dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 1

W dniu 1 czerwca 1942 r. nadprezydent i gauleiter Górnego Śląska, Fritz Bracht, przesłał m.in. prezydentom rejencji w Katowicach i Opolu rozporządzenie o utworzeniu sądów specjalnych na włączonych obszarach wschodnich Prowincji Górnośląskiej. Sąd doraźny miał karać za ciężkie wykroczenia przeciwko Niemcom oraz inne czyny karalne, zagrażające w poważnym stopniu dziełu budowy. Sprecyzowano również, że jurysdykcji tego sądu podlegają tylko Polacy i Żydzi. Przeciwko jego orzeczeniom nie przysługiwały więźniom żadne środki prawne. „Sądy doraźne” z jednej strony były narzędziem terroru, a z drugiej strony tworzyły pozory hitlerowskiej sprawiedliwości.
 dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 1
/ screen YouTube
W dniu 1 czerwca 1942 r. nadprezydent i gauleiter Górnego Śląska, Fritz Bracht, przesłał m.in. prezydentom rejencji w Katowicach i Opolu rozporządzenie o utworzeniu sądów specjalnych na włączonych obszarach wschodnich Prowincji Górnośląskiej. Sąd doraźny miał karać za ciężkie wykroczenia przeciwko Niemcom oraz inne czyny karalne, zagrażające w poważnym stopniu dziełu budowy. Sprecyzowano również, że jurysdykcji tego sądu podlegają tylko Polacy i Żydzi. Przeciwko jego orzeczeniom nie przysługiwały więźniom żadne środki prawne. „Sądy doraźne” z jednej strony były narzędziem terroru, a z drugiej strony tworzyły pozory hitlerowskiej sprawiedliwości.

KL Auschwitz położony był na terenie rejencji katowickiej, wchodzącej w skład Prowincji Górnośląskiej, w więc terytorialnie podlegał gestapo katowickiemu. Z tego powodu szefowi gestapo katowickiego podlegało także gestapo obozowe w KL Auschwitz, którym najpierw kierował Maximilian Grabner (uprzednio pracownik gestapo w Katowicach), a od 1 grudnia 1943 r. Hans Schurz (poprzednio pracownik gestapo w Cieszynie).

Obydwaj szefowie obozowego gestapo uczestniczyli w posiedzeniach „sądu doraźnego”, którego ofiarami byli więźniowie policyjni (Polizeihäftlinge – w skrócie PH), pochodzący głównie z terenów rejencji katowickiej, obejmującej m.in. Katowice, Chorzów, Cieszyn, Pszczynę, Olkusz, Trzebinię, Bielsko i Żywiec. Te polskie ziemie Niemcy włączyli do III Rzeszy w 1939 r. Więźniowie policyjni pozostawali do dyspozycji katowickiego gestapo. Przywożono i umieszczano ich w KL Auschwitz na parterze bloku nr 11.

Dotychczas udało się od lipca 1942 r. do stycznia 1945 r. ustalić 36 posiedzeń policyjnego „sądu doraźnego”. Liczba ofiara tego „sądu” od 2 lipca 1942 r. do 5 stycznia 1945 r. wynosi około 3000 osób, z czego imiennie zidentyfikowano i ustalono nazwiska około 1800 ofiar, wśród których były również dzieci, w tym około 300 kobiet i około 1500 mężczyzn.

Więźniowie policyjni, mężczyźni, kobiety i dzieci, pochodzili z rejencji katowickiej i częściowo opolskiej. Byli to Polacy, lecz sporadycznie wśród nich zdarzali się też polscy Żydzi, których od lipca 1942 r. przywożono do KL Auschwitz celem wykonania wyroku. Osoby te skazane były na śmierć przez Sąd Doraźny Placówki Niemieckiej Policji Państwowej w Katowicach (Standgericht der Staatspolizeistelle Kattowitz). Początkowo więźniowie ci przebywali podczas śledztwa w zastępczym więzieniu policyjnym w Mysłowicach, a na rozprawy przywożono ich do „sądu” w Katowicach. Od pierwszych miesięcy 1943 r. rozprawy te, jak również czasami śledztwa, odbywały się w bloku nr 11. Więźniów policyjnych przywożono samochodami ciężarowymi z różnych więzień, położonych na terenie rejencji katowickiej, przede wszystkim jednak z więzienia śledczego w Mysłowicach.

W związku z powyższym w salach, znajdujących się na parterze bloku nr 11, jak również niekiedy w celach aresztu obozowego, umieszczano więźniów policyjnych których – jak było wspominane – już od połowy 1942 r. przywożono do KL Auschwitz na stracenie. Więźniowie policyjni pozostawali do dyspozycji katowickiego gestapo i nie podlegali obozowym władzom. Pomieszczenia, w których ich umieszczano, określano jako filię policyjnego więzienia zastępczego w Mysłowicach (Polizei-Ersatz-Gefägnis Myslowitz in Auschwitz). W stosunku do nich blok nr 11 był więzieniem śledczym. Byli to Polacy oskarżeni o nielegalną, wrogą okupantowi działalność polityczną, np. posiadanie radia, przekazywanie innym bieżących wiadomości politycznych i wrogą propagandę. Wśród nich zdarzali się także tacy, którzy ukrywali lub pomagali ukrywać się dzieciom żydowskim. Co pewien czas niektórych z nich wyprowadzano na przesłuchania. Kobiety przebywały w dwóch pomieszczeniach znajdujących się na parterze bloku nr 11 po wejściu do niego z lewej strony, natomiast mężczyzn umieszczano w dwóch dalszych salach, które były oddzielone kratą umieszczoną w korytarzu.

Sale więźniarskie były przepełnione. W każdej z nich przebywało od 70 do 90 osób. Niemożliwością było, aby wszyscy jednocześnie mogli stanąć na podłodze. Większość osób bez przerwy musiała siedzieć lub leżeć na pryczach i tylko na zmianę można było z nich zejść. W salach ustawione były tzw. kible, które raz dziennie opróżniano z fekaliów.

Więźniowie PH nie figurowali w ewidencji obozowej. Ich nazwiska znajdowały się jedynie w kartotece, którą prowadził pisarz bloku nr 11. Nie tatuowano im numerów i nie strzyżono im włosów na głowie, jedynie fryzjer blokowy po umyciu się w umywalni, położonej na parterze bloku nr 11, usuwał im owłosienie na ciele. Miejsca te były potem smarowane pędzlem, maczanym w płynie, którymi miał zapach smaru. Wszystkie rzeczy prywatne oraz pieniądze i kosztowności odbierano im zaraz po przywiezieniu do obozu. Były one przechowywane w bloku nr 11 na strychu. Więźniowie ci ubrani byli w odzież cywilną i oznaczano ich odrębną numeracją: PH-1 i tak dalej (dla mężczyzn) oraz PH-1/F i tak dalej (dla kobiet). Otrzymywali małe kartoniki, na których były odciski skrótu PH oraz numerów, jakimi ich oznaczono po umieszczeniu w bloku nr 11. Takie kartoniki musieli stale nosić przy sobie. Na kartoniku dopisywano również ręcznie ołówkiem imię i nazwisko więźnia. Więźniowie PH pozbawieni byli prawa pisania listów do rodzin i nie otrzymywali paczek żywnościowych. Zdarzało się jednak, że w sposób półlegalny, więźniowie policyjni takie paczki i korespondencję otrzymywali, ponieważ zwolnieni z obozu współwięźniowie z bloku nr 11 przekazywali ich rodzinom prośbę, aby takie przesyłki wysyłali swoim krewnym, pisząc na nich imię i nazwisko, datę urodzenia i numer tego bloku. Więźniów PH wyprowadzano co drugi dzień na krótkie spacery po dziedzińcu bloku nr 11. Czasami jednak odbywały się one raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie. Ponadto więźniów PH, którzy podczas śledztwa byli przetrzymywani w celach aresztu obozowego tzw. bunkrach, wyprowadzano na podwórze bloku nr 11 na gimnastykę.

Tylko raz dziennie rano, więźniów PH wypuszczano z cel do mycia się zimną wodą w umywalniach, a raz na tydzień (nieraz rzadziej), przeważnie w soboty, byli prowadzeni do kąpieli w łaźni znajdującej się między blokami nr 1 i nr 2. Do baraku łaźni wchodziło jednorazowo po czterdzieści osób. Przed wejściem do tego baraku wszyscy musieli się rozbierać do naga, a ich ubrania były zabierane do dezynfekcji. Kąpiel trwała krótko. Oblewano więźniów raz zimną, raz gorącą wodą i wypędzano na zewnątrz. Po kąpieli pędzono ich nago z powrotem do bloku nr 11. Ich ubrania zwracano im dopiero po kilku godzinach lub na następny dzień.

Wyżywienie było głodowe. Rano wydawano herbatę, np. z liści ostrężnicy lub kawę zbożową, a na obiad pół litra zupy i wieczorem na kolację kawałek chleba z niewielkim dodatkiem margaryny lub plasterkiem kiełbasy. Te porcje były jeszcze w bloku nr 11 okradane przez więźniów funkcyjnych. Każdy z więźniów PH miał swoją miskę i drewnianą łyżkę, chociaż w niektórych okresach łyżek w ogóle nie było, a ilość misek była zbyt mała i niewystarczająca dla wszystkich więźniów. Plagą była duża ilość insektów, w szczególności pluskiew, które często w nocy nie pozwalały więźniom spać. W pewnych okresach co tydzień prycze te były rozbierane i przekazywane do dezynfekcji. Wówczas więźniowie zmuszeni byli spać na betonowych podłogach cel. Więźniarkom policyjnym również nie obcinano włosów, jedynie same sobie je skracały, wypożyczając nożyczki od blokowego fryzjera, Maksa Chlebika.

Przesłuchania więźniów policyjnych odbywały się w biurach komendantury oraz w specjalnie wybudowanym baraku obozowego gestapo (Politische Abteilung – Wydział Polityczny), położonym obok krematorium nr 1. W baraku tym było sześć pokoi przeznaczonych do śledztwa głównie osób, które co dopiero przywieziono do obozu i później miały być sądzone przez Standgericht („sąd doraźny”). Ponadto były tam narzędzia tortur jak specjalne kajdany, bykowce, kije do bicia itp. Jeżeli przesłuchiwany w trakcie tortur zemdlał, wynoszono go na korytarz w celu ocucenia, a następnie po odzyskaniu przytomności dalej torturowano. Przesłuchań dokonywali esesmani: Boger, Grabner, Wosnitza, Dylewski, Lachmann, Witowski, Broad i inni. Często po zakończeniu tortur w ich pomieszczeniach i na biurkach były liczne ślady krwi.
Śledztwa takie były prowadzone także w bloku nr 11 w pomieszczeniu, które zajmował Blockführer tego bloku. Połączone one były z biciem, torturami i zastosowaniem tzw. „huśtawki Bogera”. Polegało to na tym, że więźnia skuwano w pozycji siedzącej, z rękami pod kolanami, pod którymi przeciągano żelazną rurkę, zawieszając torturowanego na tzw. „koziołku”. Więzień wisiał głową w dół i był bity kijem po pośladkach, co wprawiało jego ciało w ruch obrotowy. Podczas tortur więźniom wlewano również przez specjalny lejek wodę do nosa, zdzierano im paznokcie, jak również wbijano igły w szczególnie wrażliwe części ciała. Zwykle dwóch esesmanów z obozowego gestapo podczas śledztwa torturowało więźnia, a trzeci z nich, znający język polski, pisał protokół z przesłuchania. Po takich przesłuchaniach posiedzenia Standgerichtu były jedynie formalnością, trwającą dla jednej „sądzonej” osoby z reguły tylko kilka minut.

W dniu 12 lutego 1943 r., w związku z epidemią tyfusu, która wybuchła w więzieniu policyjnym w Mysłowicach, oddano do dyspozycji tego więzienia piętro bloku nr 2a w obozie macierzystym Auschwitz. Umieszczono tam około 800 więźniów policyjnych, w tym 200 kobiet i 600 mężczyzn, którzy całymi godzinami zmuszeni byli leżeć na posadzce na brzuchu. Byli to głównie członkowie konspiracyjnych organizacji z terenu rejencji katowickiej. Większość z nich m.in. po posiedzeniu „sądu doraźnego” w dniu 29 marca 1943 r. rozstrzelano pod Ścianą Straceń, a pozostałych osadzono w KL Auschwitz, zwalniając z obozu tylko nieliczne kobiety.

Od pierwszych miesięcy 1943 r. parter bloku nr 11 stał się filią więzienia śledczego w Mysłowicach. Więźniami policyjnymi byli prawie sami Polacy, których podejrzewano o działalność w ruchu oporu i pomoc niesioną uciekinierom z obozu oraz partyzantom. Ich sprawy rozpatrywał „sąd doraźny”, który obradował i orzekał wyroki w składzie trzyosobowym: przewodniczący i dwóch asesorów (ławników). Ten policyjny „sąd” z reguły orzekał karę śmieci lub uwięzienie w KL Auschwitz, a stosowany w jego działaniach terror sądowy miał wymusić bezwzględny posłuch wobec niemieckich zarządzeń w rejencji katowickiej.

Lekarz SS, dr Eduard Wirths, starał się uczestniczyć w posiedzeniach tego „sądu” jako rzeczoznawca do rozpatrywania przypadków psychiatrycznych: Wydając orzeczenia psychiatryczne mogłem często zapobiec karze śmierci, nieraz również dla tego, że uznawałem podsądnych za zdolnych do pracy. W tych wypadkach skazani byli przekazywani do obozu i uratowani od śmierci. Ponieważ była nadzieja wyzwolenia ich kiedyś, uważałem, że obóz jest mniejszym złem niż śmierć.

Pierwsza egzekucja, w której pod Ścianą Straceń zostali rozstrzelani więźniowie policyjny odbyła się w dniu 2 lipca 1942 r. Wśród straconych byli działacze konspiracyjnej organizacji „Racławice”, która powstała w Bestwinie z początkiem 1940 r. Działała ona na terenie dawnego powiatu bialskiego (Biała Krakowska), który później konspiracyjnie należał do Podokręgu Śląskiego. Podokręg ten w zasadzie obejmował tereny ówczesnej Rejencji Katowickiej utworzonej przez okupanta. Jednym z rozstrzelanych wówczas był m.in. Karol Turczak, działacz organizacji „Racławice”, pochodzący z Lipowej koło Żywca.

Posiedzenia „sądu doraźnego” ze stycznia 1943 r. najprawdopodobniej jeszcze nie przeprowadzono w bloku nr 11. Nie można jednak ustalić miejsca, gdzie ono odbyło się. Skazano wówczas około 45 osób, które przywieziono z więzienia w Mysłowicach 25 stycznia 1943 r.
Wśród nich było 22 członków Armii Krajowej z Inspektoratu Bielskiego, z następujących obwodów: żywiecki, bielski i oświęcimski. Kazimiera Banaś na ten temat relacjonuje: W dniu 25 stycznia 1943 r. przewieziono do Oświęcimia moją siostrę Bronisławę, mojego męża Kazimierza Banasia, Maksymiliana Niezgodę, Jadwigę Dylik, Mieczysława Jonkisza i Adamskiego. (…) Aresztowanych przywieziono pociągiem, skrępowanych sznurami. Doniósł mi o tym Dąbrowski, zamieszkały obok dworca i pracujący na kolei, gdyż rozpoznał siostrę Niusię.

Przywieziono ich około godziny dziewiątej rano i zaprowadzono do obozu. Cały dzień stali na dworze na mrozie. O godzinie szóstej wieczorem rozstrzelano ich na bloku nr 11. Tę egzekucję widział więzień Apolinary Głąb. (…) W dniu 4 lutego 1943 r. otrzymałam wezwanie do gestapo, abym zgłosiła się z pięcioma świadkami. Byli ze mną: ojciec, ciocia i Dylikowa. Ojciec dostał takie wezwanie w sprawie córki Bronisławy. W gestapo odczytano wyrok: za organizację wojskową i przygotowywanie powstania przeciwko Niemcom zostali skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Z kolei posiedzenie „sądu doraźnego” z drugiej połowy marca 1943 r. odbyło się już po raz pierwszy w bloku nr 11. Zapamiętał ten dzień szczególnie były więzień Józef Łabudek (według niego posiedzenie to odbyło się 19 marca 1943 r.), pochodzący z okolic Karwiny na Zaolziu, którego jako więźnia wychowawczego (EH-3408) pomylono z więźniem policyjnym o tym samym imieniu i nazwisku, pochodzącym z Cieszyna. Pomyłkę esesmani wykryli tuż przed zamierzoną egzekucją ofiar tego „sądu” w kostnicy krematorium nr 1 w obozie macierzystym, kiedy jeszcze raz sprawdzali dane personalne skazańców. Józefowi Łabudkowi polecono stanąć twarzą do ściany, aby nie mógł obserwować przebiegu egzekucji: W grupie więźniów rozpoczęło się zamieszanie. Jedni płakali, drudzy modlitwą żegnali się ze światem. Nie mogłem się odwrócić. Słyszałem tylko wrzaski esesmanów wzywających do spokoju i strzały z rewolweru, później już tylko strzały bez krzyku. Cała ta scena trwała chyba kilkanaście minut, mnie wydawało się, że całą wieczność. Byłem zupełnie otępiony, gdy nagle jakiś esesman uderzył mnie po ramieniu i kazał iść za sobą Przerażony, gwałtownie się odwróciłem i zobaczyłem esesmana z psem. Esesman wyprowadził mnie z podwórka drugim wejściem. Więzień, który otwierał mi bramę zdołał mi szepnąć po polsku: „Człowieku, ty masz szczęście”. Byłam za bramą podwórka krematoryjnego. W czasie przemarszu esesman zatrzymał się na chwilę, podparty pod bok, kazał mi się popatrzeć na komin krematoryjny i powiedział: „popatrz, jak się palą twoi koledzy”. Był to ten sam esesman, który sprawdzał listę. Nazwiska jego nie znam. Dodał jeszcze, że to co dzisiaj zobaczyłem, mam zachować tylko dla siebie, bo inaczej i mnie czeka podobny los. (…) W dniu 20 maja 1943 r. zmieniono mi numer i od tej pory nosiłem numer 118416.

W dniu 28 lutego 1944 r. wieczorem przywieziono do bloku nr 11 z więzień w Mysłowicach i Katowicach duży transport więźniów policyjnych. W południe następnego dnia wydano tym więźniom jeszcze obiad. Po jego zjedzeniu przyszedł Schreiber (pisarz) bloku nr 11, więzień Jan Pilecki, który rozpoczął wyczytywać nazwiska i numery więźniów, polecając im, aby następnie wychodzili na korytarz i ustawiali się w kolejności odczytywanych nazwisk. Obok nich stali esesmani uzbrojeni w krótką broń. Więźniowie wiedząc, że w większości zostaną rozstrzelani, w pewnym momencie zaintonowali hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, a następnie „Rotę” Marii Konopnickiej, „Warszawiankę” i „Międzynarodówkę”. W pewnym momencie uchyliły się drzwi jednaj z sal więźniarskich i stanął w nich ksiądz Józef Kania, aresztowany na Śląsku Cieszyńskim, który powiedział: Moi Kochani udzielam Wam ostatniego błogosławieństwa. Po tych słowach niektórzy zaczęli płakać: Kiedy nadeszła moja kolej – relacjonuje Władysław Sila (nr 146116) -wszedłem do środka sali rozpraw. (…) Pytania i odpowiedzi padały błyskawicznie. Na końcu zapytano mnie, dlaczego należałem do organizacji działającej na szkodę Wielkiej Trzeciej Rzeszy. Prawie jak automat odpowiedziałem, że nie należałem do żadnej organizacji i w śledztwie się do tego nie przyznałem. Przewodniczący „sądu” kazał sobie podać moje akta śledztwa. Jeden z siedzących pogrzebał w stosie teczek i wyciągnął jedną z nich. Przewodniczący „sądu” zerknął do akt, coś przeczytał i wyrzekł tylko jedno słowo: „Zurück in Stube”. Stojący obok mnie esesman powtórzył ten rozkaz następnemu i prowadzony tym rozkazem powróciłem do swojej sali. (…) Rozpatrzono wówczas sprawę 293 osób, mężczyzn i kobiet. (…) Na samym końcu przewodniczący Standgerichtu polecił wystąpić wszystkim wycofanym na salę. Jak dziś pamiętam, że stało nas wówczas na korytarzu 23 osoby: w tym 2 kobiety i 2 chłopców z Sosnowca (mogli mieć około 10-12 lat), przed „sądem doraźnym” stanęli za donoszenie żywności Żydom w getcie w Sosnowcu. Resztę stanowili mężczyźni.

Wśród więźniów, którym darowano życie, był Michał Popczyk (nr 146102). Zapamiętał on, że policyjny „sąd doraźny” składał się wówczas z około 14 osób. Kiedy przekroczył z powrotem próg swojej celi, natychmiast zemdlał. Skazano na śmierć około 270 osób, które następnie wywieziono samochodem ciężarowym nakrytym plandeką do krematorium nr 4 w KL Auschwitz II-Birkenau, gdzie zostały stracone.

Dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego od skazania na śmierć podczas powyższego posiedzenia „sądu doraźnego” uratowała się Wanda Skrzypczak (z d. Romik, nr 75752): Ponieważ więzień pełniący funkcję pisarza blokowego Jan Pilecki zwracał uwagę wszystkim stającym przed „sądem doraźnym”, ażeby wszelkimi środkami nie dopuścili do pełnego odczytania wyroku, lecz przerywali i zaprzeczali treści stawianych zarzutów, z tego powodu i ja w pewnym momencie przerwałam słowami: „Das ist nicht Wahr”. W tej chwili przewodniczący przerwał odczytywanie wyroku i zaczął ze mną rozmowę. Przede wszystkim zapytał, skąd znam tak dobrze język niemiecki. Odpowiedziałam mu, że uczęszczałam do szkoły prowadzonej przez siostry Boromeuszki, które uczyły również języka niemieckiego. Klasztor mieścił się w Cieszynie. Następnie zadał mi jeszcze kilka pytań dotyczących mojej rodziny, a ponieważ ojciec mojej matki pochodził z Sudetów (dawniejsza Austria), widocznie sprawiło to na nim dodatnie wrażenie, gdyż powiedział: „zurückstellen”. Od razu wyprowadzono mnie na korytarz i osadzono w celi, w której poprzednio przebywałam.

Zdarzały się wypadki, że represjonowano kilku członków jednej rodziny. Przykładowo w dniu 29 listopada 1943 r. jako więzień PH został rozstrzelany adwokat z Katowic, Władysław Michejda. Jego żonę Stefanię Michejdę, oskarżoną również o współudział w konspiracji i aresztowaną nieco później od męża, osadzono w KL Auschwitz, gdzie otrzymała numer 75618. Obozu nie przeżyła.

Życiorysy więźniów PH często były niezwykłe i bardzo tragiczne, co potwierdzają następujące zdarzenia. Wiosną 1941 r. inspektor rybnicki ZWZ/AK, por. Władysław Kuboszek, skierował na Zaolzie dwóch swoich pracowników – Jana Margicioka, który posługiwał się m.in. pseudonimem „August” i Leopolda Hałaczka – aby odbudowali organizacyjnie, po niedawnych aresztowaniach przeprowadzonych na tym terenie przez gestapo, obwody cieszyński i zaolziański. Obydwaj konspiratorzy wynajęli mieszkanie w Orłowej na Zaolziu, gdzie w wywiadzie pracowała też Stefania Dadok, ur. 8 kwietnia 1893 r., zajmująca się ponadto przerzutem broni i granatów dla partyzantów AK. Aresztowana w Orłowej w dniu 16 marca 1943 r., natychmiast została przewieziona do więzienia śledczego w Mysłowicach, a następnie do obozu oświęcimskiego, gdzie 29 lutego 1944 r., po wyroku śmierci wydanym w bloku nr 11 przez Standgericht, stracono ją w KL Auschwitz II-Birkenau.
W 1942 r. kierowanie konspiracją w połączonych obwodach cieszyńskim i zaolziańskim przejął Leopold Hałaczek, natomiast Jan Margiciok zajął się pracą wywiadowczą. Jego siatka została rozbita pod koniec stycznia 1943 r. przez agenta gestapo, którym okazał się Edward Gałuszka – syn nadsztygara z Karwiny. Gałuszka za swój haniebny czyn otrzymał 500 marek.

Gestapo do masowych aresztowań przystąpiło 26 stycznia 1943 r., zatrzymując w tym dniu na stacji w Bystrzycy na Zaolziu, obydwóch konspiratorów – Margicioka i Hałaczka, którzy przeszli nieludzkie tortury. Hałaczka, podczas posiedzenia policyjnego „sądu doraźnego” w bloku nr 11 skazano na śmierć i potem powieszono 14 sierpnia 1944 r. w Rychwałdzie na Zaolziu, natomiast Margicioka ten „sąd” wcześniej skazał na karę śmierci wraz z 70 innymi Polakami w dniu 29 listopada 1943 r. Natychmiast po rozprawie wykonano wyroki śmierci pod Ścianą Straceń na dziedzińcu bloku nr 11. Wcześniej obydwaj skazani przebywali w więzieniu śledczym w Mysłowicach. Z tego więzienia Zbigniew Kunz, aresztowany także w związku z ta sprawą, przesłał do swojej matki w Orłowej gryps, w którym szczegółowo opisał całość zdrady, dokonanej przez Edwarda Gałuszkę. Podczas masowych aresztowań w Orłowej, 26 stycznia 1943 r., został m.in. zatrzymany Karol Siuda, ur. 28 stycznia 1916 r., którego po „sądzie doraźnym” w bloku nr 11, rozstrzelano pod Ścianą Straceń 2 czerwca 1943 r.

Dramatyczne były losy wspomnianego Zbigniewa Kunza z Orłowej, który urodził się 22 lutego 1923 r. Zdradzony przez Edwarda Gałuszkę został aresztowany 6 kwietnia 1943 r., osadzony w więzieniu w Cieszynie, a następnie przywieziony 3 maja tegoż roku do więzienia śledczego w Mysłowicach, skąd 17 lutego 1944 r. skierowano go do KL Auschwitz, gdzie otrzymał numer 189366. Jego matka Gabriela Kunzowa, chcąc ratować syna, poprzez swoje znajomości nawiązała kontakt z gestapowcem o nazwisku Alfred Hess z Katowic. Tenże pokazał jej akta syna, na okładce których widniały litery „RU” (rückkehr unerwünscht – powrót niepożądany). Gestapowiec Hess odkładał każdorazowo akta Zbigniewa Kunza na sam spód, przedłużając mu życie.

W dniu 28 grudnia 1944 r. Gabriela Kunzowa udała się do Katowic, chcąc kolejny raz prosić wspomnianego gestapowca o przełożenie akt, lecz otrzymała wiadomość, że ten wyjechał na urlop. Akt jej syna nie miał kto tym razem przełożyć i Zbigniew Kunz 5 stycznia 1945 r. stał się ofiarą „sądu doraźnego” w bloku nr 11, który pod przewodnictwem szefa katowickiego gestapo Johannesa Thümmlera skazał go na karę śmierci. Następnego dnia wraz z innymi skazańcami rozstrzelano go w krematorium nr 5 w KL Auschwitz II – Birkenau. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat.

Zbigniew Sapiński (nr 188507) z Sosnowca za handel papierosami, pochodzącymi z włamania do sklepu niemieckiego, był sądzony 26 maja 1944 r. Widocznie uznano, że przestępstwo to nie stanowiło szczególnego zagrożenia dla III Rzeszy, bo nie skazano go na śmierć: Gdy skończyło się posiedzenie, nastąpiło to popołudniu, około godziny piątej podjechał samochód policyjny nazywany „mina”. Na dziedzińcu pojawili się członkowie „sądu doraźnego”. Jeden z gestapowców miał w rękach wykaz z nazwiskami. Gdy podszedłem do „miny” gestapowiec, który uprzednio wywołał moje nazwisko, oświadczył krótko „ab”. Coś jednocześnie przekreślił na liście. Po słowie „ab” odszedłem na poprzednie miejsce. Innych wywołanych wprowadzono do samochodu. (…) Więźniowie, którzy dłużej przebywali w bloku nr 11 stwierdzali krótko pod adresem osób odjeżdżających samochodami „pojechali do gazu.

Od skazania na śmierć podczas tego „sądu” uratowała się także Maria Piecuch, która kategorycznie zaprzeczała swojej współpracy z partyzantami. Tylko Matce Boskiej Częstochowskiej – napisała w swoich wspomnieniach - zawdzięczam moje uratowanie od śmierci. Mężczyźni skazani na śmierć mówili półgłosem „Niech żyje Polska!”, a inni wołali „Proszę mi pozdrowić żonę, dzieci i rzucali zdjęcia, różne papiery i pierścionki, a drudzy całowali krzyż Pana Jezusa.

Za pomoc okazywaną więźniom KL Auschwitz III-Monowitz „sądzony” był wówczas także Tadeusz Smreczyński (nr 188506), pochodzący z Zatora, który uważał, że nie otrzymał wtedy wyroku śmierci tylko dlatego, że był młody i w dobrej kondycji fizycznej, a więc potrzebny do pracy na rzecz III Rzeszy: Przy wydawaniu „wyroków”, jak nam się wydawało, brano pod uwagę stan fizyczny danej osoby. Wśród kilkunastu więźniów PH skierowanych wraz z Tadeuszem Smreczyńskim do obozu byli również Stanisław Kidawka (nr 162045) i Henryk Jakubowski (nr 188484), który w swoich wspomnieniach napisał: W tym dniu zostali straceni m.in. moi współtowarzysze z Mysłowic: prof. Imach, Jabłoński i Gut. W czasie pobytu w bloku nr 11 dowiedziałem się, że moi koledzy z Zawiercia: Andrzej Bendych, Jan Maciejewski i Jerzy Maciejewski kilka tygodni wcześniej stawali przed tym „sądem” i zostali straceni. W grupie przeznaczonej na „lager” pozostali ze mną m.in. Józef Gawroński, Stanisław Bies, Jan Michalik i Tadeusz Smreczyński. Zapamiętałem ich nazwiska, ponieważ do samego wyzwolenia przebywaliśmy razem.

W dniu 19 czerwca 1944 r. po półrocznym areszcie śledczym w mysłowickim więzieniu do bloku nr 11 został przywieziony Bolesław Dziamski (nr  7723) z Chorzowa. „Sądzono” go podczas posiedzenia Standgerichtu w dniu 30 czerwca 1944 r. Dziamski wcześniej złożył ślubowanie, że jak ocali życie to przez dziesięć lat od 19 do 30 czerwca codziennie będzie chodził na Mszę świętą. Po wojnie podjęte wówczas ślubowanie wypełnił. W uratowaniu życia pomógł mu przypadek, bowiem odpowiadając na pytania „sędziów” w pewnym momencie nawiązał do tego, że ma urodziny 20 kwietnia, a więc w tym samym dniu, kiedy urodził się Adolf Hitler. Słysząc to jeden z gestapowców powiedział do pozostałych: Zostawmy go. Oznaczało to, że zamiast wyroku śmierci, skazano go na pobyt w KL Auschwitz.

Podczas powyższego posiedzenia „sądu” wyroku śmierci uniknęli także Zofia (nr 82733) i Stanisław (nr 189620) Ożarowscy: Najcięższy i nigdy nie zapomniany to dzień 30 czerwca 1944 r. (…) Jedni modlili się, niektórzy stojąc w miejscu przebierali nogami, większość dostała nerwicy żołądka i co chwilę siadali na kibel, a największa grupa stała pod drzwiami i wysłuchiwała, czy ich nie wywołują, widocznie chcieli, żeby już się to skończyło, co ich czeka. Ja i Nowak leżeliśmy przez pewien czas na górnej pryczy obserwując całą cele, nerwy odmówiły posłuszeństwa. Nowak zaczął się modlić z modlitewnika na głos, po chwili oddając mnie modlitewnik, abym odmawiał modlitwy, niestety nie mogłem się skupić do modlitwy i oddałem mu go z powrotem. (…) Był jeden prawnik z Warszawy, który na moich oczach w przeciągu pięciu minut osiwiał. (…) Ja byłem wyczytany w końcowej fazie rozprawy, zapytano mnie, czy się przyznaję do oskarżenia – odpowiedziałem, że nie. (…) Żona moja Zofia Ożarowska była sądzona w pierwszej fazie rozprawy i po jej zakończeniu była już na podwórzu bloku nr 11, tj. na stracenie, tuż przed załadowaniem na samochód ciężarowy, który przewoził więźniów do Brzezinki do komór gazowych, wrócono ją do celi na bloku nr 11. Z naszej grupy było skazanych na śmierć pięć osób, pamiętam dwa nazwiska: Zdzisław Machura z Dąbrowy Górniczej i Jakubek (imienia nie pamiętam) z Gniezna. (…) Zaznaczam, że więźniowie bloku nr 11 nie mieli ewidencji lagrowej, ewidencja nasza powstała dopiero w dniu 21 lipca 1944 r., kiedy przeniesiono nas z bloku nr 11 na lagier, otrzymałem numer 189620.

Czasami przy pięknej pogodzie posiedzenia tego „sądu” odbywały się nie w pierwszej sali zaraz po wejściu do tego bloku po prawej stronie, gdzie na co dzień mieszkał i pracował pisarz bloku Jan Pilecki, lecz na jego dziedzińcu. Wcześniej takie posiedzenia odbywały się niekiedy w baraku Politische Abteilung, który znajdował się obok krematorium nr 1 i spłonął w 1943 r. lub w budynku komendantury, a także w budynku, również poza ogrodzeniem obozu, gdzie znajdował się szpital SS. Przed takim posiedzeniem, każdy z więźniów musiał być ogolony i na rozprawę wchodził tylko w koszuli, spodniach i butach. Prawie wszystkich z oskarżonych skazywano w bloku nr 11 na śmierć. Poza nielicznymi wyjątkami, kiedy więźniów skazywano na osadzenie w obozie na czas nieokreślony. Uniewinnienie było praktycznie wykluczone.
Przed rozprawami „sądu” zwykle wielu więźniów przebywało w salach i z tego względu na jednej pryczy, na siennikach napełnionych pokruszoną słoma, spały nawet po trzy osoby. Zdarzało się także, że spano na gołych deskach, a liczba śpiących na jednej pryczy dochodziła wówczas nawet do czterech osób.

Przed posiedzeniem „sądu doraźnego” ustawiano w pośrodku wspomnianej sali przy wejściu do bloku nr 11 dwa stoły, które były nakryte prześcieradłem farbowanym na zielono. Na „rozprawy” przyjeżdżało kilku oficerów i podoficerów gestapo katowickiego z Katowic, a Standgerichtowi przewodniczył każdorazowo szef katowickiego gestapo - od czerwca 1942 r. do września 1943 r. dr Rudolf Mildner, a potem jego następca dr Johannes Thümmler, pełniący tę funkcję do stycznia 1945 r.

Pery Broad, funkcjonariusz obozowego gestapo w swoich wspomnieniach pisze: Wreszcie zajeżdżał niebieski Opel – Admiral przed blok 11 i Mildner wysiadał. Witając z namaszczeniem stojących w poszanowaniu na baczność SS-manów., Mildner z podniesioną ręką wkracza na stopnie i wchodzi do bloku. Wita się z Grabnerem i Aumeierem, którym wolno było uczestniczyć w posiedzeniu.

Bezpośrednio przed posiedzeniem „sądu” przychodził też do bloku nr 11 esesman Willi Florschütz z Politische Abteilung, przynosząc z sobą wykaz więźniów wyznaczonych na „rozprawę”, podczas której jeden z katowickich gestapowców był referentem poszczególnych spraw. Ponadto w obozowym gestapo ewidencją więźniów policyjnych bezpośrednio zajmowali esesmani: Wilhelm Brocks, Josef Erber, Josef Hofer i Bruno Albrecht. Zwykle „sąd” obradował w składzie trzech osób: przewodniczącego i dwóch ławników-asesorów. Więźniowie wywoływani byli kolejno, referent przedstawiał każdemu stawiane mu zarzuty, a następnie więzień był pytany, czy poczuwa się do winy. Potem ogłaszano wyrok, którym najczęściej był wyrok śmierci. Rozprawa ta była czystą formalnością, a wyroki były już wcześniej zatwierdzone na formularzach podpisanych In blanco przez wspominanego już gauleitera Fritza Brachta.

Czytaj dalej: dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 2

Adam Cyra
Oświęcim, dnia 5 kwietnia 2018 r.

 

POLECANE
Samuel Pereira: Co Donald Tusk robił przez trzy godziny w słowackiej chatce? tylko u nas
Samuel Pereira: Co Donald Tusk robił przez trzy godziny w słowackiej chatce?

Protestujący przed siedzibą rządu Słowacji w Bratysławie przeciwko podróży Roberta Fico do Moskwy. Oburzenie mediów i europejskiej opinii publicznej. Cisza zaś ze strony polskich władz, które do obalania Victora Orbana pierwsze, a tutaj jakby nie rwą się do rzucania kamieniami. Dziwne, co?

Katastrofa azerskiego samolotu. Nowe, szokujące doniesienia gorące
Katastrofa azerskiego samolotu. Nowe, szokujące doniesienia

Samolot linii Azerbaijan Airlines, który wystartował z Baku i kierował się do miasta Grozny stolicy rosyjskiej Republiki Czeczeńskiej, rozbił się w środę w okolicy miasta Aktau w Kazachstanie - poinformowała agencja Reutera powołując się na ministerstwo sytuacji nadzwyczajnych Kazachstanu. Według nieoficjalnych doniesień samolot mógł zostać ostrzelany przez Rosjan.

Znany dziennikarz ogłosił radosną nowinę. W sieci lawina gratulacji Wiadomości
Znany dziennikarz ogłosił radosną nowinę. W sieci lawina gratulacji

Jakub Porada, znany dziennikarz i miłośnik podróży, podzielił się w mediach społecznościowych wiadomością, która wywołała falę komentarzy i emocji. W świątecznym poście na Instagramie opublikował zdjęcie, które jednoznacznie sugeruje, że jego rodzina wkrótce się powiększy.

Każdemu się zdarza. Burza po słowach senatora Lewicy Wiadomości
"Każdemu się zdarza". Burza po słowach senatora Lewicy

Senator Lewicy Waldemar Witkowski wywołał falę krytyki swoimi wypowiedziami na temat nietrzeźwych kierowców. Na antenie TV Republika polityk, odnosząc się do zdarzenia z udziałem żony Ryszarda Kalisza, bagatelizował problem, stwierdzając, że "każdemu się zdarza".

Kabel na Bałtyku przerwany. Wszczęto dochodzenie z ostatniej chwili
Kabel na Bałtyku przerwany. Wszczęto dochodzenie

Operator przebiegającego na dnie Bałtyku kabla elektroenergetycznego Estlink 2, łączącego Finlandię z Estonią, poinformował o jego przerwaniu. Do awarii połączenia doszło w środę około południa.

Dramat na Pomorzu. Kierowca wjechał w grupę pieszych Wiadomości
Dramat na Pomorzu. Kierowca wjechał w grupę pieszych

77-letni kierowca samochodu osobowego w środę po południu wjechał w grupę pieszych w Myśligoszczy w pow. człuchowskim (Pomorskie). Trzy osoby, w tym dwoje dzieci, zostały poszkodowane. Kierowca był trzeźwy.

„Nie uwierzycie, co mi się wydarzyło”. Dramat znanego aktora Wiadomości
„Nie uwierzycie, co mi się wydarzyło”. Dramat znanego aktora

Piotr Gąsowski, popularny aktor i prezenter, zaskoczył fanów nietypową historią, którą opowiedział w mediach społecznościowych. Przed świętami, podczas zwykłych porządków, znalazł się w potrzasku.

Żałosne standardy. Lewandowski w ogniu krytyki Wiadomości
"Żałosne standardy". Lewandowski w ogniu krytyki

Robert Lewandowski, uznawany za jednego z najlepszych napastników na świecie, znalazł się w centrum ostrej krytyki. Choć jego statystyki bramkowe wciąż robią wrażenie, styl gry Polaka budzi coraz więcej wątpliwości. Głos w sprawie zabrał Graham Hunter, ceniony dziennikarz ESPN, który w swoim artykule nie zostawił na Polaku suchej nitki.

Tragedia w Kutnie. Prokuratura prowadzi dochodzenie Wiadomości
Tragedia w Kutnie. Prokuratura prowadzi dochodzenie

We wtorek w domu w Kutnie odnaleziono zwłoki dwóch chłopców w wieku 9 i 12 lat; ich rodzice w stanie ciężkim oraz kilkutygodniowy brat trafili do szpitali. Według Prokuratury Okręgowej w Łodzi do zatrucia doszło prawdopodobnie w nocy z poniedziałku na wtorek.

Pogoda w Święta. Jest komunikat IMGW Wiadomości
Pogoda w Święta. Jest komunikat IMGW

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenia pierwszego stopnia przed gęstą mgłą i opadami marznącymi, które obowiązują do czwartkowych godzin porannych.

REKLAMA

dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 1

W dniu 1 czerwca 1942 r. nadprezydent i gauleiter Górnego Śląska, Fritz Bracht, przesłał m.in. prezydentom rejencji w Katowicach i Opolu rozporządzenie o utworzeniu sądów specjalnych na włączonych obszarach wschodnich Prowincji Górnośląskiej. Sąd doraźny miał karać za ciężkie wykroczenia przeciwko Niemcom oraz inne czyny karalne, zagrażające w poważnym stopniu dziełu budowy. Sprecyzowano również, że jurysdykcji tego sądu podlegają tylko Polacy i Żydzi. Przeciwko jego orzeczeniom nie przysługiwały więźniom żadne środki prawne. „Sądy doraźne” z jednej strony były narzędziem terroru, a z drugiej strony tworzyły pozory hitlerowskiej sprawiedliwości.
 dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 1
/ screen YouTube
W dniu 1 czerwca 1942 r. nadprezydent i gauleiter Górnego Śląska, Fritz Bracht, przesłał m.in. prezydentom rejencji w Katowicach i Opolu rozporządzenie o utworzeniu sądów specjalnych na włączonych obszarach wschodnich Prowincji Górnośląskiej. Sąd doraźny miał karać za ciężkie wykroczenia przeciwko Niemcom oraz inne czyny karalne, zagrażające w poważnym stopniu dziełu budowy. Sprecyzowano również, że jurysdykcji tego sądu podlegają tylko Polacy i Żydzi. Przeciwko jego orzeczeniom nie przysługiwały więźniom żadne środki prawne. „Sądy doraźne” z jednej strony były narzędziem terroru, a z drugiej strony tworzyły pozory hitlerowskiej sprawiedliwości.

KL Auschwitz położony był na terenie rejencji katowickiej, wchodzącej w skład Prowincji Górnośląskiej, w więc terytorialnie podlegał gestapo katowickiemu. Z tego powodu szefowi gestapo katowickiego podlegało także gestapo obozowe w KL Auschwitz, którym najpierw kierował Maximilian Grabner (uprzednio pracownik gestapo w Katowicach), a od 1 grudnia 1943 r. Hans Schurz (poprzednio pracownik gestapo w Cieszynie).

Obydwaj szefowie obozowego gestapo uczestniczyli w posiedzeniach „sądu doraźnego”, którego ofiarami byli więźniowie policyjni (Polizeihäftlinge – w skrócie PH), pochodzący głównie z terenów rejencji katowickiej, obejmującej m.in. Katowice, Chorzów, Cieszyn, Pszczynę, Olkusz, Trzebinię, Bielsko i Żywiec. Te polskie ziemie Niemcy włączyli do III Rzeszy w 1939 r. Więźniowie policyjni pozostawali do dyspozycji katowickiego gestapo. Przywożono i umieszczano ich w KL Auschwitz na parterze bloku nr 11.

Dotychczas udało się od lipca 1942 r. do stycznia 1945 r. ustalić 36 posiedzeń policyjnego „sądu doraźnego”. Liczba ofiara tego „sądu” od 2 lipca 1942 r. do 5 stycznia 1945 r. wynosi około 3000 osób, z czego imiennie zidentyfikowano i ustalono nazwiska około 1800 ofiar, wśród których były również dzieci, w tym około 300 kobiet i około 1500 mężczyzn.

Więźniowie policyjni, mężczyźni, kobiety i dzieci, pochodzili z rejencji katowickiej i częściowo opolskiej. Byli to Polacy, lecz sporadycznie wśród nich zdarzali się też polscy Żydzi, których od lipca 1942 r. przywożono do KL Auschwitz celem wykonania wyroku. Osoby te skazane były na śmierć przez Sąd Doraźny Placówki Niemieckiej Policji Państwowej w Katowicach (Standgericht der Staatspolizeistelle Kattowitz). Początkowo więźniowie ci przebywali podczas śledztwa w zastępczym więzieniu policyjnym w Mysłowicach, a na rozprawy przywożono ich do „sądu” w Katowicach. Od pierwszych miesięcy 1943 r. rozprawy te, jak również czasami śledztwa, odbywały się w bloku nr 11. Więźniów policyjnych przywożono samochodami ciężarowymi z różnych więzień, położonych na terenie rejencji katowickiej, przede wszystkim jednak z więzienia śledczego w Mysłowicach.

W związku z powyższym w salach, znajdujących się na parterze bloku nr 11, jak również niekiedy w celach aresztu obozowego, umieszczano więźniów policyjnych których – jak było wspominane – już od połowy 1942 r. przywożono do KL Auschwitz na stracenie. Więźniowie policyjni pozostawali do dyspozycji katowickiego gestapo i nie podlegali obozowym władzom. Pomieszczenia, w których ich umieszczano, określano jako filię policyjnego więzienia zastępczego w Mysłowicach (Polizei-Ersatz-Gefägnis Myslowitz in Auschwitz). W stosunku do nich blok nr 11 był więzieniem śledczym. Byli to Polacy oskarżeni o nielegalną, wrogą okupantowi działalność polityczną, np. posiadanie radia, przekazywanie innym bieżących wiadomości politycznych i wrogą propagandę. Wśród nich zdarzali się także tacy, którzy ukrywali lub pomagali ukrywać się dzieciom żydowskim. Co pewien czas niektórych z nich wyprowadzano na przesłuchania. Kobiety przebywały w dwóch pomieszczeniach znajdujących się na parterze bloku nr 11 po wejściu do niego z lewej strony, natomiast mężczyzn umieszczano w dwóch dalszych salach, które były oddzielone kratą umieszczoną w korytarzu.

Sale więźniarskie były przepełnione. W każdej z nich przebywało od 70 do 90 osób. Niemożliwością było, aby wszyscy jednocześnie mogli stanąć na podłodze. Większość osób bez przerwy musiała siedzieć lub leżeć na pryczach i tylko na zmianę można było z nich zejść. W salach ustawione były tzw. kible, które raz dziennie opróżniano z fekaliów.

Więźniowie PH nie figurowali w ewidencji obozowej. Ich nazwiska znajdowały się jedynie w kartotece, którą prowadził pisarz bloku nr 11. Nie tatuowano im numerów i nie strzyżono im włosów na głowie, jedynie fryzjer blokowy po umyciu się w umywalni, położonej na parterze bloku nr 11, usuwał im owłosienie na ciele. Miejsca te były potem smarowane pędzlem, maczanym w płynie, którymi miał zapach smaru. Wszystkie rzeczy prywatne oraz pieniądze i kosztowności odbierano im zaraz po przywiezieniu do obozu. Były one przechowywane w bloku nr 11 na strychu. Więźniowie ci ubrani byli w odzież cywilną i oznaczano ich odrębną numeracją: PH-1 i tak dalej (dla mężczyzn) oraz PH-1/F i tak dalej (dla kobiet). Otrzymywali małe kartoniki, na których były odciski skrótu PH oraz numerów, jakimi ich oznaczono po umieszczeniu w bloku nr 11. Takie kartoniki musieli stale nosić przy sobie. Na kartoniku dopisywano również ręcznie ołówkiem imię i nazwisko więźnia. Więźniowie PH pozbawieni byli prawa pisania listów do rodzin i nie otrzymywali paczek żywnościowych. Zdarzało się jednak, że w sposób półlegalny, więźniowie policyjni takie paczki i korespondencję otrzymywali, ponieważ zwolnieni z obozu współwięźniowie z bloku nr 11 przekazywali ich rodzinom prośbę, aby takie przesyłki wysyłali swoim krewnym, pisząc na nich imię i nazwisko, datę urodzenia i numer tego bloku. Więźniów PH wyprowadzano co drugi dzień na krótkie spacery po dziedzińcu bloku nr 11. Czasami jednak odbywały się one raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie. Ponadto więźniów PH, którzy podczas śledztwa byli przetrzymywani w celach aresztu obozowego tzw. bunkrach, wyprowadzano na podwórze bloku nr 11 na gimnastykę.

Tylko raz dziennie rano, więźniów PH wypuszczano z cel do mycia się zimną wodą w umywalniach, a raz na tydzień (nieraz rzadziej), przeważnie w soboty, byli prowadzeni do kąpieli w łaźni znajdującej się między blokami nr 1 i nr 2. Do baraku łaźni wchodziło jednorazowo po czterdzieści osób. Przed wejściem do tego baraku wszyscy musieli się rozbierać do naga, a ich ubrania były zabierane do dezynfekcji. Kąpiel trwała krótko. Oblewano więźniów raz zimną, raz gorącą wodą i wypędzano na zewnątrz. Po kąpieli pędzono ich nago z powrotem do bloku nr 11. Ich ubrania zwracano im dopiero po kilku godzinach lub na następny dzień.

Wyżywienie było głodowe. Rano wydawano herbatę, np. z liści ostrężnicy lub kawę zbożową, a na obiad pół litra zupy i wieczorem na kolację kawałek chleba z niewielkim dodatkiem margaryny lub plasterkiem kiełbasy. Te porcje były jeszcze w bloku nr 11 okradane przez więźniów funkcyjnych. Każdy z więźniów PH miał swoją miskę i drewnianą łyżkę, chociaż w niektórych okresach łyżek w ogóle nie było, a ilość misek była zbyt mała i niewystarczająca dla wszystkich więźniów. Plagą była duża ilość insektów, w szczególności pluskiew, które często w nocy nie pozwalały więźniom spać. W pewnych okresach co tydzień prycze te były rozbierane i przekazywane do dezynfekcji. Wówczas więźniowie zmuszeni byli spać na betonowych podłogach cel. Więźniarkom policyjnym również nie obcinano włosów, jedynie same sobie je skracały, wypożyczając nożyczki od blokowego fryzjera, Maksa Chlebika.

Przesłuchania więźniów policyjnych odbywały się w biurach komendantury oraz w specjalnie wybudowanym baraku obozowego gestapo (Politische Abteilung – Wydział Polityczny), położonym obok krematorium nr 1. W baraku tym było sześć pokoi przeznaczonych do śledztwa głównie osób, które co dopiero przywieziono do obozu i później miały być sądzone przez Standgericht („sąd doraźny”). Ponadto były tam narzędzia tortur jak specjalne kajdany, bykowce, kije do bicia itp. Jeżeli przesłuchiwany w trakcie tortur zemdlał, wynoszono go na korytarz w celu ocucenia, a następnie po odzyskaniu przytomności dalej torturowano. Przesłuchań dokonywali esesmani: Boger, Grabner, Wosnitza, Dylewski, Lachmann, Witowski, Broad i inni. Często po zakończeniu tortur w ich pomieszczeniach i na biurkach były liczne ślady krwi.
Śledztwa takie były prowadzone także w bloku nr 11 w pomieszczeniu, które zajmował Blockführer tego bloku. Połączone one były z biciem, torturami i zastosowaniem tzw. „huśtawki Bogera”. Polegało to na tym, że więźnia skuwano w pozycji siedzącej, z rękami pod kolanami, pod którymi przeciągano żelazną rurkę, zawieszając torturowanego na tzw. „koziołku”. Więzień wisiał głową w dół i był bity kijem po pośladkach, co wprawiało jego ciało w ruch obrotowy. Podczas tortur więźniom wlewano również przez specjalny lejek wodę do nosa, zdzierano im paznokcie, jak również wbijano igły w szczególnie wrażliwe części ciała. Zwykle dwóch esesmanów z obozowego gestapo podczas śledztwa torturowało więźnia, a trzeci z nich, znający język polski, pisał protokół z przesłuchania. Po takich przesłuchaniach posiedzenia Standgerichtu były jedynie formalnością, trwającą dla jednej „sądzonej” osoby z reguły tylko kilka minut.

W dniu 12 lutego 1943 r., w związku z epidemią tyfusu, która wybuchła w więzieniu policyjnym w Mysłowicach, oddano do dyspozycji tego więzienia piętro bloku nr 2a w obozie macierzystym Auschwitz. Umieszczono tam około 800 więźniów policyjnych, w tym 200 kobiet i 600 mężczyzn, którzy całymi godzinami zmuszeni byli leżeć na posadzce na brzuchu. Byli to głównie członkowie konspiracyjnych organizacji z terenu rejencji katowickiej. Większość z nich m.in. po posiedzeniu „sądu doraźnego” w dniu 29 marca 1943 r. rozstrzelano pod Ścianą Straceń, a pozostałych osadzono w KL Auschwitz, zwalniając z obozu tylko nieliczne kobiety.

Od pierwszych miesięcy 1943 r. parter bloku nr 11 stał się filią więzienia śledczego w Mysłowicach. Więźniami policyjnymi byli prawie sami Polacy, których podejrzewano o działalność w ruchu oporu i pomoc niesioną uciekinierom z obozu oraz partyzantom. Ich sprawy rozpatrywał „sąd doraźny”, który obradował i orzekał wyroki w składzie trzyosobowym: przewodniczący i dwóch asesorów (ławników). Ten policyjny „sąd” z reguły orzekał karę śmieci lub uwięzienie w KL Auschwitz, a stosowany w jego działaniach terror sądowy miał wymusić bezwzględny posłuch wobec niemieckich zarządzeń w rejencji katowickiej.

Lekarz SS, dr Eduard Wirths, starał się uczestniczyć w posiedzeniach tego „sądu” jako rzeczoznawca do rozpatrywania przypadków psychiatrycznych: Wydając orzeczenia psychiatryczne mogłem często zapobiec karze śmierci, nieraz również dla tego, że uznawałem podsądnych za zdolnych do pracy. W tych wypadkach skazani byli przekazywani do obozu i uratowani od śmierci. Ponieważ była nadzieja wyzwolenia ich kiedyś, uważałem, że obóz jest mniejszym złem niż śmierć.

Pierwsza egzekucja, w której pod Ścianą Straceń zostali rozstrzelani więźniowie policyjny odbyła się w dniu 2 lipca 1942 r. Wśród straconych byli działacze konspiracyjnej organizacji „Racławice”, która powstała w Bestwinie z początkiem 1940 r. Działała ona na terenie dawnego powiatu bialskiego (Biała Krakowska), który później konspiracyjnie należał do Podokręgu Śląskiego. Podokręg ten w zasadzie obejmował tereny ówczesnej Rejencji Katowickiej utworzonej przez okupanta. Jednym z rozstrzelanych wówczas był m.in. Karol Turczak, działacz organizacji „Racławice”, pochodzący z Lipowej koło Żywca.

Posiedzenia „sądu doraźnego” ze stycznia 1943 r. najprawdopodobniej jeszcze nie przeprowadzono w bloku nr 11. Nie można jednak ustalić miejsca, gdzie ono odbyło się. Skazano wówczas około 45 osób, które przywieziono z więzienia w Mysłowicach 25 stycznia 1943 r.
Wśród nich było 22 członków Armii Krajowej z Inspektoratu Bielskiego, z następujących obwodów: żywiecki, bielski i oświęcimski. Kazimiera Banaś na ten temat relacjonuje: W dniu 25 stycznia 1943 r. przewieziono do Oświęcimia moją siostrę Bronisławę, mojego męża Kazimierza Banasia, Maksymiliana Niezgodę, Jadwigę Dylik, Mieczysława Jonkisza i Adamskiego. (…) Aresztowanych przywieziono pociągiem, skrępowanych sznurami. Doniósł mi o tym Dąbrowski, zamieszkały obok dworca i pracujący na kolei, gdyż rozpoznał siostrę Niusię.

Przywieziono ich około godziny dziewiątej rano i zaprowadzono do obozu. Cały dzień stali na dworze na mrozie. O godzinie szóstej wieczorem rozstrzelano ich na bloku nr 11. Tę egzekucję widział więzień Apolinary Głąb. (…) W dniu 4 lutego 1943 r. otrzymałam wezwanie do gestapo, abym zgłosiła się z pięcioma świadkami. Byli ze mną: ojciec, ciocia i Dylikowa. Ojciec dostał takie wezwanie w sprawie córki Bronisławy. W gestapo odczytano wyrok: za organizację wojskową i przygotowywanie powstania przeciwko Niemcom zostali skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Z kolei posiedzenie „sądu doraźnego” z drugiej połowy marca 1943 r. odbyło się już po raz pierwszy w bloku nr 11. Zapamiętał ten dzień szczególnie były więzień Józef Łabudek (według niego posiedzenie to odbyło się 19 marca 1943 r.), pochodzący z okolic Karwiny na Zaolziu, którego jako więźnia wychowawczego (EH-3408) pomylono z więźniem policyjnym o tym samym imieniu i nazwisku, pochodzącym z Cieszyna. Pomyłkę esesmani wykryli tuż przed zamierzoną egzekucją ofiar tego „sądu” w kostnicy krematorium nr 1 w obozie macierzystym, kiedy jeszcze raz sprawdzali dane personalne skazańców. Józefowi Łabudkowi polecono stanąć twarzą do ściany, aby nie mógł obserwować przebiegu egzekucji: W grupie więźniów rozpoczęło się zamieszanie. Jedni płakali, drudzy modlitwą żegnali się ze światem. Nie mogłem się odwrócić. Słyszałem tylko wrzaski esesmanów wzywających do spokoju i strzały z rewolweru, później już tylko strzały bez krzyku. Cała ta scena trwała chyba kilkanaście minut, mnie wydawało się, że całą wieczność. Byłem zupełnie otępiony, gdy nagle jakiś esesman uderzył mnie po ramieniu i kazał iść za sobą Przerażony, gwałtownie się odwróciłem i zobaczyłem esesmana z psem. Esesman wyprowadził mnie z podwórka drugim wejściem. Więzień, który otwierał mi bramę zdołał mi szepnąć po polsku: „Człowieku, ty masz szczęście”. Byłam za bramą podwórka krematoryjnego. W czasie przemarszu esesman zatrzymał się na chwilę, podparty pod bok, kazał mi się popatrzeć na komin krematoryjny i powiedział: „popatrz, jak się palą twoi koledzy”. Był to ten sam esesman, który sprawdzał listę. Nazwiska jego nie znam. Dodał jeszcze, że to co dzisiaj zobaczyłem, mam zachować tylko dla siebie, bo inaczej i mnie czeka podobny los. (…) W dniu 20 maja 1943 r. zmieniono mi numer i od tej pory nosiłem numer 118416.

W dniu 28 lutego 1944 r. wieczorem przywieziono do bloku nr 11 z więzień w Mysłowicach i Katowicach duży transport więźniów policyjnych. W południe następnego dnia wydano tym więźniom jeszcze obiad. Po jego zjedzeniu przyszedł Schreiber (pisarz) bloku nr 11, więzień Jan Pilecki, który rozpoczął wyczytywać nazwiska i numery więźniów, polecając im, aby następnie wychodzili na korytarz i ustawiali się w kolejności odczytywanych nazwisk. Obok nich stali esesmani uzbrojeni w krótką broń. Więźniowie wiedząc, że w większości zostaną rozstrzelani, w pewnym momencie zaintonowali hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, a następnie „Rotę” Marii Konopnickiej, „Warszawiankę” i „Międzynarodówkę”. W pewnym momencie uchyliły się drzwi jednaj z sal więźniarskich i stanął w nich ksiądz Józef Kania, aresztowany na Śląsku Cieszyńskim, który powiedział: Moi Kochani udzielam Wam ostatniego błogosławieństwa. Po tych słowach niektórzy zaczęli płakać: Kiedy nadeszła moja kolej – relacjonuje Władysław Sila (nr 146116) -wszedłem do środka sali rozpraw. (…) Pytania i odpowiedzi padały błyskawicznie. Na końcu zapytano mnie, dlaczego należałem do organizacji działającej na szkodę Wielkiej Trzeciej Rzeszy. Prawie jak automat odpowiedziałem, że nie należałem do żadnej organizacji i w śledztwie się do tego nie przyznałem. Przewodniczący „sądu” kazał sobie podać moje akta śledztwa. Jeden z siedzących pogrzebał w stosie teczek i wyciągnął jedną z nich. Przewodniczący „sądu” zerknął do akt, coś przeczytał i wyrzekł tylko jedno słowo: „Zurück in Stube”. Stojący obok mnie esesman powtórzył ten rozkaz następnemu i prowadzony tym rozkazem powróciłem do swojej sali. (…) Rozpatrzono wówczas sprawę 293 osób, mężczyzn i kobiet. (…) Na samym końcu przewodniczący Standgerichtu polecił wystąpić wszystkim wycofanym na salę. Jak dziś pamiętam, że stało nas wówczas na korytarzu 23 osoby: w tym 2 kobiety i 2 chłopców z Sosnowca (mogli mieć około 10-12 lat), przed „sądem doraźnym” stanęli za donoszenie żywności Żydom w getcie w Sosnowcu. Resztę stanowili mężczyźni.

Wśród więźniów, którym darowano życie, był Michał Popczyk (nr 146102). Zapamiętał on, że policyjny „sąd doraźny” składał się wówczas z około 14 osób. Kiedy przekroczył z powrotem próg swojej celi, natychmiast zemdlał. Skazano na śmierć około 270 osób, które następnie wywieziono samochodem ciężarowym nakrytym plandeką do krematorium nr 4 w KL Auschwitz II-Birkenau, gdzie zostały stracone.

Dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego od skazania na śmierć podczas powyższego posiedzenia „sądu doraźnego” uratowała się Wanda Skrzypczak (z d. Romik, nr 75752): Ponieważ więzień pełniący funkcję pisarza blokowego Jan Pilecki zwracał uwagę wszystkim stającym przed „sądem doraźnym”, ażeby wszelkimi środkami nie dopuścili do pełnego odczytania wyroku, lecz przerywali i zaprzeczali treści stawianych zarzutów, z tego powodu i ja w pewnym momencie przerwałam słowami: „Das ist nicht Wahr”. W tej chwili przewodniczący przerwał odczytywanie wyroku i zaczął ze mną rozmowę. Przede wszystkim zapytał, skąd znam tak dobrze język niemiecki. Odpowiedziałam mu, że uczęszczałam do szkoły prowadzonej przez siostry Boromeuszki, które uczyły również języka niemieckiego. Klasztor mieścił się w Cieszynie. Następnie zadał mi jeszcze kilka pytań dotyczących mojej rodziny, a ponieważ ojciec mojej matki pochodził z Sudetów (dawniejsza Austria), widocznie sprawiło to na nim dodatnie wrażenie, gdyż powiedział: „zurückstellen”. Od razu wyprowadzono mnie na korytarz i osadzono w celi, w której poprzednio przebywałam.

Zdarzały się wypadki, że represjonowano kilku członków jednej rodziny. Przykładowo w dniu 29 listopada 1943 r. jako więzień PH został rozstrzelany adwokat z Katowic, Władysław Michejda. Jego żonę Stefanię Michejdę, oskarżoną również o współudział w konspiracji i aresztowaną nieco później od męża, osadzono w KL Auschwitz, gdzie otrzymała numer 75618. Obozu nie przeżyła.

Życiorysy więźniów PH często były niezwykłe i bardzo tragiczne, co potwierdzają następujące zdarzenia. Wiosną 1941 r. inspektor rybnicki ZWZ/AK, por. Władysław Kuboszek, skierował na Zaolzie dwóch swoich pracowników – Jana Margicioka, który posługiwał się m.in. pseudonimem „August” i Leopolda Hałaczka – aby odbudowali organizacyjnie, po niedawnych aresztowaniach przeprowadzonych na tym terenie przez gestapo, obwody cieszyński i zaolziański. Obydwaj konspiratorzy wynajęli mieszkanie w Orłowej na Zaolziu, gdzie w wywiadzie pracowała też Stefania Dadok, ur. 8 kwietnia 1893 r., zajmująca się ponadto przerzutem broni i granatów dla partyzantów AK. Aresztowana w Orłowej w dniu 16 marca 1943 r., natychmiast została przewieziona do więzienia śledczego w Mysłowicach, a następnie do obozu oświęcimskiego, gdzie 29 lutego 1944 r., po wyroku śmierci wydanym w bloku nr 11 przez Standgericht, stracono ją w KL Auschwitz II-Birkenau.
W 1942 r. kierowanie konspiracją w połączonych obwodach cieszyńskim i zaolziańskim przejął Leopold Hałaczek, natomiast Jan Margiciok zajął się pracą wywiadowczą. Jego siatka została rozbita pod koniec stycznia 1943 r. przez agenta gestapo, którym okazał się Edward Gałuszka – syn nadsztygara z Karwiny. Gałuszka za swój haniebny czyn otrzymał 500 marek.

Gestapo do masowych aresztowań przystąpiło 26 stycznia 1943 r., zatrzymując w tym dniu na stacji w Bystrzycy na Zaolziu, obydwóch konspiratorów – Margicioka i Hałaczka, którzy przeszli nieludzkie tortury. Hałaczka, podczas posiedzenia policyjnego „sądu doraźnego” w bloku nr 11 skazano na śmierć i potem powieszono 14 sierpnia 1944 r. w Rychwałdzie na Zaolziu, natomiast Margicioka ten „sąd” wcześniej skazał na karę śmierci wraz z 70 innymi Polakami w dniu 29 listopada 1943 r. Natychmiast po rozprawie wykonano wyroki śmierci pod Ścianą Straceń na dziedzińcu bloku nr 11. Wcześniej obydwaj skazani przebywali w więzieniu śledczym w Mysłowicach. Z tego więzienia Zbigniew Kunz, aresztowany także w związku z ta sprawą, przesłał do swojej matki w Orłowej gryps, w którym szczegółowo opisał całość zdrady, dokonanej przez Edwarda Gałuszkę. Podczas masowych aresztowań w Orłowej, 26 stycznia 1943 r., został m.in. zatrzymany Karol Siuda, ur. 28 stycznia 1916 r., którego po „sądzie doraźnym” w bloku nr 11, rozstrzelano pod Ścianą Straceń 2 czerwca 1943 r.

Dramatyczne były losy wspomnianego Zbigniewa Kunza z Orłowej, który urodził się 22 lutego 1923 r. Zdradzony przez Edwarda Gałuszkę został aresztowany 6 kwietnia 1943 r., osadzony w więzieniu w Cieszynie, a następnie przywieziony 3 maja tegoż roku do więzienia śledczego w Mysłowicach, skąd 17 lutego 1944 r. skierowano go do KL Auschwitz, gdzie otrzymał numer 189366. Jego matka Gabriela Kunzowa, chcąc ratować syna, poprzez swoje znajomości nawiązała kontakt z gestapowcem o nazwisku Alfred Hess z Katowic. Tenże pokazał jej akta syna, na okładce których widniały litery „RU” (rückkehr unerwünscht – powrót niepożądany). Gestapowiec Hess odkładał każdorazowo akta Zbigniewa Kunza na sam spód, przedłużając mu życie.

W dniu 28 grudnia 1944 r. Gabriela Kunzowa udała się do Katowic, chcąc kolejny raz prosić wspomnianego gestapowca o przełożenie akt, lecz otrzymała wiadomość, że ten wyjechał na urlop. Akt jej syna nie miał kto tym razem przełożyć i Zbigniew Kunz 5 stycznia 1945 r. stał się ofiarą „sądu doraźnego” w bloku nr 11, który pod przewodnictwem szefa katowickiego gestapo Johannesa Thümmlera skazał go na karę śmierci. Następnego dnia wraz z innymi skazańcami rozstrzelano go w krematorium nr 5 w KL Auschwitz II – Birkenau. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat.

Zbigniew Sapiński (nr 188507) z Sosnowca za handel papierosami, pochodzącymi z włamania do sklepu niemieckiego, był sądzony 26 maja 1944 r. Widocznie uznano, że przestępstwo to nie stanowiło szczególnego zagrożenia dla III Rzeszy, bo nie skazano go na śmierć: Gdy skończyło się posiedzenie, nastąpiło to popołudniu, około godziny piątej podjechał samochód policyjny nazywany „mina”. Na dziedzińcu pojawili się członkowie „sądu doraźnego”. Jeden z gestapowców miał w rękach wykaz z nazwiskami. Gdy podszedłem do „miny” gestapowiec, który uprzednio wywołał moje nazwisko, oświadczył krótko „ab”. Coś jednocześnie przekreślił na liście. Po słowie „ab” odszedłem na poprzednie miejsce. Innych wywołanych wprowadzono do samochodu. (…) Więźniowie, którzy dłużej przebywali w bloku nr 11 stwierdzali krótko pod adresem osób odjeżdżających samochodami „pojechali do gazu.

Od skazania na śmierć podczas tego „sądu” uratowała się także Maria Piecuch, która kategorycznie zaprzeczała swojej współpracy z partyzantami. Tylko Matce Boskiej Częstochowskiej – napisała w swoich wspomnieniach - zawdzięczam moje uratowanie od śmierci. Mężczyźni skazani na śmierć mówili półgłosem „Niech żyje Polska!”, a inni wołali „Proszę mi pozdrowić żonę, dzieci i rzucali zdjęcia, różne papiery i pierścionki, a drudzy całowali krzyż Pana Jezusa.

Za pomoc okazywaną więźniom KL Auschwitz III-Monowitz „sądzony” był wówczas także Tadeusz Smreczyński (nr 188506), pochodzący z Zatora, który uważał, że nie otrzymał wtedy wyroku śmierci tylko dlatego, że był młody i w dobrej kondycji fizycznej, a więc potrzebny do pracy na rzecz III Rzeszy: Przy wydawaniu „wyroków”, jak nam się wydawało, brano pod uwagę stan fizyczny danej osoby. Wśród kilkunastu więźniów PH skierowanych wraz z Tadeuszem Smreczyńskim do obozu byli również Stanisław Kidawka (nr 162045) i Henryk Jakubowski (nr 188484), który w swoich wspomnieniach napisał: W tym dniu zostali straceni m.in. moi współtowarzysze z Mysłowic: prof. Imach, Jabłoński i Gut. W czasie pobytu w bloku nr 11 dowiedziałem się, że moi koledzy z Zawiercia: Andrzej Bendych, Jan Maciejewski i Jerzy Maciejewski kilka tygodni wcześniej stawali przed tym „sądem” i zostali straceni. W grupie przeznaczonej na „lager” pozostali ze mną m.in. Józef Gawroński, Stanisław Bies, Jan Michalik i Tadeusz Smreczyński. Zapamiętałem ich nazwiska, ponieważ do samego wyzwolenia przebywaliśmy razem.

W dniu 19 czerwca 1944 r. po półrocznym areszcie śledczym w mysłowickim więzieniu do bloku nr 11 został przywieziony Bolesław Dziamski (nr  7723) z Chorzowa. „Sądzono” go podczas posiedzenia Standgerichtu w dniu 30 czerwca 1944 r. Dziamski wcześniej złożył ślubowanie, że jak ocali życie to przez dziesięć lat od 19 do 30 czerwca codziennie będzie chodził na Mszę świętą. Po wojnie podjęte wówczas ślubowanie wypełnił. W uratowaniu życia pomógł mu przypadek, bowiem odpowiadając na pytania „sędziów” w pewnym momencie nawiązał do tego, że ma urodziny 20 kwietnia, a więc w tym samym dniu, kiedy urodził się Adolf Hitler. Słysząc to jeden z gestapowców powiedział do pozostałych: Zostawmy go. Oznaczało to, że zamiast wyroku śmierci, skazano go na pobyt w KL Auschwitz.

Podczas powyższego posiedzenia „sądu” wyroku śmierci uniknęli także Zofia (nr 82733) i Stanisław (nr 189620) Ożarowscy: Najcięższy i nigdy nie zapomniany to dzień 30 czerwca 1944 r. (…) Jedni modlili się, niektórzy stojąc w miejscu przebierali nogami, większość dostała nerwicy żołądka i co chwilę siadali na kibel, a największa grupa stała pod drzwiami i wysłuchiwała, czy ich nie wywołują, widocznie chcieli, żeby już się to skończyło, co ich czeka. Ja i Nowak leżeliśmy przez pewien czas na górnej pryczy obserwując całą cele, nerwy odmówiły posłuszeństwa. Nowak zaczął się modlić z modlitewnika na głos, po chwili oddając mnie modlitewnik, abym odmawiał modlitwy, niestety nie mogłem się skupić do modlitwy i oddałem mu go z powrotem. (…) Był jeden prawnik z Warszawy, który na moich oczach w przeciągu pięciu minut osiwiał. (…) Ja byłem wyczytany w końcowej fazie rozprawy, zapytano mnie, czy się przyznaję do oskarżenia – odpowiedziałem, że nie. (…) Żona moja Zofia Ożarowska była sądzona w pierwszej fazie rozprawy i po jej zakończeniu była już na podwórzu bloku nr 11, tj. na stracenie, tuż przed załadowaniem na samochód ciężarowy, który przewoził więźniów do Brzezinki do komór gazowych, wrócono ją do celi na bloku nr 11. Z naszej grupy było skazanych na śmierć pięć osób, pamiętam dwa nazwiska: Zdzisław Machura z Dąbrowy Górniczej i Jakubek (imienia nie pamiętam) z Gniezna. (…) Zaznaczam, że więźniowie bloku nr 11 nie mieli ewidencji lagrowej, ewidencja nasza powstała dopiero w dniu 21 lipca 1944 r., kiedy przeniesiono nas z bloku nr 11 na lagier, otrzymałem numer 189620.

Czasami przy pięknej pogodzie posiedzenia tego „sądu” odbywały się nie w pierwszej sali zaraz po wejściu do tego bloku po prawej stronie, gdzie na co dzień mieszkał i pracował pisarz bloku Jan Pilecki, lecz na jego dziedzińcu. Wcześniej takie posiedzenia odbywały się niekiedy w baraku Politische Abteilung, który znajdował się obok krematorium nr 1 i spłonął w 1943 r. lub w budynku komendantury, a także w budynku, również poza ogrodzeniem obozu, gdzie znajdował się szpital SS. Przed takim posiedzeniem, każdy z więźniów musiał być ogolony i na rozprawę wchodził tylko w koszuli, spodniach i butach. Prawie wszystkich z oskarżonych skazywano w bloku nr 11 na śmierć. Poza nielicznymi wyjątkami, kiedy więźniów skazywano na osadzenie w obozie na czas nieokreślony. Uniewinnienie było praktycznie wykluczone.
Przed rozprawami „sądu” zwykle wielu więźniów przebywało w salach i z tego względu na jednej pryczy, na siennikach napełnionych pokruszoną słoma, spały nawet po trzy osoby. Zdarzało się także, że spano na gołych deskach, a liczba śpiących na jednej pryczy dochodziła wówczas nawet do czterech osób.

Przed posiedzeniem „sądu doraźnego” ustawiano w pośrodku wspomnianej sali przy wejściu do bloku nr 11 dwa stoły, które były nakryte prześcieradłem farbowanym na zielono. Na „rozprawy” przyjeżdżało kilku oficerów i podoficerów gestapo katowickiego z Katowic, a Standgerichtowi przewodniczył każdorazowo szef katowickiego gestapo - od czerwca 1942 r. do września 1943 r. dr Rudolf Mildner, a potem jego następca dr Johannes Thümmler, pełniący tę funkcję do stycznia 1945 r.

Pery Broad, funkcjonariusz obozowego gestapo w swoich wspomnieniach pisze: Wreszcie zajeżdżał niebieski Opel – Admiral przed blok 11 i Mildner wysiadał. Witając z namaszczeniem stojących w poszanowaniu na baczność SS-manów., Mildner z podniesioną ręką wkracza na stopnie i wchodzi do bloku. Wita się z Grabnerem i Aumeierem, którym wolno było uczestniczyć w posiedzeniu.

Bezpośrednio przed posiedzeniem „sądu” przychodził też do bloku nr 11 esesman Willi Florschütz z Politische Abteilung, przynosząc z sobą wykaz więźniów wyznaczonych na „rozprawę”, podczas której jeden z katowickich gestapowców był referentem poszczególnych spraw. Ponadto w obozowym gestapo ewidencją więźniów policyjnych bezpośrednio zajmowali esesmani: Wilhelm Brocks, Josef Erber, Josef Hofer i Bruno Albrecht. Zwykle „sąd” obradował w składzie trzech osób: przewodniczącego i dwóch ławników-asesorów. Więźniowie wywoływani byli kolejno, referent przedstawiał każdemu stawiane mu zarzuty, a następnie więzień był pytany, czy poczuwa się do winy. Potem ogłaszano wyrok, którym najczęściej był wyrok śmierci. Rozprawa ta była czystą formalnością, a wyroki były już wcześniej zatwierdzone na formularzach podpisanych In blanco przez wspominanego już gauleitera Fritza Brachta.

Czytaj dalej: dr Adam Cyra: Auschwitz. Więźniowie policyjni w bloku nr 11 cz. 2

Adam Cyra
Oświęcim, dnia 5 kwietnia 2018 r.


 

Polecane
Emerytury
Stażowe