"Bezideowy" Rafał Trzaskowski - idealny kandydat dla lewicowych elit

Rafał Trzaskowski jest idealnym kandydatem nowej polskiej elity: wyzuty z idei i ambicji, ale jednocześnie z poczuciem wyższości wobec ludzi przywiązanych do tradycyjnych wartości. Wyjałowiony z tożsamości i bezrefleksyjnie podążający za nowoczesnymi trendami – choćby najbardziej absurdalnymi.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski / PAP/Tomasz Wojtasik

Wbrew temu, co często zarzuca się kandydatowi Platformy Obywatelskiej na prezydenta, nie jest on pozbawiony poglądów. Wręcz przeciwnie, są one wyraziste i głęboko zakorzenione zarówno w świadomości jego samego, jak i środowiska, z którego się wywodzi. Trzaskowski jest po prostu do szpiku kości lewicowcem w wersji salonowca z prowincji, którego aspiracją jest znalezienie się w awangardzie przemian społecznych zaprojektowanych w europejskich stolicach. Dlatego postępowość rozumie jako zerwanie z tradycją narodową, religią, tożsamością, ale także zdrowym rozsądkiem i prostym ekonomicznym rachunkiem. 

Nawet nie zastanawia się, czy płynące z Brukseli lub Berlina pomysły są zgodne z interesem Polski, bo w wojnie z tradycjonalizmem koszty się nie liczą. Nie czuje więzi z rolnikami z Lubelszczyzny czy góralami z Pienin. Dla niego naturalnym środowiskiem jest liberalno-lewicowa międzynarodówka, która daje mu szansę na awans. Dlatego właśnie tak bardzo jest niebezpieczny. 

Spełnienie marzeń

Dla Rafała Trzaskowskiego i jemu podobnych Unia Europejska jest w pewnym sensie końcem historii – materializacją idei, według której Polacy stają się obywatelami wspólnoty wolnej od nacjonalizmów, uprzedzeń i historycznego brzemienia. Wszyscy – od Portugalii po Estonię – możemy wreszcie wyzwolić się z tego, co przez wieki miało być udręką kontynentu, czyli sprzecznych interesów narodowych, tak często prowadzących do okrutnych wojen. 

Jak jednak internacjonalizm był ideą budowy sowieckiego imperium, które nie dość, że realizowało interesy Moskwy, to jeszcze opierało się na rosyjskim nacjonalizmie, na poczuciu wyższości wobec mniejszych, głównie słowiańskich narodów, tak i UE jest próbą usankcjonowania dominacji jednych narodów nad drugimi. W Unii nie tylko nie ma równości, ale Niemcy wprost artykułują, że Europa to oni. To Berlinowi jako stolicy najliczniejszego i najsilniejszego gospodarczo państwa ma niejako przynależeć władza nad mniejszymi. Jak kiedyś w Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego, w okresie kolonialnym czy po dojściu Hitlera do władzy. I nie chodzi tu nawet o sam podbój kontynentu, ale o ideę federacji państw europejskich pod wodzą Niemiec. 

Podobne pretensje do dominacji znajdziemy w politycznej tradycji Francji, ale też Holandii, Belgii czy Austrii. W pewnym zakresie również Hiszpanii i Portugalii, jednak w tych krajach doświadczenie kolonialne jest inne – mniej oparte na poczuciu wyższości rasowej. 

I tu powstaje mocna rysa, gdyż polska idea federacyjna opiera się raczej na równości obywateli – po zawarciu unii polsko-litewskiej szlachta obu krajów uzyskała identyczny status, a później dołączyły do niej także rody ruskie. Konflikt pojęć i rozumienia wspólnej Europy wydaje się więc oczywisty.

Jednak dla Rafała Trzaskowskiego i jego wyborców historia nie jest nauką, z której należy wyciągać wnioski, a obciążeniem prowadzącym do nienawiści, konfliktów i wojen. Zrzucenie z siebie tego balastu ma nas wszystkich uwolnić od zagrożeń przeszłości. Umiejętność zaś dokonania tego aktu jest dowodem nowoczesności. 

Tyle tylko że Niemcy czy Francuzi wcale nie zamierzają zrywać ze swoją przeszłością. Wymagają tego od Polaków, Czechów czy Chorwatów, by w ten sposób zrealizować wizję wielkiego europejskiego narodu. 

Ani Trzaskowski, ani jego zwolennicy nie tylko nie interesują się historią, ale też nie widzą niczego złego w tym, by stać się Europejczykami polskiego pochodzenia. Dla nich oznacza to awans cywilizacyjny oraz daje nadzieję na zajmowanie wysokich stanowisk w nowej administracji imperium. W tym właśnie kontekście należy rozumieć nonszalancję, z jaką kandydat PO na prezydenta RP mówił o tym, że nie potrzebujemy CPK, skoro jest lotnisko w Berlinie, albo, iż należy bezwzględnie wykonywać wyroki sądów europejskich, nawet jeśli oznaczałoby to katastrofę dla polskiego przemysłu i masowe bezrobocie dla dziesiątek tysięcy ludzi (jak nakaz zamknięcia elektrowni Turów i kopalni w Bogatyni). 

Awans imigrantów 

Na pierwszy rzut oka zaskakujące może być to, jak łatwo Rafał Trzaskowski zdobywa serca i umysły mieszkańców nowych osiedli w dużych miastach. W rzeczywistości jest to jednak proces opisany już wielu książkach – na przykład „Tożsamości” Francisa Fukuyamy, politologa o zdecydowanie liberalnych poglądach. 

Opisał on ten proces na przykładzie Niemiec przed II wojną światową. Szybko industrializujący się wówczas kraj potrzebował milionów robotników, którzy przybywali ze wsi. W swoich rodzinnych stronach ludzie ci żyli w określonym porządku – rodzinnym, społecznym, religijnym. Wszyscy wiedzieli, kto jest kim i jakie zajmuje miejsce w społecznej hierarchii. W dużym mieście orientowali się, że stają się bezimienni. Nie tylko dawne ramy przestają mieć znaczenie, bo nie patrzą już rodzina, sąsiedzi czy pastor. Ważniejsze okazały się możliwości awansu, gdyż każdy – z lepszej czy gorszej rodziny – startował z tej samej pozycji. Sukces zawodowy był więc w pewnym sensie tożsamy z wyzwoleniem się z tradycyjnie pojmowanej hierarchii społecznej. 

To jednak wystarczało tylko na chwilę, bo człowiek nie może żyć bez systemu wartości. Te setki tysięcy ludzi czekały więc, aż ktoś opowie im, kim w rzeczywistości są. Wiadomo, kto roztoczył swoją opowieść w Niemczech lat trzydziestych XX wieku. 

We współczesnej Europie rolę ideologów zastąpiły wielkie korporacje. Zapewniając wysokie dochody, jednocześnie serwują w pakiecie zestaw wypaczonych wartości regulujących relacje w pracy, pojmowanie równości płci czy tolerancji. Dla takich ludzi Rafał Trzaskowski i cała Platforma Obywatelska są jakby przedłużeniem snu o sukcesie. Nawet jeśli oznacza on rezygnację z rodziny, czasu wolnego, własnych przekonań czy zdrowego rozsądku. Istotna jest przynależność do nowej grupy, która jest awangardą przemian. Patrząc z okien wieżowców na krzątających się ludzi, widzą motłoch.

Nihilizm ponad wszystko 

W przypadku warszawskiej liberalno-lewicowej elity dochodzi jeszcze jeden aspekt – więzy rodzinne i towarzyskie. Przez długi okres PRL-u stolica była miastem częściowo zamkniętym, aby się tu osiedlić, trzeba było mieć specjalne zezwolenie. W ten sposób warstwa uprzywilejowana była w dużej mierze sferą zamkniętą dla przybyszów z zewnątrz. 

Nie następowała więc naturalna wymiana elit, ale raczej dokooptowanie ambitnych jednostek do własnych szeregów. Dzięki temu „warszafka” sprawowała pełną kontrolę nad tymi, którzy pragnęli zrobić karierę polityczną, naukową czy artystyczną. Aby osiągnąć sukces, trzeba było albo przyjąć obowiązujący tu system wartości – upraszczając komunistyczny, albo przynajmniej go nie kontestować, co w rzeczywistości ostatecznie oznaczało poparcie. 

Komunizm co prawda się zawalił, ale środowisko zostało. Nadal pełno w nim potomków oficerów i agentów bezpieki, milicji, wojska czy partyjnych dygnitarzy. Wiara w marksizm i leninizm została jednak zastąpiona nihilizmem. W początkowej fazie III Rzeczpospolitej był on bardziej pozą, kontestowaniem zachodzących zmian – wzrostu znaczenia Kościoła oraz obudzonego patriotyzmu. Dokładnie z takiej rodziny wywodzi się kandydat PO na prezydenta – jego matka inwigilowała polskich artystów mieszkających za granicą i donosiła na nich, m.in. na Leopolda Tyrmanda. 
Z biegiem czasu to szydzenie ze wszystkiego, co wzniosłe i piękne, stało się politycznym programem ludzi uważających się za uprzywilejowaną warstwę naszego kraju. Trzy i pół dekady po obaleniu komunizmu to właśnie potomkowie wszelkiej maści utrwalaczy władzy ludowej stali się szczytem aspiracji dla tych, którzy do Warszawy przyjeżdżają, oraz wzorem do naśladowania nowych mieszkańców Wrocławia, Gdańska, Poznania czy Szczecina. 

Tym ludziom nie będzie przeszkadzało to, że podczas marszów równości drwi się z Mszy, w urzędach ściąga się krzyże, ulice noszą nazwy komunistycznych zbrodniarzy, a z ministerstw usuwa się tablice upamiętniające polskich bohaterów. Można ich nazywać mordercami Polaków, którzy zamiast skupić się na budowaniu nowej ojczyzny, wybrali bezsensowną walkę. Dla tej elity kpienie z tradycji narodowej czy religijnej jest właśnie oznaką postępu. 

Teatr pozorów 

W całej tej politycznej konstrukcji jest jednak błąd. Te środowiska są ciągle wzorem dla mniejszości Polaków. Większość jest raczej konserwatywna, a przede wszystkim kieruje się zdrowym rozsądkiem. Trzaskowski przekonał się o tym boleśnie pięć lat temu, gdy przegrał wybory z Andrzejem Dudą. 
Dlatego dziś w kampanii próbuje pokazać, że nie do końca jest produktem warszawskiego chowu wsobnego, ale przypomina zwykłych ludzi, którymi na co dzień gardzi. I tu znów zaskakująca jest euforia, z jaką jego środowisko przyjmuje spotkanie z Zenkiem Martyniukiem czy odgrywanie przyjaciela Donalda Trumpa. Oni doskonale wiedzą, że to tylko teatr na użytek kampanii, by motłoch oszukać. Potem przecież znów przestanie być potrzebny i będzie można nim poniewierać. Przynajmniej na kilka lat – do kolejnych wyborów. 


 

POLECANE
Już dzisiaj posiedzenie ws. aresztu dla Zbigniewa Ziobry. Obrona zapowiada działania pilne
Już dzisiaj posiedzenie ws. aresztu dla Zbigniewa Ziobry. Obrona zapowiada działania

Pełnomocnik Zbigniewa Ziobry Bartosz Lewandowski zapowiada konkretne działania prawne w odpowiedzi na ruchy prokuratury. W tle wniosek o tymczasowe aresztowanie i możliwe uruchomienie procedur międzynarodowych.

Notowania rządu Tuska na równi pochyłej. Wyniki sondażu są fatalne z ostatniej chwili
Notowania rządu Tuska na równi pochyłej. Wyniki sondażu są fatalne

Wyniki najnowszego sondażu przeprowadzonego przez pracownię Social Changes na zlecenie telewizji wPolsce24 pokazują pogłębiający się, wyraźny brak społecznej akceptacji dla działań gabinetu Donalda Tuska.

USA przebazowało myśliwce. Trump nie wyklucza wojny pilne
USA przebazowało myśliwce. Trump nie wyklucza wojny

Amerykańskie myśliwce F-35A znalazły się w bazie położonej niedaleko Wenezueli. Ruch ten zbiega się z ostrymi deklaracjami Donalda Trumpa i nasileniem działań militarnych USA w regionie.

Nie żyje gwiazda legendarnego serialu z ostatniej chwili
Nie żyje gwiazda legendarnego serialu

Nie żyje James Ransone, znany m.in. z legendarnego serialu "Prawo ulicy" (ang. The Wire). Aktor miał tylko 46 lat.

Norwegia zaostrza przepisy. Wyjazd na święta może skończyć się utratą ochrony z ostatniej chwili
Norwegia zaostrza przepisy. Wyjazd na święta może skończyć się utratą ochrony

Władze Norwegii przed Bożym Narodzeniem zaostrzyły przepisy azylowe. Od czwartku wyjazd z tego kraju, by w okresie świątecznym odwiedzić rodzinę, może skończyć się dla uchodźców utratą statusu czy cofnięciem zezwolenia na pobyt.

Blisko podium w Engelbergu! Kacper Tomasiak najlepszy z Polaków z ostatniej chwili
Blisko podium w Engelbergu! Kacper Tomasiak najlepszy z Polaków

Kacper Tomasiak zajął piąte miejsce, Paweł Wąsek był 13., Kamil Stoch - 18., a Maciej Kot - 27. w niedzielnym konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich w szwajcarskim Engelbergu. Wygrał Japończyk Ryoyu Kobayashi przed Słoweńcem Domenem Prevcem i Niemcem Felixem Hoffmannem.

Policyjna obława w Warszawie. Wyprowadził z mieszkania 9-latka z ostatniej chwili
Policyjna obława w Warszawie. Wyprowadził z mieszkania 9-latka

Na warszawskiej Białołęce doszło do awantury domowej, podczas której mężczyzna wyprowadził z mieszkania 9-letniego chłopca i oddalił się z dzieckiem w nieznanym kierunku – informuje Onet. Policja rozpoczęła obławę.

IMGW wydał komunikat. Oto, co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto, co nas czeka

IMGW prognozuje na poniedziałek i wtorek duże zachmurzenie, lokalne mgły oraz opady deszczu.

Kłótnia w TVP między doradcą prezydenta a prowadzącą. Nie ma pani prawa mnie wypraszać z ostatniej chwili
Kłótnia w TVP między doradcą prezydenta a prowadzącą. "Nie ma pani prawa mnie wypraszać"

Decyzja Unii Europejskiej o wielomiliardowej pożyczce dla Ukrainy doprowadziła do ostrego sporu w studiu TVP Info. W trakcie programu doszło do kłótni między doradcą prezydenta RP Błażejem Pobożym a prowadzącą.

Groźny wypadek w Gdyni. Wjechał w przechodniów i restaurację z ostatniej chwili
Groźny wypadek w Gdyni. Wjechał w przechodniów i restaurację

W Gdyni przy ul. Władysław IV kierowca samochodu marki volvo z nieustalonych przyczyn stracił panowanie nad pojazdem, potrącił 16-latkę, a następnie uderzył w budynek restauracji.

REKLAMA

"Bezideowy" Rafał Trzaskowski - idealny kandydat dla lewicowych elit

Rafał Trzaskowski jest idealnym kandydatem nowej polskiej elity: wyzuty z idei i ambicji, ale jednocześnie z poczuciem wyższości wobec ludzi przywiązanych do tradycyjnych wartości. Wyjałowiony z tożsamości i bezrefleksyjnie podążający za nowoczesnymi trendami – choćby najbardziej absurdalnymi.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski / PAP/Tomasz Wojtasik

Wbrew temu, co często zarzuca się kandydatowi Platformy Obywatelskiej na prezydenta, nie jest on pozbawiony poglądów. Wręcz przeciwnie, są one wyraziste i głęboko zakorzenione zarówno w świadomości jego samego, jak i środowiska, z którego się wywodzi. Trzaskowski jest po prostu do szpiku kości lewicowcem w wersji salonowca z prowincji, którego aspiracją jest znalezienie się w awangardzie przemian społecznych zaprojektowanych w europejskich stolicach. Dlatego postępowość rozumie jako zerwanie z tradycją narodową, religią, tożsamością, ale także zdrowym rozsądkiem i prostym ekonomicznym rachunkiem. 

Nawet nie zastanawia się, czy płynące z Brukseli lub Berlina pomysły są zgodne z interesem Polski, bo w wojnie z tradycjonalizmem koszty się nie liczą. Nie czuje więzi z rolnikami z Lubelszczyzny czy góralami z Pienin. Dla niego naturalnym środowiskiem jest liberalno-lewicowa międzynarodówka, która daje mu szansę na awans. Dlatego właśnie tak bardzo jest niebezpieczny. 

Spełnienie marzeń

Dla Rafała Trzaskowskiego i jemu podobnych Unia Europejska jest w pewnym sensie końcem historii – materializacją idei, według której Polacy stają się obywatelami wspólnoty wolnej od nacjonalizmów, uprzedzeń i historycznego brzemienia. Wszyscy – od Portugalii po Estonię – możemy wreszcie wyzwolić się z tego, co przez wieki miało być udręką kontynentu, czyli sprzecznych interesów narodowych, tak często prowadzących do okrutnych wojen. 

Jak jednak internacjonalizm był ideą budowy sowieckiego imperium, które nie dość, że realizowało interesy Moskwy, to jeszcze opierało się na rosyjskim nacjonalizmie, na poczuciu wyższości wobec mniejszych, głównie słowiańskich narodów, tak i UE jest próbą usankcjonowania dominacji jednych narodów nad drugimi. W Unii nie tylko nie ma równości, ale Niemcy wprost artykułują, że Europa to oni. To Berlinowi jako stolicy najliczniejszego i najsilniejszego gospodarczo państwa ma niejako przynależeć władza nad mniejszymi. Jak kiedyś w Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego, w okresie kolonialnym czy po dojściu Hitlera do władzy. I nie chodzi tu nawet o sam podbój kontynentu, ale o ideę federacji państw europejskich pod wodzą Niemiec. 

Podobne pretensje do dominacji znajdziemy w politycznej tradycji Francji, ale też Holandii, Belgii czy Austrii. W pewnym zakresie również Hiszpanii i Portugalii, jednak w tych krajach doświadczenie kolonialne jest inne – mniej oparte na poczuciu wyższości rasowej. 

I tu powstaje mocna rysa, gdyż polska idea federacyjna opiera się raczej na równości obywateli – po zawarciu unii polsko-litewskiej szlachta obu krajów uzyskała identyczny status, a później dołączyły do niej także rody ruskie. Konflikt pojęć i rozumienia wspólnej Europy wydaje się więc oczywisty.

Jednak dla Rafała Trzaskowskiego i jego wyborców historia nie jest nauką, z której należy wyciągać wnioski, a obciążeniem prowadzącym do nienawiści, konfliktów i wojen. Zrzucenie z siebie tego balastu ma nas wszystkich uwolnić od zagrożeń przeszłości. Umiejętność zaś dokonania tego aktu jest dowodem nowoczesności. 

Tyle tylko że Niemcy czy Francuzi wcale nie zamierzają zrywać ze swoją przeszłością. Wymagają tego od Polaków, Czechów czy Chorwatów, by w ten sposób zrealizować wizję wielkiego europejskiego narodu. 

Ani Trzaskowski, ani jego zwolennicy nie tylko nie interesują się historią, ale też nie widzą niczego złego w tym, by stać się Europejczykami polskiego pochodzenia. Dla nich oznacza to awans cywilizacyjny oraz daje nadzieję na zajmowanie wysokich stanowisk w nowej administracji imperium. W tym właśnie kontekście należy rozumieć nonszalancję, z jaką kandydat PO na prezydenta RP mówił o tym, że nie potrzebujemy CPK, skoro jest lotnisko w Berlinie, albo, iż należy bezwzględnie wykonywać wyroki sądów europejskich, nawet jeśli oznaczałoby to katastrofę dla polskiego przemysłu i masowe bezrobocie dla dziesiątek tysięcy ludzi (jak nakaz zamknięcia elektrowni Turów i kopalni w Bogatyni). 

Awans imigrantów 

Na pierwszy rzut oka zaskakujące może być to, jak łatwo Rafał Trzaskowski zdobywa serca i umysły mieszkańców nowych osiedli w dużych miastach. W rzeczywistości jest to jednak proces opisany już wielu książkach – na przykład „Tożsamości” Francisa Fukuyamy, politologa o zdecydowanie liberalnych poglądach. 

Opisał on ten proces na przykładzie Niemiec przed II wojną światową. Szybko industrializujący się wówczas kraj potrzebował milionów robotników, którzy przybywali ze wsi. W swoich rodzinnych stronach ludzie ci żyli w określonym porządku – rodzinnym, społecznym, religijnym. Wszyscy wiedzieli, kto jest kim i jakie zajmuje miejsce w społecznej hierarchii. W dużym mieście orientowali się, że stają się bezimienni. Nie tylko dawne ramy przestają mieć znaczenie, bo nie patrzą już rodzina, sąsiedzi czy pastor. Ważniejsze okazały się możliwości awansu, gdyż każdy – z lepszej czy gorszej rodziny – startował z tej samej pozycji. Sukces zawodowy był więc w pewnym sensie tożsamy z wyzwoleniem się z tradycyjnie pojmowanej hierarchii społecznej. 

To jednak wystarczało tylko na chwilę, bo człowiek nie może żyć bez systemu wartości. Te setki tysięcy ludzi czekały więc, aż ktoś opowie im, kim w rzeczywistości są. Wiadomo, kto roztoczył swoją opowieść w Niemczech lat trzydziestych XX wieku. 

We współczesnej Europie rolę ideologów zastąpiły wielkie korporacje. Zapewniając wysokie dochody, jednocześnie serwują w pakiecie zestaw wypaczonych wartości regulujących relacje w pracy, pojmowanie równości płci czy tolerancji. Dla takich ludzi Rafał Trzaskowski i cała Platforma Obywatelska są jakby przedłużeniem snu o sukcesie. Nawet jeśli oznacza on rezygnację z rodziny, czasu wolnego, własnych przekonań czy zdrowego rozsądku. Istotna jest przynależność do nowej grupy, która jest awangardą przemian. Patrząc z okien wieżowców na krzątających się ludzi, widzą motłoch.

Nihilizm ponad wszystko 

W przypadku warszawskiej liberalno-lewicowej elity dochodzi jeszcze jeden aspekt – więzy rodzinne i towarzyskie. Przez długi okres PRL-u stolica była miastem częściowo zamkniętym, aby się tu osiedlić, trzeba było mieć specjalne zezwolenie. W ten sposób warstwa uprzywilejowana była w dużej mierze sferą zamkniętą dla przybyszów z zewnątrz. 

Nie następowała więc naturalna wymiana elit, ale raczej dokooptowanie ambitnych jednostek do własnych szeregów. Dzięki temu „warszafka” sprawowała pełną kontrolę nad tymi, którzy pragnęli zrobić karierę polityczną, naukową czy artystyczną. Aby osiągnąć sukces, trzeba było albo przyjąć obowiązujący tu system wartości – upraszczając komunistyczny, albo przynajmniej go nie kontestować, co w rzeczywistości ostatecznie oznaczało poparcie. 

Komunizm co prawda się zawalił, ale środowisko zostało. Nadal pełno w nim potomków oficerów i agentów bezpieki, milicji, wojska czy partyjnych dygnitarzy. Wiara w marksizm i leninizm została jednak zastąpiona nihilizmem. W początkowej fazie III Rzeczpospolitej był on bardziej pozą, kontestowaniem zachodzących zmian – wzrostu znaczenia Kościoła oraz obudzonego patriotyzmu. Dokładnie z takiej rodziny wywodzi się kandydat PO na prezydenta – jego matka inwigilowała polskich artystów mieszkających za granicą i donosiła na nich, m.in. na Leopolda Tyrmanda. 
Z biegiem czasu to szydzenie ze wszystkiego, co wzniosłe i piękne, stało się politycznym programem ludzi uważających się za uprzywilejowaną warstwę naszego kraju. Trzy i pół dekady po obaleniu komunizmu to właśnie potomkowie wszelkiej maści utrwalaczy władzy ludowej stali się szczytem aspiracji dla tych, którzy do Warszawy przyjeżdżają, oraz wzorem do naśladowania nowych mieszkańców Wrocławia, Gdańska, Poznania czy Szczecina. 

Tym ludziom nie będzie przeszkadzało to, że podczas marszów równości drwi się z Mszy, w urzędach ściąga się krzyże, ulice noszą nazwy komunistycznych zbrodniarzy, a z ministerstw usuwa się tablice upamiętniające polskich bohaterów. Można ich nazywać mordercami Polaków, którzy zamiast skupić się na budowaniu nowej ojczyzny, wybrali bezsensowną walkę. Dla tej elity kpienie z tradycji narodowej czy religijnej jest właśnie oznaką postępu. 

Teatr pozorów 

W całej tej politycznej konstrukcji jest jednak błąd. Te środowiska są ciągle wzorem dla mniejszości Polaków. Większość jest raczej konserwatywna, a przede wszystkim kieruje się zdrowym rozsądkiem. Trzaskowski przekonał się o tym boleśnie pięć lat temu, gdy przegrał wybory z Andrzejem Dudą. 
Dlatego dziś w kampanii próbuje pokazać, że nie do końca jest produktem warszawskiego chowu wsobnego, ale przypomina zwykłych ludzi, którymi na co dzień gardzi. I tu znów zaskakująca jest euforia, z jaką jego środowisko przyjmuje spotkanie z Zenkiem Martyniukiem czy odgrywanie przyjaciela Donalda Trumpa. Oni doskonale wiedzą, że to tylko teatr na użytek kampanii, by motłoch oszukać. Potem przecież znów przestanie być potrzebny i będzie można nim poniewierać. Przynajmniej na kilka lat – do kolejnych wyborów. 



 

Polecane