Waldemar Żyszkiewicz: Sejm potrzeb Rzeczypospolitej

To nie jest omówienie wyników przedwyborczych sondaży ani prognoza wyniku jesiennych wyborów. Raczej analiza nietrafnych decyzji i zaniechań elektoratu, który po roku 1989 nie pokusił się o status suwerena i dlatego Polska nie jest dziś w pełni suwerenna.
 Waldemar Żyszkiewicz: Sejm potrzeb Rzeczypospolitej
/ screen YouTube
Klasa polityczna, której przypadło w udziale przeprowadzanie Polski z układu warszawskiego do tzw. wolnego świata, okazała się, że użyję eufemizmu, bardzo umiarkowanej jakości. Błędy polityczne, nieraz całkiem grube, można by od biedy tłumaczyć brakiem doświadczenia, ale posunięcia groźne dla polskiej racji stanu już raczej nie. Podobnie jak podatność na korupcję czy uleganie wpływom ewidentnie sprzecznym z interesem narodowym. O słabości merytorycznej czy braku zwykłej ludzkiej klasy, jaką nieraz musieliśmy obserwować wśród polskich parlamentarzystów, aż przykro wspominać…

Dziwiąc się, że niektóre mocno egzotyczne postaci – nie warto ex post robić im reklamy – zasiadały w parlamencie, pamiętajmy jednak, że to skutek tak, a nie inaczej ukształtowanej ordynacji wyborczej, która szefom największych formacji politycznych umożliwia całkiem arbitralną politykę kadrową, nie pozostawiając z kolei wyborcom szansy na odwołanie ewidentnie skompromitowanych posłów.
 
Szermierze Magdalenki
O ile w pierwszej, powiedzmy, turbulentnej fazie przemian po roku 1989 bardziej aktywnej postawy suwerena trochę zabrakło, o tyle utworzony później i działający do dziś (niedobry!) system polityczno-państwowy jest już wypadkową działań i zaniechań klasy politycznej oraz zwykle skrywanych przed Polakami, lecz wcale nieraz mocnych nacisków zewnętrznych. Co więcej, przy braku efektywnych procedur clearingowych (wpierw lustracji nie było, a tej wprowadzonej później zabrakło dostatecznej skuteczności) selekcja negatywna przy doborze kadr polityczno-państwowych zadziałała niemal modelowo.

Uległość i kiepska jakość kadr okrągłostołowej republiki sprawiła, że gospodarczo skolonizowana, kulturowo zdominowana i politycznie zdegradowana Polska stała się peryferyjnym rynkiem zbytu dla pobliskiej metropolii oraz dostarczycielem konkurencyjnej płacowo siły roboczej dla kilku innych unijnych państw. W tej sytuacji trzeba uznać, że egzystencjalnie i politycznie polscy obywatele lepiej zdali ten trudny egzamin niż lekceważący aspiracje Polaków i działający nieraz wbrew polskiemu interesowi politycy.

Traktat z Niemcami według Skubiszewskiego i Mazowieckiego, konstytucja Kwaśniewskiego, kontrakt gazowy Pawlaka, zbędne województwo opolskie oraz zgoda Buzka na przelot izraelskich myśliwców bojowych nad Auschwitz, przerwanie ekshumacji w Jedwabnem przez Lecha Kaczyńskiego, oddanie przez Tuska śledztwa smoleńskiego Putinowi, tzw. polityka wschodnia kolejnych rządów w interesie kilku państw całkiem różnych od Polski… Ot, garść przykładów, na zasadzie pars pro toto. Chyba wystarczy?
 
Tamtym już dziękujemy
Czas najwyższy pozbyć się z Sejmu sierot po PRL-u. To prawda, że osobiście Włodzimierz Czarzasty sprawia całkiem dobre wrażenie, ale formacja, której przewodzi, nie powinna już mieć żadnego wpływu na urządzanie Polski. Sensowna lewica, owszem, byłaby potrzebna, ale przecież nie ten interesowny Biedroń lansujący się na absurdalnych i skandalizujących hasłach globalistycznej tęczowej międzynarodówki. Natomiast fundamentalistyczny Zandberg, który cztery lata temu nieco przypadkiem odegrał pozytywną rolę, eliminując z Sejmu postkomunistów, teraz w egzotycznym aliansie z SLD i LGBTQ, stracił wiarygodność jako ewentualny obrońca interesów słabszych grup społecznych. Toteż listę numer trzy można sobie odpuścić.

„Kapela ludowa”, jak sieć określiła sojusz ostatniej szansy Kukiza z Kosiniakiem-Kamyszem, też nie wchodzi w grę. Ludowcy po raz kolejny dowiedli, że w interesie własnym są gotowi na wszystko. Ale polskiej wsi partia Kalinowskiego, Pawlaka, Sawickiego naprawdę do niczego nie jest potrzebna. Czterech lat poza sejmem raczej nie przetrwa… Może dzięki temu pojawi się jakaś formacja prawdziwie ludowa i realnie propolska. Więc lista numer jeden też odpada.

Na temat listy numer pięć szkoda się rozpisywać. Szkody wyrządzone Polsce w latach 2007–2015 boleśnie odczuła na własnej skórze wystarczająco wielka część społeczeństwa, a masochistów nie ma w końcu zbyt wielu. Oczywiście, byli też beneficjenci kompradorskich rządów PO–PSL, ale oni nawet w połączeniu ze wspomnianymi wyżej masochistami, nie zdołają ugrupowaniu pod wodzą szczerzącego zęby Schetyny dać sporo ponad 20 proc. poparcia. Zresztą, biorąc pod uwagę fakt, że na listach Koalicji Obywatelskiej goszczą również mocno oryginalne postaci z Nowoczesnej, gotowość do tak licznego opowiadania się za polityką sprzyjającą gospodarczej kolonizacji oraz społecznej degradacji Polski musi dziwić. Skoro listę numer pięć odkreślamy grubą kreską, to wniosek nasuwa się prosty:  
 
Głosujemy na parzyste   
Lista numer dwa to formacja Jarosława Kaczyńskiego, z brzemieniem panów G, czyli Gowina i Glińskiego. Uporządkujmy przedpole: Prawo i Sprawiedliwość to dziś jedno z dwóch ugrupowań zdolnych kadrowo i strukturalnie do sprawowania władzy w Polsce. A w istocie jedyne, skoro Platforma Obywatelska – na własne zresztą życzenie – dokonała politycznego samowykluczenia się. Partia Kaczyńskiego bez wątpienia ma zalety, ma również istotne wady (centralizm decyzyjny, meandryczność polityki, nietrafny dobór kadr), ale z pewnością nie jest partią prawicową, za jaką chciałaby być uważana.

Atutem PiS pozostaje wrażliwość społeczna, znajdująca wyraz w solidaryzmie polityki prowadzonej po roku 2015. To rząd Beaty Szydło, od kwietnia 2016 roku, odwrócił tendencje, oddalając wreszcie pauperyzacyjną traumę, jakiej poddano polskie rodziny za sprawą terapii szokowej, według konceptu MFW oraz Banku Światowego, a znanej u nas pod nazwą planu Sachsa-Balcerowicza. Zastosowanie antidotum w postaci redystrybucji środków finansowych na dużą skalę rozwścieczyło, głównie z powodów politycznych, konkurencję partii Kaczyńskiego, tym niemniej część zastrzeżeń, formułowanych przez gospodarczą prawicę, ma przecież swe racjonalne jądro.

I wcale nie dlatego, że może na to „zabraknąć piniendzy” (pamiętne stęknięcie Jana Vincenta-Rostowskiego!), lecz raczej z obawy przed dalekosiężnymi skutkami społecznymi: wszędzie w świecie, gdzie tzw. socjal zapewniał bezproblemowe życie w akceptowalnym standardzie, pojawiały się środowiska trwale nieproduktywne, które przekazywały swój styl życia następnym pokoleniom. 
 
W praniu to wychodzi
Prawo i Sprawiedliwość w roku 2015 szło do władzy z zapowiedzią radykalnej naprawy państwa. I otrzymało mandat, bo Polacy chcieli zmiany. Zmiany państwa na lepsze, gdyż dziwny twór zmajstrowany przy okrągłym stole jest zły. Nieskuteczny, nieprzyjazny dla ludzi, afero- i korupcjogenny. Niestety praktyka, zwłaszcza po zmianie na stanowisku premiera, odbiega od oczekiwań obywateli. Nie idzie przecież tylko o to, żeby kontakt z pracownikami państwowych agend zastąpić, owszem w wielu przypadkach wygodniejszą komunikacją elektroniczną. Z kolei zapewnienia, że państwo dba o tradycyjną rodzinę, brzmią jak ironia, gdy w systemie prawnym tkwią nadal groźne elementy wynikające z ratyfikacji konwencji stambulskiej.

Rządzący słownie dystansują się wprawdzie od ideologii LGBTQ, jednak krążąca po kraju niezbyt liczna atanda opłacanych z zagranicy prodewiacyjnych „akwizytorów” jest chroniona przez państwową policję, finansowaną ze środków publicznych. Fasadowe organizacje o dziwnej proweniencji, wrogo nastawione do polskich obyczajów, tradycji oraz kultury, wykorzystują wciąż jeszcze dysfunkcyjne struktury ścigania i wymiaru sprawiedliwości do zastraszania ludzi podejmujących obronę hańbionych polskich świętości, symboli, imponderabiliów.

To w państwie rządzonym przez Zjednoczoną Prawicę dla rodziny Jakuba Baryły, nastolatka, który we własnym mieście czynnie zaprotestował wobec prowokacyjnego „gorszenia maluczkich” przez grupę przybyszów z zewnątrz, ustanowiono kuratora! Kuriozalność przypadku potęguje fakt, że inicjatorem wszczęcia postępowania była marginalna organizacja, której szef podejrzany o finansowe przekręty uciekł z kraju przed wymiarem sprawiedliwości do... Norwegii.  
 
Dyktator czy państwo z dykty
Miło słucha się wypowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości, czy szerzej ZP, z przekonaniem deklarujących potrzebę zachowania unitarnego charakteru polskiego państwa. Gorzej już ze skutecznym przeciwdziałaniem aktywności o charakterze jawnie odśrodkowym coraz śmielej podejmowanej przez prezydentów kilku większych miast (m.in. Warszawy, Gdańska czy Poznania).

Owszem, to bywa niełatwe, bo ów pełzający demontaż państwa jest prowadzony często w otulinie modnych, tęczowo-zielonych ideologii, podpowiadanych i sponsorowanych przez ośrodki zagraniczne. Tym bardziej należy unikać oczywistych błędów, jakim było np. oddanie bez walki, politycznym walkowerem, prezydenckich wyborów po śmierci Pawła Adamowicza. Umożliwiono w ten sposób Aleksandrze Dulkiewicz łatwą wygraną już w pierwszej turze. Trudno się dziwić, że zaraz zaczęła prężyć muskuły.
 
O ile przeciwnicy Kaczyńskiego usiłują wykreować mit „Kaczora dyktatora”, to znacznie bliżsi prawdy są ci, którzy wskazują, że zamiast dykta-tora mamy wciąż do czynienia głównie z dyktą, z której przez blisko trzy dekady klecono gmach państwowy III RP. Np. częste potknięcia rządzących w polityce zagranicznej nakazują wątpić w istnienie realnie propolskiej dyplomacji, a kolejne wpadki kadrowe pozwalają przypuszczać, że nawet najważniejsze postaci w państwie działają bez żadnej osłony kontrwywiadowczej. To dobrze nie rokuje.
 
Nasz filosemityzm, ich antypolonizm  
Ogromne zaskoczenie, a także opór wśród tej części elektoratu PiS, która zapowiedź wstawania z kolan oraz odzyskiwania przez Polskę suwerenności traktowała poważnie, wywołuje postawa politycznego filosemityzmu tej formacji. Przyjazne gesty polskich władz, wsparte szczodrymi dotacjami ze środków publicznych na kolejne żydowskie muzea, cmentarze czy placówki badawcze reinterpretujące historię zagłady, zbyt często natrafiają na zmasowaną wrogość przedstawicieli żydowskiej diaspory, niejednokrotnie też na niedopuszczalne zachowania izraelskich polityków i dyplomatów, czemu towarzyszy nasilająca się ostatnio antypolska akcja dyfamacyjna w światowych, a po części także w krajowych mediach.

Wystarczy porównać 100 milionów bezzwrotnej dotacji, którą swego czasu minister Gliński ciepłą rączką przeznaczył na odnowienie jednego żydowskiego cmentarza w Warszawie, z 22 milionami, które teraz ten sam minister wysupłał na podwyżkę płac dla pracowników wszystkich muzeów w Polsce... O sutych grantach dla osób, które z pewnością znów dołożą starań, by pseudonaukowymi metodami przyprawić Polakom gębę żydowskich katów w czasie II wojny światowej nie zapominając. Trudno też zrozumieć utrzymywanie okazujących jawną wrogość naszemu krajowi i jego mieszkańcom kierownictw w muzeach Polin czy Auschwitz-Birkenau.

Zagadkowo uśmiechnięta twarz Jonnyego Danielsa w żaden sposób nie równoważy zbyt chyba bagatelizowanej przez obecny rząd deklaracji terezińskiej czy amerykańskiej ustawy S. 447, a zasługująca na wpis w Księdze Guinnessa błyskawiczna denowelizacja ustawy o IPN, tak potrzebnej wobec masowego szkalowania Polski w świecie, tylko tę niepokojącą asymetrię w relacjach naszego państwa z USA oraz Izraelem uwyraźnia. Werbalne zaklinanie rzeczywistości, że Polski to w żaden sposób nie dotyczy, nie jest przejawem postawy przezornej, ani tym bardziej dowodem strategicznego geniuszu.  
 
Ponad głowami narodu
Warto przypomnieć, że nierównoprawne relacje to nie jest wyłącznie specjalność obecnego rządu, że dość jednostronny flirt z Izraelem uprawiały i inne ekipy pookrągłostołowe. Przez lata tolerowano niedopuszczalne zachowania młodych sabrów podczas ich pobytów w Polsce. Premier Buzek zezwolił nie tylko na wspomniany wcześniej  demonstracyjny przelot izraelskich myśliwców, ale także na ochronę grup izraelskiej młodzieży przez uzbrojonych agentów ich służb specjalnych po cywilnemu. Aleksander Kwaśniewski przepraszał za zmistyfikowaną przez Grossa i nadal niewyjaśnioną do końca niemiecką zbrodnię w Jedwabnem. Rząd Donalda Tuska odbył posiedzenie wyjazdowe w Izraelu, a dziennikarzowi, który chciał dopytać o szczegóły rozmów z gospodarzami, zadanie trudnych pytań po prostu uniemożliwiono.

W zeszłym roku prezydent Duda przepraszał Żydów za Marzec ’68, choć jako żywo ani PRL nie była wtedy suwerennym państwem, ani Polacy nie mieli wpływu na wydarzenia indukowane przez konflikt między frakcjami ówczesnego obozu władzy. Co więcej, Andrzeja Dudy wtedy jeszcze nie było na świecie, miał się urodzić dopiero za cztery lata. Pewnie, że tamte marcowe migdały to nic chwalebnego, że część ówczesnych ofiar oberwała rykoszetem za nieswoje winy, ale w tej sytuacji wystarczyło po prostu wyrazić ubolewanie. A jednak prezydent RP z jakichś względów postąpił inaczej... Dlaczego? Nie potrafił dobrać właściwych słów? Nie mógł inaczej?

Nic dziwnego, że w miarę uważny obserwator politycznych eventów nad Wisłą może nie rozumieć, skąd bierze się ten brak równowagi w dotychczasowych polskich relacjach ze światem zewnętrznym, co to wszystko oznacza i ku czemu ostatecznie zmierza. W szczególnej sytuacji wydają się być trzydziesto-czterdziestolatkowie, którzy na własnej skórze odczuwają niedoskonałości (to eufemizm!) III RP, a w żaden sposób nie czują się zobligowani doktryną okrągłego stołu. Cóż, im w tej sytuacji zostaje jedynie lista numer cztery.
 
Dla dobra Polski
Tym bardziej dziwi – powiem więcej: wywołuje zakłopotanie – wzajemna wrogość, jaką okazują sobie zwolennicy ugrupowań z list o numerach dwa i cztery. Prawo i Sprawiedliwość nie jest formacją prawicową, więc Konfederacja niczego partii Kaczyńskiego nie ujmie, natomiast w razie wejścia do sejmu z sensowną liczbą mandatów mogłaby wziąć na siebie ciężar pilotowania tych przedsięwzięć czy projektów ustaw, które z najróżniejszych względów mogą nie być dla PiS wygodne.
 
Zanosi się na to, że Zjednoczona Prawica znów osiągnie w tych wyborach wynik dający jej samodzielne rządy, może nawet uzyska większość umożliwiającą odrzucanie prezydenckiego weta, a warto pamiętać, że od zawetowania części reformy sądownictwa zaczął się kłopot z realizacją politycznych zamierzeń w obecnej kadencji. Ale dla realnej przebudowy magdalenkowego państwa niezbędna jest zmiana ustawy zasadniczej, a na większość konstytucyjną rządzący nie mają raczej szans. Z kimś będą więc musieli szukać porozumienia.
 
Czy Konfederacja, przy wszystkich jej widomych słabościach, nie jest wyborem najlepszym? W sposób oczywisty lepszym niż ugrupowania Schetyny, Lubnauer, Biedronia, Czarzastego, Kosiniaka-Kamysza? Oczywiście wymagałoby to przezwyciężenia własnych uprzedzeń, obaw, idiosynkrazji. Ale może dla Polski warto się zmierzyć ze swymi politycznymi słabościami?
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
 pierwodruk: Obywatelska. Gazeta Kornela Morawieckiego nr 203, 11 – 24 października 2019

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych z ostatniej chwili
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych

47-letnia Polka jest jedną z ofiar śmiertelnych wypadku autobusowego, do którego doszło w środę na autostradzie A9 w pobliżu Lipska na wschodzie Niemiec. Policja przekazała w czwartek informacje na temat tożsamości trzech spośród czterech osób zabitych w wypadku.

Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra z ostatniej chwili
Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka. Jest reakcja wiceministra.

Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii z ostatniej chwili
Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii

Rosja na 100 proc. wykorzystuje przerwę we wsparciu USA dla Ukrainy; nie mamy już prawie w ogóle artylerii - powiedział w wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CBS prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Ostrzegł, że bez amerykańskiego wsparcia Ukraina przegra, a wojna bardzo szybko może "przyjść do Europy".

Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry z ostatniej chwili
Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry

"Choroba bardzo przyspieszyła. W ciągu miesiąca schudłem 10 kilogramów, pojawiły się bardzo mocne bóle i towarzyszył mi coraz większy problem z głosem" - powiedział w programie "Debata Dnia" o stanie swojego zdrowia Zbigniew Ziobro.

Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki Wiadomości
Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki

Przez ponad 10 lat Polak formalnie nominował do Nagród Nobla z fizyki! To pierwszy przypadek, gdy opinia publiczna się o tym dowiaduje.

Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: Bedzie miał proces z ostatniej chwili
Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: "Bedzie miał proces"

Były minister finansów, Jan Vincent Rostowski zaatakował na Twitterze [X] Dominika Tarczyńskiego. "Będzie miał proces za publikowanie obrzydliwych fake newsów" - odpowiada europoseł Prawa i Sprawiedliwości

Adam Bodnar powinien podać się do dymisji z ostatniej chwili
"Adam Bodnar powinien podać się do dymisji"

Radosław Fogiel, poseł PiS uważa, że służby złamały prawo, wchodząc do domu b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Jak mówił w czwartek w Studiu PAP, w jego ocenie prokurator Marzena Kowalska i szef MS Adam Bodnar powinni za to ponieść odpowiedzialność i podać się do dymisji.

Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem z ostatniej chwili
Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. "Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem"

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka.

Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze? Wiadomości
Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze?

Dziś opinią publiczną wstrząsnęły fakty przedstawione w artykule Patryka Słowika "Sienkiewicz, Wrzosek, Wolne Sądy i wniosek. Jak prokurator walczyła o wolne media". Neoprokuratura opublikowała komunikat o tym, że zajmuje się opisanym w artykule wątkami. Do sprawy odniósł się również prokurator Michał Ostrowski, powołany za czasów Zbigniewa Ziobry, ale pełniący nadal obowiązki, zastępca Prokuratora Generalnego. Prokuratorem Generalnym, wbrew zapowiedziom rozdzielenia tych funkcji, jest obecnie minister sprawiedliwości Adam Bodnar.

Rosyjski myślwiec zestrzelony z ostatniej chwili
Rosyjski myślwiec zestrzelony

Rosyjski myśliwiec Su-35 runął w czwartek do morza w pobliżu Sewastopola na okupowanym przez Rosję Krymie; według wstępnych doniesień pilot przeżył, a maszyna mogła zostać zestrzelona omyłkowo przez rosyjską obronę przeciwlotniczą - podało Radio Swoboda.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Sejm potrzeb Rzeczypospolitej

To nie jest omówienie wyników przedwyborczych sondaży ani prognoza wyniku jesiennych wyborów. Raczej analiza nietrafnych decyzji i zaniechań elektoratu, który po roku 1989 nie pokusił się o status suwerena i dlatego Polska nie jest dziś w pełni suwerenna.
 Waldemar Żyszkiewicz: Sejm potrzeb Rzeczypospolitej
/ screen YouTube
Klasa polityczna, której przypadło w udziale przeprowadzanie Polski z układu warszawskiego do tzw. wolnego świata, okazała się, że użyję eufemizmu, bardzo umiarkowanej jakości. Błędy polityczne, nieraz całkiem grube, można by od biedy tłumaczyć brakiem doświadczenia, ale posunięcia groźne dla polskiej racji stanu już raczej nie. Podobnie jak podatność na korupcję czy uleganie wpływom ewidentnie sprzecznym z interesem narodowym. O słabości merytorycznej czy braku zwykłej ludzkiej klasy, jaką nieraz musieliśmy obserwować wśród polskich parlamentarzystów, aż przykro wspominać…

Dziwiąc się, że niektóre mocno egzotyczne postaci – nie warto ex post robić im reklamy – zasiadały w parlamencie, pamiętajmy jednak, że to skutek tak, a nie inaczej ukształtowanej ordynacji wyborczej, która szefom największych formacji politycznych umożliwia całkiem arbitralną politykę kadrową, nie pozostawiając z kolei wyborcom szansy na odwołanie ewidentnie skompromitowanych posłów.
 
Szermierze Magdalenki
O ile w pierwszej, powiedzmy, turbulentnej fazie przemian po roku 1989 bardziej aktywnej postawy suwerena trochę zabrakło, o tyle utworzony później i działający do dziś (niedobry!) system polityczno-państwowy jest już wypadkową działań i zaniechań klasy politycznej oraz zwykle skrywanych przed Polakami, lecz wcale nieraz mocnych nacisków zewnętrznych. Co więcej, przy braku efektywnych procedur clearingowych (wpierw lustracji nie było, a tej wprowadzonej później zabrakło dostatecznej skuteczności) selekcja negatywna przy doborze kadr polityczno-państwowych zadziałała niemal modelowo.

Uległość i kiepska jakość kadr okrągłostołowej republiki sprawiła, że gospodarczo skolonizowana, kulturowo zdominowana i politycznie zdegradowana Polska stała się peryferyjnym rynkiem zbytu dla pobliskiej metropolii oraz dostarczycielem konkurencyjnej płacowo siły roboczej dla kilku innych unijnych państw. W tej sytuacji trzeba uznać, że egzystencjalnie i politycznie polscy obywatele lepiej zdali ten trudny egzamin niż lekceważący aspiracje Polaków i działający nieraz wbrew polskiemu interesowi politycy.

Traktat z Niemcami według Skubiszewskiego i Mazowieckiego, konstytucja Kwaśniewskiego, kontrakt gazowy Pawlaka, zbędne województwo opolskie oraz zgoda Buzka na przelot izraelskich myśliwców bojowych nad Auschwitz, przerwanie ekshumacji w Jedwabnem przez Lecha Kaczyńskiego, oddanie przez Tuska śledztwa smoleńskiego Putinowi, tzw. polityka wschodnia kolejnych rządów w interesie kilku państw całkiem różnych od Polski… Ot, garść przykładów, na zasadzie pars pro toto. Chyba wystarczy?
 
Tamtym już dziękujemy
Czas najwyższy pozbyć się z Sejmu sierot po PRL-u. To prawda, że osobiście Włodzimierz Czarzasty sprawia całkiem dobre wrażenie, ale formacja, której przewodzi, nie powinna już mieć żadnego wpływu na urządzanie Polski. Sensowna lewica, owszem, byłaby potrzebna, ale przecież nie ten interesowny Biedroń lansujący się na absurdalnych i skandalizujących hasłach globalistycznej tęczowej międzynarodówki. Natomiast fundamentalistyczny Zandberg, który cztery lata temu nieco przypadkiem odegrał pozytywną rolę, eliminując z Sejmu postkomunistów, teraz w egzotycznym aliansie z SLD i LGBTQ, stracił wiarygodność jako ewentualny obrońca interesów słabszych grup społecznych. Toteż listę numer trzy można sobie odpuścić.

„Kapela ludowa”, jak sieć określiła sojusz ostatniej szansy Kukiza z Kosiniakiem-Kamyszem, też nie wchodzi w grę. Ludowcy po raz kolejny dowiedli, że w interesie własnym są gotowi na wszystko. Ale polskiej wsi partia Kalinowskiego, Pawlaka, Sawickiego naprawdę do niczego nie jest potrzebna. Czterech lat poza sejmem raczej nie przetrwa… Może dzięki temu pojawi się jakaś formacja prawdziwie ludowa i realnie propolska. Więc lista numer jeden też odpada.

Na temat listy numer pięć szkoda się rozpisywać. Szkody wyrządzone Polsce w latach 2007–2015 boleśnie odczuła na własnej skórze wystarczająco wielka część społeczeństwa, a masochistów nie ma w końcu zbyt wielu. Oczywiście, byli też beneficjenci kompradorskich rządów PO–PSL, ale oni nawet w połączeniu ze wspomnianymi wyżej masochistami, nie zdołają ugrupowaniu pod wodzą szczerzącego zęby Schetyny dać sporo ponad 20 proc. poparcia. Zresztą, biorąc pod uwagę fakt, że na listach Koalicji Obywatelskiej goszczą również mocno oryginalne postaci z Nowoczesnej, gotowość do tak licznego opowiadania się za polityką sprzyjającą gospodarczej kolonizacji oraz społecznej degradacji Polski musi dziwić. Skoro listę numer pięć odkreślamy grubą kreską, to wniosek nasuwa się prosty:  
 
Głosujemy na parzyste   
Lista numer dwa to formacja Jarosława Kaczyńskiego, z brzemieniem panów G, czyli Gowina i Glińskiego. Uporządkujmy przedpole: Prawo i Sprawiedliwość to dziś jedno z dwóch ugrupowań zdolnych kadrowo i strukturalnie do sprawowania władzy w Polsce. A w istocie jedyne, skoro Platforma Obywatelska – na własne zresztą życzenie – dokonała politycznego samowykluczenia się. Partia Kaczyńskiego bez wątpienia ma zalety, ma również istotne wady (centralizm decyzyjny, meandryczność polityki, nietrafny dobór kadr), ale z pewnością nie jest partią prawicową, za jaką chciałaby być uważana.

Atutem PiS pozostaje wrażliwość społeczna, znajdująca wyraz w solidaryzmie polityki prowadzonej po roku 2015. To rząd Beaty Szydło, od kwietnia 2016 roku, odwrócił tendencje, oddalając wreszcie pauperyzacyjną traumę, jakiej poddano polskie rodziny za sprawą terapii szokowej, według konceptu MFW oraz Banku Światowego, a znanej u nas pod nazwą planu Sachsa-Balcerowicza. Zastosowanie antidotum w postaci redystrybucji środków finansowych na dużą skalę rozwścieczyło, głównie z powodów politycznych, konkurencję partii Kaczyńskiego, tym niemniej część zastrzeżeń, formułowanych przez gospodarczą prawicę, ma przecież swe racjonalne jądro.

I wcale nie dlatego, że może na to „zabraknąć piniendzy” (pamiętne stęknięcie Jana Vincenta-Rostowskiego!), lecz raczej z obawy przed dalekosiężnymi skutkami społecznymi: wszędzie w świecie, gdzie tzw. socjal zapewniał bezproblemowe życie w akceptowalnym standardzie, pojawiały się środowiska trwale nieproduktywne, które przekazywały swój styl życia następnym pokoleniom. 
 
W praniu to wychodzi
Prawo i Sprawiedliwość w roku 2015 szło do władzy z zapowiedzią radykalnej naprawy państwa. I otrzymało mandat, bo Polacy chcieli zmiany. Zmiany państwa na lepsze, gdyż dziwny twór zmajstrowany przy okrągłym stole jest zły. Nieskuteczny, nieprzyjazny dla ludzi, afero- i korupcjogenny. Niestety praktyka, zwłaszcza po zmianie na stanowisku premiera, odbiega od oczekiwań obywateli. Nie idzie przecież tylko o to, żeby kontakt z pracownikami państwowych agend zastąpić, owszem w wielu przypadkach wygodniejszą komunikacją elektroniczną. Z kolei zapewnienia, że państwo dba o tradycyjną rodzinę, brzmią jak ironia, gdy w systemie prawnym tkwią nadal groźne elementy wynikające z ratyfikacji konwencji stambulskiej.

Rządzący słownie dystansują się wprawdzie od ideologii LGBTQ, jednak krążąca po kraju niezbyt liczna atanda opłacanych z zagranicy prodewiacyjnych „akwizytorów” jest chroniona przez państwową policję, finansowaną ze środków publicznych. Fasadowe organizacje o dziwnej proweniencji, wrogo nastawione do polskich obyczajów, tradycji oraz kultury, wykorzystują wciąż jeszcze dysfunkcyjne struktury ścigania i wymiaru sprawiedliwości do zastraszania ludzi podejmujących obronę hańbionych polskich świętości, symboli, imponderabiliów.

To w państwie rządzonym przez Zjednoczoną Prawicę dla rodziny Jakuba Baryły, nastolatka, który we własnym mieście czynnie zaprotestował wobec prowokacyjnego „gorszenia maluczkich” przez grupę przybyszów z zewnątrz, ustanowiono kuratora! Kuriozalność przypadku potęguje fakt, że inicjatorem wszczęcia postępowania była marginalna organizacja, której szef podejrzany o finansowe przekręty uciekł z kraju przed wymiarem sprawiedliwości do... Norwegii.  
 
Dyktator czy państwo z dykty
Miło słucha się wypowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości, czy szerzej ZP, z przekonaniem deklarujących potrzebę zachowania unitarnego charakteru polskiego państwa. Gorzej już ze skutecznym przeciwdziałaniem aktywności o charakterze jawnie odśrodkowym coraz śmielej podejmowanej przez prezydentów kilku większych miast (m.in. Warszawy, Gdańska czy Poznania).

Owszem, to bywa niełatwe, bo ów pełzający demontaż państwa jest prowadzony często w otulinie modnych, tęczowo-zielonych ideologii, podpowiadanych i sponsorowanych przez ośrodki zagraniczne. Tym bardziej należy unikać oczywistych błędów, jakim było np. oddanie bez walki, politycznym walkowerem, prezydenckich wyborów po śmierci Pawła Adamowicza. Umożliwiono w ten sposób Aleksandrze Dulkiewicz łatwą wygraną już w pierwszej turze. Trudno się dziwić, że zaraz zaczęła prężyć muskuły.
 
O ile przeciwnicy Kaczyńskiego usiłują wykreować mit „Kaczora dyktatora”, to znacznie bliżsi prawdy są ci, którzy wskazują, że zamiast dykta-tora mamy wciąż do czynienia głównie z dyktą, z której przez blisko trzy dekady klecono gmach państwowy III RP. Np. częste potknięcia rządzących w polityce zagranicznej nakazują wątpić w istnienie realnie propolskiej dyplomacji, a kolejne wpadki kadrowe pozwalają przypuszczać, że nawet najważniejsze postaci w państwie działają bez żadnej osłony kontrwywiadowczej. To dobrze nie rokuje.
 
Nasz filosemityzm, ich antypolonizm  
Ogromne zaskoczenie, a także opór wśród tej części elektoratu PiS, która zapowiedź wstawania z kolan oraz odzyskiwania przez Polskę suwerenności traktowała poważnie, wywołuje postawa politycznego filosemityzmu tej formacji. Przyjazne gesty polskich władz, wsparte szczodrymi dotacjami ze środków publicznych na kolejne żydowskie muzea, cmentarze czy placówki badawcze reinterpretujące historię zagłady, zbyt często natrafiają na zmasowaną wrogość przedstawicieli żydowskiej diaspory, niejednokrotnie też na niedopuszczalne zachowania izraelskich polityków i dyplomatów, czemu towarzyszy nasilająca się ostatnio antypolska akcja dyfamacyjna w światowych, a po części także w krajowych mediach.

Wystarczy porównać 100 milionów bezzwrotnej dotacji, którą swego czasu minister Gliński ciepłą rączką przeznaczył na odnowienie jednego żydowskiego cmentarza w Warszawie, z 22 milionami, które teraz ten sam minister wysupłał na podwyżkę płac dla pracowników wszystkich muzeów w Polsce... O sutych grantach dla osób, które z pewnością znów dołożą starań, by pseudonaukowymi metodami przyprawić Polakom gębę żydowskich katów w czasie II wojny światowej nie zapominając. Trudno też zrozumieć utrzymywanie okazujących jawną wrogość naszemu krajowi i jego mieszkańcom kierownictw w muzeach Polin czy Auschwitz-Birkenau.

Zagadkowo uśmiechnięta twarz Jonnyego Danielsa w żaden sposób nie równoważy zbyt chyba bagatelizowanej przez obecny rząd deklaracji terezińskiej czy amerykańskiej ustawy S. 447, a zasługująca na wpis w Księdze Guinnessa błyskawiczna denowelizacja ustawy o IPN, tak potrzebnej wobec masowego szkalowania Polski w świecie, tylko tę niepokojącą asymetrię w relacjach naszego państwa z USA oraz Izraelem uwyraźnia. Werbalne zaklinanie rzeczywistości, że Polski to w żaden sposób nie dotyczy, nie jest przejawem postawy przezornej, ani tym bardziej dowodem strategicznego geniuszu.  
 
Ponad głowami narodu
Warto przypomnieć, że nierównoprawne relacje to nie jest wyłącznie specjalność obecnego rządu, że dość jednostronny flirt z Izraelem uprawiały i inne ekipy pookrągłostołowe. Przez lata tolerowano niedopuszczalne zachowania młodych sabrów podczas ich pobytów w Polsce. Premier Buzek zezwolił nie tylko na wspomniany wcześniej  demonstracyjny przelot izraelskich myśliwców, ale także na ochronę grup izraelskiej młodzieży przez uzbrojonych agentów ich służb specjalnych po cywilnemu. Aleksander Kwaśniewski przepraszał za zmistyfikowaną przez Grossa i nadal niewyjaśnioną do końca niemiecką zbrodnię w Jedwabnem. Rząd Donalda Tuska odbył posiedzenie wyjazdowe w Izraelu, a dziennikarzowi, który chciał dopytać o szczegóły rozmów z gospodarzami, zadanie trudnych pytań po prostu uniemożliwiono.

W zeszłym roku prezydent Duda przepraszał Żydów za Marzec ’68, choć jako żywo ani PRL nie była wtedy suwerennym państwem, ani Polacy nie mieli wpływu na wydarzenia indukowane przez konflikt między frakcjami ówczesnego obozu władzy. Co więcej, Andrzeja Dudy wtedy jeszcze nie było na świecie, miał się urodzić dopiero za cztery lata. Pewnie, że tamte marcowe migdały to nic chwalebnego, że część ówczesnych ofiar oberwała rykoszetem za nieswoje winy, ale w tej sytuacji wystarczyło po prostu wyrazić ubolewanie. A jednak prezydent RP z jakichś względów postąpił inaczej... Dlaczego? Nie potrafił dobrać właściwych słów? Nie mógł inaczej?

Nic dziwnego, że w miarę uważny obserwator politycznych eventów nad Wisłą może nie rozumieć, skąd bierze się ten brak równowagi w dotychczasowych polskich relacjach ze światem zewnętrznym, co to wszystko oznacza i ku czemu ostatecznie zmierza. W szczególnej sytuacji wydają się być trzydziesto-czterdziestolatkowie, którzy na własnej skórze odczuwają niedoskonałości (to eufemizm!) III RP, a w żaden sposób nie czują się zobligowani doktryną okrągłego stołu. Cóż, im w tej sytuacji zostaje jedynie lista numer cztery.
 
Dla dobra Polski
Tym bardziej dziwi – powiem więcej: wywołuje zakłopotanie – wzajemna wrogość, jaką okazują sobie zwolennicy ugrupowań z list o numerach dwa i cztery. Prawo i Sprawiedliwość nie jest formacją prawicową, więc Konfederacja niczego partii Kaczyńskiego nie ujmie, natomiast w razie wejścia do sejmu z sensowną liczbą mandatów mogłaby wziąć na siebie ciężar pilotowania tych przedsięwzięć czy projektów ustaw, które z najróżniejszych względów mogą nie być dla PiS wygodne.
 
Zanosi się na to, że Zjednoczona Prawica znów osiągnie w tych wyborach wynik dający jej samodzielne rządy, może nawet uzyska większość umożliwiającą odrzucanie prezydenckiego weta, a warto pamiętać, że od zawetowania części reformy sądownictwa zaczął się kłopot z realizacją politycznych zamierzeń w obecnej kadencji. Ale dla realnej przebudowy magdalenkowego państwa niezbędna jest zmiana ustawy zasadniczej, a na większość konstytucyjną rządzący nie mają raczej szans. Z kimś będą więc musieli szukać porozumienia.
 
Czy Konfederacja, przy wszystkich jej widomych słabościach, nie jest wyborem najlepszym? W sposób oczywisty lepszym niż ugrupowania Schetyny, Lubnauer, Biedronia, Czarzastego, Kosiniaka-Kamysza? Oczywiście wymagałoby to przezwyciężenia własnych uprzedzeń, obaw, idiosynkrazji. Ale może dla Polski warto się zmierzyć ze swymi politycznymi słabościami?
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
 pierwodruk: Obywatelska. Gazeta Kornela Morawieckiego nr 203, 11 – 24 października 2019


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe