Milesa Davisa „Tutu”, którą pożyczył od kolegi. Pamiętam festiwal Jazz Jamboree, który w czasach poprzedniego ustroju był czymś wielkim. Można było dotknąć tej muzyki z Zachodu. Większość dobrych płyt była ciężka do zdobycia. Jeżeli ktoś miał płytę Marvina Gaye’a, to miał rodzinę poza Polską albo potrafił się dobrze zakręcić, albo był partyjny. Taka była prawda. Dzięki Bogu miałem wujka i ciocię w Kanadzie, którzy przysyłali mi te płyty. Dostałem w tamtych czasach pierwszą przegrywaną kasetę, gdzie na jednej stronie było Black Sabbath, a na drugiej Heavy D & The Boyz.
– Bardzo ciekawe zestawienie (śmiech).
– Wujek nagrał to, co lubiła młodzież w tamtych czasach.
Fot. Oskar Szramka
– Jesteś z wykształcenia skrzypkiem, nie myślałeś nigdy o tym, żeby pójść w kierunku muzyki klasycznej?
– Nigdy nie było takiego momentu. Psychicznie nie byłem predysponowany do grania muzyki klasycznej. Zwłaszcza grania koncertów z muzyką klasyczną. Za każdym razem, gdy bierzesz się za utwór, to mierzysz się z milionami interpretacji tego utworu, które powstały wcześniej. Teraz musisz wnieść do utworu coś nowego, swoje DNA. Musisz to zrobić tak dyskretnie, żeby jednocześnie nie zakłócić formy przekazu, która utarła się przez wiele lat, oraz musisz zachwycić słuchaczy. Skrzypce są bardzo trudnym instrumentem, technika odgrywa tu bardzo dużą rolę. To jest chodzenie na bardzo cienkiej linie nad przepaścią. A na tej linie musisz zrobić trzy fikołki, gwiazdę i stanąć na jednej nodze. Granie na skrzypcach jest trudną sztuką, wymagającą wielu godzin pracy i wielkiego zaangażowania. Nie kochałem tego tak, żebym siedział 6 godzin dziennie z instrumentem, żeby przygotowywać się do konkursów. Na każdym moim występie byłem niedouczony i nieprzygotowany. Moja psychika dostawała po dupie. Podobno – to nie jest moje zdanie – na skrzypcach radziłem sobie całkiem dobrze. Jeździłem i wygrywałem jakieś konkursy. Na konkursach skrzypcowych, tak jak w innych dziedzinach życia, jest bardzo dużo polityki. Są faworyci profesorów, którzy siedzą w komisjach. Są faworyci publiczności i są genialne dzieciaki, do których nie ma podjazdu.
– I był Adam Ostrowski…
– Nie należałem do żadnej z tych grup. Chociaż może kilka osób lubiło, jak grałem. Bardzo często zbierałem pozytywne opinie od słuchaczy, maniaków muzyki klasycznej. Opowiem ci śmieszną historię. Był chłopaczek w moim wieku. Jak mieliśmy po 15 lat, to on był o trzy głowy niższy od każdego. Świetnie grał. Robił takie niesamowite wrażenie, że nikt nie patrzył na to, że on też jest z 1980 roku. Każdy myślał, że miał 10 lat, a on miał 15 lat! Był bardzo drobnej postury. Gdzie się pojawiał, tam siał spustoszenie. W pewnej grupie wiekowej warunki fizyczne mogły pomóc w grze na skrzypcach (śmiech).
– Słyszałem, że dzieciakom aplikowali leki uspokajające przed przeglądami artystycznymi?
– Sam brałem leki uspokajające przed występami. Leki to jest pikuś. Kiedyś stosowałem inne środki. W akademii muzycznej przed egzaminami czy ważnym recitalem piłem dwie setki na rozluźnienie, żeby mi było wszystko obojętne. Leki uspokajające i dwie setki dawały ciekawe jazdy. Miałem kiedyś sytuację na recitalu, że zamknąłem bezwiednie oczy i wczułem się w muzykę, którą gram. Małymi krokami szedłem w stronę ściany po mojej lewej stronie. Jak skończyłem utwór, byłem 5 centymetrów od ściany. Ludzie – zamiast skupić się na tym, co grałem – patrzyli z zaciekawieniem, czy ja wejdę w tę ścianę czy nie.
– Kiedy nastąpił moment w Twoim życiu, że mogłeś z dumą powiedzieć: utrzymuję się z muzyki i nie muszę szukać dodatkowej pracy?
– Dorywczą pracą zajmowałem się do 2004 roku. Ale musisz wiedzieć, że ja z muzyki utrzymuję się od zawsze. Jak jeździłem poza Polskę do pracy, to albo pilnowałem dzieci, albo rozwoziłem gazety, albo udzielałem korepetycji z muzyki, z grania na skrzypcach. Jeśli nie byłem zmuszany do grania przez szkołę, to można powiedzieć, że kochałem grać na skrzypcach, kochałem utwory, które wiedziałem, że jestem w stanie fajnie zinterpretować. Sam decydowałem o ich wyborze. Skrzypce były zamknięciem w jakichś ramach. Hip-hop był i jest dla mnie smakiem wolności. Nigdy nie robiłem muzyki dla pieniędzy, to sprawia mi przyjemność. Starałem się kiedyś siedzieć w muzyce klasycznej i rozrywkowej. Żyłem z dnia na dzień. Były pieniądze, było fajnie. Nie było pieniędzy, też było fajnie. Najważniejsze było to, żeby móc usiąść w studiu i robić muzykę. Nic innego się nie liczyło. Tak jest do dzisiaj.
– Jesteś idealistą. Twój idealizm nie przeszkadza Ci obecnie w tworzeniu muzyki?
– Oczywiście, że przeszkadza. Masz olbrzymią zabawę z tego, co robisz. Jednak bardzo szybko przestaję się jarać rzeczami, które zrobiłem. Przygotowałem bit, puszczam go ludziom, oni są zachwyceni, po czym tydzień później nie mogę tego słuchać. Nie potrafię ocenić swoich możliwości. Nie jestem w stanie stanąć przed lustrem i powiedzieć, że jestem zajebisty. To nie jest w mojej naturze. Jestem skromny i pokorny w stosunku do swojej twórczości. Może to jest kwestia wychowania przez rodziców. Oni mi tłumaczyli, że bycie wirtuozem w jakiejkolwiek dziedzinie życia wymaga olbrzymich poświęceń. Cnotą jest robienie, a nie zachwycanie się tym, co się robi. Może to jest błąd mojej psychiki (śmiech). Może jestem psychiczny (śmiech)?
– Na ostatniej płycie „Instrukcja obsługi świrów” rozprawiasz się z bylejakością w rapie. Jest jakieś antidotum, żeby wyplenić robienie rapu na pół gwizdka?
– Serce. Obecnie jest trend w rapie, że najważniejszy jest wizerunek i tzw. popisówa. Jest to wyraźne u młodego pokolenia, które nie ma nic więcej do zaoferowania poza ogranymi patentami typu autotune czy pokazywaniem swoich dóbr materialnych. Rozumiem, że jak jest się młodym, to chce się mieć wszystko i najlepiej naraz. Luksusowe auto i drogie ubrania nie smakują tak dobrze w wieku 60 lat, tylko wówczas, gdy masz lat 20. Jest to próżne zachowanie. W tym momencie muzyka cierpi na tym, że artyści skupiają się na promowaniu swojego wizerunku i profilów w mediach społecznościowych. Zanim nagrają płytę, już się zastanawiają, ile jej sprzedadzą, co zrobić, żeby ją sprzedać. Nie wkładają w to serca. To jest czysta kalkulacja, jak przy sprzedaży masła, oleju roślinnego czy tenisówek.
– „Brzydki, zły i szczery” jest autobiografią, która z powodzeniem mogłaby być zekranizowana. Kto powinien Ciebie zagrać?
– Zacytuję dialog z Misia: „No Fronczewskiego chcą ze mnie zrobić” (śmiech).
– Jakbym powiedział Ci 15 lat temu, że na Twoje koncerty będą przychodzić rodziny z dziećmi, jakbyś zareagował?
– Na pewno bym w to nie uwierzył. Jak się zastanawiam, co mi się przydarzyło, to nie mogę w to uwierzyć. Jest to niewiarygodne i zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Jest mi wstyd, że nie będę w stanie oddać tej miłości w muzyce, którą dają mi moi fani ze swoich serc. Powiem to jak Prosiaczek: mój mały rozumek nie ogarnia tego, co się stało. Jestem ostatnią osobą, która trybi, że jestem O.S.T.R. itd. To coś funkcjonuje poza mną. Nie śledzę swojej kariery. Nie interesują mnie zestawienia sprzedaży płyt. Mam na to wywalone. Dla mnie podstawową wartością muzyki jest to, że możesz w niej uczestniczyć, możesz dawać swoją część ludziom. To jest coś pięknego i to jest dla mnie najważniejsze. Przyrównałbym to do gry na Play Station. Masz w ręce pada i rozpoczynasz niesamowitą grę, gdzie ty decydujesz o tym, jak ona się potoczy, jaki świat będzie ona przedstawiała i w którym momencie się skończy.
Fot. Oskar Szramka
– Zaczynasz od dzisiaj przygodę z rapem, od czego byś zaczął?
– Zacząłbym tak samo, jak zacząłem. Słuchałbym jak najwięcej muzyki. Takiej, która mi się podoba. Uczyłbym się akordów, harmonii, kształciłbym słuch. Uczyłbym się grać na instrumentach. Przyłożyłbym większą atencję do gry na fortepianie. Starałbym się wcześniej kolekcjonować syntezatory. Zbierałbym winyle. Nie zmieniałbym niczego. Jeżeli chodzi o mnie, to jedyna droga do celu w muzyce. Nie potrafiłbym kreować wizerunku. Nie skupiałbym się na mediach społecznościowych. Nie wpadłbym na to, żeby coś wrzucić na YouTube’a. Robiłbym to tak, jak robiłem do tej pory, dopóty fartownie nie trafiłem na takiego człowieka, jak Tytus [założyciel i szef wytwórni fonograficznej Asfalt Records, w której wydaje płyty O.S.T.R. – przyp. B.B.], który nagle zauważył w tym coś wyjątkowego i dał mi szansę zaistnienia przed większą publicznością.
– Jakiej muzyki słuchają Twoi synowie?
– Nikoś słucha wszystkiego, co mu się podoba, od muzyki elektronicznej po rap. Jasiek bardzo lubi Joeya Bada$$a, nieżyjącego już XXXTentaciona, J. Cole’a. Jasiek jest zaangażowany w hip-hop. Mimo to nie chce być raperem, gra w piłkę nożną. Ale synowie słuchają rapu. A, i zapomniałbym, że Jasiek z Francji lubi PLK. Janek przez to, że lubi PLK, to lubi też Palucha. Panowie niedawno nagrali wspólny kawałek.
– To byłoby mocne połączenie PLK, Paluch i O.S.T.R.
– Z przyjemnością. PLK nigdy nie poznałem. Palucha bardzo lubię i szanuję. Jest to spoko gość, przyjaźnimy się. Mam nadzieję, że znowu zrobimy coś wspólnie. Może tym razem na moją płytę.
– Kali powiedział, że swoją zwrotką zjadłeś cały jego album.
– Bez przesady. Kali jest przemiłym gościem. Jest to bardzo miłe, co powiedział na temat mojej zwrotki. Słuchałem płyty i jestem mały miki przy „Chudym chłopaku”.
– Słyszałem Twojego syna Jana, jak rapował. Jest moc. Jakich rad mu udzielisz, jeżeli będzie chciał pójść Twoimi śladami?
– Poczekaj na mutację głosu (śmiech). A poza tym, żeby był sobą i robił to, co kocha, kierował się sercem, spełniał marzenia, bawił się dobrze, był pracowity i konsekwentnie dążył do wyznaczonych przez siebie celów.
– Jesteś bardzo płodnym artystą. Co roku wydajesz nową płytę. Są takie momenty w Twojej działalności artystycznej, że brakuje Ci weny?
– Oczywiście, że tak. Całą „Instrukcję obsługi świrów” nagrałem, nie mając weny. Jak nie masz weny, to musisz sobie radzić. Bierzesz kartkę i długopis. Wypisujesz pomysły. Szukasz inspiracji. Rozmawiasz bardzo dużo z przyjaciółmi. Kiedyś, rozmawiając z moim przyjacielem Bartkiem, który jest na mojej płycie, wpadłem na pomysł, żeby nagrać taką płytę, jak moje ostatnie wydawnictwo. Ten pomysł wziął się z braku weny. Narzekaliśmy na stan polskiej sceny muzycznej. Muzyka zmieniła się w produkt, który trzeba było sprzedać. Kiedy to zjawisko było wyłącznie w popie.
– Byłbyś w stanie napisać tekst dla początkującego wykonawcy, niemającego nic wspólnego z rapem?
– Tak.
– A jako ghostwriter dla rapera?
– Gdyby nie było siary, to nie byłoby z tym problemu. W tym przypadku dużo zależy od podejścia ludzi do sprawy. Sam nie wiesz, ilu polskich raperów ma swoich ghostwriterów. Analizując niektóre rzeczy i znając intelektualne możliwości co poniektórych, mogę się domyślać, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy to jest dobre, czy złe. Nie chciałbym mieć ghostwritera. Nigdy go nie będę miał.
– A będziesz nim?
– Tego nie wiem. Ktoś może chcieć zrobić numer, który będzie miał szczytne intencje, a nigdy w życiu nie miał do czynienia z rapem i potrzebuje mojej pomocy, a jest piosenkarzem folkowym, to nie mówię nie. Jacek Cygan napisał „Jestem kobietą” (śmiech). Obecnie nie widzę siebie w tej roli. W ghostwritingu musisz się wczuć w postać, którą masz odtworzyć w tekście. Musisz myśleć, jak ta postać. To może być bardzo ciekawe doświadczenie. Pozbawiać siebie własnego stylu i próbować wyrobić sobie inny.
– W trakcie swojej kariery współpracowałeś z wieloma wybitnymi muzykami. Z kim najlepiej Ci się pracowało?
– Z Marco Polo. To jest niesamowity człowiek, mój bardzo dobry przyjaciel. Jeśli tylko gra w Berlinie, w Pradze czy w Polsce, to się widzimy. Wsiadamy z małżonką w samochód i jedziemy do niego. Chcemy z nim spędzać czas. Jest zajebistym i skromnym gościem. Mocno przyjaźnimy się również z Dilated Peoples. Przyjaźnimy się od ponad 10 lat. Na wspólnych imprezach zdarza nam się dobrze pobawić. Evidence nie pije, a Rakaa lubi dobre wino, moja małżonka również. Moja żona to pozytywny, otwarty, serdeczny, a jednocześnie rozrywkowy charakter. Jest odpowiedzialna wtedy, kiedy trzeba być, i jest świetnym kompanem do zabawy. Z racji, że jest Polką, ma większą tolerancję na alkohol niż Rakaa. Czasami się zdarzyło, że moja żona, która waży 54 kilogramy, musiała wziąć tego wielkiego kloca na plecy i przenieść go z punktu A do punktu B. To była śmieszna sytuacja.
– To kiedy „Kartagina 2” i płyta z Dilated Peoples?
– Zostałem poproszony przez Dilated Peoples o bity, ale przestraszyłem się tematu i bitów nie wysłałem, a jak już zaprezentowałem te bity, gdy się z nimi widziałem, to było już za późno. Gadaliśmy z Evidence’em, żeby zrobić razem płytę, niestety wtedy miałem straszną fobię przed samolotami i nie poleciałem do Kalifornii. Umówiliśmy się, że pierwszą część robimy u niego, a drugą u mnie. Niestety nic z tego nie wyszło. Trochę zaniedbałem ten temat. Evidence zajął się nagraniem swojej kolejnej płyty. A co do „Kartaginy”, to mam nadzieję, że powstanie druga część.
– O.S.T.R. na prezydenta. To hasło będzie kiedyś wcielone w życie?
– Wątpię. Miałem taki szatański plan. Pamiętasz Polską Partię Przyjaciół Piwa?
– Pamiętam.
– To był benefis. Chciałem na zasadzie przekory i żartu postarać się o to, żeby być prezydentem Łodzi.
– Na Ukrainie komik został prezydentem.
– Widzisz, ludzie mają dosyć „wielkiej polityki”. Nie interesuje mnie lewica czy prawica i ich odcienie. Dlaczego mnie nie interesuje? Rządzą nami ludzie, którzy siedzieli przy Okrągłym Stole. To tak, jak wyszła afera kościelna i widzimy, jak Kościół jest zakłamany i jak ręka rękę myje. Tak samo jest w polityce. Oni spędzili ze sobą tyle czasu, że każdy na każdego ma takie haki, że ustalili sobie poziom, do którego mogą dochodzić we wzajemnym oczernianiu się w mediach, ale tej linii nie przekroczą, ponieważ wiedzą, że ruszy lawina oskarżeń, które nadawałyby się do zgłoszenia do prokuratury. Każdy na każdego ma haki. Dopóki polityka jest w rękach ludzi, którzy są wychowani w poprzednim systemie i kierują się układami stworzonymi przed 1989 rokiem, nie widzę szans dla osób z zewnątrz, żeby mogły uczciwie podejść do swojego wyzwania i próbować coś zmienić. Nie nadaję się do polityki.
– O.S.T.R. Kazikiem polskiego rapu?
– No nie. Kazik jest legendą. Kazikowi to ja mogę buty wiązać. Kazik miał olbrzymi wpływ na rzeczy, które rodziły się w głowach ludzi, na zaakceptowanie nowej rzeczywistości. Teksty Kazika były jak kazania albo litanie. On pomagał ludziom. Kazik obok Czesława Niemena to najważniejsza postać dla polskiej popkultury. Dwadzieścia lat minie i ludzie będą pamiętać o Kaziku, a ja będę robił swoje.
– Miałeś okazję poznać Czesława Niemena, szkoda, że nie udało się Wam niczego wspólnie nagrać.
– Również tego żałuję. Mogę się pochwalić, że przekonałem pana Czesława do hip-hopu. Przedstawiłem mu tę stronę, która mu bardzo zaimponowała i wzbudziła jego olbrzymie zainteresowanie. To jest ojciec polskiej muzyki rozrywkowej. Niewiarygodny gość, który miał olbrzymi talent, niesamowity głos. Magia.
– Aż Ci się głos załamuje…
– Magia…
Fot. Oskar Szramka
– Tworzenie muzyki i tekstów jest dla Ciebie formą psychoterapii?
– Oczywiście, że tak. Jeżeli robisz coś z serca i jesteś osobą wrażliwą, to każda forma artyzmu jest nirwaną. Jesteś w stanie wyrzucić z siebie to, co ciebie boli, całą agresję, która wzbiera się w tobie i ból, który narasta. Muzyka daje możliwość wypowiedzi i wyrzucenia z siebie moich bolączek, rozczarowań i radości.
– Jeśli nie rap, to… jazz?
– Tak. Jak czas pozwoli, może uda się coś zrobić w tym kierunku. Sztuką w muzyce jest pokazanie w niej własnego DNA, a nie naśladowanie kogoś. Jazz pod tym względem daje olbrzymie pole do popisu.
– W Twojej bogatej dyskografii jest jakaś pozycja, którą byś wyeliminował?
– Żadnej bym nie wyeliminował. Jeżeli nagrywałem coś, to starałem się, żeby było to idealne. Kłania się tu mój idealizm, o którym wcześniej mówiłeś. Jestem też perfekcjonistą i starałem się dochodzić do poziomu, który sobie wcześniej założyłem. Chciałem nie wstydzić się za moją muzykę. Chciałem to robić dobrze dla siebie. Nie chciałem poklasku i splendoru. Na osiedlu był najważniejszy szacunek. Zdobywałeś go, jak miałeś mocne pięści albo potrafiłeś coś robić na takim poziomie, że inni podziwiali twoje umiejętności.
– Który Twój utwór byłby odpowiedni do analizy przez maturzystów na egzaminie dojrzałości z języka polskiego?
– „Spowiedź”.
– Zawsze wychowywałeś się wśród zwierząt. Twoim ulubionym zwierzęciem jest kameleon.
– Moją ulubioną grupą zwierząt są gady. I tutaj muszę wyjaśnić tobie i czytelnikom ważną rzecz. Zmiana koloru kameleona poza funkcją ochronną pełni też rolę porozumiewania się ze światem. Jeżeli kameleon jest chory, to reaguje kolorem. Wtedy jest bardzo ciemny, np. brązowy. Jeżeli kameleon przyjmuje pozycję do odstraszenia, to robi się czerwony albo żółty. Jeżeli poluje, to wtapia się w otoczenie. Kameleona nie należy brać na ręce. Jego skóra nie jest jak skóra człowieka. Kameleony mają receptory nerwowe na wierzchu. Każde dotknięcie kameleona wpływa na jego samopoczucie. To tak jakbyśmy zdjęli naszą skórę i zostawili to, co jest pod skórą. Tak to można ująć. Chciałeś pewnie odnieść zmienność kameleona do muzyki. Zgadza się, trzeba odnieść barwy do muzyki. Widzę muzykę w barwach, dlatego może tak bardzo lubię kameleony. Całą sztuką tworzenia dobrej muzyki jest właściwe dobranie kolorów. Jedna barwa basu będzie miała kolor czerwony, a druga będzie miała kolor niebieski. Wszystko zależy od charakterystyki danego brzmienia.
– Jakie masz obecnie białe kruki w swojej płytotece?
– Jest tego sporo. Mam dużo test pressów, które przychodzą do wytwórni jako test, czy płyta jest dobrze wytłoczona, i na jej przykładzie można zrobić całą partię.
– Obecnie już chyba nie jesz nałogowo batonów, bo nie gwiazdorzysz (śmiech)…
– Nigdy nie potrzebowałem (śmiech). Chociaż był to kiedyś podstawowy produkt w mojej diecie (śmiech).
– O.S.T.R. na dniach miasta?
– Póki to nie jest obciachowe, to nie widzę problemu. Są miejscowości, gdzie ludzie chcą pójść na nasz koncert, a jedyną okazją są dni miasta. Nie ma tam klubów, poza okresem letnim jest bardzo mało młodych ludzi. Gdy grałem na dniach miasta, ludzie mówili mi, że widzieli mnie, i tu wymieniali miasta wojewódzkie, ale najbardziej byli zachwyceni, gdy mogli mnie zobaczyć w ich rodzinnym miasteczku. Mówili, że tutaj nikt nie chce przyjechać. Dla tych ludzi to jest wielka sprawa. Robię muzykę dla siebie, ale koncerty gram dla ludzi. Jestem tam, gdzie ludzie chcą mnie słuchać.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak