Paweł Jędrzejewski: Nienawiść idzie na wybory
Ponura będzie ta kampania wyborcza i same wybory. Skończyła się przygnębiająca epoka głosowania na "mniejsze zło". I teraz może być już tylko gorzej, bo jednak głosowanie na mniejsze zło było opowiadanie się "za czymś/za kimś". Teraz już będzie głosowanie wyłącznie "przeciw". I tak ustawiona jest tegoroczna kampania wyborcza. Obie strony polityczne demonizują się nawzajem. Koalicja Obywatelska nie ma programu wyborczego. Na jej stronie internetowej jest jedynie stary program z roku 2019, który już raz wybory przegrał. Myślę, że większość wyborców zapytana o program wyborczy KO wymieni "odsunięcie PiS od władzy" i może jeszcze "babciowe". Gdy nie ma sposobu, żeby głosować na program partii opozycyjnej, bo nie istnieje, głosowanie będzie - pozornie - wyłącznie na konkretnych ludzi (kandydatów) i na partię, wedle emocji, jakie budzą w wyborcy. Piszę "pozornie", bo w rzeczywistości głosowanie będzie przeciwko innym ludziom i przeciwko tej innej partii. Całe wybory będą oparte na ogólnym i ogólnikowym haśle "przeciwko". Dowiadujemy się przy tym czegoś ważnego o dzisiejszym stanie polskiej świadomości, a pewnie nawet o naturze człowieka. Okazuje się bowiem, nie po raz pierwszy, że emocje negatywne są zarówno bardziej powszechne jak i głębsze, niż pozytywne. Po prostu ludzie mocniej nienawidzą, niż się utożsamiają lub tolerują, nie wspominając już o aprobowaniu lub lubieniu. Mocniej i z większym entuzjazmem się nie zgadzają, niż zgadzają. Dlatego apelować trzeba nie do rozumu, nie do racjonalnej oceny, jakie pomysły, jakie rozwiązania problemów mają konkurujące partie, ale apelować trzeba jedynie do emocji. I to wyłącznie do negatywnych emocji. Czyż to się nie dzieje? Oczywiście, że tak. Zjawisko dominacji uczuć - zwłaszcza uczucia wrogości - nad rozumem jest obecne wśród zwolenników każdego politycznego ugrupowania, jakkolwiek nawet antypisowski ekspert od nienawiści, prof. Bilewicz twierdzi na podstawie badań socjologicznych, że "nienawidzimy zwolenników PiS bardziej niż oni nas".
Trzeba wskazać wroga
Gdy zapytano kiedyś chińskiego dyplomatę, co sądzi o Rewolucji Francuskiej, ten odpowiedział: „ Za mało czasu minęło. Za wcześnie na ocenę”. Ta anegdota ma ilustrować fakt, że licząca ponad pięć tysięcy lat cywilizacja chińska nie spieszy się z osądem przełomów historycznych, w przeciwieństwie do rozgorączkowanych Europejczyków. Jednak wśród zjawisk, które Oświecenie i Rewolucja Francuska rozpoczęły, są tak dobitne, tak wyraźne, że nie sposób zachować chińską wstrzemięźliwość w ocenach. Ustanowienie powszechnej demokracji, w której - pod hasłami Rewolucji Francuskiej - w wyborach głos mędrca jest równy głosowi głupca, a na jednego mędrca przypadają tysiące głupców, wypuściło z butelki dżina rządu mas. Stało się to po raz pierwszy w historii. Po stuletniej kotłowaninie dziewiętnastowiecznej, zobaczyliśmy jak masy stają się w XX wieku gotowe na przyjęcie ludobójczych ideologii - komunistycznej i nazistowskiej - oraz wcielających je w życie państw totalitarnych. Obie te ideologie udawały, że apelują do ludzkiego rozumu. Komunizm powoływał się na materializm dialektyczny, nazizm - na teorie rasowe i strywializowany darwinizm. Jednak rzeczywistym wspólnym mianownikiem tych obu ideologii było coś całkiem innego i nowego: odwoływanie się na masową skalę do negatywnych emocji. Masami da się manipulować tylko wtedy, gdy wskażemy im wroga. To okazało się sednem. Obie ideologie wskazywały wrogów i tym zdobywały serca milionów zwolenników. Obie wyrastały na nienawiści. Komunizm na nienawiści uzasadnionej klasowo (wybić wszystkich kapitalistów, burżujów, obszarników, bankierów i kułaków - niech zwycięży proletariat), a nazizm - rasowo (wybić wszystkich żydowskich, słowiańskich, murzyńskich podludzi lub nieludzi - niech zwycięży Aryjczyk). Teraz, w wieku XXI mamy inny, choć pokrewny problem. Świat Zachodu po doświadczeniach XX wieku, uzyskał (na jak długo?) pewną odporność na wirusa skrajnych ideologii, ale mechanizm polegający na tym, że wywoływanie i podsycanie negatywnych emocje jest kluczem do manipulacji i zwycięstw w polityce, pozostaje nadal aktualny. Stąd zjawisko spontanicznego, spektakularnego rozkwitu tzw. hejtu. Hejt rządzi, nie rozum. Wystarczy popatrzeć, co stało się z kolejną nadzieją utopijnych optymistów, czyli z Internetem. Miał być narzędziem powszechnego oświecenia, a stał się areną, na której miliony uprawiają z zapałem nienawiść.
Ludzie kochają nienawidzić
Nienawiść staje się paliwem demokracji, a zatem polityki. Nieważne, kto jest mądry, kto głupi, kto ma dobre pomysły, a kto katastrofalne, kto ma w konkretnych sporach rację, a kto jej nie ma. Ważne jest tylko to, kogo ja - wyborca - nienawidzę. Tylko z tym uczuciem coraz częściej wyborca idzie na wybory. I przygnębiająca nowość: wcale się tego nie wstydzi. Nienawiść przestała być postrzegana jako coś wstydliwego. Duch czasu to duch "ośmiu gwiazdek", czyli ostentacyjnej, wyrażanej publicznie, bezwstydnej nienawiści. Dlatego w tylu społeczeństwach powstają zjawiska dzikiej, groźnej plemienności. Tak jest w Polsce i nie inaczej dzieje się np. w USA, gdzie nienawidzący Trumpa wybrali - z nienawiści do niego - pogubionego Bidena, który już wcześniej kilka razy przegrywał w prawyborach prezydenckich, czyli był kandydatem "spalonym". Gdyby wyborcy mieli głosować "za", Biden by nie wygrał. Popiera się kandydata "A" wyłącznie przeciwko kandydatowi "B". Czyli "A" zwycięża, bo głosują przeciwko "B". Ameryka jest podzielona jak nigdy wcześniej (od czasów wojny secesyjnej). W Polsce również zjawisko to w takim wymiarze i natężeniu dotąd było nieznane, a nowoczesne formy komunikacji (media społecznościowe) bardzo mu sprzyjają. Są wręcz jakby stworzone w tym celu. Żerują na tym także tradycyjne media. Wystarczy obejrzeć kilka programów informacyjnych i politycznych na najpopularniejszych w Polsce kanałach telewizyjnych - nieważne, których - żeby zobaczyć, czym żywi się "oglądalność". Zero poważnej rozmowy. Wyłącznie wzajemne szczucie.
Czyje "nie" będzie większe?
Sprawa jest poważna. Wygląda na to, że kierowanie się nienawiścią jest główną i najautentyczniejszą cechą demokracji, a nadzieje, że w wyborach zwyciężają ci, którzy mają mądrzejsze propozycje programowe, to naiwna utopia. Wygrywać będą ci, którzy najlepiej wyrażają nasze najsilniejsze "nie". Czyli są to wybory, w których każdy wykrzyczy swoje "nie" i na koniec zwyciężą ci, którzy je najliczniej wykrzyczeli. Zresztą z tego powodu pytania referendalne skrojone są pod cztery "nie". "Nie" dla wyprzedaży, dla imigrantów, dla podwyższenia wieku emerytalnego i dla rozbiórki bariery na granicy. Ale to wcale nie koniec przepychanki pod hasłem "nie!", bo odpowiedzią opozycji na referendum jest jeszcze większe "NIE", czyli odmowa przyjęcia karty do głosowania. Przygnębiające. Bo o ile faktycznie nikt nie chce "wyprzedaży" państwowych przedsiębiorstw, o tyle kwestia wieku emerytalnego mogłaby być tematem do zastanowienia i dyskusji, ponieważ istnieją poważne za i przeciw. A tu opozycja mówi swoim wyborcom: "Żadnych dyskusji - nie brać kart! Bojkotować!". Czyli zdaniem "opozycji demokratycznej", demokracja to bojkot tak bardzo demokratycznego narzędzia, jakim jest referendum. Szaleństwo? Tak. Przedszkole? Oczywiście. Piaskownica? Jak najbardziej.
Dowalić przeciwnikowi Giertychem
Jeszcze wyraźniej manewrem z piaskownicy jest taki - jakże nieistotny - wyborczy detal, jak wystawienie "kontrowersyjnej" kandydatury Romana Giertycha w Świętokrzyskiem. Ma to sens wyłącznie jako pokazania środkowego palca Kaczyńskiemu, bo Giertych celuje we wrogości wobec tego polityka. Palec ten ma - oczywiście - symbolizować kolejne, wielkie "nie". Poza tym żadnego sensu nie ma.
Odbywa się to w beztroskim klimacie reggae. Tak, jakbyśmy byli wszyscy na jakiejś szczęśliwej wyspie pod palmami w odległym zakątku Karaibów. A przecież jest całkiem inaczej - u naszego sąsiada trwa wojna, co dzień giną ludzie, na naszej granicy z Białorusią przeprowadzane są prowokacje, sytuacja jest groźna, pod wpływem wojny na Ukrainie europejska polityka ulega wielkiemu przetasowaniu, w Stanach są za rok wybory, które mogą wiele zmienić. A w Polsce przed wyborami nie ma poważnego, mądrego sporu nie tylko na tematy krajowe, ale nawet na temat polityki zagranicznej, wizji przyszłości, roli Polski w Unii, naszych relacji z sąsiadami. Co zamiast tego? Cóż... największe emocje przedwyborcze mają budzić tak ewidentne bzdury, jak obecność Giertycha na liście kandydatów do sejmu. Logika w tym jest, ale jaka logika? Wyłącznie samozagłady. Logika ćmy lecącej w ogień. Liczy się tylko jedno: dowalić przeciwnikowi Giertychem. Farsa to, ale nie ma powodów do śmiechu.