Adrian Wachowiak: Wprowadzanie równości na siłę zawsze kończy się rzeką krwi

Dzień po 229. rocznicy obalenia Bastylii, które zapoczątkowało Rewolucję Francuską, mistrzem świata w piłce nożnej została reprezentacja Trójkolorowych. Trzy kolory francuskiej flagi oznaczają kolejno: króla (biały), szlachtę (niebieski) i lud (czerwony). Umieszczenie ich razem na fladze Republiki ma symbolizować równość. Rewolucja wprowadziła w życie to piękne hasło za pomocą wynalazku Antoniego Louisa, rozpropagowanego przez Józefa Ignacego Guillotina. Tak jak skośne ostrze gilotyny poprzez ścięcie głowy równało wszystkich przeciwników Rewolucji, włączając w to samego króla Ludwika XVI, tak współczesna lewica od dziesięcioleci, wbrew logice i biologii, stara się równać wszystkich coraz bardziej absurdalnymi przepisami. Zainfekowani utopijną wizją równości lewicowi aktywiści nie cofną się przed niczym.
 Adrian Wachowiak: Wprowadzanie równości na siłę zawsze kończy się rzeką krwi
/ Szturm na Bastylię – 14 lipca 1789 roku, wikipedia domena publiczna

Przykładów tego szaleństwa można podać nieskończenie wiele. Pomysły inżynierów społecznych to bezdenna studnia głupoty. Od różnego rodzaju parytetów, które przez nowomowę zwane są “dyskryminacją pozytywną” (sic!), poprzez identyfikowanie wyimaginowanych “prześladowców” i ich “ofiary” (polityka tożsamości), do prawnego regulowania użycia zaimków osobowych (vide słynna kanadyjska ustawa C-16). Jednym z groźniejszych przykładów “równania na siłę”, a dla mnie osobiście najbardziej reprezentatywnym jeśli chodzi o negatywne skutki administracyjnego rozwiązywania problemów społecznych, są akcje afirmatywne.

Pierwszy raz termin akcja afirmatywna (affirmative action) został użyty w Stanach Zjednoczonych za prezydentury JFK. Jak zwykle w takich przypadkach źle ulokowane współczucie, co jest domeną lewactwa (nie mylić ze zdroworozsądkową lewicą), zamiast rozwiązać społeczne problemy, przyczyniło się do wzrostu podziałów. Administracyjna rekompensata za dyskryminację w przeszłości, czy też próba likwidacji nierówności spowodowały społeczne napięcia na tle rasowym. W Polsce komuniści dodawali punkty za pochodzenie robotnicze, co nawiasem mówiąc poniekąd wyjaśnia sytuację na naszych uczelniach, a w Stanach Zjednoczonych przedstawiciele czarnej mniejszości podczas procesu rekrutacyjnego otrzymywali dodatkowe punkty co miało wyrównać ich szanse edukacyjne. Takie rozwiązanie oczywiście z gruntu jest rasistowskie, bo niby dlaczego ktokolwiek miałby dostawać cokolwiek ekstra tylko dlatego, że ma taki, a nie inny kolor skóry? Jak to w ogóle ma się do równego traktowania? Ale to rzecz jasna nie przeszkadza zawodowym ulepszaczom świata w realizowaniu ich chorych wizji. Innymi słowy jeśli w grę wchodzi równość i próba osiągnięcia jej w przyszłości – cokolwiek miałoby to oznaczać – logika przestaje istnieć, a słownik powiększa się o nowe słowa bez żadnego znaczenia. No i to lewicowe równanie zarówno w swojej estetyce jak i w historycznej analogii przypomina cięcie rewolucyjnej gilotyny. Bardzo często też pomysłodawcy (tudzież wyznawcy) siłowego wprowadzania równości zostają sami dekapitowani i ich głowy lądują w koszu z napisem rasizm. To na marginesie pokazuje z kolei jak wybiórczo traktuje się badania naukowe jeśli nie pasują do z góry założonej tezy. Ale o tym za chwilę…

Jeśli ktoś myśli, że akcje afirmatywne to czas przeszły dokonany, jest, cytując klasyka, “w mylnym błędzie”. Ten mecz doczekał się dogrywek, które rozgrywane są na stadionach całego świata. I tak na przykład Brytyjski The Telegraph przed wakacjami donosił, że prawie połowa (45%) brytyjskich firm zajmujących się rekrutacją absolwentów w swoich ankietach pyta studentów ubiegających się o staż m. in. o to czy ich rodzice mają wyższe wykształcenie. Co w tym złego, ktoś naiwny gotów pomyśleć? Ok, ale z drugiej strony zupełnie naturalnie pojawia się pytanie: po co? Jakie znaczenie ma to czy rodzice studenta ukończyli studia? Dwuzdaniowej odpowiedzi udzielił Chartered Management Institute (CMI), akredytowana instytucja, która działa w UK od 1947 roku. Na Twitterowym koncie CMI napisano: “To pozytywne, że pracodawcy dokonują zmian i zachęcają absolwentów z różnorodnych środowisk do ubiegania się o staż. Dzięki temu przedsiębiorcy zyskują szeroką gamę możliwości.

“It’s positive to see employers making changes to encourage graduates from diverse backgrounds to apply. Businesses with diverse employees benefit by drawing on a range of perspectives.”

W innych okolicznościach można byłoby się nawet uśmiechnąć, np. jeśli takie zdania wygłosiłby jakiś komik podczas nocy kabaretowej. Ale The Telegraph traktuje sprawę śmiertelnie poważnie i doskonale zdaje sobie sprawę z tego co te ankiety de facto oznaczają. Jeśli takie ciało jak CMI mówi o “różnorodnych środowiskach” (diverse background) i chwali zadawanie pytań o status socjo-ekonomiczny rodziców aplikantów, oznacza to, że ci którzy mają “starych” po studiach będą po prostu mieli mniejsze szanse. No bo kogo zatrudni w takich okolicznościach nowoczesny pracodawca, dbający o różnorodność, równość i inne politycznie poprawne banialuki, zadający podobne pytania w procesie rekrutacji? Studenta, którego rodzice pokończyli wyższe uczelnie, czy raczej tego, którego “wapno” nie skorzystało z takiego “przywileju”? To wszystko odbywa się w ramach walki o równość, rzecz jasna. I w kontekście nomenklatury, której używają współcześni lewacy jest to poniekąd zabawne. Oto dzieci rodziców, którzy wykorzystali “wyrównywanie szans” i będąc “ofiarami opresyjnego systemu” ukończyli wyższą uczelnie dzięki dodatkowym punktom, teraz będą pokutować za to, że ich rodzice, wbrew własnej woli (i zapewne bezwiednie), stali się “prześladowcami”. Rewolucja pożera swoje dzieci, to banał. Ale czyż podobnie nie skończył niejaki Robespierre? Tak w skrócie wygląda nowy pomysł na “ulepszanie” społeczeństwa i “wyrównywanie” szans. Oba słowa wziąłem specjalnie w cudzysłów, bo to ani nie prowadzi do niczego dobrego, ani niczego nie wyrównuje. Te ankiety nie są niczym “pozytywnym”. Ta “różnorodność” to dyskryminacja w czystej postaci. Jedynym kryterium decydującym o miejscu na uczelni, czy mającym wpływ na decyzję o zatrudnieniu kogoś na staż są kompetencje. Reszta to ideologia.

Jak to się wszystko skończy? Co będzie dalej z administracyjnym, czyli siłowym leczeniem kompleksów ludzi pozbawionych kompetencji? Co jeszcze wymyślą społeczni inżynierowie? Detale są trudne do przewidzenia. Ale na pewno do niczego dobrego nas to nie zaprowadzi. Akcje afirmatywne w USA kończą paskudnie. Oto studenci prestiżowego Harvarda pozywają swoją uczelnię. Okazuje się bowiem, że przez dekady proces rekrutacyjny dyskryminował Azjatów. Ponieważ skądinąd wiadomo, że właśnie tą grupę cechuje bardzo wysoki średni iloraz inteligencji, władze uczelni podwyższyły poprzeczkę tylko dla niej, tak aby, mówiąc obrazowo, kampus tego renomowanego uniwersytetu nie zaczął przypominać ulic Pekinu czy Tokio. Uznano, że kandydaci ze środowisk azjatyckich muszą zdać trudniejszy egzamin niż wszyscy inni. Czyż potrzeba lepszego dowodu na to, że prym na świecie wiodą idioci bez wyobraźni? Ta sprawa to absolutny skandal. I jednocześnie katastrofalna porażka wszystkich tych, którym wydaje się, że decyzjami administracyjnymi da się wprowadzić równość, różnorodność, czy inne utopijne wizje. Powtarzam: równe szanse dla wszystkich to podstawowa wartość współczesnego społeczeństwa, bez względu z jakich pozycji politycznych na to spojrzymy. Ale decydującym kryterium, zawsze i wszędzie, muszą być kompetencje. Inaczej mamy do czynienia z dyktaturą ciemniaków, niesprawiedliwym równaniem w dół, które w efekcie prowadzi do poważnych problemów społecznych.

Nie bez powodu we wstępie napisałem o Rewolucji Francuskiej. Na jej przykładzie najlepiej widać jak walka z domniemaną tyranią przemienia się w terror. Każdy kto w jakikolwiek sposób kontestuje, sprzeciwia się, bądź protestuje przeciwko akcjom afirmatywnym i innym wynalazkom z zakresu inżynierii społecznej jest automatycznie nazywany rasistą lub jest mu przypisywana inna brzydka przypadłość, w zależności od tego czego dana sprawa dotyczy. Wspomniałem wcześniej też o tym jak traktuje się badania naukowe, które nie pasują do z góry założonej tezy. Weźmy choćby przykład amerykańskiego naukowca Charlesa Murray’a, który w 1994 roku razem z Richardem Herrnsteinem napisał książkę pt. “The Bell Curve”, a zobaczymy dokąd to wszystko zmierza. Po jej opublikowaniu wybuchł skandal związanym z rozdziałem, który dotyczy korelacji między inteligencją a rasą. Nie muszę chyba wyjaśniać co stało się z Murray’em? Rasista, faszysta, ksenofob i nazista – facet został odsądzony od czci i wiary tylko za… prezentację badań naukowych. A teraz czytajcie uważnie, bo to jest najlepszy kąsek. W zeszłym roku Allison Stanger, wykładowca Middlebury College (Vermont), zaprosiła na wykład Ch. Murray’a. W sieci można znaleźć nagranie, na którym słychać w tle jak protestujący studenci próbują zakłócić rozmowę naukowców. Kiedy po spotkaniu Stanger eskortowała z kampusu Murray’a, została napadnięta i wytargana za włosy (dosłownie). Efekt: wstrząśnienie mózgu. Tak wygląda “tolerancja”, “wolność słowa” i “równość” w lewackiej praktyce. Przypominam, że chodziło jedynie o naukową dyskusję. Warto tu zaznaczyć, że konkluzje do których doszedł Murray – wyniki badań dotyczących korelacji ras i inteligencji – traktowane są bardzo wybiórczo, dyplomatycznie mówiąc. Walczący o administracyjną równość lewacy zarzucają wszystkim powołującym się na te badania rasizm. Ale już władze Harvarda uznały, że jeśli chodzi o Azjatów, to jednak coś jest na rzeczy.

Nie ma takiej bzdury, która w imię równości nie zostałaby popełniona. A ci którzy rozdają karty nie są w stanie dostrzec, że prowadzenie polityki tożsamości, tj. postrzeganie świata jako areny walki różnych grup, z których jedne twierdzą, że są prześladowane (kobiety, mniejszości seksualne, tudzież studenci określonych ras), a drugie arbitralnie określane jako prześladujące (mężczyźni, biała rasa, czy katolicy), nie prowadzi do niczego dobrego. Wręcz przeciwnie – jak tak dalej pójdzie świat znów spłynie rzeką krwi. Przykład Allison Stanger stanowi ledwie wierzchołek góry lodowej. Jeśli do tego doda się praktyki Harvarda, to świat zaczyna przypominać oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego. Rzeczywistość codziennie dostarcza nowych przykładów, gdzie ludzie niby walczący o równość i tolerancję coraz częściej fizycznie atakują każdego kto ośmieli się mieć inne od nich zdanie. A ci ludzie, którzy nie zgadzają się na ten politycznie poprawny terror są atakowani, a w “najlepszym” razie są skazani na ostracyzm, ich kariery są zagrożone, a życie społeczne staje się nie do zniesienia. Więc znów pytam: jak to wszystko ma się do tolerancji, równości, różnorodności, czy wolności słowa?

Na  koniec wyobraźcie sobie taką sytuację. Publiczne krytykowanie nazywania związków osób tej samej płci małżeństwem i/lub sprzeciwianie się możliwości dokonywania adopcji przez takie pary już teraz określane jest niejako z automatu mianem homofobii. Nawiasem mówiąc to jest zwykłe pustosłowie. Nikt przecież nie cierpi z powodu fobii spowodowanej czyimś homoseksualizmem, czy sprawami z tą przypadłością związanymi. Już na poziomie semantycznym mamy do czynienia z manipulacją. To tylko słowo-wytrych do dyscyplinowania niepoprawnie politycznych obywateli. Przejawy takiej “homofobii” są traktowane jako tzw. mowa nienawiści. A skoro zachowania “homofobiczne” są przejawem mowy nienawiści, a ta w wielu miejscach jest już penalizowana, kto jest w stanie zagwarantować, że w przyszłości, i to niedalekiej, za wyrażanie poglądów dotyczących tych zagadnień nie zostanę skazany nie tylko na grzywnę, ale na karę bezwzględnego więzienia?

Rewolucja Francuska miała na swoich sztandarach “wolność, równość i braterstwo”. Nota bene ta dewiza jest też dewizą wolnomularstwa, czyli masonerii. Dzisiaj wolność jednostki jest ograniczana prawem, równość narzucana jest odgórnie, a braterstwo sprowadza się do utożsamiania z innymi członkami “opresjonowanych grup”. Decyzje administracyjne, które miały wyrównać szanse i niesprawiedliwości społeczne przynoszą odwrotne skutki. I to nie jest tak, że te problemy można zbyć hasłem “mnie to nie dotyczy”. Niestety politycznie poprawne wynalazki dotyczą każdego z nas i mają ogromny wpływ na nasze życie codzienne. Każdego z nas może spotkać los dr. Davida Mackeretha. Ten doświadczony brytyjski lekarz mógł dostać niezłą fuchę w Department for Work and Pensions (UK), ale coś mu się ubzdurało, że płeć człowieka jest determinowana biologicznie. Stwierdził, że nie będzie identyfikował faceta w sukience jako kobiety, więc uznano, że się nie nadaje. Wszystko odbyło się w majestacie prawa – na podstawie Aktu Równości 2010 został określony jako niezdolny do pracy (sic!), bo stwierdził, że wg niego to poród determinuje płeć. I nic nie pomogło zaklinanie, że tak naprawdę to nikogo nie atakuje, ale broni swojej wolności słowa. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze: to nie ma końca. To jest wojna ideologiczna oparta na schemacie prześladowca-ofiara, w której role rozpisują politycznie poprawni terroryści. I albo wystarczy nam odwagi, żeby temu szaleństwu się sprzeciwić, albo będzie nam dane oglądać krwawą powtórkę z historii.
http://wyspaemigranta.co.uk/rownosc/


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Nagły zwrot w sprawie Zbigniewa Ziobry. Nieoficjalne informacje z ostatniej chwili
Nagły zwrot w sprawie Zbigniewa Ziobry. Nieoficjalne informacje

Koalicja rządząca odroczyła przesłuchanie byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry przez komisję śledczą ds. Pegasusa – informuje Wirtualna Polska.

Tomasz Siemoniak zapowiada działania ws. likwidacji CBA. Mamy komentarz Piotra Kalety z ostatniej chwili
Tomasz Siemoniak zapowiada działania ws. likwidacji CBA. Mamy komentarz Piotra Kalety

- To aż strach pomyśleć, jak wiele rzeczy będzie trzeba odtworzyć, kiedy już ta banda nieudaczników odda władzę. CBA będzie musiało być odtworzone dokładnie w takiej formule jak teraz, bo będzie miało bardzo dużo pracy  - stwierdził poseł Prawa i Sprawiedliwości Piotr Kaleta w rozmowie z Tysol.pl.

Jest projekt ustawy ws. nowego podatku. Ma dotyczyć jednej grupy z ostatniej chwili
Jest projekt ustawy ws. nowego podatku. Ma dotyczyć jednej grupy

Lewica złożyła w piątek projekt ustawy, która ma zniechęcić tzw. flipperów do spekulacji nieruchomościami. Zakłada on m.in. podniesienie stawki podatku od sprzedaży mieszkań w krótkim czasie od ich zakupu. – To rozwiązania, które nie mają żadnych kosztów dla państwa – podkreśliła poseł Dorota Olko.

Weto prezydenta Dudy ws. tabletki dzień po. Prezydent wsłuchał się w głosy rodziców z ostatniej chwili
Weto prezydenta Dudy ws. tabletki "dzień po". "Prezydent wsłuchał się w głosy rodziców"

Gdyby przepisy dot. tabletki "dzień po" wróciły do Sejmu w odniesieniu do kobiet powyżej 18. roku życia, to decyzja prezydenta będzie inna - powiedziała prezydencka minister Małgorzata Paprocka, komentując prezydenckie weto nowelizacji Prawa farmaceutycznego.

Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama z ostatniej chwili
Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama

Księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, poinformowała w piątek, że jej styczniowy pobyt w szpitalu i przebyta operacja jamy brzusznej, była związana z wykrytym u niej rakiem. Tabloid „In Touch” przekazał niepokojące informacje w sprawie księcia Williama.

Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala z ostatniej chwili
Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala

Czworo dzieci trafiło do szpitala po tym, jak grupę przedszkolaków podczas spaceru w Puszczy Bukowej przygniótł ok. pięciometrowy konar leżący na wzniesieniu. Jeden z chłopców i przedszkolanka nie wymagali hospitalizacji.

Tabletka dzień po. Jest weto prezydenta Dudy z ostatniej chwili
Tabletka "dzień po". Jest weto prezydenta Dudy

Prezydent RP Andrzej Duda, na podstawie art. 122 ust. 5 Konstytucji RP, zdecydował o skierowaniu nowelizacji Prawa farmaceutycznego do Sejmu RP z wnioskiem o ponowne rozpatrzenie ustawy (tzw. weto) - poinformowano na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta RP.

Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata z ostatniej chwili
Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata

Nie żyje Marek Cender, który przez ponad 30 lat związany był z Polskim Radiem Kielce. Zajmował się sportem, a dokładnie piłką ręczną. Miał 54 lata.

Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej z ostatniej chwili
Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej

Straż Graniczna opublikowała nowe nagranie z granicy polsko-białoruskiej.

Morawiecki odpowiada Tuskowi: Wszedł Pan na ostatnią minutę z ostatniej chwili
Morawiecki odpowiada Tuskowi: "Wszedł Pan na ostatnią minutę"

Donald Tusk pochwalił się danymi z polskiej gospodarki przedstawionymi przez ministra finansów, Andrzeja Domańskiego. Jest odpowiedź Mateusza Morawieckiego.

REKLAMA

Adrian Wachowiak: Wprowadzanie równości na siłę zawsze kończy się rzeką krwi

Dzień po 229. rocznicy obalenia Bastylii, które zapoczątkowało Rewolucję Francuską, mistrzem świata w piłce nożnej została reprezentacja Trójkolorowych. Trzy kolory francuskiej flagi oznaczają kolejno: króla (biały), szlachtę (niebieski) i lud (czerwony). Umieszczenie ich razem na fladze Republiki ma symbolizować równość. Rewolucja wprowadziła w życie to piękne hasło za pomocą wynalazku Antoniego Louisa, rozpropagowanego przez Józefa Ignacego Guillotina. Tak jak skośne ostrze gilotyny poprzez ścięcie głowy równało wszystkich przeciwników Rewolucji, włączając w to samego króla Ludwika XVI, tak współczesna lewica od dziesięcioleci, wbrew logice i biologii, stara się równać wszystkich coraz bardziej absurdalnymi przepisami. Zainfekowani utopijną wizją równości lewicowi aktywiści nie cofną się przed niczym.
 Adrian Wachowiak: Wprowadzanie równości na siłę zawsze kończy się rzeką krwi
/ Szturm na Bastylię – 14 lipca 1789 roku, wikipedia domena publiczna

Przykładów tego szaleństwa można podać nieskończenie wiele. Pomysły inżynierów społecznych to bezdenna studnia głupoty. Od różnego rodzaju parytetów, które przez nowomowę zwane są “dyskryminacją pozytywną” (sic!), poprzez identyfikowanie wyimaginowanych “prześladowców” i ich “ofiary” (polityka tożsamości), do prawnego regulowania użycia zaimków osobowych (vide słynna kanadyjska ustawa C-16). Jednym z groźniejszych przykładów “równania na siłę”, a dla mnie osobiście najbardziej reprezentatywnym jeśli chodzi o negatywne skutki administracyjnego rozwiązywania problemów społecznych, są akcje afirmatywne.

Pierwszy raz termin akcja afirmatywna (affirmative action) został użyty w Stanach Zjednoczonych za prezydentury JFK. Jak zwykle w takich przypadkach źle ulokowane współczucie, co jest domeną lewactwa (nie mylić ze zdroworozsądkową lewicą), zamiast rozwiązać społeczne problemy, przyczyniło się do wzrostu podziałów. Administracyjna rekompensata za dyskryminację w przeszłości, czy też próba likwidacji nierówności spowodowały społeczne napięcia na tle rasowym. W Polsce komuniści dodawali punkty za pochodzenie robotnicze, co nawiasem mówiąc poniekąd wyjaśnia sytuację na naszych uczelniach, a w Stanach Zjednoczonych przedstawiciele czarnej mniejszości podczas procesu rekrutacyjnego otrzymywali dodatkowe punkty co miało wyrównać ich szanse edukacyjne. Takie rozwiązanie oczywiście z gruntu jest rasistowskie, bo niby dlaczego ktokolwiek miałby dostawać cokolwiek ekstra tylko dlatego, że ma taki, a nie inny kolor skóry? Jak to w ogóle ma się do równego traktowania? Ale to rzecz jasna nie przeszkadza zawodowym ulepszaczom świata w realizowaniu ich chorych wizji. Innymi słowy jeśli w grę wchodzi równość i próba osiągnięcia jej w przyszłości – cokolwiek miałoby to oznaczać – logika przestaje istnieć, a słownik powiększa się o nowe słowa bez żadnego znaczenia. No i to lewicowe równanie zarówno w swojej estetyce jak i w historycznej analogii przypomina cięcie rewolucyjnej gilotyny. Bardzo często też pomysłodawcy (tudzież wyznawcy) siłowego wprowadzania równości zostają sami dekapitowani i ich głowy lądują w koszu z napisem rasizm. To na marginesie pokazuje z kolei jak wybiórczo traktuje się badania naukowe jeśli nie pasują do z góry założonej tezy. Ale o tym za chwilę…

Jeśli ktoś myśli, że akcje afirmatywne to czas przeszły dokonany, jest, cytując klasyka, “w mylnym błędzie”. Ten mecz doczekał się dogrywek, które rozgrywane są na stadionach całego świata. I tak na przykład Brytyjski The Telegraph przed wakacjami donosił, że prawie połowa (45%) brytyjskich firm zajmujących się rekrutacją absolwentów w swoich ankietach pyta studentów ubiegających się o staż m. in. o to czy ich rodzice mają wyższe wykształcenie. Co w tym złego, ktoś naiwny gotów pomyśleć? Ok, ale z drugiej strony zupełnie naturalnie pojawia się pytanie: po co? Jakie znaczenie ma to czy rodzice studenta ukończyli studia? Dwuzdaniowej odpowiedzi udzielił Chartered Management Institute (CMI), akredytowana instytucja, która działa w UK od 1947 roku. Na Twitterowym koncie CMI napisano: “To pozytywne, że pracodawcy dokonują zmian i zachęcają absolwentów z różnorodnych środowisk do ubiegania się o staż. Dzięki temu przedsiębiorcy zyskują szeroką gamę możliwości.

“It’s positive to see employers making changes to encourage graduates from diverse backgrounds to apply. Businesses with diverse employees benefit by drawing on a range of perspectives.”

W innych okolicznościach można byłoby się nawet uśmiechnąć, np. jeśli takie zdania wygłosiłby jakiś komik podczas nocy kabaretowej. Ale The Telegraph traktuje sprawę śmiertelnie poważnie i doskonale zdaje sobie sprawę z tego co te ankiety de facto oznaczają. Jeśli takie ciało jak CMI mówi o “różnorodnych środowiskach” (diverse background) i chwali zadawanie pytań o status socjo-ekonomiczny rodziców aplikantów, oznacza to, że ci którzy mają “starych” po studiach będą po prostu mieli mniejsze szanse. No bo kogo zatrudni w takich okolicznościach nowoczesny pracodawca, dbający o różnorodność, równość i inne politycznie poprawne banialuki, zadający podobne pytania w procesie rekrutacji? Studenta, którego rodzice pokończyli wyższe uczelnie, czy raczej tego, którego “wapno” nie skorzystało z takiego “przywileju”? To wszystko odbywa się w ramach walki o równość, rzecz jasna. I w kontekście nomenklatury, której używają współcześni lewacy jest to poniekąd zabawne. Oto dzieci rodziców, którzy wykorzystali “wyrównywanie szans” i będąc “ofiarami opresyjnego systemu” ukończyli wyższą uczelnie dzięki dodatkowym punktom, teraz będą pokutować za to, że ich rodzice, wbrew własnej woli (i zapewne bezwiednie), stali się “prześladowcami”. Rewolucja pożera swoje dzieci, to banał. Ale czyż podobnie nie skończył niejaki Robespierre? Tak w skrócie wygląda nowy pomysł na “ulepszanie” społeczeństwa i “wyrównywanie” szans. Oba słowa wziąłem specjalnie w cudzysłów, bo to ani nie prowadzi do niczego dobrego, ani niczego nie wyrównuje. Te ankiety nie są niczym “pozytywnym”. Ta “różnorodność” to dyskryminacja w czystej postaci. Jedynym kryterium decydującym o miejscu na uczelni, czy mającym wpływ na decyzję o zatrudnieniu kogoś na staż są kompetencje. Reszta to ideologia.

Jak to się wszystko skończy? Co będzie dalej z administracyjnym, czyli siłowym leczeniem kompleksów ludzi pozbawionych kompetencji? Co jeszcze wymyślą społeczni inżynierowie? Detale są trudne do przewidzenia. Ale na pewno do niczego dobrego nas to nie zaprowadzi. Akcje afirmatywne w USA kończą paskudnie. Oto studenci prestiżowego Harvarda pozywają swoją uczelnię. Okazuje się bowiem, że przez dekady proces rekrutacyjny dyskryminował Azjatów. Ponieważ skądinąd wiadomo, że właśnie tą grupę cechuje bardzo wysoki średni iloraz inteligencji, władze uczelni podwyższyły poprzeczkę tylko dla niej, tak aby, mówiąc obrazowo, kampus tego renomowanego uniwersytetu nie zaczął przypominać ulic Pekinu czy Tokio. Uznano, że kandydaci ze środowisk azjatyckich muszą zdać trudniejszy egzamin niż wszyscy inni. Czyż potrzeba lepszego dowodu na to, że prym na świecie wiodą idioci bez wyobraźni? Ta sprawa to absolutny skandal. I jednocześnie katastrofalna porażka wszystkich tych, którym wydaje się, że decyzjami administracyjnymi da się wprowadzić równość, różnorodność, czy inne utopijne wizje. Powtarzam: równe szanse dla wszystkich to podstawowa wartość współczesnego społeczeństwa, bez względu z jakich pozycji politycznych na to spojrzymy. Ale decydującym kryterium, zawsze i wszędzie, muszą być kompetencje. Inaczej mamy do czynienia z dyktaturą ciemniaków, niesprawiedliwym równaniem w dół, które w efekcie prowadzi do poważnych problemów społecznych.

Nie bez powodu we wstępie napisałem o Rewolucji Francuskiej. Na jej przykładzie najlepiej widać jak walka z domniemaną tyranią przemienia się w terror. Każdy kto w jakikolwiek sposób kontestuje, sprzeciwia się, bądź protestuje przeciwko akcjom afirmatywnym i innym wynalazkom z zakresu inżynierii społecznej jest automatycznie nazywany rasistą lub jest mu przypisywana inna brzydka przypadłość, w zależności od tego czego dana sprawa dotyczy. Wspomniałem wcześniej też o tym jak traktuje się badania naukowe, które nie pasują do z góry założonej tezy. Weźmy choćby przykład amerykańskiego naukowca Charlesa Murray’a, który w 1994 roku razem z Richardem Herrnsteinem napisał książkę pt. “The Bell Curve”, a zobaczymy dokąd to wszystko zmierza. Po jej opublikowaniu wybuchł skandal związanym z rozdziałem, który dotyczy korelacji między inteligencją a rasą. Nie muszę chyba wyjaśniać co stało się z Murray’em? Rasista, faszysta, ksenofob i nazista – facet został odsądzony od czci i wiary tylko za… prezentację badań naukowych. A teraz czytajcie uważnie, bo to jest najlepszy kąsek. W zeszłym roku Allison Stanger, wykładowca Middlebury College (Vermont), zaprosiła na wykład Ch. Murray’a. W sieci można znaleźć nagranie, na którym słychać w tle jak protestujący studenci próbują zakłócić rozmowę naukowców. Kiedy po spotkaniu Stanger eskortowała z kampusu Murray’a, została napadnięta i wytargana za włosy (dosłownie). Efekt: wstrząśnienie mózgu. Tak wygląda “tolerancja”, “wolność słowa” i “równość” w lewackiej praktyce. Przypominam, że chodziło jedynie o naukową dyskusję. Warto tu zaznaczyć, że konkluzje do których doszedł Murray – wyniki badań dotyczących korelacji ras i inteligencji – traktowane są bardzo wybiórczo, dyplomatycznie mówiąc. Walczący o administracyjną równość lewacy zarzucają wszystkim powołującym się na te badania rasizm. Ale już władze Harvarda uznały, że jeśli chodzi o Azjatów, to jednak coś jest na rzeczy.

Nie ma takiej bzdury, która w imię równości nie zostałaby popełniona. A ci którzy rozdają karty nie są w stanie dostrzec, że prowadzenie polityki tożsamości, tj. postrzeganie świata jako areny walki różnych grup, z których jedne twierdzą, że są prześladowane (kobiety, mniejszości seksualne, tudzież studenci określonych ras), a drugie arbitralnie określane jako prześladujące (mężczyźni, biała rasa, czy katolicy), nie prowadzi do niczego dobrego. Wręcz przeciwnie – jak tak dalej pójdzie świat znów spłynie rzeką krwi. Przykład Allison Stanger stanowi ledwie wierzchołek góry lodowej. Jeśli do tego doda się praktyki Harvarda, to świat zaczyna przypominać oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego. Rzeczywistość codziennie dostarcza nowych przykładów, gdzie ludzie niby walczący o równość i tolerancję coraz częściej fizycznie atakują każdego kto ośmieli się mieć inne od nich zdanie. A ci ludzie, którzy nie zgadzają się na ten politycznie poprawny terror są atakowani, a w “najlepszym” razie są skazani na ostracyzm, ich kariery są zagrożone, a życie społeczne staje się nie do zniesienia. Więc znów pytam: jak to wszystko ma się do tolerancji, równości, różnorodności, czy wolności słowa?

Na  koniec wyobraźcie sobie taką sytuację. Publiczne krytykowanie nazywania związków osób tej samej płci małżeństwem i/lub sprzeciwianie się możliwości dokonywania adopcji przez takie pary już teraz określane jest niejako z automatu mianem homofobii. Nawiasem mówiąc to jest zwykłe pustosłowie. Nikt przecież nie cierpi z powodu fobii spowodowanej czyimś homoseksualizmem, czy sprawami z tą przypadłością związanymi. Już na poziomie semantycznym mamy do czynienia z manipulacją. To tylko słowo-wytrych do dyscyplinowania niepoprawnie politycznych obywateli. Przejawy takiej “homofobii” są traktowane jako tzw. mowa nienawiści. A skoro zachowania “homofobiczne” są przejawem mowy nienawiści, a ta w wielu miejscach jest już penalizowana, kto jest w stanie zagwarantować, że w przyszłości, i to niedalekiej, za wyrażanie poglądów dotyczących tych zagadnień nie zostanę skazany nie tylko na grzywnę, ale na karę bezwzględnego więzienia?

Rewolucja Francuska miała na swoich sztandarach “wolność, równość i braterstwo”. Nota bene ta dewiza jest też dewizą wolnomularstwa, czyli masonerii. Dzisiaj wolność jednostki jest ograniczana prawem, równość narzucana jest odgórnie, a braterstwo sprowadza się do utożsamiania z innymi członkami “opresjonowanych grup”. Decyzje administracyjne, które miały wyrównać szanse i niesprawiedliwości społeczne przynoszą odwrotne skutki. I to nie jest tak, że te problemy można zbyć hasłem “mnie to nie dotyczy”. Niestety politycznie poprawne wynalazki dotyczą każdego z nas i mają ogromny wpływ na nasze życie codzienne. Każdego z nas może spotkać los dr. Davida Mackeretha. Ten doświadczony brytyjski lekarz mógł dostać niezłą fuchę w Department for Work and Pensions (UK), ale coś mu się ubzdurało, że płeć człowieka jest determinowana biologicznie. Stwierdził, że nie będzie identyfikował faceta w sukience jako kobiety, więc uznano, że się nie nadaje. Wszystko odbyło się w majestacie prawa – na podstawie Aktu Równości 2010 został określony jako niezdolny do pracy (sic!), bo stwierdził, że wg niego to poród determinuje płeć. I nic nie pomogło zaklinanie, że tak naprawdę to nikogo nie atakuje, ale broni swojej wolności słowa. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze: to nie ma końca. To jest wojna ideologiczna oparta na schemacie prześladowca-ofiara, w której role rozpisują politycznie poprawni terroryści. I albo wystarczy nam odwagi, żeby temu szaleństwu się sprzeciwić, albo będzie nam dane oglądać krwawą powtórkę z historii.
http://wyspaemigranta.co.uk/rownosc/



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe