[Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia

– W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna – mówi w rozmowie z Jakubem Pacanem misjonarz kombonianin, brat Tomek Basiński.
 [Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia
/ fot. archiwum Tomasz Basiński
Tysol.pl: Misjonarze to ludzie, którzy biorą dla siebie najgorszą cząstkę, tę po którą nikt nie chce się już schylić. Skąd taka motywacja?
Br. Tomek Basiński MCCJ
: Skąd motywacja w moim życiu? To powołanie, które ciągle czuję i wciąż odkrywam na nowo. Jeszcze przed maturą miałem ogromne i stałe pragnienie, by pomagać ludziom. Nie chciałem zarabiać pieniędzy, na karierze mi nie zależało, tylko chciałem pomagać innym ludziom, szczególnie tym mającym mniej lub dosłownie nie mającym nic. W 2000 roku poszedłem na pielgrzymkę z Gniezna na Jasną Górę, z intencją, by Matka Boża wskazała mi co mam w życiu robić, w którą stronę pójść, by to życie miało sens. Podczas pielgrzymki usłyszałem jednego z kombonianów, który dawał świadectwo o misjach. To mnie porwało, napisałem do nich i rok później wstępowałem do tego zgromadzenia misyjnego.


Ale wielu ludzi chce pomagać i nie myśli od razu o tak ciężkiej służbie jak praca na misjach.
Ja to pomaganie wyniosłem z domu. O wiele łatwiej odkryć powołanie i się na nie zgodzić, bo nie każdy godzi się na to wezwanie Pana Boga, gdy ma się dobre ku temu warunki w domu rodzinnym. W moim przypadku tak właśnie było. Przykład wiary rodziców, ich modlitwa, postawa wobec życia, podejście do drugiego człowieka uformowały mnie do misji. Dyspozycyjność bez kombinowania – to jest ważne w powołaniu misyjnym. A dlaczego akurat misje? Bo jestem w nich szczęśliwy, to jest tajemnica powołania, które często nas przerasta i gdybym miał jeszcze raz wybierać, to wybrałbym to samo. O seminarium i parafii w Polsce myślałem tylko chwilę, to jednak nie dla mnie. Mnie zawsze ciągnęło do tych, którzy mają mniej niż my.

Jak z COVID-19 radzą sobie kraje misyjne?
To jest tragedia. W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała, bardzo wielu ludzi nie może już tak pracować. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna.


Strach zapytać o przygotowanie służby zdrowia w tych krajach jeśli chodzi o koronawirusa.
Takie dywagacje jak u nas czy starczy respiratorów dla chorych, tam są zupełnie abstrakcyjne. System ochrony zdrowia w krajach ubogich jest bardzo słaby, a na wsiach zazwyczaj nie ma go wcale. Czasem siostry zakonne wespół ze świeckimi wolontariuszami prowadzą w wioskach jakąś doraźną pomoc medyczną. Wtedy ludzie potrafią iść kilka dni do takiego punktu, żeby tylko ktoś im pomógł w chorobie, z którą się borykają. W miastach są szpitale, ale już teraz przez COVID są przepełnione i niewydolne.


Istnieje ryzyko zamknięcia misji ze względu na pandemię?
Tak, istnieje takie ryzyko, jednak na razie tego nie robimy. Na przykład, w Republice Środkowej Afryki, Świeccy Misjonarze Kombonianie odnawiają ośrodek zdrowia w bardzo odległej miejscowości Mongoumba i mimo trudności nie rezygnują z prac. Mamy świadomość, że bez tego ośrodka Pigmeje do następnego ośrodka zdrowia mają bardzo daleką drogę więc działamy cały czas.


Są jacyś misjonarze, którzy przez COVID-19 zostali odcięci od świata?
U Kombonianów jeszcze o tym nie słyszałem. Zresztą nasi misjonarze jadą nieraz setki kilometrów przez busz do odległych wiosek i spędzają tam jakiś czas wśród wiernych, więc ciężko w takim przypadku mówić, że są zmuszeni tam być przez pandemię.


Żyjemy w epoce skuteczności, każdy projekt musi przynosić maksymalny zysk, a  misjonarz jedzie nieraz do kilkunastu parafian na całe lata, bo jest tam potrzebny, to „głupie w oczach świata”.
Dokładnie tak jest. Czasem nasza praca nie przynosi wielkich owoców, wielu z nas spala się na misji i nie odnotowuje widocznych sukcesów. Ale w Bożej logice nie o to chodzi. Nasz założyciel Św. Daniel Comboni mówił, „my, misjonarze powinniśmy być jak ukryte kamienie, na których dopiero ktoś zbuduje lokalny kościół”. To trudne, bo chcielibyśmy mieć owoce naszej pracy i się nimi cieszyć. To frustrujące, gdy nie widzimy efektów lub np., w Sudanie Południowym przez lata budujemy wspólnotę, po czym przychodzi konflikt zbrojny i całe wioski pustoszeją, ich mieszkańcy uciekają. Po ludzku wszystko się kończy, ale to Słowo Boże, które oni otrzymali w nich pracuje, idzie razem z nimi. Swoją drogą to mnie fascynuje od początku mojego powołania, my siejemy i nie wiemy, gdzie to ziarno potem zakiełkuje i w jaki sposób, czy w ogóle zakiełkuje. Ta niepewność to ogromna lekcja pokory dla nas.


Gdybym żył nawet tysiąc razy wszystko oddałbym misjom – mówił Wasz założyciel Daniel Comboni i oddał wszystko misjom. Jego grób jest w Sudanie. Czy taki heroizm jest jeszcze rozumiany przez współczesnych ludzi?
Myślę, że tak, skoro tak wielu misjonarzy z różnych zgromadzeń wyjeżdża na misje, to widać, że sporo z nich jest gotowaych do poświęcenia. Z tym rozumieniem może być problem wśród młodego pokolenia. W tej chwili nie mamy powołań z Polski, w Europie też jest ciężko. Świeccy misjonarze są, ale chcą wyjechać na dwa lub cztery lata, wrócić i mieć swoje życie. Tych, którzy mieliby być misjonarzami całe życie teraz nie mamy. Mamy za to powołania w krajach Afryki, szczególnie w Togo, Kongo.... Wierzę, że w ten sposób realizuje się marzenie Comboniego, by „ewangelizować Afrykę przez Afrykańczyków”.


Jak Was przyjmują władze państw, do których jedziecie?
Zależy gdzie. W Afryce i Ameryce Południowej to raczej współpraca, w Chinach i krajach arabskich zdarzają się problemy i trzeba bardzo uważać.


Jak w takim razie wygląda u Was wypalenie zawodowe, coachów raczej nie macie?
Wypalenie rzeczywiście jest. U nas w zgromadzeniu działa to w ten sposób, że mniej więcej co dziesięć lat jest rotacja, zmieniamy miejsce, zjeżdżamy do Europy do swojego kraju, by odetchnąć, nabrać sił. W domu generalnym naszego zgromadzenia w Rzymie organizuje się spotkania dla misjonarzy w rożnych grupach wiekowych, na kursy odnowy duchowej. Bardzo duży nacisk kładziemy na kierownictwo duchowe i wspólnotowość, to coś o wiele większego niż coaching. Nasze wspólnoty są międzynarodowe, u nas misjonarz nigdy nie powinien być sam. Owszem korzystamy nieraz z narzędzi psychologicznych, ale najwięcej daje kierownictwo duchowe i wsparcie wspólnoty.


Znam misjonarzy, którzy spędzili kilkadziesiąt lat w Afryce i po przyjeździe mówią, że chcą tam wracać. Tam może nie ma prądu, ale jest żywa wiara, a tutaj o nią coraz trudniej.
Myślę, że człowiek zakochany w misjach zawsze będzie w sobie nosił chęć wyjazdu. Jestem w Polsce od 2016 roku, wcześniej siedem lat byłem w Kolumbii i Meksyku i gdybym usłyszałem od przełożonych, że jutro mam wyjechać to z radością spakowałbym walizkę. Większość misjonarzy, których znam tak właśnie do tego podchodzi, nawet ci staruszkowie, którymi musimy się już opiekować ciągle marzą o misjach. Życie tam jest inne niż u nas, bardziej proste, autentyczne, pełne miłości, z codziennym, namacalnym działaniem Boga. Za tym się tęskni.


Co bratu dały misje?
Na pewno wzrosłem w wierze, dojrzałem jako człowiek. Kolumbia nauczyła szacunku dla ludzi i prostoty w relacjach z innymi. To bardzo ważna lekcja w moim życiu. Kiedy tutaj w Polsce zaczyna mi się nawarstwiać wiele spraw, zaczynają się komplikować kontakty z niektórymi osobami, to lubię wracać do tamtych doświadczeń. Na misjach miałem kilka bardzo intymnych spotkań z Panem Bogiem, kiedy przemówił do mnie przez prostych, skrzywdzonych ludzi. W Kolumbii uczyłem się Pana Boga przez ludzi, którzy często nie byli nawet katolikami. Mam przyjaciela Eustachego, który jest człowiekiem bardzo głębokiej wiary. On walczy o swoje ziemie, które zostały mu zagrabione i grupy paramilitarne próbowały go już zabić kilka razy. To tereny przy granicy z Panamą, więc jest niebezpiecznie. Podczas naszych rozmów na polu ryżowym miałem jedne z najpiękniejszych lekcji wiary i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Gdy przy rozstaniu podarowałem mu Biblię po hiszpańsku powiedziałem „to dla mnie jest Słowo Boże”, on podarował mi worek ryżu mówiąc, że to jest dla niego Słowo Boże. Do dzisiaj mam garstkę tego ryżu w domu u rodziców.



Czego my, syci ludzie Zachodu możemy się nauczyć od biednych tego świata?
Prawdy. Ci ludzie są prawdziwi, autentyczni. Patrząc na ubogich w Afryce czy Ameryce Południowej możemy nauczyć się zaufania Panu Bogu, bo ci ludzie nie mogą zaplanować co będą jedli jutro albo czy za tydzień będzie praca. Oni żyją z dnia na dzień. Bez wiary takie życie jest bardzo ciężkie.


Znalazłem kiedyś taki cytat: dla zboczeńców rajem wojna. Co może zrobić misjonarz widząc różnego rodzaju zwyrodnienia na misjach?
To, co zrobiłby każdy inny człowiek: pomóc skrzywdzonym. Pomoc ofiarom wojny towarzyszy naszemu zgromadzeniu od początku. Nasz założyciel wykupywał niewolników i zakładał wioski dla wolnych Afrykańczyków. Dziś, na przykład, nasi współbracia w okolicach Neapolu pracują z kobietami zmuszanymi do prostytucji. Na misjach pomagamy ofiarom wojny w wychodzeniu z traum, świadczymy pomoc humanitarną, kierujemy do różnych instytucji prawnych, nagłaśniamy ich sprawy. Spotykałem się w Kolumbii z wieloma ludźmi, których bliscy zostali zamordowani w wyniku trwającej sześćdziesiąt lat wojny domowej. Najgorsza jest dla nich niemoc, oni ze swoją krzywdą nie mogą nigdzie pójść, bo policja często jest skorumpowana i ma kontakt z oprawcami. To potęguje cierpienie i strach. Nasze zainteresowanie ich bólem jest dla nich bardzo ważne.

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Waldemar Krysiak: Rozpad polskiego środowiska LGBT? Wiadomości
Waldemar Krysiak: Rozpad polskiego środowiska LGBT?

Zaczęło się od homoseksualnego podrywu, a skończyło się na zarzutach defraudacji ponad 100 tys. złotych przez działaczy LGBT. Na naszych oczach dochodzi do rozpadu w polskim środowisku tęczy.

Przełomowe badania: Polak wpadł na trop życia na Wenus? Wiadomości
Przełomowe badania: Polak wpadł na trop życia na Wenus?

Polak przeprowadził jedne z najbardziej przełomowych w historii podboju wszechświata badania nad poszukiwaniem życia! W chmurach Wenus dr Janusz Pętkowski wraz z zespołem MIT odkrył fosfinę.

Jarosław Kaczyński: PiS wystawi na wybory do PE listy śmierci z ostatniej chwili
Jarosław Kaczyński: PiS wystawi na wybory do PE listy śmierci

– Te listy, które układamy do Europarlamentu, będą listami śmierci. Wszystko co mocne będzie tam włożone – powiedział w rozmowie z Anitą Gargas prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Kierwiński: Będzie nowa wersja ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce z ostatniej chwili
Kierwiński: Będzie nowa wersja ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce

Minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński poinformował w czwartek, że za kilka dni przedłożona zostanie nowa wersja ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy, którzy przebywają na terenie Polski.

Józefaciuk porównał religię do męskiego przyrodzenia. Nawet Czarzasty nie wytrzymał z ostatniej chwili
Józefaciuk porównał religię do męskiego przyrodzenia. Nawet Czarzasty nie wytrzymał

- Religia jest jak pewien męski organ. Jest całkiem w porządku, gdy ktoś go ma i jest z niego dumny. Ale jeśli ktoś wyciąga go na zewnątrz i macha nim przed nosem, to już mamy pewien problem  - powiedział poseł Marcin Józefaciuk z sejmowej mównicy.

Książę Harry zostanie deportowany? Polityczna burza wokół monarchy narasta z ostatniej chwili
Książę Harry zostanie deportowany? Polityczna burza wokół monarchy narasta

Administracja prezydenta Joe Bidena odrzuciła wezwanie do ujawnienia dokumentów wizowych księcia Harry'ego.

Rozważałem odebranie sobie życia - szokujące wyznanie byłego reprezentanta Anglii z ostatniej chwili
"Rozważałem odebranie sobie życia" - szokujące wyznanie byłego reprezentanta Anglii

Były reprezentant Anglii Stephen Warnock przyznał, że rozważał popełnienie samobójstwa po tym, jak skorzystał on ze złych porad finansowych.

WP: Kurski i Obajtek z jedynkami w ważnych regionach. Jest decyzja PiS z ostatniej chwili
WP: Kurski i Obajtek z "jedynkami" w ważnych regionach. Jest decyzja PiS

Komitet Polityczny PiS w czwartek po południu zatwierdził start Jacka Kurskiego i Daniela Obajtka w wyborach do Parlamentu Europejskiego – twierdzi serwis Wirtualna Polska.

Ukraiński minister rolnictwa podejrzany o korupcję: zapadła decyzja w sprawie jego przyszłości z ostatniej chwili
Ukraiński minister rolnictwa podejrzany o korupcję: zapadła decyzja w sprawie jego przyszłości

Podejrzany w sprawie korupcyjnej ukraiński minister polityki rolnej i żywności Mykoła Solski podał się do dymisji – poinformował w czwartek przewodniczący Rady Najwyższej (parlamentu) Ukrainy Rusłan Stefanczuk.

Tusk ma problem? PE poparł listę projektów, na której znajduje się CPK z ostatniej chwili
Tusk ma problem? PE poparł listę projektów, na której znajduje się CPK

PE w głosowaniu w Strasburgu poparł zaktualizowaną listę strategicznych projektów infrastrukturalnych w Unii Europejskiej. Znalazł się na niej Centralny Port Komunikacyjny. Oznacza to, że budowa CPK będzie współfinansowana ze środków UE.

REKLAMA

[Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia

– W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna – mówi w rozmowie z Jakubem Pacanem misjonarz kombonianin, brat Tomek Basiński.
 [Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia
/ fot. archiwum Tomasz Basiński
Tysol.pl: Misjonarze to ludzie, którzy biorą dla siebie najgorszą cząstkę, tę po którą nikt nie chce się już schylić. Skąd taka motywacja?
Br. Tomek Basiński MCCJ
: Skąd motywacja w moim życiu? To powołanie, które ciągle czuję i wciąż odkrywam na nowo. Jeszcze przed maturą miałem ogromne i stałe pragnienie, by pomagać ludziom. Nie chciałem zarabiać pieniędzy, na karierze mi nie zależało, tylko chciałem pomagać innym ludziom, szczególnie tym mającym mniej lub dosłownie nie mającym nic. W 2000 roku poszedłem na pielgrzymkę z Gniezna na Jasną Górę, z intencją, by Matka Boża wskazała mi co mam w życiu robić, w którą stronę pójść, by to życie miało sens. Podczas pielgrzymki usłyszałem jednego z kombonianów, który dawał świadectwo o misjach. To mnie porwało, napisałem do nich i rok później wstępowałem do tego zgromadzenia misyjnego.


Ale wielu ludzi chce pomagać i nie myśli od razu o tak ciężkiej służbie jak praca na misjach.
Ja to pomaganie wyniosłem z domu. O wiele łatwiej odkryć powołanie i się na nie zgodzić, bo nie każdy godzi się na to wezwanie Pana Boga, gdy ma się dobre ku temu warunki w domu rodzinnym. W moim przypadku tak właśnie było. Przykład wiary rodziców, ich modlitwa, postawa wobec życia, podejście do drugiego człowieka uformowały mnie do misji. Dyspozycyjność bez kombinowania – to jest ważne w powołaniu misyjnym. A dlaczego akurat misje? Bo jestem w nich szczęśliwy, to jest tajemnica powołania, które często nas przerasta i gdybym miał jeszcze raz wybierać, to wybrałbym to samo. O seminarium i parafii w Polsce myślałem tylko chwilę, to jednak nie dla mnie. Mnie zawsze ciągnęło do tych, którzy mają mniej niż my.

Jak z COVID-19 radzą sobie kraje misyjne?
To jest tragedia. W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała, bardzo wielu ludzi nie może już tak pracować. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna.


Strach zapytać o przygotowanie służby zdrowia w tych krajach jeśli chodzi o koronawirusa.
Takie dywagacje jak u nas czy starczy respiratorów dla chorych, tam są zupełnie abstrakcyjne. System ochrony zdrowia w krajach ubogich jest bardzo słaby, a na wsiach zazwyczaj nie ma go wcale. Czasem siostry zakonne wespół ze świeckimi wolontariuszami prowadzą w wioskach jakąś doraźną pomoc medyczną. Wtedy ludzie potrafią iść kilka dni do takiego punktu, żeby tylko ktoś im pomógł w chorobie, z którą się borykają. W miastach są szpitale, ale już teraz przez COVID są przepełnione i niewydolne.


Istnieje ryzyko zamknięcia misji ze względu na pandemię?
Tak, istnieje takie ryzyko, jednak na razie tego nie robimy. Na przykład, w Republice Środkowej Afryki, Świeccy Misjonarze Kombonianie odnawiają ośrodek zdrowia w bardzo odległej miejscowości Mongoumba i mimo trudności nie rezygnują z prac. Mamy świadomość, że bez tego ośrodka Pigmeje do następnego ośrodka zdrowia mają bardzo daleką drogę więc działamy cały czas.


Są jacyś misjonarze, którzy przez COVID-19 zostali odcięci od świata?
U Kombonianów jeszcze o tym nie słyszałem. Zresztą nasi misjonarze jadą nieraz setki kilometrów przez busz do odległych wiosek i spędzają tam jakiś czas wśród wiernych, więc ciężko w takim przypadku mówić, że są zmuszeni tam być przez pandemię.


Żyjemy w epoce skuteczności, każdy projekt musi przynosić maksymalny zysk, a  misjonarz jedzie nieraz do kilkunastu parafian na całe lata, bo jest tam potrzebny, to „głupie w oczach świata”.
Dokładnie tak jest. Czasem nasza praca nie przynosi wielkich owoców, wielu z nas spala się na misji i nie odnotowuje widocznych sukcesów. Ale w Bożej logice nie o to chodzi. Nasz założyciel Św. Daniel Comboni mówił, „my, misjonarze powinniśmy być jak ukryte kamienie, na których dopiero ktoś zbuduje lokalny kościół”. To trudne, bo chcielibyśmy mieć owoce naszej pracy i się nimi cieszyć. To frustrujące, gdy nie widzimy efektów lub np., w Sudanie Południowym przez lata budujemy wspólnotę, po czym przychodzi konflikt zbrojny i całe wioski pustoszeją, ich mieszkańcy uciekają. Po ludzku wszystko się kończy, ale to Słowo Boże, które oni otrzymali w nich pracuje, idzie razem z nimi. Swoją drogą to mnie fascynuje od początku mojego powołania, my siejemy i nie wiemy, gdzie to ziarno potem zakiełkuje i w jaki sposób, czy w ogóle zakiełkuje. Ta niepewność to ogromna lekcja pokory dla nas.


Gdybym żył nawet tysiąc razy wszystko oddałbym misjom – mówił Wasz założyciel Daniel Comboni i oddał wszystko misjom. Jego grób jest w Sudanie. Czy taki heroizm jest jeszcze rozumiany przez współczesnych ludzi?
Myślę, że tak, skoro tak wielu misjonarzy z różnych zgromadzeń wyjeżdża na misje, to widać, że sporo z nich jest gotowaych do poświęcenia. Z tym rozumieniem może być problem wśród młodego pokolenia. W tej chwili nie mamy powołań z Polski, w Europie też jest ciężko. Świeccy misjonarze są, ale chcą wyjechać na dwa lub cztery lata, wrócić i mieć swoje życie. Tych, którzy mieliby być misjonarzami całe życie teraz nie mamy. Mamy za to powołania w krajach Afryki, szczególnie w Togo, Kongo.... Wierzę, że w ten sposób realizuje się marzenie Comboniego, by „ewangelizować Afrykę przez Afrykańczyków”.


Jak Was przyjmują władze państw, do których jedziecie?
Zależy gdzie. W Afryce i Ameryce Południowej to raczej współpraca, w Chinach i krajach arabskich zdarzają się problemy i trzeba bardzo uważać.


Jak w takim razie wygląda u Was wypalenie zawodowe, coachów raczej nie macie?
Wypalenie rzeczywiście jest. U nas w zgromadzeniu działa to w ten sposób, że mniej więcej co dziesięć lat jest rotacja, zmieniamy miejsce, zjeżdżamy do Europy do swojego kraju, by odetchnąć, nabrać sił. W domu generalnym naszego zgromadzenia w Rzymie organizuje się spotkania dla misjonarzy w rożnych grupach wiekowych, na kursy odnowy duchowej. Bardzo duży nacisk kładziemy na kierownictwo duchowe i wspólnotowość, to coś o wiele większego niż coaching. Nasze wspólnoty są międzynarodowe, u nas misjonarz nigdy nie powinien być sam. Owszem korzystamy nieraz z narzędzi psychologicznych, ale najwięcej daje kierownictwo duchowe i wsparcie wspólnoty.


Znam misjonarzy, którzy spędzili kilkadziesiąt lat w Afryce i po przyjeździe mówią, że chcą tam wracać. Tam może nie ma prądu, ale jest żywa wiara, a tutaj o nią coraz trudniej.
Myślę, że człowiek zakochany w misjach zawsze będzie w sobie nosił chęć wyjazdu. Jestem w Polsce od 2016 roku, wcześniej siedem lat byłem w Kolumbii i Meksyku i gdybym usłyszałem od przełożonych, że jutro mam wyjechać to z radością spakowałbym walizkę. Większość misjonarzy, których znam tak właśnie do tego podchodzi, nawet ci staruszkowie, którymi musimy się już opiekować ciągle marzą o misjach. Życie tam jest inne niż u nas, bardziej proste, autentyczne, pełne miłości, z codziennym, namacalnym działaniem Boga. Za tym się tęskni.


Co bratu dały misje?
Na pewno wzrosłem w wierze, dojrzałem jako człowiek. Kolumbia nauczyła szacunku dla ludzi i prostoty w relacjach z innymi. To bardzo ważna lekcja w moim życiu. Kiedy tutaj w Polsce zaczyna mi się nawarstwiać wiele spraw, zaczynają się komplikować kontakty z niektórymi osobami, to lubię wracać do tamtych doświadczeń. Na misjach miałem kilka bardzo intymnych spotkań z Panem Bogiem, kiedy przemówił do mnie przez prostych, skrzywdzonych ludzi. W Kolumbii uczyłem się Pana Boga przez ludzi, którzy często nie byli nawet katolikami. Mam przyjaciela Eustachego, który jest człowiekiem bardzo głębokiej wiary. On walczy o swoje ziemie, które zostały mu zagrabione i grupy paramilitarne próbowały go już zabić kilka razy. To tereny przy granicy z Panamą, więc jest niebezpiecznie. Podczas naszych rozmów na polu ryżowym miałem jedne z najpiękniejszych lekcji wiary i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Gdy przy rozstaniu podarowałem mu Biblię po hiszpańsku powiedziałem „to dla mnie jest Słowo Boże”, on podarował mi worek ryżu mówiąc, że to jest dla niego Słowo Boże. Do dzisiaj mam garstkę tego ryżu w domu u rodziców.



Czego my, syci ludzie Zachodu możemy się nauczyć od biednych tego świata?
Prawdy. Ci ludzie są prawdziwi, autentyczni. Patrząc na ubogich w Afryce czy Ameryce Południowej możemy nauczyć się zaufania Panu Bogu, bo ci ludzie nie mogą zaplanować co będą jedli jutro albo czy za tydzień będzie praca. Oni żyją z dnia na dzień. Bez wiary takie życie jest bardzo ciężkie.


Znalazłem kiedyś taki cytat: dla zboczeńców rajem wojna. Co może zrobić misjonarz widząc różnego rodzaju zwyrodnienia na misjach?
To, co zrobiłby każdy inny człowiek: pomóc skrzywdzonym. Pomoc ofiarom wojny towarzyszy naszemu zgromadzeniu od początku. Nasz założyciel wykupywał niewolników i zakładał wioski dla wolnych Afrykańczyków. Dziś, na przykład, nasi współbracia w okolicach Neapolu pracują z kobietami zmuszanymi do prostytucji. Na misjach pomagamy ofiarom wojny w wychodzeniu z traum, świadczymy pomoc humanitarną, kierujemy do różnych instytucji prawnych, nagłaśniamy ich sprawy. Spotykałem się w Kolumbii z wieloma ludźmi, których bliscy zostali zamordowani w wyniku trwającej sześćdziesiąt lat wojny domowej. Najgorsza jest dla nich niemoc, oni ze swoją krzywdą nie mogą nigdzie pójść, bo policja często jest skorumpowana i ma kontakt z oprawcami. To potęguje cierpienie i strach. Nasze zainteresowanie ich bólem jest dla nich bardzo ważne.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe