Dr P. Łysakowski: Mord na profesorach lwowskich. "Nie dobijano. Niektórzy mogli być pogrzebani żywcem"

Badając kilka lat temu kwestię mordu popełnionego w 1941 roku we Lwowie na polskich naukowcach nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele ze spraw związanych z tym przestępstwem znajdzie swoje odbicie w dzisiejszej debacie historycznej jaką Polska toczy ze swoimi sąsiadami i Izraelem
 Dr P. Łysakowski: Mord na profesorach lwowskich. "Nie dobijano. Niektórzy mogli być pogrzebani żywcem"
/ Wikipedia CC BY SA 3,0 Stanisław Kosiedowski
Kolejna rocznica mordu na polskich profesorach we Lwowie - lipiec 1941 roku
Zarówno Niemcy jak i Sowieci po ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku przystąpili do celowego i metodycznego niszczenia polskich elit politycznych i intelektualnych. Współpraca w „tej dziedzinie”, na nasze nieszczęście, była wysoce „efektywna” i skutkująca zapaścią moralną i intelektualną widoczną w Polsce we wszystkich wymiarach życia społecznego po dziś dzień. Naszym obowiązkiem (w kontekście pojawiających się ostatnio raz po raz prób przedefiniowywania historii ostatniej wojny i czynienia z Polaków winnych jej wybuchu oraz równolegle z tym czynienia z nas odpowiedzialnych za Holocaust przy równoczesnym nasilającym się zacieraniu odpowiedzialności Niemców i Rosjan – rozdzielnie - za oba te zdarzenia) jest ciągłe przypominanie ofiary krwi jaką złożyła polska inteligencja na ołtarzu niepodległości kraju. Jednym z takich zdarzeń, o których należy przypominać był mord popełniony przez Niemców, przy nie dającym się zakwestionować udziale Ukraińców, na polskich profesorach we Lwowie w lipcu 1941 roku , a więc krótko po wkroczeniu przez nich do zdobytego na Sowietach tego polskiego miasta - „[…] Po zajęciu miasta przez Niemców zaczęły się masowe pogromy Żydów i Polaków, uczestniczyła w nich też policja ukraińska. Wywiad Armii Krajowej nie miał wątpliwości, że listy proskrypcyjne sporządzali ukraińscy nacjonaliści z otoczenia Stepana Bandery z Roamanem Szuchewyczem na czele. We Lwowie ofiarami takich podstępnych działań padli profesorowie szkół wyższych, młodzież akademicka, technicy. […]” pisała Lucyna Kulińska w jednym ze swoich artykułów.

Wspomnijmy więc te dramatyczne wydarzenia. Jak już wyżej zauważyłem w kilka dni od wcielenia w życie „Planu Barbarossa” miasto „zawsze wierne” zostało opanowane przez  niemieckie siły zbrojne. Jeszcze przed jego opuszczeniem   Sowieci  wymordowali, bez jakiegokolwiek widocznego powodu, tysiące więźniów  przetrzymywanych we lwowskich zakładach karnych. Wkroczenie Niemców po sowieckim „armagedonie” mogło tworzyć wrażenie, że przyniosą oni Polakom jednak i mimo wszystko „coś nowego” choć w dalszym ciągu byli przecież okupantami. Dowody i wzmianki dotyczące nastrojów na terenie okupowanym wcześniej przez Sowietów dostarczają pamiętniki z okresu. W tym kontekście wypada zauważyć, że paradoksalne jest to, iż egzekucji z rąk Sowietów uniknął wówczas, uciekając z „Brygidek” prof. Roman Rencki wcześniej uprowadzony przez NKWD ze swojego domu na skutek żydowskiego donosu (to glossa do opowieści o zachowaniu się Żydów i innych mniejszości narodowych wobec II Rzeczpospolitej po wkroczeniu na nasze tereny okupantów sowieckiego i niemieckiego). Niedługo potem został zamordowany przez Niemców w grupie profesorów, o której będziemy niżej opowiadać.

Dramatyczną zapowiedzią nadchodzących zdarzeń było przeprowadzone dnia  2 lipca 1941 przed południem aresztowanie przez niemiecką policję polityczną - Gestapo - na  Politechnice Lwowskiej profesora Kazimierza Bartla, byłego premiera Rzeczpospolitej i zarazem wybitnego polskiego naukowca o światowej sławie. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 nadeszły wydarzenia sygnalizowane, wspomnianym wyżej, aresztowaniem Bartla - Gestapo dokonało aresztowań dwudziestu dwóch profesorów lwowskich uczelni, części ich bliskich i licznych osób trzecich przebywających w ich mieszkaniach. Z niemieckiego punktu widzenia cała akcja była, absurdalna. Aresztowani naukowcy nie stanowili bowiem, w danym momencie, jakiegokolwiek zagrożenia dla interesów Rzeszy, a z biegiem czasu mogli się jej nawet „przydać” jako fachowcy. Co ciekawe, jednego z zamordowanych (chodziło tu o  profesora Politechniki Lwowskiej Stanisława Pilata kierownika „Katedry Technologii Nafty i Gazów Ziemnych”) kilka dni po przeprowadzeniu egzekucji poszukiwały niemieckie władze chcące właśnie wykorzystać jego wiedzę do swoich potrzeb. Z drugiej strony jednak wpisywało się to postępowanie mocno i logicznie w całość polityki niemieckiej wobec okupowanej Polski, i nie było w nim, na nieszczęście Profesorów i Polaków w ogóle, nic szczególnie „oryginalnego”. Według swoistego planu postępowania same aresztowania miały być realizowane poprzez znaczną liczbę małych, mobilnych jednostek składających się, z reguły, z oficera SS i kilku podoficerów lub szeregowych SS, do których dołączano także tłumacza będącego także przewodnikiem - byli to z reguły Ukraińcy mówiący po polsku– wspomina się także o tym, że wspominani „szeregowi SS” mieli być de facto Ukraińcami: „ […] Roman Vetulani i Marek […] powołali się na powojenne ustalenia swojego ojca Janusza, który od dozorcy budynku zamieszkiwanego przez profesora Kazimierza Vetulaniego, dowiedział się, że profesora zatrzymali Ukraińcy wypytujący o niego wcześniej i posługujący się listą. Wyprowadzany z mieszkania profesor był przez nich bity i poniżany. […]”. Zatrzymanych, jak i niektórych członków ich rodzin po dokonaniu tego bezprawnego aktu i celowym oddzieleniu od tych, którzy mieli, z niemieckiej łaski, przeżyć: […] Ja w tym czasie byłam przy mężu i chciałam iść razem […] na to powiedział […] Niemiec – po polsku niech pani zostanie, bo mężowi pani nie pomoże a sobie zaszkodzi. Inni Niemcy tego nie słyszeli. […] Zachowywali się jak bandyci […]” tak zapamiętała ten chwile dr Wanda Hilarowicz (żona zamordowanego profesora Edwarda Hilarowicza) pakowano do różnego rodzaju samochodów i zawożono pod strażą złożoną z gestapowców na miejsce „koncentracji”, w lwowskim Zakładzie Wychowawczym imienia Abrahamowiczów. W tym miejscu można przytoczyć fragmenty wspomnień ocalałego z pogromu profesora Franciszka Groera: „ […]   Około godziny 11-tej rozległo się dzwonienie […] Równocześnie wchodzili już głównymi drzwiami Niemcy – […], w mundurach z trupimi główkami. […] Rzucili rozkaz: >Haende hoch !< przyłożywszy mi rewolwer do czoła […]. Potem zaczęli się wściekle miotać […]. Pomiarkowali się trochę zetknąwszy się z moją żoną, która jest Angielką. Ów oficer gestapo zaczął z nią rozmowę po angielsku, okazało się, że świetnie władał tym językiem. Potem […] wdał się z nami w dłuższą, spokojnym tonem prowadzoną rozmowę, wypytując się, co robiłem ja i inni profesorowie za czasów okupacji bolszewickiej. […] Mogło być parę minut po 12 – tej jak kazali mi zejść na dół, gdzie na ulicy stało auto ciężarowe […]”.
Nie jest do końca wiadomo, a pewno będzie to trudne do ustalenia bez nowych dokumentów, kto i jak sporządził listę proskrypcyjną profesorów według, której nastąpiły aresztowania – wygląda na to, że jej twórcami nie byli Niemcy, którzy posłużyli się dokumentem wykonanym przez Ukraińców powiązanych z ruchem nacjonalistycznym, a studiujących  wcześniej w Krakowie. Informacje o tym fakcie powtarzają się we wszystkich źródłach związanych ze sprawą w zgodnej sekwencji. Z tego też tytułu, oraz ze względu na wojenne zamieszanie sprzyjające niekontrolowanym przemieszczeniom ludzi, i dzięki Bogu dodajmy, była ona dalece niepełna i zawierała błędy oraz nieścisłości. Dodać tu jeszcze należy, przy okazji, że funkcjonariusze Gestapo w trakcie aresztowań wydobywali podstępnie, z zestresowanych i poddanych potężnej presji psychicznej, rodzin naukowców informacje, które służyły „uzupełnieniu” listy mających iść na śmierć intelektualistów. I tak na przykład, aresztowano w miejsce nie żyjącego Profesora Adama Bednarskiego, docenta lekarza okulistę Jerzego Grzędzielskiego. Po wtargnięciu do domu Profesora i otrzymaniu od żony profesora informacji o tym , że poszukiwany nie żyje gestapowcy zażądali od niej informacji o tym kto zastąpił nieżyjącego. Nie spodziewająca się niczego kobieta podała ją powodując aresztowanie wymienionego wyżej doktora Grzędzielskiego, którego początkowo nie było na liście przeznaczonych do zabicia.

Forma aresztowań była różna, od dramatycznych połączonych z używaniem przemocy fizycznej i psychicznej, po spokojne. Odwołajmy się tu do cytowanych wyżej wspomnień Profesora Groera i  relacji Barbary Hamerskiej córki Profesora Edwarda Hamerskiego: „[…] Dnia 3 lipca 41 r. o godz. 23. oo domownicy już spali. Po długim i uporczywym łomotaniu do mieszkania weszło 7 – miu uzbrojonych gestapowców. […] Ojciec wstał, szukał okularów, ubierał się. […] Z opowiadań matki wiem, że  Ojciec w tym dniu był bardzo zdenerwowany i przejęty mordowaniem Żydów. […] Matka podczas aresztowania Ojca przebywała z nami w  sypialnym pokoju. Była skrępowana przez resztę gestapowców, którzy wrzeszczeli (halt !) nie dopuszczając Jej do płaczącego dziecka  […] Ojciec został brutalnie wyprowadzony z domu za kołnierz […].”.  Próbowano też przy okazji, w kilku przypadkach wymusić na zatrzymywanych przyznanie się do niemieckości, co niewątpliwie uratowałoby im życie: „[…] spytał się ojca (aresztujący funkcjonariusz Gestapo – P.Ł.), czy jest Niemcem. Ojciec odpowiedział,: byłem zawsze i jestem Polakiem. […] Wówczas Niemiec chwycił książkę w zielonej oprawie i zapytał co to jest. Matka na to odpowiedziała, że jest to podręcznik rentgenologii stomatologicznej w języku niemieckim napisany przez jej męża. Wtedy oficer w sposób sugestywny powiedział: Sie sind also Reichsdeutsche ! (podkreślenie P.Ł.) […] Na powyższe padła odpowiedź ojca przecząca, w której powiedział, że jest Polakiem […]”.
Dla czego dokonano aresztowań i czy były próby wydobycia profesorów czegokolwiek na jakikolwiek temat, tych spraw możemy się tylko domyślać. Były one dalszym ciągiem prowadzonej przez Niemców akcji przeciwko polskim elitom, która rozpoczęła się z chwilą ich wkroczenia do Polski w 1939 roku i kontynuowana była w maju i lipcu 1940 roku jako „Akcja AB”. Służyły też, niewątpliwie, zupełnie niezależnie od niemieckich zamiarów ukraińskim nacjonalistom w ich ludobójczych planach „oczyszczania” ziem „odwiecznie ukraińskich” z elementu „obcego” i być bazą pod budowę „Samostijnej”. W końcu możliwa do postawienia jest teza, że za mordem stały też czynniki ściśle materialne, podczas aresztowań bowiem  rabowano wszelkie kosztowności:” […] Oficer ten przeszukał szafę […] wyjął z niej kasetkę zawierającą złoto dentystyczne i złote monety […] Obydwaj oficerowie z pośpiechem ładowali do swoich kieszeni złote monety oraz pudełka i próbówki ze złotem.[…] kiedy spostrzegli się, że ojciec, matka i ja patrzymy na nich z wyrazem niesmaku i pogardy, twarz gestapowca, […] zaczerwieniła się […]” zeznawał Tomasz Maria Cieszyński, biżuterię i inne niż złotówki walory,  i nadzieja „miejscowych” gestapowców, że się dorobią,  a przy okazji „zapunktują w Berlinie” za usunięcie „elementu niepożądanego”. Z Niemcami w wyżej wymienionych kwestiach ściśle współpracował Holender Pieter Nikolas Menten (przeżył wojnę i usiłował sobie ułożyć stosunki z władzami PRL – w aktach procesowych poświęconych mordowi na profesorach  pojawiają się też sugestie, że współpracował z komunistycznymi służbami specjalnymi – weryfikacja tych informacji jest jednak bardzo trudna) aktywny w tym czasie w Krakowie i Lwowie, gdzie w przechowywaniu zrabowanych profesorom dóbr kultury (i w ogóle w skupowaniu dzieł sztuki) wspomagał go krakowski antykwariusz Stieglitz, któremu ten pierwszy, i jego gestapowscy komilitoni, umożliwili przetrwanie „Zagłady”, w zeznaniach znajdujących się w aktach prokuratorskich opisujących tę kwestię czytamy: : „[…] Dla Mentena skupował różne rzeczy Żyd Stieglitz, […] z wstawiennictwem Mentena […] Kipka (SS – Sturmbannfuehrer należący do grupy uwikłanej w mord na Profesorach – P.Ł.) wydał zaświadczenie, że jest potrzebny ( Stieglitz – P.Ł.) dla niemieckiej gospodarki wojennej i że nie potrzebuje nosić gwiazdy żydowskiej na rękawie. […]”.

Jest też bardzo prawdopodobne, że niemiecki „Blutrausch” opisany dosadnie przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka w trakcie przemówienia wygłoszonego przed szerokim gremium funkcjonariuszy niemieckich służb bezpieczeństwa w maju 1940 roku, zbiegł się tu w jeden strumień z nadziejami i zamiarami Ukraińców wobec Polaków i chęcią zarobienia na zasobnych we wszelkie dobra kultury Profesorach i ich rodzinach sporego majątku. W tym kontekście istotny jest fakt, że dom profesorostwa Bartlów mieszczący się przy ul. Herburtów 5 zajął szef lwowskiego gestapo —  Brigadefuehrer Eberhard Schoengarth, mieszkanie zaś państwa Ostrowskich okradł  Menten, a lokum prof. Władysława Dobrzanieckiego zajął przyjaciel wspomnianego wyżej Pietera Mentena, Ukrainiec, Wrzeciono. Lekarz, brat komendanta ukraińskiej policji we Lwowie. Tak więc każda z powyższych hipotez jest możliwa – możliwe są też, i to jest najbardziej prawdopodobne, wszystkie razem wzięte.
Sam mord, decyzja o nim, jak się zdaje, był przygotowany zawczasu – tak więc gestapowcy przychodzili, de facto, po skazanych a nie podejrzanych lub oskarżonych. Świadczyły by o tym następujące fakty: mordowanie zatrzymanych już na terenie Zakładu Abrahamowiczów.  Niezwykle krótki czas jaki upłynął od zatrzymania naukowców do popełnienia przez Niemców zbrodni. Wypowiedzi „on tego już nie potrzebuje” jakie padały pod adresem rodzin zabieranych z domów akademików, z których w bezpośredni sposób wynikało , że nie potrzebują ( te słowa wypowiedziano pod adresem profesora Romana Longchamps de Berier i rodziny  profesora  Witolda Nowickiego zabranego z domu wraz z synem Jerzym) żadnych osobistych rzeczy na dalszą przyszłość. W końcu zaś szybkie i organizowane ad hoc przygotowanie miejsca egzekucji na Wzgórzach Wuleckich, które „skonstruowane” było tak, by oprawcy mieli jak największy „komfort” jej przeprowadzania. Charakterystyczne jest też i to, że „wygarniętych” z domów naukowców w zasadzie nie przesłuchiwano, a tylko, przepytywano, co nie miało wpływu na ich późniejszy los i co jednoznacznie pokazywało, należy to jeszcze raz mocno podkreślić, iż decyzje co do ich przyszłości zapadły już wcześniej.

Formę tych „przepytywań” i chwil je poprzedzających możemy poznać z relacji Profesora Groera: „ […]  Głowy kazali nam opuścić w dół. Jeżeli się ktoś poruszył uderzali go kolbą albo pięścią w głowę. Raz spróbowałem się odwrócić ale otrzymałem natychmiast uderzenie kolbą. […] Co kilka minut wywoływano nazwisko któregoś z profesorów i wzywano ich pojedynczo, […].  Znalazłem się w pokoju , gdzie było 2 oficerów; jeden młodszy, ten, który mnie aresztował, i drugi wyższy stopniem, olbrzymiego wzrostu i postawy. Ten drugi z miejsca się na mnie rzucił:>> Du Hund, du bist Volksdeutsche gewesen, hast aber das Vaterland verraten. Weshalb bist du nicht mit allen Deutschen nach Westen gefahren, wenn es moeglich war ?<< Zacząłem wyjaśniać, naprzód zwykłym tonem, potem — w miarę, jak tamten coraz bardziej krzyczał — podniesionym głosem, że jestem wprawdzie niemieckiego pochodzenia, ale jestem Polakiem. Po wtóre nawet gdybym chciał wówczas przenieść się na Zachód, władze radzieckie nigdy by mi na to nie pozwoliły ze względu na wysokie stanowisko społeczne, które zajmowałem i na którym byłem potrzebny. Pytano mnie dalej, co znaczą bilety wizytowe konsulów angielskich w moim posiadaniu. Odpowiedziałem, że jestem żonaty z Angielką i że konsulowie angielscy składali nam zawsze wizyty. Pod koniec zaczął mówić spokojniej i rzekł:>> Ich muss noch den Chef sprechen, wir werden sehen was sich noch mache laess<<, po czym wybiegł z pokoju. Oficer, który mnie aresztował, powiedział szybko: »To zależy tylko od niego, on nie ma tu nad sobą szefa. Powiedz mu, że zrobiłeś ważne odkrycie w medycynie, które przyda się dla Wehrmachtu. Może to ci pomoże«. […] tamten powrócił, […] natychmiast mnie wyrzucił za drzwi. Skierowano mnie na przeciwną, […] stronę korytarza, pozwolono usiąść na krześle i zapalić papierosa. Dano mi nawet szklankę wody. Obok mnie stali w postawie swobodnej profesorowie: Sołowij i Rencki. Po chwili któryś z gestapowców zapytał ich, ile lat mają, na co oni odpowiedzieli zdaje się, że 73 i 76. Byłem pewny, że ich ze względu na wiek zaraz puszczą wolno. Zorientowałem się, że sprawa moja stoi może już lepiej. Po chwili ów szef kazał mi wyjść na podwórze i spacerować dodając:>>Mach so, als ob Du nicht gefangen waerest<< . Zacząłem krążyć po podwórzu, paląc papierosa za papierosem. […] ”. Relacja ta jest o tyle ważna , że nikt z profesorów mogących opisać przeżycia i bezpośrednie spotkania w cztery oczy z gestapowcami podczas pobytu „u Abrahamowiczów” nie ocalał. Potwierdza ono bowiem to co napisaliśmy wyżej – los naukowców był z góry przesądzony. Dalej wydarzenia toczyły się , jak w zwolnionym filmie. Opisywali to świadkowie , którzy mieli szczęście i nie zostali dołączeni do grup wyprowadzanych na rozstrzelanie. Przeprowadzono „selekcję” zatrzymanych ustawiając ich, po uprzednim rozpytaniu: „Po kolei pytano wszystkich, co oni za jedni, […] . Gdy odpowiedział, że jest kowalem, kazano mu pokazać dłonie, które gestapowiec dotknął i powiedział, że będzie on zwolniony, […]”, po różnych stronach korytarza bursy. Jednych zwolniono do domów nakazując, by zabrali swoje rzeczy od dotychczasowych chlebodawców i szukali sobie innych od dotychczasowych zajęć. Ci „szczęściarze” należeli na ogół do służby domowej naukowców. Bycie kimś „innym” kwalifikowało, niemal automatycznie do „spaceru w jedną stronę” na Wzgórza Wuleckie, gdzie później dokonano mordu. Marsz jednej grupy ofiar z Bursy Abrahamowiczów na miejsce kaźni trwał od 20 do 35 minut. Druga i trzecia zostały dostarczona tam, jak się zdaje, samochodami nieco okrężną drogą. Nie jest do końca wiadomo dla czego przeprowadzono akcję tak właśnie, komplikując wiele rzeczy , a nie inaczej. Być może chodziło o to, by ofiary do końca nie zdawały sobie sprawy z losu jaki je czekał, a tym samym ograniczyć do minimum próby ewentualnego oporu, choć ten ze strony tych konkretnie (w części starszych i na pewno nie przyzwyczajonych do przemocy w jakiejkolwiek formie, a więc także do energicznego przeciwstawiania się jej) osób był jak się zdaje wykluczony. Prawdopodobne jest też, że chodziło o ukrycie całego „przedsięwzięcia” przez Lwowiakami.  Z drugiej strony jest wielce ciekawe to, że fakt mordu na Profesorach był raczej znany Niemcom: „[…] Brat męża rozpytywał u władz niemieckich co się stało […] ale nie uzyskał żadnego konkretnego wyjaśnienia, jedynie raz jeden z Niemców powiedział do niego >>das war eine verfluchte Gaffe<<. […]” opowiadała, po latach, o tych zdarzeniach przesłuchiwana w sprawie Maria Łomnicka, żona jednego z zamordowanych profesorów . Wszystkie grupy musiały znaleźć się w miejscu stracenia mniej więcej w tym samym czasie. Świadkowie opisujący dramat wspominają bowiem o około 50 osobach, które znalazły się dnia 4 lipca 1941 roku nad ranem w sensie dosłownym „nad swym grobem”: „ […] Na krawędzi Wzgórza Wóleckiego […] ujrzałem kilkadziesiąt cywilnych osób stojących w jednym rzędzie, a nieco dalej od nich na prawo i lewo stali […] elegancko ubrani oficerowie niemieccy z rewolwerami w ręku. Nie liczyłem tych cywilnych osób, ale oceniłem je na około 40 – 50 osób. […]”wspominał jeden z obserwujących egzekucję.

Nie tracąc cennych, dla zachowania zbrodni w tajemnicy, chwil rozpoczęto zabijanie. Mordowanych, którzy nie byli ani związani ani skuci kajdankami, sprowadzano z miejsca, na którym się znaleźli, po kilka osób nad wykopaną wcześniej jamę, która miała stać się ich grobem. Ustawiano ofiary twarzą do zbocza za nimi zaś stał pluton egzekucyjny złożony z kilku (5/6) żołnierzy (prawdopodobnie ukraińskich policjantów pomocniczych) kierowany i nadzorowany przez oficera z bronią krótką. Na rozkaz wydawany przez dowodzącego akcją żołnierze oddawali salwę. Po zamordowaniu jednej „czwórki” sprowadzaną kolejną i następną. Tak, aż do końca. Po latach, podczas wizji lokalnej obliczono, że całą egzekucja wraz zasypaniem mogiły musiała trwać najwyżej 40 minut. Zgromadzonych przed egzekucją i stojących wyżej nad przygotowanym grobem czekających na swoją „kolej” pilnowali, prawdopodobnie oficerowie SS. „[…] Gdy nastał świt […] na Wzgórzach Wuleckich zaczął się jakiś ruch. […] Usiadłam na tapczanie nie rozumiejąc co oznacza ten ruch, […]. W tej sekundzie usłyszałam pierwszą salwę […]. Rozpoznałam żołnierzy niemieckich następnie mężczyzn w cywilnych ubraniach, były również jakieś kobiety […]. Widziałam postać w popielatym ubraniu. Zupełnie odcień mężowskiego […]. Kilkakrotnie przyprowadzano po pięć osób i widziałam jak po salwie karabinowej ludzie ci padali. Stałam przykuta do miejsca, nieprzytomnie patrząc na to katowskie widowisko […].” Tak relacjonowała to zdarzenie obserwująca je, żona zamordowanego wtedy właśnie profesora Antoniego Łomnickiego Jej przytoczone wyżej wspomnienie podkreśla tylko dramatyzm całego dotykającego ją osobiście i polskiego świata naukowego zdarzenia.

W czasie przeprowadzania całej akcji świadkowie zaobserwowali pewne aczkolwiek niewielkie „zakłócenia” w jej przebiegu. Któryś z mordowanych Profesorów odwrócił się do strzelających w plecy żołnierzy i zaczął coś do nich mówić, inny „[…] na ułamek sekundy przed wystrzałem padł do jamy, […] zrobił on to celowo by się ratować i zaraz po strzale wyskoczył z jamy, ale żołnierz strzelił, ten się zachwiał i wpadł do jamy”. Ostatnią zabitą była kobieta w czerni, którą przed morderczym strzałem trzeba było podtrzymywać: „ […] Jedną kobietę, która nie mogła iść, ciągnęło 2 żołnierzy […]”. Któraś z grup skazańców miała też nieść ze sobą nad „dół śmierci” jakąś bezwładną osobę – mógł to być jeden z zamordowanych wcześniej w Bursie Abrahamowiczów naukowców. Mimo to, jak już wyżej zauważyliśmy mordercza procedura przebiegała sprawnie i najprawdopodobniej zgodnie z przyjętym przez Niemców scenariuszem. Po każdej „serii” wystrzałów „[…] był dymek, który wiatr zwiewał w kierunku ulicy Pełczyńskiej […].”. Część świadków zwróciła też uwagę na fakt, iż nie dobijano skazańców, choć tu pojawiają się też i inne relacje. Tak więc istniała możliwość, że niektórzy z nich zostali pogrzebani w bratniej mogile żywcem. Tuż po zakończeniu mordu żołnierze, którzy go wykonali przystąpili po uprzednim obszukaniu zwłok do zasypywania grobu. W krótkim czasie porósł on zielskiem zasianym tam, jak się zdaje, przez Niemców w trakcie kamuflowania mogiły.

W kilka lat po popełnieniu zbrodni, mając w perspektywie przedłużające się walki na wschodzie i możliwą klęskę Niemcy rozpoczęli zacieranie śladów swoich przestępstw. Ciała zamordowanych Profesorów zostały w godzinach nocnych z 7 na 8 października 1943 wydobyte przez specjalny oddział (określany jako Sonderkommando 1005, złożony z Żydów, pozostających w gettach i przeznaczonych także do wymordowania – komandem dowodzić miał Untersturmfuehrer SS Walter Schallock), którego głównym zadaniem było odkopywanie grobów osób wcześniej pomordowanych, później zaś palenie odkopanych zwłok w Lasach Krzywczyckich, gdzie  znajdowało się miejsce masowych mordów na  sowieckich żołnierzach wziętych wcześniej do niewoli , Polakach i  Żydach. Ocalały z „Zagłady” Leon Weliczker w swoich pamiętnikach podaje , że przed „Jom-Kipur”, czyli właśnie 8 X 1943 r. wyprowadzono z obozu we wspomnianym wyżej Lesie Krzywczyckim grupę 20 Żydów „w towarzystwie” funkcjonariuszy niemieckich służb bezpieczeństwa na Wzgórze Wuleckie. Mieli oni dokonać ekshumacji zwłok pomordowanych tam profesorów i ich bliskich. Początkowo nie udało się znaleźć mogiły. Po przyjeździe na miejsce SS Sturmbannfuehrera Kurta Stawizkiego, który bez problemów określił właściwe miejsce mordu i pochówku przystąpiono niezwłocznie do ekshumacji ciał. Pracujący przy niej zwrócili uwagę, że pochowani tam ludzie musieli być dobrze sytuowani – wskazywały na to gatunkowe ubrania, wypadające z ich kieszeni złote zegarki, łańcuszki do nich,  pióra z monogramami i nazwiskami (to dowód na brak dokładności katów i pośpiech w zacieraniu śladów). Szybko więc zorientowano się,  ze jest to miejsce egzekucji i pochówku profesorów lwowskich. Wydobyte ciała  naukowców i ich współtowarzyszy niedoli zabrano natychmiast do Lasu Krzywczyckiego i 9 października, wraz z kilkuset innymi zwłokami i spalono je razem na stosie: „[…] Po wykopaniu dołów robiliśmy stosy o rozmiarach 10mX10mX10m. Warstwę trupów przekładaliśmy warstwą drzewa. W ten sposób w jednym stosie było 1200 – 1600 trupów, a czasami po 2000 […] Po ułożeniu stosu oblewaliśmy stos smarem i benzyną a następnie podpalano. Stos taki w zależności palił się przez okres 3-4 dni. Po spaleniu popiół przesiewaliśmy przez sito. Znalezione rzeczy ssowcy zabierali dla siebie, a kości podlegały przemieleniu na mąkę. Popiół oraz mąkę z kości rozsypywano po polach […]”. Kilka dni po przeprowadzonej egzekucji rodziny pomordowanych usiłowały dociec prawdy dotyczącej losu ich bliskich. W sprawę poszukiwań zaangażowała się także i watykańska dyplomacja, która nic nie osiągnęła. Po serii kłamliwych informacji jakoby miejscowe (lwowskie) Gestapo nic nie wiedziało o aresztowanych, gdyż ci zostali zabrani z domów przez oddziały frontowej policji bezpieczeństwa  straszna prawda zaczęła powoli wypływać na światło dzienne, a to informowano którąś z żon o tym, że jej mąż zmarł „na atak serca” spowodowany zbyt dużym wysiłkiem fizycznym, a to ktoś ze znajomych Niemców przyniósł do domu aresztowanego profesora wiadomość o tym, że wszyscy zginęli. W końcu zaś jeden z gestapowców miał na bezpośrednie pytanie Profesora Groera odpowiedzieć, że wszyscy zostali rozstrzelani. W każdym bądź razie dość szybko stało się pewne, że los uprowadzonych profesorów musiał być dramatyczny.

Z wolna Niemcy pewni swego zwycięstwa w prowadzonej wojnie przestawali kryć swe zbrodnie. Jak wiemy, losy strasznego konfliktu z połowy ubiegłego stulecia potoczyły się, inaczej niż zakładano w Berlinie. Z tego też powodu pojawiła się wśród Niemców wspomniana wyżej „idea” ekshumacji i spopielenia zwłok profesorów, miało to zatuszować tę i inne popełnione przez nich masowe mordy. Po dokonaniu tej operacji po egzekucji nie pozostał właściwie żaden ślad. Pozostała jednak pamięć i świadkowie zdarzeń. To pozwoliło odtworzyć z dużym prawdopodobieństwem przebieg dramatycznych zdarzeń z lipcowej lwowskiej nocy 1941 roku, który ukazaliśmy wyżej. Pozostały tez liczne pytania o odpowiedzialność i za pomysł i za wykonawstwo tego potwornego czynu. Niewątpliwie bezpośrednim wykonawcą decyzji był dowódca Sicherheitspolizei i Sicherheitsdienst w Generalnej Gubernii SS Brigadefuehrer Eberhard Schoengarth, który wcześniej brał udział w aresztowaniu Profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, a we Lwowie przebywał już od 2 lipca 1941 roku. Kolejny zaangażowany w sprawę funkcjonariusz  to Hauptsturmfuehrer Hans Krueger. Współdziałający z nim funkcjonariusze gestapo nie zostali osądzeni za tę zbrodnię. Dnia 25 lutego 2003 Komisja Oddziałowa Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie (pion śledczy IPN) w związku z przekazaniem w 2001 roku przez Władysława Żeleńskiego zbioru archiwaliów dotyczących zbrodni do Archiwum Akt Nowych podjęła zawieszone uprzednio śledztwo w sprawie mordu profesorów lwowskich, które to śledztwo zostało ponownie dnia 22 czerwca 2007 roku  umorzone z powodu niewykrycia sprawców czynu.

Bardzo precyzyjnie określiła stan spraw w omawianej kwestii Maria Wardzyńska twierdząc, że  kwestia mordu na profesorach lwowskich, w doniesieniu do sprawców, przypomina w zasadniczych swoich zrembach kwestię Jedwabnego właśnie ze względu na trudności w określeniu niemieckich odpowiedzialnych za ten czyn. Na umorzenie śledztwa złożono dwa zażalenia, które podpisali Krystyna Stec i Tomasz Cieszyński – znajdują się one w tomie XXII akt prokuratorskich poświęconych sprawie na stronach 3262 i 3265. Wykorzystując do swych potrzeb politycznych i propagandowych tę polską tragedię w okresie lat 1959-89 usiłowano przy pomocy KGB prowadzić akcję dezinformującą w kwestii udziału w zbrodni żołnierzy Batalionu Nachtigall i Theodora Oberlaendera. Przechowując ofiarę życia lwowskich naukowców w pamięci czcimy ją od  1954 roku kiedy to z inicjatywy prof. dermatologii Henryka Mierzeckiego powstał stolicy Dolnego Śląska we  Wrocławiu – „Międzyuczelniany Komitet Uczczenia Pamięci Lwowskich Pracowników Nauki”, jego głównym celem było zebranie funduszy na budowę pomnika we Wrocławiu. Dnia 3 października 1964 r. przy Placu Grunwaldzkim były Rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Profesor Stanisław Kulczyński odsłonił „Pomnik Rozstrzelanych Profesorów Lwowskich, którego autorem był Borys Michałowski. Odbiciem nacisków władz PRL był napis na  pomniku informujący o tym,  że został on wystawiony ku czci wszystkich polskich naukowców zamordowanych i zmarłych w czasie niemieckiej okupacji Polski. Odrębna wzmianka o Profesorach Lwowskich nie znalazła się na pomniku. Wystąpienie Profesora Kulczyńskiego było poświęcone, jednak, wyłącznie Profesorom Lwowskim . Dwa lata później , w 1966 roku  w 25. rocznicę mordu odsłonięto w kościele O. O. Franciszkanów w Krakowie pamiątkową tablicę poświęconą temu dramatycznemu wydarzeniu. Władze PRL tuszując przedwojenną przynależność Lwowa do Polski usiłowały wykorzystywać dramat lwowskich uczonych dla osiągania własnych celów w polityce zagranicznej. Wszystko to odbywało się w kontekście pewnego konfliktu prawnego z RFN. Był on powodowany w znacznym stopniu (i nie ma tu powodu, by nie wierzyć ówczesnym polskim dokumentom) wyraźnym hamowaniem śledztw przeciwko przestępcom wojennym przez niemieckie instytucje państwowe. Kolejne miejsca, w których upamiętniono lwowskich naukowców to:  hall Oddziału Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu i korytarz główny gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Miało to miejsce dnia 29 czerwca 1981.14 listopada 1981 uzupełniono pomnik przy Placu  Grunwaldzkim o tablicę z nazwiskami profesorów. Ufundowały ją senaty uczelni Wrocławia. W miejscu mordu  w roku 1956 władze Lwowa rozpoczęły budowę pomnika. Pomysł nie został jednak ostatecznie zrealizowany. Upadek ZSSR i staranie rodzin pomordowanych spowodował wystawienie w latach 90. XX wieku na miejscu mordu pomniczka z napisaną w dwu językach (polskim i ukraińskim) listą ofiar tragedii. Tablice pamiątkowe poświęcone „lwowskiemu dramatowi” znajdują się też we Wrocławiu, na terenie campusu Politechniki Wrocławskiej oraz w Lublinie, opodal Biblioteki UMCS gdzie głos zabrał między innymi syn zamordowanego profesora Antoniego Cieszyńskiego Tomasz wypowiadając mocne słowa o niemieckich i ukraińskich mordercach profesorów. Idąc tym tropem myślenia bliscy zamordowanych profesorów (Związek Potomków Profesorów Lwowskich zamordowanych przez Gestapo w lipcu 1941 roku) wystąpili w roku 2002 do Prezydenta Republiki Federalnej Niemiec z prośbą o opublikowanie oświadczenia w sprawie mordu. Inicjatywa ta nie spotkała się jednak z pozytywną reakcją strony niemieckiej.  Podobna prośbę wystosowano we wrześniu 2002 roku do prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Kolejne miejsca upamiętniające tragedię odsłonięto w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN przy ul. Pawińskiego w Warszawie (została ufundowana w 2007 r. przez Profesora Wacława Szybalskiego),  w katedrze łacińskiej we Lwowie i w gmachu głównym Politechniki Lwowskiej. Demony przeszłości odezwały się ponownie w maju 2009 roku lwowski pomnik Profesorów został sprofanowany, pokryto go swastykami i napisami "Śmierć Lachom”. Dziś zaś czytając, w jednym z portali internetowych, krótki tekst poświęcony dramatowi jaki rozegrał się we Lwowie w 1941 roku nie znalazłem nawet pół słowa dotyczącego narodowości „Profesorów”. 

Piotr Łysakowski
 
 
 
 
 
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Jest nowy pakiet uzbrojenia dla Ukrainy z ostatniej chwili
Jest nowy pakiet uzbrojenia dla Ukrainy

Szef Pentagonu Lloyd Austin ogłosił w piątek, że Stany Zjednoczone zakupią dla Ukrainy rakiety Patriot oraz inne rodzaje broni i sprzętu wojskowego o wartości 6 mld dolarów. Jest to największy jak dotąd pakiet uzbrojenia USA dla Kijowa.

Koniec pewnego rozdziału motoryzacji: te modele samochodów już nie powstaną z ostatniej chwili
Koniec pewnego rozdziału motoryzacji: te modele samochodów już nie powstaną

Portal Autoblog.com przygotował listę pojazdów co do których posiada on potwierdzienie lub raporty świadczące o tym, że zostaną one wycofane w 2024 roku. Zwraca on uwagę, że lista ta jest naprawdę pokaźna i zawiera wiele znanych i uznanych serii. 

Szukasz wakacyjnej inspiracji? Tych pięć miejsc w Grecji po prostu musisz zobaczyć tylko u nas
Szukasz wakacyjnej inspiracji? Tych pięć miejsc w Grecji po prostu musisz zobaczyć

Niesłabnącą popularnością wśród Polaków wciąż cieszą się wakacje w Grecji. Co roku tłumy naszych rodaków udają się do tego kraju zarówno w wyjazdach zorganizowanych, często w formule all inclusive, czy też na własną rękę.

PSL odsłania karty: kogo wystawią w wyborach do europarlamentu? z ostatniej chwili
PSL odsłania karty: kogo wystawią w wyborach do europarlamentu?

Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz przekazał, że na listach Trzeciej Drogi z ramienia jego formacji znajdą się wiceministrowie, parlamentarzyści i samorządowcy. "Staramy się wystawić najmocniejsze nazwiska, żeby zmobilizować wyborców do pójścia na te wybory" - mówił.

Sąd umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk za jazdę po pijanemu z ostatniej chwili
Sąd umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk za jazdę po pijanemu

– Sąd Okręgowy w Elblągu umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk, który był oskarżony o jazdę po pijanemu. Sąd ustalił, że w sprawie nie było wymaganego zezwolenia na ściganie. Wyrok jest prawomocny – podał PAP w piątek rzecznik elbląskiego sądu.

Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje z ostatniej chwili
Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje

Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo przeciwko byłym szefom Służby Kontrwywiadu Wojskowego - gen. Januszowi Noskowi, gen. Piotrowi Pytlowi oraz pułkownikowi Krzysztofowi Duszy.

Ostatnie Pokolenie zapowiada: Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo z ostatniej chwili
Ostatnie Pokolenie zapowiada: "Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo"

– Rozpoczynamy cykl akcji, które będą łamały prawo, będą alarmistyczne, dyskomfortowe, być może radykalne (...). Żądamy nagłej, radykalnej zmiany – zapowiada Łukasz Stanek, ekoaktywista z Ostatniego Pokolenia.

Mówił o religii i męskim organie, teraz się tłumaczy, że chodziło o... mózg [WIDEO] z ostatniej chwili
Mówił o religii i "męskim organie", teraz się tłumaczy, że chodziło o... mózg [WIDEO]

– Religia jest jak pewien męski organ (...) Jeśli ktoś wyciąga go na zewnątrz i macha nim przed nami nosem, to już mamy pewien problem – mówił poseł KO Marcin Józefaciuk

Majówka tuż, tuż. Jest prognoza pogody z ostatniej chwili
Majówka tuż, tuż. Jest prognoza pogody

Majówka zapowiada się ciepło i słonecznie. W poniedziałek temperatura maksymalna w Polsce wyniesie od 23 st. C do 24 st. C - poinformowała synoptyczka Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ilona Śmigrocka.

Minister rolnictwa Ukrainy wyszedł z aresztu po wpłaceniu kaucji. Podano kwotę z ostatniej chwili
Minister rolnictwa Ukrainy wyszedł z aresztu po wpłaceniu kaucji. Podano kwotę

Sąd zwolnił z aresztu ministra rolnictwa Ukrainy Mykołę Solskiego po wpłaceniu przez niego kaucji w wysokości 75,7 mln hrywien (1,9 mln dolarów) – poinformowała w piątek służba prasowa resortu rolnictwa. Solski nadal wykonuje obowiązki ministra – dodano w komunikacie.

REKLAMA

Dr P. Łysakowski: Mord na profesorach lwowskich. "Nie dobijano. Niektórzy mogli być pogrzebani żywcem"

Badając kilka lat temu kwestię mordu popełnionego w 1941 roku we Lwowie na polskich naukowcach nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele ze spraw związanych z tym przestępstwem znajdzie swoje odbicie w dzisiejszej debacie historycznej jaką Polska toczy ze swoimi sąsiadami i Izraelem
 Dr P. Łysakowski: Mord na profesorach lwowskich. "Nie dobijano. Niektórzy mogli być pogrzebani żywcem"
/ Wikipedia CC BY SA 3,0 Stanisław Kosiedowski
Kolejna rocznica mordu na polskich profesorach we Lwowie - lipiec 1941 roku
Zarówno Niemcy jak i Sowieci po ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku przystąpili do celowego i metodycznego niszczenia polskich elit politycznych i intelektualnych. Współpraca w „tej dziedzinie”, na nasze nieszczęście, była wysoce „efektywna” i skutkująca zapaścią moralną i intelektualną widoczną w Polsce we wszystkich wymiarach życia społecznego po dziś dzień. Naszym obowiązkiem (w kontekście pojawiających się ostatnio raz po raz prób przedefiniowywania historii ostatniej wojny i czynienia z Polaków winnych jej wybuchu oraz równolegle z tym czynienia z nas odpowiedzialnych za Holocaust przy równoczesnym nasilającym się zacieraniu odpowiedzialności Niemców i Rosjan – rozdzielnie - za oba te zdarzenia) jest ciągłe przypominanie ofiary krwi jaką złożyła polska inteligencja na ołtarzu niepodległości kraju. Jednym z takich zdarzeń, o których należy przypominać był mord popełniony przez Niemców, przy nie dającym się zakwestionować udziale Ukraińców, na polskich profesorach we Lwowie w lipcu 1941 roku , a więc krótko po wkroczeniu przez nich do zdobytego na Sowietach tego polskiego miasta - „[…] Po zajęciu miasta przez Niemców zaczęły się masowe pogromy Żydów i Polaków, uczestniczyła w nich też policja ukraińska. Wywiad Armii Krajowej nie miał wątpliwości, że listy proskrypcyjne sporządzali ukraińscy nacjonaliści z otoczenia Stepana Bandery z Roamanem Szuchewyczem na czele. We Lwowie ofiarami takich podstępnych działań padli profesorowie szkół wyższych, młodzież akademicka, technicy. […]” pisała Lucyna Kulińska w jednym ze swoich artykułów.

Wspomnijmy więc te dramatyczne wydarzenia. Jak już wyżej zauważyłem w kilka dni od wcielenia w życie „Planu Barbarossa” miasto „zawsze wierne” zostało opanowane przez  niemieckie siły zbrojne. Jeszcze przed jego opuszczeniem   Sowieci  wymordowali, bez jakiegokolwiek widocznego powodu, tysiące więźniów  przetrzymywanych we lwowskich zakładach karnych. Wkroczenie Niemców po sowieckim „armagedonie” mogło tworzyć wrażenie, że przyniosą oni Polakom jednak i mimo wszystko „coś nowego” choć w dalszym ciągu byli przecież okupantami. Dowody i wzmianki dotyczące nastrojów na terenie okupowanym wcześniej przez Sowietów dostarczają pamiętniki z okresu. W tym kontekście wypada zauważyć, że paradoksalne jest to, iż egzekucji z rąk Sowietów uniknął wówczas, uciekając z „Brygidek” prof. Roman Rencki wcześniej uprowadzony przez NKWD ze swojego domu na skutek żydowskiego donosu (to glossa do opowieści o zachowaniu się Żydów i innych mniejszości narodowych wobec II Rzeczpospolitej po wkroczeniu na nasze tereny okupantów sowieckiego i niemieckiego). Niedługo potem został zamordowany przez Niemców w grupie profesorów, o której będziemy niżej opowiadać.

Dramatyczną zapowiedzią nadchodzących zdarzeń było przeprowadzone dnia  2 lipca 1941 przed południem aresztowanie przez niemiecką policję polityczną - Gestapo - na  Politechnice Lwowskiej profesora Kazimierza Bartla, byłego premiera Rzeczpospolitej i zarazem wybitnego polskiego naukowca o światowej sławie. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 nadeszły wydarzenia sygnalizowane, wspomnianym wyżej, aresztowaniem Bartla - Gestapo dokonało aresztowań dwudziestu dwóch profesorów lwowskich uczelni, części ich bliskich i licznych osób trzecich przebywających w ich mieszkaniach. Z niemieckiego punktu widzenia cała akcja była, absurdalna. Aresztowani naukowcy nie stanowili bowiem, w danym momencie, jakiegokolwiek zagrożenia dla interesów Rzeszy, a z biegiem czasu mogli się jej nawet „przydać” jako fachowcy. Co ciekawe, jednego z zamordowanych (chodziło tu o  profesora Politechniki Lwowskiej Stanisława Pilata kierownika „Katedry Technologii Nafty i Gazów Ziemnych”) kilka dni po przeprowadzeniu egzekucji poszukiwały niemieckie władze chcące właśnie wykorzystać jego wiedzę do swoich potrzeb. Z drugiej strony jednak wpisywało się to postępowanie mocno i logicznie w całość polityki niemieckiej wobec okupowanej Polski, i nie było w nim, na nieszczęście Profesorów i Polaków w ogóle, nic szczególnie „oryginalnego”. Według swoistego planu postępowania same aresztowania miały być realizowane poprzez znaczną liczbę małych, mobilnych jednostek składających się, z reguły, z oficera SS i kilku podoficerów lub szeregowych SS, do których dołączano także tłumacza będącego także przewodnikiem - byli to z reguły Ukraińcy mówiący po polsku– wspomina się także o tym, że wspominani „szeregowi SS” mieli być de facto Ukraińcami: „ […] Roman Vetulani i Marek […] powołali się na powojenne ustalenia swojego ojca Janusza, który od dozorcy budynku zamieszkiwanego przez profesora Kazimierza Vetulaniego, dowiedział się, że profesora zatrzymali Ukraińcy wypytujący o niego wcześniej i posługujący się listą. Wyprowadzany z mieszkania profesor był przez nich bity i poniżany. […]”. Zatrzymanych, jak i niektórych członków ich rodzin po dokonaniu tego bezprawnego aktu i celowym oddzieleniu od tych, którzy mieli, z niemieckiej łaski, przeżyć: […] Ja w tym czasie byłam przy mężu i chciałam iść razem […] na to powiedział […] Niemiec – po polsku niech pani zostanie, bo mężowi pani nie pomoże a sobie zaszkodzi. Inni Niemcy tego nie słyszeli. […] Zachowywali się jak bandyci […]” tak zapamiętała ten chwile dr Wanda Hilarowicz (żona zamordowanego profesora Edwarda Hilarowicza) pakowano do różnego rodzaju samochodów i zawożono pod strażą złożoną z gestapowców na miejsce „koncentracji”, w lwowskim Zakładzie Wychowawczym imienia Abrahamowiczów. W tym miejscu można przytoczyć fragmenty wspomnień ocalałego z pogromu profesora Franciszka Groera: „ […]   Około godziny 11-tej rozległo się dzwonienie […] Równocześnie wchodzili już głównymi drzwiami Niemcy – […], w mundurach z trupimi główkami. […] Rzucili rozkaz: >Haende hoch !< przyłożywszy mi rewolwer do czoła […]. Potem zaczęli się wściekle miotać […]. Pomiarkowali się trochę zetknąwszy się z moją żoną, która jest Angielką. Ów oficer gestapo zaczął z nią rozmowę po angielsku, okazało się, że świetnie władał tym językiem. Potem […] wdał się z nami w dłuższą, spokojnym tonem prowadzoną rozmowę, wypytując się, co robiłem ja i inni profesorowie za czasów okupacji bolszewickiej. […] Mogło być parę minut po 12 – tej jak kazali mi zejść na dół, gdzie na ulicy stało auto ciężarowe […]”.
Nie jest do końca wiadomo, a pewno będzie to trudne do ustalenia bez nowych dokumentów, kto i jak sporządził listę proskrypcyjną profesorów według, której nastąpiły aresztowania – wygląda na to, że jej twórcami nie byli Niemcy, którzy posłużyli się dokumentem wykonanym przez Ukraińców powiązanych z ruchem nacjonalistycznym, a studiujących  wcześniej w Krakowie. Informacje o tym fakcie powtarzają się we wszystkich źródłach związanych ze sprawą w zgodnej sekwencji. Z tego też tytułu, oraz ze względu na wojenne zamieszanie sprzyjające niekontrolowanym przemieszczeniom ludzi, i dzięki Bogu dodajmy, była ona dalece niepełna i zawierała błędy oraz nieścisłości. Dodać tu jeszcze należy, przy okazji, że funkcjonariusze Gestapo w trakcie aresztowań wydobywali podstępnie, z zestresowanych i poddanych potężnej presji psychicznej, rodzin naukowców informacje, które służyły „uzupełnieniu” listy mających iść na śmierć intelektualistów. I tak na przykład, aresztowano w miejsce nie żyjącego Profesora Adama Bednarskiego, docenta lekarza okulistę Jerzego Grzędzielskiego. Po wtargnięciu do domu Profesora i otrzymaniu od żony profesora informacji o tym , że poszukiwany nie żyje gestapowcy zażądali od niej informacji o tym kto zastąpił nieżyjącego. Nie spodziewająca się niczego kobieta podała ją powodując aresztowanie wymienionego wyżej doktora Grzędzielskiego, którego początkowo nie było na liście przeznaczonych do zabicia.

Forma aresztowań była różna, od dramatycznych połączonych z używaniem przemocy fizycznej i psychicznej, po spokojne. Odwołajmy się tu do cytowanych wyżej wspomnień Profesora Groera i  relacji Barbary Hamerskiej córki Profesora Edwarda Hamerskiego: „[…] Dnia 3 lipca 41 r. o godz. 23. oo domownicy już spali. Po długim i uporczywym łomotaniu do mieszkania weszło 7 – miu uzbrojonych gestapowców. […] Ojciec wstał, szukał okularów, ubierał się. […] Z opowiadań matki wiem, że  Ojciec w tym dniu był bardzo zdenerwowany i przejęty mordowaniem Żydów. […] Matka podczas aresztowania Ojca przebywała z nami w  sypialnym pokoju. Była skrępowana przez resztę gestapowców, którzy wrzeszczeli (halt !) nie dopuszczając Jej do płaczącego dziecka  […] Ojciec został brutalnie wyprowadzony z domu za kołnierz […].”.  Próbowano też przy okazji, w kilku przypadkach wymusić na zatrzymywanych przyznanie się do niemieckości, co niewątpliwie uratowałoby im życie: „[…] spytał się ojca (aresztujący funkcjonariusz Gestapo – P.Ł.), czy jest Niemcem. Ojciec odpowiedział,: byłem zawsze i jestem Polakiem. […] Wówczas Niemiec chwycił książkę w zielonej oprawie i zapytał co to jest. Matka na to odpowiedziała, że jest to podręcznik rentgenologii stomatologicznej w języku niemieckim napisany przez jej męża. Wtedy oficer w sposób sugestywny powiedział: Sie sind also Reichsdeutsche ! (podkreślenie P.Ł.) […] Na powyższe padła odpowiedź ojca przecząca, w której powiedział, że jest Polakiem […]”.
Dla czego dokonano aresztowań i czy były próby wydobycia profesorów czegokolwiek na jakikolwiek temat, tych spraw możemy się tylko domyślać. Były one dalszym ciągiem prowadzonej przez Niemców akcji przeciwko polskim elitom, która rozpoczęła się z chwilą ich wkroczenia do Polski w 1939 roku i kontynuowana była w maju i lipcu 1940 roku jako „Akcja AB”. Służyły też, niewątpliwie, zupełnie niezależnie od niemieckich zamiarów ukraińskim nacjonalistom w ich ludobójczych planach „oczyszczania” ziem „odwiecznie ukraińskich” z elementu „obcego” i być bazą pod budowę „Samostijnej”. W końcu możliwa do postawienia jest teza, że za mordem stały też czynniki ściśle materialne, podczas aresztowań bowiem  rabowano wszelkie kosztowności:” […] Oficer ten przeszukał szafę […] wyjął z niej kasetkę zawierającą złoto dentystyczne i złote monety […] Obydwaj oficerowie z pośpiechem ładowali do swoich kieszeni złote monety oraz pudełka i próbówki ze złotem.[…] kiedy spostrzegli się, że ojciec, matka i ja patrzymy na nich z wyrazem niesmaku i pogardy, twarz gestapowca, […] zaczerwieniła się […]” zeznawał Tomasz Maria Cieszyński, biżuterię i inne niż złotówki walory,  i nadzieja „miejscowych” gestapowców, że się dorobią,  a przy okazji „zapunktują w Berlinie” za usunięcie „elementu niepożądanego”. Z Niemcami w wyżej wymienionych kwestiach ściśle współpracował Holender Pieter Nikolas Menten (przeżył wojnę i usiłował sobie ułożyć stosunki z władzami PRL – w aktach procesowych poświęconych mordowi na profesorach  pojawiają się też sugestie, że współpracował z komunistycznymi służbami specjalnymi – weryfikacja tych informacji jest jednak bardzo trudna) aktywny w tym czasie w Krakowie i Lwowie, gdzie w przechowywaniu zrabowanych profesorom dóbr kultury (i w ogóle w skupowaniu dzieł sztuki) wspomagał go krakowski antykwariusz Stieglitz, któremu ten pierwszy, i jego gestapowscy komilitoni, umożliwili przetrwanie „Zagłady”, w zeznaniach znajdujących się w aktach prokuratorskich opisujących tę kwestię czytamy: : „[…] Dla Mentena skupował różne rzeczy Żyd Stieglitz, […] z wstawiennictwem Mentena […] Kipka (SS – Sturmbannfuehrer należący do grupy uwikłanej w mord na Profesorach – P.Ł.) wydał zaświadczenie, że jest potrzebny ( Stieglitz – P.Ł.) dla niemieckiej gospodarki wojennej i że nie potrzebuje nosić gwiazdy żydowskiej na rękawie. […]”.

Jest też bardzo prawdopodobne, że niemiecki „Blutrausch” opisany dosadnie przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka w trakcie przemówienia wygłoszonego przed szerokim gremium funkcjonariuszy niemieckich służb bezpieczeństwa w maju 1940 roku, zbiegł się tu w jeden strumień z nadziejami i zamiarami Ukraińców wobec Polaków i chęcią zarobienia na zasobnych we wszelkie dobra kultury Profesorach i ich rodzinach sporego majątku. W tym kontekście istotny jest fakt, że dom profesorostwa Bartlów mieszczący się przy ul. Herburtów 5 zajął szef lwowskiego gestapo —  Brigadefuehrer Eberhard Schoengarth, mieszkanie zaś państwa Ostrowskich okradł  Menten, a lokum prof. Władysława Dobrzanieckiego zajął przyjaciel wspomnianego wyżej Pietera Mentena, Ukrainiec, Wrzeciono. Lekarz, brat komendanta ukraińskiej policji we Lwowie. Tak więc każda z powyższych hipotez jest możliwa – możliwe są też, i to jest najbardziej prawdopodobne, wszystkie razem wzięte.
Sam mord, decyzja o nim, jak się zdaje, był przygotowany zawczasu – tak więc gestapowcy przychodzili, de facto, po skazanych a nie podejrzanych lub oskarżonych. Świadczyły by o tym następujące fakty: mordowanie zatrzymanych już na terenie Zakładu Abrahamowiczów.  Niezwykle krótki czas jaki upłynął od zatrzymania naukowców do popełnienia przez Niemców zbrodni. Wypowiedzi „on tego już nie potrzebuje” jakie padały pod adresem rodzin zabieranych z domów akademików, z których w bezpośredni sposób wynikało , że nie potrzebują ( te słowa wypowiedziano pod adresem profesora Romana Longchamps de Berier i rodziny  profesora  Witolda Nowickiego zabranego z domu wraz z synem Jerzym) żadnych osobistych rzeczy na dalszą przyszłość. W końcu zaś szybkie i organizowane ad hoc przygotowanie miejsca egzekucji na Wzgórzach Wuleckich, które „skonstruowane” było tak, by oprawcy mieli jak największy „komfort” jej przeprowadzania. Charakterystyczne jest też i to, że „wygarniętych” z domów naukowców w zasadzie nie przesłuchiwano, a tylko, przepytywano, co nie miało wpływu na ich późniejszy los i co jednoznacznie pokazywało, należy to jeszcze raz mocno podkreślić, iż decyzje co do ich przyszłości zapadły już wcześniej.

Formę tych „przepytywań” i chwil je poprzedzających możemy poznać z relacji Profesora Groera: „ […]  Głowy kazali nam opuścić w dół. Jeżeli się ktoś poruszył uderzali go kolbą albo pięścią w głowę. Raz spróbowałem się odwrócić ale otrzymałem natychmiast uderzenie kolbą. […] Co kilka minut wywoływano nazwisko któregoś z profesorów i wzywano ich pojedynczo, […].  Znalazłem się w pokoju , gdzie było 2 oficerów; jeden młodszy, ten, który mnie aresztował, i drugi wyższy stopniem, olbrzymiego wzrostu i postawy. Ten drugi z miejsca się na mnie rzucił:>> Du Hund, du bist Volksdeutsche gewesen, hast aber das Vaterland verraten. Weshalb bist du nicht mit allen Deutschen nach Westen gefahren, wenn es moeglich war ?<< Zacząłem wyjaśniać, naprzód zwykłym tonem, potem — w miarę, jak tamten coraz bardziej krzyczał — podniesionym głosem, że jestem wprawdzie niemieckiego pochodzenia, ale jestem Polakiem. Po wtóre nawet gdybym chciał wówczas przenieść się na Zachód, władze radzieckie nigdy by mi na to nie pozwoliły ze względu na wysokie stanowisko społeczne, które zajmowałem i na którym byłem potrzebny. Pytano mnie dalej, co znaczą bilety wizytowe konsulów angielskich w moim posiadaniu. Odpowiedziałem, że jestem żonaty z Angielką i że konsulowie angielscy składali nam zawsze wizyty. Pod koniec zaczął mówić spokojniej i rzekł:>> Ich muss noch den Chef sprechen, wir werden sehen was sich noch mache laess<<, po czym wybiegł z pokoju. Oficer, który mnie aresztował, powiedział szybko: »To zależy tylko od niego, on nie ma tu nad sobą szefa. Powiedz mu, że zrobiłeś ważne odkrycie w medycynie, które przyda się dla Wehrmachtu. Może to ci pomoże«. […] tamten powrócił, […] natychmiast mnie wyrzucił za drzwi. Skierowano mnie na przeciwną, […] stronę korytarza, pozwolono usiąść na krześle i zapalić papierosa. Dano mi nawet szklankę wody. Obok mnie stali w postawie swobodnej profesorowie: Sołowij i Rencki. Po chwili któryś z gestapowców zapytał ich, ile lat mają, na co oni odpowiedzieli zdaje się, że 73 i 76. Byłem pewny, że ich ze względu na wiek zaraz puszczą wolno. Zorientowałem się, że sprawa moja stoi może już lepiej. Po chwili ów szef kazał mi wyjść na podwórze i spacerować dodając:>>Mach so, als ob Du nicht gefangen waerest<< . Zacząłem krążyć po podwórzu, paląc papierosa za papierosem. […] ”. Relacja ta jest o tyle ważna , że nikt z profesorów mogących opisać przeżycia i bezpośrednie spotkania w cztery oczy z gestapowcami podczas pobytu „u Abrahamowiczów” nie ocalał. Potwierdza ono bowiem to co napisaliśmy wyżej – los naukowców był z góry przesądzony. Dalej wydarzenia toczyły się , jak w zwolnionym filmie. Opisywali to świadkowie , którzy mieli szczęście i nie zostali dołączeni do grup wyprowadzanych na rozstrzelanie. Przeprowadzono „selekcję” zatrzymanych ustawiając ich, po uprzednim rozpytaniu: „Po kolei pytano wszystkich, co oni za jedni, […] . Gdy odpowiedział, że jest kowalem, kazano mu pokazać dłonie, które gestapowiec dotknął i powiedział, że będzie on zwolniony, […]”, po różnych stronach korytarza bursy. Jednych zwolniono do domów nakazując, by zabrali swoje rzeczy od dotychczasowych chlebodawców i szukali sobie innych od dotychczasowych zajęć. Ci „szczęściarze” należeli na ogół do służby domowej naukowców. Bycie kimś „innym” kwalifikowało, niemal automatycznie do „spaceru w jedną stronę” na Wzgórza Wuleckie, gdzie później dokonano mordu. Marsz jednej grupy ofiar z Bursy Abrahamowiczów na miejsce kaźni trwał od 20 do 35 minut. Druga i trzecia zostały dostarczona tam, jak się zdaje, samochodami nieco okrężną drogą. Nie jest do końca wiadomo dla czego przeprowadzono akcję tak właśnie, komplikując wiele rzeczy , a nie inaczej. Być może chodziło o to, by ofiary do końca nie zdawały sobie sprawy z losu jaki je czekał, a tym samym ograniczyć do minimum próby ewentualnego oporu, choć ten ze strony tych konkretnie (w części starszych i na pewno nie przyzwyczajonych do przemocy w jakiejkolwiek formie, a więc także do energicznego przeciwstawiania się jej) osób był jak się zdaje wykluczony. Prawdopodobne jest też, że chodziło o ukrycie całego „przedsięwzięcia” przez Lwowiakami.  Z drugiej strony jest wielce ciekawe to, że fakt mordu na Profesorach był raczej znany Niemcom: „[…] Brat męża rozpytywał u władz niemieckich co się stało […] ale nie uzyskał żadnego konkretnego wyjaśnienia, jedynie raz jeden z Niemców powiedział do niego >>das war eine verfluchte Gaffe<<. […]” opowiadała, po latach, o tych zdarzeniach przesłuchiwana w sprawie Maria Łomnicka, żona jednego z zamordowanych profesorów . Wszystkie grupy musiały znaleźć się w miejscu stracenia mniej więcej w tym samym czasie. Świadkowie opisujący dramat wspominają bowiem o około 50 osobach, które znalazły się dnia 4 lipca 1941 roku nad ranem w sensie dosłownym „nad swym grobem”: „ […] Na krawędzi Wzgórza Wóleckiego […] ujrzałem kilkadziesiąt cywilnych osób stojących w jednym rzędzie, a nieco dalej od nich na prawo i lewo stali […] elegancko ubrani oficerowie niemieccy z rewolwerami w ręku. Nie liczyłem tych cywilnych osób, ale oceniłem je na około 40 – 50 osób. […]”wspominał jeden z obserwujących egzekucję.

Nie tracąc cennych, dla zachowania zbrodni w tajemnicy, chwil rozpoczęto zabijanie. Mordowanych, którzy nie byli ani związani ani skuci kajdankami, sprowadzano z miejsca, na którym się znaleźli, po kilka osób nad wykopaną wcześniej jamę, która miała stać się ich grobem. Ustawiano ofiary twarzą do zbocza za nimi zaś stał pluton egzekucyjny złożony z kilku (5/6) żołnierzy (prawdopodobnie ukraińskich policjantów pomocniczych) kierowany i nadzorowany przez oficera z bronią krótką. Na rozkaz wydawany przez dowodzącego akcją żołnierze oddawali salwę. Po zamordowaniu jednej „czwórki” sprowadzaną kolejną i następną. Tak, aż do końca. Po latach, podczas wizji lokalnej obliczono, że całą egzekucja wraz zasypaniem mogiły musiała trwać najwyżej 40 minut. Zgromadzonych przed egzekucją i stojących wyżej nad przygotowanym grobem czekających na swoją „kolej” pilnowali, prawdopodobnie oficerowie SS. „[…] Gdy nastał świt […] na Wzgórzach Wuleckich zaczął się jakiś ruch. […] Usiadłam na tapczanie nie rozumiejąc co oznacza ten ruch, […]. W tej sekundzie usłyszałam pierwszą salwę […]. Rozpoznałam żołnierzy niemieckich następnie mężczyzn w cywilnych ubraniach, były również jakieś kobiety […]. Widziałam postać w popielatym ubraniu. Zupełnie odcień mężowskiego […]. Kilkakrotnie przyprowadzano po pięć osób i widziałam jak po salwie karabinowej ludzie ci padali. Stałam przykuta do miejsca, nieprzytomnie patrząc na to katowskie widowisko […].” Tak relacjonowała to zdarzenie obserwująca je, żona zamordowanego wtedy właśnie profesora Antoniego Łomnickiego Jej przytoczone wyżej wspomnienie podkreśla tylko dramatyzm całego dotykającego ją osobiście i polskiego świata naukowego zdarzenia.

W czasie przeprowadzania całej akcji świadkowie zaobserwowali pewne aczkolwiek niewielkie „zakłócenia” w jej przebiegu. Któryś z mordowanych Profesorów odwrócił się do strzelających w plecy żołnierzy i zaczął coś do nich mówić, inny „[…] na ułamek sekundy przed wystrzałem padł do jamy, […] zrobił on to celowo by się ratować i zaraz po strzale wyskoczył z jamy, ale żołnierz strzelił, ten się zachwiał i wpadł do jamy”. Ostatnią zabitą była kobieta w czerni, którą przed morderczym strzałem trzeba było podtrzymywać: „ […] Jedną kobietę, która nie mogła iść, ciągnęło 2 żołnierzy […]”. Któraś z grup skazańców miała też nieść ze sobą nad „dół śmierci” jakąś bezwładną osobę – mógł to być jeden z zamordowanych wcześniej w Bursie Abrahamowiczów naukowców. Mimo to, jak już wyżej zauważyliśmy mordercza procedura przebiegała sprawnie i najprawdopodobniej zgodnie z przyjętym przez Niemców scenariuszem. Po każdej „serii” wystrzałów „[…] był dymek, który wiatr zwiewał w kierunku ulicy Pełczyńskiej […].”. Część świadków zwróciła też uwagę na fakt, iż nie dobijano skazańców, choć tu pojawiają się też i inne relacje. Tak więc istniała możliwość, że niektórzy z nich zostali pogrzebani w bratniej mogile żywcem. Tuż po zakończeniu mordu żołnierze, którzy go wykonali przystąpili po uprzednim obszukaniu zwłok do zasypywania grobu. W krótkim czasie porósł on zielskiem zasianym tam, jak się zdaje, przez Niemców w trakcie kamuflowania mogiły.

W kilka lat po popełnieniu zbrodni, mając w perspektywie przedłużające się walki na wschodzie i możliwą klęskę Niemcy rozpoczęli zacieranie śladów swoich przestępstw. Ciała zamordowanych Profesorów zostały w godzinach nocnych z 7 na 8 października 1943 wydobyte przez specjalny oddział (określany jako Sonderkommando 1005, złożony z Żydów, pozostających w gettach i przeznaczonych także do wymordowania – komandem dowodzić miał Untersturmfuehrer SS Walter Schallock), którego głównym zadaniem było odkopywanie grobów osób wcześniej pomordowanych, później zaś palenie odkopanych zwłok w Lasach Krzywczyckich, gdzie  znajdowało się miejsce masowych mordów na  sowieckich żołnierzach wziętych wcześniej do niewoli , Polakach i  Żydach. Ocalały z „Zagłady” Leon Weliczker w swoich pamiętnikach podaje , że przed „Jom-Kipur”, czyli właśnie 8 X 1943 r. wyprowadzono z obozu we wspomnianym wyżej Lesie Krzywczyckim grupę 20 Żydów „w towarzystwie” funkcjonariuszy niemieckich służb bezpieczeństwa na Wzgórze Wuleckie. Mieli oni dokonać ekshumacji zwłok pomordowanych tam profesorów i ich bliskich. Początkowo nie udało się znaleźć mogiły. Po przyjeździe na miejsce SS Sturmbannfuehrera Kurta Stawizkiego, który bez problemów określił właściwe miejsce mordu i pochówku przystąpiono niezwłocznie do ekshumacji ciał. Pracujący przy niej zwrócili uwagę, że pochowani tam ludzie musieli być dobrze sytuowani – wskazywały na to gatunkowe ubrania, wypadające z ich kieszeni złote zegarki, łańcuszki do nich,  pióra z monogramami i nazwiskami (to dowód na brak dokładności katów i pośpiech w zacieraniu śladów). Szybko więc zorientowano się,  ze jest to miejsce egzekucji i pochówku profesorów lwowskich. Wydobyte ciała  naukowców i ich współtowarzyszy niedoli zabrano natychmiast do Lasu Krzywczyckiego i 9 października, wraz z kilkuset innymi zwłokami i spalono je razem na stosie: „[…] Po wykopaniu dołów robiliśmy stosy o rozmiarach 10mX10mX10m. Warstwę trupów przekładaliśmy warstwą drzewa. W ten sposób w jednym stosie było 1200 – 1600 trupów, a czasami po 2000 […] Po ułożeniu stosu oblewaliśmy stos smarem i benzyną a następnie podpalano. Stos taki w zależności palił się przez okres 3-4 dni. Po spaleniu popiół przesiewaliśmy przez sito. Znalezione rzeczy ssowcy zabierali dla siebie, a kości podlegały przemieleniu na mąkę. Popiół oraz mąkę z kości rozsypywano po polach […]”. Kilka dni po przeprowadzonej egzekucji rodziny pomordowanych usiłowały dociec prawdy dotyczącej losu ich bliskich. W sprawę poszukiwań zaangażowała się także i watykańska dyplomacja, która nic nie osiągnęła. Po serii kłamliwych informacji jakoby miejscowe (lwowskie) Gestapo nic nie wiedziało o aresztowanych, gdyż ci zostali zabrani z domów przez oddziały frontowej policji bezpieczeństwa  straszna prawda zaczęła powoli wypływać na światło dzienne, a to informowano którąś z żon o tym, że jej mąż zmarł „na atak serca” spowodowany zbyt dużym wysiłkiem fizycznym, a to ktoś ze znajomych Niemców przyniósł do domu aresztowanego profesora wiadomość o tym, że wszyscy zginęli. W końcu zaś jeden z gestapowców miał na bezpośrednie pytanie Profesora Groera odpowiedzieć, że wszyscy zostali rozstrzelani. W każdym bądź razie dość szybko stało się pewne, że los uprowadzonych profesorów musiał być dramatyczny.

Z wolna Niemcy pewni swego zwycięstwa w prowadzonej wojnie przestawali kryć swe zbrodnie. Jak wiemy, losy strasznego konfliktu z połowy ubiegłego stulecia potoczyły się, inaczej niż zakładano w Berlinie. Z tego też powodu pojawiła się wśród Niemców wspomniana wyżej „idea” ekshumacji i spopielenia zwłok profesorów, miało to zatuszować tę i inne popełnione przez nich masowe mordy. Po dokonaniu tej operacji po egzekucji nie pozostał właściwie żaden ślad. Pozostała jednak pamięć i świadkowie zdarzeń. To pozwoliło odtworzyć z dużym prawdopodobieństwem przebieg dramatycznych zdarzeń z lipcowej lwowskiej nocy 1941 roku, który ukazaliśmy wyżej. Pozostały tez liczne pytania o odpowiedzialność i za pomysł i za wykonawstwo tego potwornego czynu. Niewątpliwie bezpośrednim wykonawcą decyzji był dowódca Sicherheitspolizei i Sicherheitsdienst w Generalnej Gubernii SS Brigadefuehrer Eberhard Schoengarth, który wcześniej brał udział w aresztowaniu Profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, a we Lwowie przebywał już od 2 lipca 1941 roku. Kolejny zaangażowany w sprawę funkcjonariusz  to Hauptsturmfuehrer Hans Krueger. Współdziałający z nim funkcjonariusze gestapo nie zostali osądzeni za tę zbrodnię. Dnia 25 lutego 2003 Komisja Oddziałowa Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie (pion śledczy IPN) w związku z przekazaniem w 2001 roku przez Władysława Żeleńskiego zbioru archiwaliów dotyczących zbrodni do Archiwum Akt Nowych podjęła zawieszone uprzednio śledztwo w sprawie mordu profesorów lwowskich, które to śledztwo zostało ponownie dnia 22 czerwca 2007 roku  umorzone z powodu niewykrycia sprawców czynu.

Bardzo precyzyjnie określiła stan spraw w omawianej kwestii Maria Wardzyńska twierdząc, że  kwestia mordu na profesorach lwowskich, w doniesieniu do sprawców, przypomina w zasadniczych swoich zrembach kwestię Jedwabnego właśnie ze względu na trudności w określeniu niemieckich odpowiedzialnych za ten czyn. Na umorzenie śledztwa złożono dwa zażalenia, które podpisali Krystyna Stec i Tomasz Cieszyński – znajdują się one w tomie XXII akt prokuratorskich poświęconych sprawie na stronach 3262 i 3265. Wykorzystując do swych potrzeb politycznych i propagandowych tę polską tragedię w okresie lat 1959-89 usiłowano przy pomocy KGB prowadzić akcję dezinformującą w kwestii udziału w zbrodni żołnierzy Batalionu Nachtigall i Theodora Oberlaendera. Przechowując ofiarę życia lwowskich naukowców w pamięci czcimy ją od  1954 roku kiedy to z inicjatywy prof. dermatologii Henryka Mierzeckiego powstał stolicy Dolnego Śląska we  Wrocławiu – „Międzyuczelniany Komitet Uczczenia Pamięci Lwowskich Pracowników Nauki”, jego głównym celem było zebranie funduszy na budowę pomnika we Wrocławiu. Dnia 3 października 1964 r. przy Placu Grunwaldzkim były Rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Profesor Stanisław Kulczyński odsłonił „Pomnik Rozstrzelanych Profesorów Lwowskich, którego autorem był Borys Michałowski. Odbiciem nacisków władz PRL był napis na  pomniku informujący o tym,  że został on wystawiony ku czci wszystkich polskich naukowców zamordowanych i zmarłych w czasie niemieckiej okupacji Polski. Odrębna wzmianka o Profesorach Lwowskich nie znalazła się na pomniku. Wystąpienie Profesora Kulczyńskiego było poświęcone, jednak, wyłącznie Profesorom Lwowskim . Dwa lata później , w 1966 roku  w 25. rocznicę mordu odsłonięto w kościele O. O. Franciszkanów w Krakowie pamiątkową tablicę poświęconą temu dramatycznemu wydarzeniu. Władze PRL tuszując przedwojenną przynależność Lwowa do Polski usiłowały wykorzystywać dramat lwowskich uczonych dla osiągania własnych celów w polityce zagranicznej. Wszystko to odbywało się w kontekście pewnego konfliktu prawnego z RFN. Był on powodowany w znacznym stopniu (i nie ma tu powodu, by nie wierzyć ówczesnym polskim dokumentom) wyraźnym hamowaniem śledztw przeciwko przestępcom wojennym przez niemieckie instytucje państwowe. Kolejne miejsca, w których upamiętniono lwowskich naukowców to:  hall Oddziału Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu i korytarz główny gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Miało to miejsce dnia 29 czerwca 1981.14 listopada 1981 uzupełniono pomnik przy Placu  Grunwaldzkim o tablicę z nazwiskami profesorów. Ufundowały ją senaty uczelni Wrocławia. W miejscu mordu  w roku 1956 władze Lwowa rozpoczęły budowę pomnika. Pomysł nie został jednak ostatecznie zrealizowany. Upadek ZSSR i staranie rodzin pomordowanych spowodował wystawienie w latach 90. XX wieku na miejscu mordu pomniczka z napisaną w dwu językach (polskim i ukraińskim) listą ofiar tragedii. Tablice pamiątkowe poświęcone „lwowskiemu dramatowi” znajdują się też we Wrocławiu, na terenie campusu Politechniki Wrocławskiej oraz w Lublinie, opodal Biblioteki UMCS gdzie głos zabrał między innymi syn zamordowanego profesora Antoniego Cieszyńskiego Tomasz wypowiadając mocne słowa o niemieckich i ukraińskich mordercach profesorów. Idąc tym tropem myślenia bliscy zamordowanych profesorów (Związek Potomków Profesorów Lwowskich zamordowanych przez Gestapo w lipcu 1941 roku) wystąpili w roku 2002 do Prezydenta Republiki Federalnej Niemiec z prośbą o opublikowanie oświadczenia w sprawie mordu. Inicjatywa ta nie spotkała się jednak z pozytywną reakcją strony niemieckiej.  Podobna prośbę wystosowano we wrześniu 2002 roku do prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Kolejne miejsca upamiętniające tragedię odsłonięto w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN przy ul. Pawińskiego w Warszawie (została ufundowana w 2007 r. przez Profesora Wacława Szybalskiego),  w katedrze łacińskiej we Lwowie i w gmachu głównym Politechniki Lwowskiej. Demony przeszłości odezwały się ponownie w maju 2009 roku lwowski pomnik Profesorów został sprofanowany, pokryto go swastykami i napisami "Śmierć Lachom”. Dziś zaś czytając, w jednym z portali internetowych, krótki tekst poświęcony dramatowi jaki rozegrał się we Lwowie w 1941 roku nie znalazłem nawet pół słowa dotyczącego narodowości „Profesorów”. 

Piotr Łysakowski
 
 
 
 
 
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe