W kraju fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Rozmowa z Polką mieszkającą w Norwegii
Aleksandra Jakubiak rozmawia z Anetą Ciężarek, polską działaczką ruchów Pro-Life, animatorką Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego, managerem ds. organizacyjno-kulturalnych, mieszkającą w Norwegii.
Pani Aneto, chciałam Panią serdecznie powitać. Niedawno miałyśmy okazję rozmawiać o Pani ogromnym zaangażowaniu w sprawę obrony życia, tamten wywiad nie wyczerpał jednak tematu wpływu nowoczesnych trendów myślowych na codzienność w krajach Europy Zachodniej i Północnej. Dane jest nam dziś poszerzyć perspektywę naszej poprzedniej rozmowy. Żyje Pani w Norwegii od dwunastu lat. Niech Pani powie, czy kwestie dotyczące adaptacji postępowych ideologii oraz politycznej poprawności trafiają tu na podatny grunt i są szybko przyjmowane przez społeczeństwo, czy też może takie tendencje napotykają na podobny opór jak w Polsce?
Miło mi móc znów się spotkać. Najpierw może kilka słów na temat genderyzmu. Władze w Oslo zaproponowały, by dzieciom już w wieku siedmiu lat wolno było, przy wsparciu rodziców, zmienić płeć prawną. Według ministra zdrowia, Benta Hoie, obecne przepisy w tym zakresie są archaiczne i nie do przyjęcia. Rząd proponuje też, by osoby w wieku szesnastu lat mogły decydować jakiej są płci. Decyzję podejmowałyby według własnego uznania, a nie na podstawie diagnozy medycznej. Prawna zmiana płci mogłaby zostać cofnięta, gdyby ktoś, kto się na nią zdecydował, doszedł później do wniosku, że popełnił błąd. Według Hoie, to historyczna propozycja, ponieważ o zmianie płci nie będzie decydować służba zdrowia, a sami zainteresowani. Proponuje się, by rodzice dzieci będących pomiędzy siódmym a szesnastym rokiem życia mogli występować z wnioskami o prawną zmianę płci z wszelkimi tego konsekwencjami, od numeru ubezpieczenia społecznego poczynając, na danych w paszporcie kończąc. Każdy, kto ukończył szesnaście lat mógłby złożyć taki wniosek samodzielnie. Natomiast rzeczywista operacja jest tu dozwolona po ukończeniu osiemnastego roku życia. Omawiana ustawa wprowadza najniższy na świecie próg działania praw transseksualistów. Po przyjęciu tej ustawy minister zdrowia Norwegii oświadczył, że ta innowacja jest dla niego powodem do dumy.
Co do politycznej poprawności, to Norwegowie wychowywani są w bardzo silnym dyktacie praw mniejszości, w sposób szczególny dotyczy to środowisk LGBTQ i muzułmanów. To bardzo zdyscyplinowana nacja. Poza tym zaszczepiono tu społeczeństwu zasadę dotyczącą równości obywatelskiej, została ona tak wykoślawiona, że bardziej szkodzi niż pomaga. Jest bowiem nie do pomyślenia, żeby np. profesor mógł powiedzieć komuś niewykształconemu, że z racji swojego doświadczenia wie coś lepiej. To prowadzi do rozmaitych patologii.
Co z najmłodszymi? Czy takie ideologiczne trendy wyciskają piętno na formie kształcenia dzieci?
Znajomi mający dzieci w wieku szkolnym nie zauważyli nic drastycznego w sprawie genderyzmu. Natomiast seks w Norwegii nie jest tematem tabu i dzieci oraz młodzież mają spory dostęp do tego typu „edukacji” w telewizji i w internecie. Bardzo wcześnie zaczynają życie seksualne, widać to szczególnie w weekendy na ulicach, w dyskotekach. Mieszkam w niewielkim mieście, przy głównej ulicy, gdzie znajduje się cztery lub pięć dyskotek, zatem z okna mogę obserwować młodzież. Po spożyciu alkoholu ich postępki są dość szokujące. Wszechobecna nagość, mam tu na myśli faktyczny brak ubrania i chodzenie po ulicy, co najwyżej, w bieliźnie oraz wyzywające zachowanie, obejmujące choćby ordynarnie uzewnętrzniane, seksualne zaproszenia, także ze strony bardzo młodych dziewczyn, to w Norwegii obyczajowy standard, zwłaszcza w weekendowe noce.
Skandynawowie generalnie znani są z osobliwego podejścia do edukacji seksualnej. Jakiś czas temu kontrowersje wzbudził w TV NRK program adresowany do nastolatków. Prezenterka pokazywała m.in. jak się całować, jako rekwizytu używając pomidora. Nie zabrakło też instruktaży dotyczących technik masturbacji oraz odbywania stosunku. Program ten ma na celu przybliżyć młodym ludziom kwestie związane z dojrzewaniem ciała.
Była też dość głośna sprawa obscenicznych rysunków ilustrujących podręcznik dla najmłodszych, z tego, co wiem, była ona także tematem dyskusji w Polsce. Kontrowersja ta miała jednak raczej zasięg lokalny, gdyż podręcznik ów był efektem zabiegów konkretnego grona nauczycielskiego i nie obejmował całego kraju.
Poza naciskiem na wychowanie seksualne, edukacja w Norwegii stoi na bardzo niskim poziomie, młodzi ludzie często nie chcą się uczyć, gdyż uważają, że w bogatym kraju wykształcenie nie jest im potrzebne.
Tak, przypominam sobie te rysunki. Czy zaobserwowała Pani wśród młodzieży jakieś inne efekty tego swobodnego podejścia do sfery seksualnej?
Nie trzeba szukać daleko. Najgłośniejszym i zarazem najbardziej kontrowersyjnym przejawem tego, o co pytasz jest święto, niejako wpisane już do tradycji, czyli tzw. Russ. Szalejące tłumy maturzystów odzianych w czerwone ubrania, przystrojone autobusy, wszechobecna radość, głośne krzyki i zabawa. To święto kończące zmagania w videregående skole (odpowiednik liceum). Maturzyści piją na umór, wykonują przeróżne zadania, niektóre z nich są zabawne, inne zaś bulwersujące. Te drugie, tzw. zadania specjalne dotyczą picia dużych ilości alkoholu i uprawiania seksu w określonych okolicznościach, typowe komendy to np. uprawiaj bezpieczny seks z dwoma innymi russami jednocześnie, uprawiaj bezpieczny seks z kimś z Russens Hovedstyre (czyli zarządu russ), uprawiaj bezpieczny seks na zewnątrz lub węzełek o nazwie „Bilde av Barney Stinson – the perfect week”, czyli uprawiaj bezpieczny seks z siedmioma różnymi osobami w przeciągu jednego tygodnia. Wszystko to za przyzwoleniem rodziców i nauczycieli.
Czy to nie żarty? Pedagodzy, rodzice, władze pozwalają na takie zachowanie?
Jakiś czas temu władze próbowały zakazać tych obchodów, ale spotkało się to z silnym oporem społecznym i z zakazu zrezygnowano. Zastrzeżenia rządu budziło powszechne pijaństwo młodych ludzi oraz szkody przez nich wyrządzane. Teoretycznie przeciętny świętujący jest już wtedy pełnoletni, więc z punktu widzenia prawa może legalnie spożywać alkohol. Libacje osiągnęły jednak tak wielkie rozmiary, że rząd w 1997 roku postanowił je ograniczyć i zakazał obchodów. Każda osoba nosząca typowy dla tych dni strój miała zostać aresztowana i dowieziona do domu. Jednak tradycja była na tyle silna, że ani policjanci, ani rodzice, ani nauczyciele nie egzekwowali zarządzeń, dlatego rząd w końcu się poddał. Protestujący podkreślali, iż to ważny element norweskiej tradycji, rytuał przejścia russów w świat dorosłych. Nadmiernym piciem i rozwiązłością seksualną chcą zaakcentować odejście z grupy nastolatków do poważniejszego dorosłego świata.
Co oznacza nazwa „Russ”?
To ostatnie litery łacińskiego wyrażenia – coruna depositurus („zrzucanie rogów”). Po trzynastu latach nauki, czyli ukończeniu szkoły podstawowej i liceum, norwescy uczniowie rozpoczynają świętowanie. Trwa ono od końca kwietnia do 17 maja, czyli Święta Konstytucji, które jest najważniejszym narodowym świętem w Norwegii.
Kolejna istotna rzecz, o którą chcę Panią zapytać, to sprawa postrzegania środowisk LGBT. Czy wizerunek osoby homoseksualnej jest w Norwegii pozytywny?
Z moich obserwacji wynika, że bardzo duży nacisk kładzie się tu na politpoprawny odbiór homoseksualizmu. Niejednokrotnie doświadczyłam tego, że absolutnie nie należy krytykować zachowania gejów w obecności Norwegów, bez względu na to, czy słowa te wypowiadane są prywatnie, czy w przestrzeni publicznej, nie ma też znaczenia kontekst wypowiedzi. Rośnie pokolenie prawomyślnie wyedukowane i nikogo nie dziwi, że na półkach w bibliotece dla najmłodszych znaleźć można książki o dzieciach wychowywanych przez pary homoseksualne etc. Zresztą adopcje takie legalne są tu już od 2001 roku.
Norweskie podręczniki szkolne piszą tylko o seksie heteroseksualnym, ale m.in. profesor Åse Røthing z Uniwersytetu w Oslo uważa, że teksty w podręcznikach powinny być bardziej tolerancyjne niż są obecnie, ponieważ te nie przybliżają tematu seksualnego spełnienia homoseksualistów, nie wspominają też o chorobach zakaźnych, co nie godzi się w kraju, który jest „mistrzem świata w równouprawnieniu homoseksualistów”.
Z kolei minister ds. dzieci i równouprawnienia Solveig Horne (Frp) mówi, że rząd pracuje nad propozycją uniwersalnej ustawy o równouprawnieniu i antydyskryminacji.
Norwegia jest jednym z państw najbardziej przyjaznych homoseksualistom. Od dawna codziennością są małżeństwa osób tej samej płci. Co znaczące, do 1972 roku homoseksualizm był tu nielegalny. W ciągu czterdziestu lat nastąpiło jednak wiele zmian w norweskim prawodawstwie i w stosunku społeczeństwa do osób LGBT. Dziś w Norwegii to raczej osoby wypowiadające się negatywnie na ten temat spotykają się ze społeczną niechęcią, nawet gdy krytyka ta nie dotyczy homoseksualistów jako takich, a np. ich zachowania, które nie jest związane bezpośrednio z seksualną odmiennością. Norweskie prawo gwarantuje ogólny zakaz dyskryminacji przez wzgląd na orientację seksualną. Został on zawarty w kodeksie karnym i obejmuje różne dziedziny życia. Istnieje tu także wiele instytucji wspierających gejów i lesbijki. W całym kraju, z myślą o homoseksualistach, organizowane są różnorodne wydarzenia. Jednym z najbardziej nietypowych jest Scandinavian Ski Pride, czyli festiwal narciarski gejów i lesbijek w Hemsedal. Norweskie przepisy prawne przyznają także prawo do ubiegania się o azyl polityczny z powodu prześladowań na tle orientacji seksualnej.
Czy z Pani doświadczenia wynika, że środowisko LGBT ma pośredni lub bezpośredni wpływ na politykę rodzinną i edukację?
Samo promowanie homoseksualnego modelu rodziny wywiera wpływ na postrzeganie świata przez najmłodszych. Adopcje gejowskie są dość powszechne, choć równie częste jest też wynajmowanie surogatek. To nie jest świat jaki znamy, to czasy, w których człowiek stanowi towar. Zresztą adopcje na szeroką skalę możliwe są z powodu nagminnego odbierania dzieci rodzicom, często w wyniku zarzutów co najmniej wątpliwych. Czy ktoś zastanawia się nad traumą takiego dziecka? Niestety, niewielu.
To kolejny temat-rzeka, Barnevernet obrasta stopniowo w Polsce w legendę, po części za przyczyną historii opowiadanych przez Polaków, którym zabrano dzieci, po części zaś za sprawą norweskiej rodziny, która uciekła wraz z dziećmi do Polski i ścigana była przez interpol za porwanie.
Kłopoty Państwa Myra, to tylko jedna z wielu takich spraw w Norwegii. Dzieci zabierane są z najbardziej absurdalnych powodów, które nam nie wpadłyby do głowy. Zdarza się niejednokrotnie, że dzieci introwertyczne lub nadpobudliwe w taki sposób przesłuchiwane są przez szkolnych psychologów, by wyciągnąć z nich jakieś konkretne zdanie, mogące posłużyć za podstawę do interwencji Barnavernet. Nie ma tu też różnicy, czy dziecko jest miejscowe, czy rodzice są przyjezdni. Bywa, że dzieci odbiera się turystom na ulicy, ponieważ według norweskiego prawa każde dziecko, które przebywa na terenie tego kraju jest własnością państwa.
Co na to obywatele? Godzą się na takie totalitarne metody bez protestów?
Spora grupa, to przecież właśnie ci, którzy wzywają urzędników. To nie są źli ludzie, po prostu stopień ideologicznej indoktrynacji w tej sprawie jest tu tak ogromny, że osobom tym wydaje się, że robią to dla dobra dziecka, które u sąsiadów płacze lub takiego, na które rodzic publicznie nakrzyczał za złe zachowanie, czy też takiego, które mimo godzin wieczornych jeszcze nie śpi. Wzywają wtedy Barnevernet, ono jednak, gdy raz wejdzie do domu, nie tak łatwo go opuszcza.
Inną kwestią jest też to, że opieka nad odebranym dzieckiem jest bardzo intratna, to więcej niż dwukrotność przeciętnej rocznej pensji.
Czy to nie wydaje się irracjonalne? Odbierać dzieci rodzicom z powodu spraw tak błahych, by płacić grube pieniądze rodzinom zastępczym?
Dla mnie również jest to niezrozumiałe, ale taka właśnie obowiązuje tu polityka. Jakieś powody tego stanu rzeczy muszą być. Możemy tylko domniemywać.
Generalnie, w rodzinach tych dziecko przebywa od kilku miesięcy do kilku lat, potem jest przenoszone. Jakby specjalnie chodziło o to, by nie tworzyło ono głębokich więzi. Człowiekiem bez zaplecza w postaci bliskich na pewno łatwiej manipulować.
Co ciekawe, te restrykcyjne przepisy dotyczące polityki rodzinnej nie obowiązują muzułmańskich imigrantów.
Dlaczego prawo ich w tym względzie omija?
Nie tylko w tym. Panuje tu niepisana społeczna umowa, że muzułmanie są nietykalni, należy im pomagać, nie wolno ich krytykować. Obejmuje to także sferę prawną. Poprzez to mamy do czynienia z pewną radykalizacją roszczeniowej postawy tego środowiska. Jeśli przestępstwa dokona muzułmanin, media i opinia publiczna nie wspominają o jego pochodzeniu ani wyznaniu. Tak nie dzieje się w przypadku Europejczyków. Jeśli już jednak sprawa dokonanego czynu ujrzy światło dzienne, kary są nieadekwatne w stosunku do winy, np. za gwałty, muzułmanie otrzymują wyroki w postaci prac społecznych.
To smutne, ale norweskie społeczeństwo jest pod tym względem zupełnie uśpione, jakby ludzie nie potrafili dostrzec, że taka pobłażliwość obraca się przeciwko nim. Ulice miast nie są już bezpieczne. Zachód popadł w krótkowzroczność, ponieważ tak mocno uwierzył w siłę swojego pieniądza, myśli, że bezpieczeństwo jest czymś oczywistym, co po prostu się im należy. To dziecinne myślenie życzeniowe, za które Europa poniesie wysoki koszt.
Jakie są wzajemne relacje osób homoseksualnych i muzułmanów?
Patrzę na to z zainteresowaniem. Na razie obie te grupy nie wchodzą sobie w drogę, jest jednak raczej kwestią czasu, kiedy muzułmanie zabiorą głos w tej sprawie. W końcu Koran jest w tej kwestii dość jednoznaczny.
Jak na te wszystkie sprawy reagują chrześcijanie? Czy ich sprzeciw jest słyszalny w przestrzeni medialnej?
Reagują niezgodą, jednak Skandynawowie to specyficzni ludzie, stosunkowo introwertyczni, zatem bunt często przebiega w ciszy. Poza tym i chrześcijanie także przesiąknięci są polityczną poprawnością. Oczywiście, są i tacy którzy mówią głośno, ale jest to dużo rzadsze niż w Polsce i nie wiąże się z szerokim poparciem społecznym.
Czy istnieje różnica w reakcjach katolików i protestantów na kwestie związane ze skutkami rewolucji seksualnej i promowania tzw. postępowych ideologii?
Z moich obserwacji i rozmów z protestantami wynika, że reakcje są podobne, aczkolwiek różnią się w sprawach antykoncepcji, środków poronnych lub nawet, niestety, aborcji. Znam grupę ludzi, która zdecydowanie się temu sprzeciwia i jest bardzo konserwatywna, ale to osoby ze starszego pokolenia. Pastorzy Ludvig Nessa i Per Kørner, którzy zostali wyrzuceni z Luterańskiego Kościoła Państwowego za sprzeciw wobec prawa do aborcji, promowania homoseksualizmu i kapłaństwa kobiet założyli Partię Przeciw Aborcji (Abort-motstanderne), aby na drodze parlamentarnej dążyć do zakazu aborcji w Norwegii. Po wydaleniu z Kościoła Państwowego, którego głową jest król, Ludvig Nessa i Børre Knudsen założyli tzw. Kościół-na-Wygnaniu. Nie mając dostępu do budynków sakralnych odprawiali nabożeństwa w hotelach, salach gimnastycznych lub w domach prywatnych. Pastor Nessa zasłynął wysyłaniem do pałacu królewskiego i parlamentu lalek umazanych czerwoną farbą, był również inicjatorem pogrzebów abortowanych dzieci oraz ulicznych demonstracji, organizowanych wspólnie z katolikami. Był on z racji swoich czynów wielokrotnie aresztowany i więziony.
Czy nazwałaby Pani Norwegię lub ogólniej, kraje skandynawskie, narodami chrześcijańskimi?
Zdecydowanie nie. Do Kościoła Norweskiego przynależy teoretycznie niecałe 80% obywateli, przy czym zaledwie 3% z nich uczęszcza na nabożeństwa i spotkania religijne częściej niż raz w miesiącu. Norwegia to kraj zlaicyzowany.
Do niedawna nie było formalnego rozdziału Kościoła od państwa, zmieniło się to w 2012 roku. Obecnie Norweski Kościół jest niezależną od państwa organizacją, finansowaną jednak z budżetu. Pośród Norwegów 10% deklaruje przynależność do innej organizacji religijnej niż Kościół Norweski. Większość z nich stanowią chrześcijanie i muzułmanie. Katolicy to głównie osoby przyjezdne, znaczny ich procent stanowią Polacy. Np. w mojej parafii w Stavanger można spotkać osoby z około stu trzydziestu grup językowych, trzecia część całej wspólnoty, to nasi rodacy.
Czy według Pani współczesne obyczaje Norwegów wpływają raczej na rodzenie się społecznych patologii lub dysfunkcji, co pejoratywnie odbije się na kolejnych pokoleniach, czy wręcz przeciwnie, rozwija to w nich wewnętrzną wolność, gruntuje obywatelskie swobody, zwiększa respektowanie praw człowieka?
Co ciekawe, wbrew pozorom, swoboda obyczajowa nie wpływa na barwność życia. Generalnie codzienność, marzenia i dążenia są tu nie tylko przewidywalne, ale często dość utarte i nudne, na spotkaniach towarzyskich obsesyjnie nieomal rozmawia się o wycieczkach zagraniacznych, odbytych i planowanych. W domu każdego wieczora zasiada się przed telewizorem, by oglądać wiadomości pozostawiające sporo do życzenia, jeśli chodzi o rzetelność, których jednak nikt nie weryfikuje i nie poddaje w wątpliwość, bo po co, skoro żyje się komfortowo? W ogóle komfort i pieniądz są tu bogiem. Znajoma Polka, która od ponad dwudziestu lat uczy tutaj w szkole, powiedziała mi, że „Norwegia jest krajem, który daje Norwegom fałszywe poczucie bezpieczeństwa”, jak w bańce mydlanej, ludzie podrążeni są w swoistym w letargu.
A co do praw człowieka, to kolejny fałsz, choćby patrząc na to, że są grupy, których one nie dotyczą, jak nienarodzone dzieci. Nikt także nie powie mi, że wszechobecna seksualizacja, w niektórych środowiskach wręcz zezwierzęcenie, daje komukolwiek długotrwałą życiową satysfakcję.
Czy w związku z tym, miałaby Pani jakieś rady dla Polaków odnoście recepcji zachodnich norm obyczajowych i trendów naukowych, bądź pseudonaukowych, dotyczących psychologii rozwojowej, edukacji seksualnej i realizacji płciowości?
Nie czuję się uprawniona do udzielania rad, jednak jeśli miałabym coś powiedzieć, to to, że za wszystkimi rzekomymi zdobyczami cywilizacji postępu i dobrobytu kryje się pustka. Zaczyna się pragnąć rzeczy, drugi człowiek także zaczyna stanowić dla nas, w jakimś sensie, rzecz do wykorzystania, bardzo rzuca się to w oczy właśnie w seksualizacji, o której mówiłam. To nikomu, tak naprawdę, nie daje szczęścia. Związki są bardzo często krótkotrwałe. Liczne zmiany partnerów destabilizują rozwój dzieci. Do rangi spraw najważniejszych urastają kwestie drugorzędne, a o podstawach zdrowia i szczęścia nikt nawet nie pamięta. W tzw. cywilizacji zachodniej manipulacja pod płaszczem tolerancji jest łatwym zabiegiem. Pamiętajmy jednak, że słowo „tolerancja” sprowadza się do założenia, że nic mnie nie obchodzi, więc toleruję rzeczywistość. Nie mylmy tego z akceptacją.
Nie dajmy sobie wmówić, że nasze poglądy są przestarzałe. Jeśli Zachód może nas czegoś nauczyć, to tego, żeby nie powtarzać jego błędów, tylko wyciągnąć z nich wnioski.
Dziękuję serdecznie za rozmowę i podzielenie się z nami swoją wiedzą i doświadczeniami.
Dziękuję również.