Polska traci fabryki, Polacy tracą pracę

Zwolnienie blisko dwóch tysięcy pracowników fabryk Beko, z których ponad tysiąc pracuje w Łodzi, a niemal drugie tyle w zamykanej fabryce lodówek we Wrocławiu, jest problemem nie tylko lokalnym. To istotne zagrożenie egzystencjalne dla blisko dwóch tysięcy rodzin. Odczują je również łódzkie i wrocławskie zakłady usługowe i sklepy, które były związane z istnieniem obu fabryk. Dla pracowników, często z wieloletnim stażem pracy, to tragedia, z którą nie wiedzą, jak sobie poradzić. To również problem dla gospodarki pokazujący, że kolejne rządy, skupiając się na sprawach globalnych, straciły z oczu dobrostan swoich obywateli.
 CC0 Public Domain Polska traci fabryki, Polacy tracą pracę
CC0 Public Domain / pxhere

Problem zamykanej fabryki Beko w Łodzi, której pracownicy praktycznie z dnia na dzień dowiedzieli się, że za niespełna miesiąc stracą pracę, jest wierzchołkiem góry lodowej problemów związanych z podobnymi zakładami i fabrykami. Ubrani na czarno pracownicy łódzkiego zakładu skutecznie odwrócili uwagę od innej informacji, która jest nie mniej istotna nie tylko dla rynku pracy w Polsce, ale również dla całej gospodarki – pokazuje bowiem trend, który umknął samorządowcom i rządzącym. 

Likwidację można ładnie pokazać

Pomysł z założeniem czarnych koszulek przez pracowników likwidowanych zakładów bezspornie zainteresował media – nie tylko lokalne, ale również media głównego nurtu, które w trosce o dobry odbiór społeczny obecnego rządu od wielu miesięcy starają się unikać pisania i mówienia o coraz częściej zamykanych zakładach pracy nad Wisłą. Ludzkie tragedie związane z utratą pracy nie sprzedają się dobrze w kraju, o którym rządzący mówią, że dogania Niemcy, a już niedługo prześcignie gospodarkę Wielkiej Brytanii.

To temat wątpliwy nawet dla telewizyjnych reportażystów z Woronicza czy Wiertniczej, gdzie znajdują się centrale TVP i TVN. Tracące pracę matki z 20-letnim stażem w jednej fabryce są bohaterkami tylko dla swoich rodzin i sąsiadów. Ich łzy nie są tak widowiskowe, jak wybuchy czy spektakularne akcje policji lub służb chwalących się odkryciem siatki propagandzistów działających na rzecz Rosji. Same akcje oczywiście w niczym nie przypominają scen z filmów sensacyjnych, jednak pozwalają zaistnieć na srebrnych ekranach policyjnym i wywiadowczym szefom czy samozwańczym ekspertom. W przypadku tysiąca tracących dochód rodzin miejsca na to, żeby się pochwalić, nie ma. No, chyba że pracownikom i związkowcom uda się wymyślić sposób na zainteresowanie sprawą dziennikarzy. Łódzkim pracownikom Beko udało się to doskonale – wystarczyło, że od poniedziałku wszyscy zaczęli przychodzić do pracy w czarnych koszulkach. Wybrali dobrze, bo czarne koszulki sprzedają się w relacjach medialnych, choć pozostają tematem jedynie na jeden, góra dwa dni. Chyba że sprawę podgrzewają politycy.

Wykorzystać likwidację do promocji

Linie produkcyjne, z których od lat zjeżdżały kuchenki, suszarki i plastikowe komponenty w Łodzi, zaś we Wrocławiu – lodówki, nie przestały być potrzebne. Sprzęt AGD jest dzisiaj niemal tak niezbędny, jak chleb nasz powszedni. Czy w takim razie produkcja Beko okazała się nieopłacalna? Wydaje się, że właściciel fabryki znalazł dla niej nowy model biznesowy. Czy będzie nim przeniesienie fabryk? A jeżeli tak, to dokąd miałyby trafić produkcja z Łodzi czy Wrocławia? 

Właściciel na razie skupia się na tym, żeby likwidacja zakładów stała się dla niego raczej sukcesem wizerunkowym niż porażką – w końcu w przyszłości zwolnieni pracownicy mogą być klientami marki. Stąd deklaracje o bogatej pomocy dla zwalnianych pracowników. 

– Rozmowy ze związkami będą toczyły się wokół warunków odejścia i tego, w jakim okresie będą się one odbywały. Jednocześnie rozmawiamy z władzami miasta, Łódzką Specjalną Stefą Ekonomiczną i innymi instytucjami, by pracownicy byli na bieżąco z ofertami pracy z łódzkiego rynku i szybko mogli odnaleźć się w nowym miejscu. Nikogo nie zostawimy bez pomocy, także przy przekwalifikowaniu czy wsparciu psychologicznym – mówił mediom Zygmunt Łopalewski, dyrektor ds. komunikacji Beko Europe. To ładny gest, ale dla ponad tysiąca pracowników wydaje się poza znaczeniem, szczególnie że większość z nich spędziła w łódzkiej fabryce kilka, kilkanaście lat życia. 

– Niektórzy pracowali tu nawet 20 lat – precyzuje Sebastian Graczyk, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w zakładach Beko w Łodzi i Radomsku. – Kwestie konieczności likwidacji fabryki, warunki odejścia zaczniemy z pracodawcą negocjować 23 września. Zadbamy oczywiście o jak najbardziej bezbolesne dla pracowników rozstanie z fabryką, odpowiednie odprawy, ale to oczywiście nie rozwiązuje problemu tych ludzi, którzy niemalże z dnia na dzień dowiedzieli się, że zostają bez pracy. Musimy patrzeć na to, co się dzieje, przez pryzmat ludzi, dzisiaj smutnych, przerażonych i rozgoryczonych, bo spadła na nich wiadomość, której się nie spodziewali. Szczególnie że – jak sami mówią – wcześniej dyrekcja zakładu przekonywała, że sytuacja fabryki jest co najmniej dobra.

Nie pierwszy czarny protest

Czarne stroje pracowników fabryki są dopiero początkiem protestu. Na razie niczym więcej niż manifestacją. Jednak sami pracownicy nie wykluczają strajku, jeżeli ich sytuacja będzie trudniejsza niż obecnie, jeżeli pracodawca nie zagwarantuje pomocy, o której teraz tak głośno mówi w mediach. To, co wychodzi z dyrektorskich gabinetów, nie jest dla nich wiarygodne. Nie po tym, jak najpierw dowiadywali się, że produkcja rośnie, a kilka dni później odczytano im list do załogi o likwidacji fabryki w ogóle. 

Protest czarnych koszul i koszulek – tym razem w sprawie fundamentalnej, czyli dotyczącej bieżącej egzystencji – poruszył mieszkańców Łodzi. Poruszył ich daleko mocniej niż czarne koszulki i makijaże wymyślone przez specjalistów z Platformy Obywatelskiej tworzących w 2016 roku tzw. Strajk Kobiet, organizację, która na sztandarach miała bezwarunkową aborcję dla wszystkich oraz (to z czasem) odsunięcie od władzy ówczesnego rządu. Wtedy chodziło o politykę, dzisiaj w proteście polityki nie ma – to kwestia być albo nie być ich sąsiadów i rodzin. 

Również wtedy czarne koszulki przyciągały uwagę mediów i podobnie jak dzisiaj odwracały uwagę od niebezpiecznych trendów pojawiających się w polskiej gospodarce. Choćby od tego, że na rynku pracowniczym zaczyna być coraz gorzej.

W lutym ubiegłego roku grupowe zwolnienia przetoczyły się przez Wałbrzych, Krasnystaw, Opoczno i Kielce – jeden z zakładów Cersanitu informował nawet o wygaszeniu pieców i zamknięciu jednej z fabryk na zawsze. 

Podobnie jak dzisiaj w Łodzi i Wrocławiu pracownicy dowiedzieli się o planach likwidacji zakładu i ograniczenia produkcji w ostatniej chwili. Nawet nie tyle od dyrekcji, co z informacji z Powiatowego Urzędu Pracy, który zgodnie z prawem pracodawca musi informować, jeżeli planuje zwolnienia załogi w takiej skali.

Czytaj także: Stan klęski żywiołowej: Donald Tusk ujawnia szczegóły

Czytaj także: [Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Krysztopy czytają „Opowieści z Narnii”

Fabryki ruszyły na Wschodzie

Jednak Cersanit nie zamknął produkcji – przenosi ją. Otwiera swoje zakłady gdzie indziej, na lepszych warunkach, które negocjował już na rok przed zwolnieniami w Polsce. 

Pierwsza z ukraińskich fabryk spółki działa już od jakiegoś czasu, ale niedawno do zwolnionych z zakładów Cersanitu pracowników z Wałbrzycha dotarła informacja, że firma planuje zainwestować w zakłady produkcyjne kolejne 15 mln hrywien (czyli ok. 1,4 mln zł). To inwestycja m.in. w złoża glinki kaolinowej w obwodzie żytomierskim na północy Ukrainy.

Szczegóły, które zdradził ukraińskim dziennikarzom gubernator obwodu żytomierskiego Witalij Buneczko, natychmiast trafiły do polskich mediów gospodarczych. 

– Bardzo się cieszę, że przedsiębiorstwa się rozwijają. Na przykład Cersanit. Bez względu na to, że chłopaków zabrano, inwestuje pieniądze w złoża glinki kaolinowej w hromadzie [gminie] dubriwskiej w rejonie zwiahelskim. Przedsiębiorstwo planuje dodatkowo zainwestować w swój rozwój 15 mln hrywien – mówił Buneczko i dodał, że fabryka Cersanitu w Żytomierzu jest już właściwie gotowa. – Przed samą wojną zbudowano nowy zakład, ale nie uruchomiono, bo kierownictwo w centrali zdecydowało rozlokować sprzęt w Polsce. Jednak zakład jest w pełni gotowy, trzeba tylko go podłączyć i wprowadzić do eksploatacji. Jestem pewien, że w końcu to się stanie.

Ukraina podbiera spółki

Ukraińcy od dawna kuszą polskie firmy możliwością przeniesienia produkcji do ich kraju. Zwolnienia podatkowe, tania siła robocza i udogodnienia ze strony samorządów i rządu to początek pokus. Są również kolejne – to kwestia niższych kosztów, a przede wszystkim brak związków zawodowych, które nie zadomowią się w fabrykach i na pewno nie będą przeszkadzać. 

Podbieranie polskich firm to proceder, który jest coraz bardziej zauważalny – niestety nie widzi go, lub nie chce go zauważyć, rząd. 

Na Ukrainie działają już Fakro, Śnieżka ze swoją fabryką farb, czy Barlinek. Łącznie w ciągu ostatnich kilku lat swoje zakłady – razem z miejscami pracy – przeniosło na Ukrainę ponad 600 polskich firm. Wiele z nich ze względu na wojnę ma wciąż zawieszoną produkcję – jednak koszty tego przestoju w części pokrywa rząd w Kijowie. To dla niego nie tyle koszt, co inwestycja – kiedy skończy się wojna, na gospodarczej mapie Europy zwycięzcą będzie ten, kto zagwarantuje pracę swoim obywatelom. 

Jeżeli prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce będzie coraz trudniejsze, a rząd będzie patrzył przez palce na podbieranie polskich fabryk przez ukraińskie Ministerstwo Gospodarki, zwolnień i protestów takich jak w Łodzi będziemy obserwować coraz więcej. 


 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Pałac Stalina to żaden zabytek, to zakłamany, sowiecki jubilat tylko u nas
Tadeusz Płużański: Pałac Stalina to żaden zabytek, to zakłamany, sowiecki jubilat

2 lutego mija 18. rocznica wpisu do rejestru zabytków Pałacu Stalina, zwanego dla niepoznaki Pałacem Kultury i Nauki. Z okazji tej wątpliwej rocznicy odbędą się „eventy” organizowane przez władze Pałacu oraz Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie.

W Polsce jednak powstanie komputer kwantowy gorące
W Polsce jednak powstanie komputer kwantowy

W Polsce powstanie komputer kwantowy! Niezwykle miło jest przekazać mi informację, że w naszym kraju powstanie wreszcie komputer kwantowy!

Tȟašúŋke Witkó: Jeśli Niemcy mają być silne, Polska musi być słaba tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Jeśli Niemcy mają być silne, Polska musi być słaba

„Silne państwo to nie państwo silne samo w sobie, a państwo otoczone przez państwa słabe” – gdzieś u Carla von Clausewitza, dekady temu wyczytałem bardzo zbliżoną maksymę. Bezwzględny Prusak doskonale wiedział co pisze, a jego mentalni potomkowie, Niemcy, znakomicie wdrażali ową zasadę w czyn.

Trzaskowski zaatakował Ziobrę. Jest odpowiedź byłego ministra sprawiedliwości Wiadomości
Trzaskowski zaatakował Ziobrę. Jest odpowiedź byłego ministra sprawiedliwości

– Wyobraźcie sobie, jakby ich zaprosić, tego pajaca Ziobro, co on by opowiadał, opowiadałby o tym, że on sobie pistolety kupił – grzmiał w piątek Rafał Trzaskowski. Na odpowiedź byłego szefa resortu sprawiedliwości nie trzeba było długo czekać.

Krzysztof Bosak: nie traktuję Karola Nawrockiego jako polityka PiS tylko u nas
Krzysztof Bosak: nie traktuję Karola Nawrockiego jako polityka PiS

- To nie jest człowiek, który zmienił poglądy, to człowiek, który zmienił hasła – mówi o Rafale Trzaskowskim w rozmowie z Mateuszem Kosińskim Krzysztof Bosak, wicemarszałek Sejmu, jeden z liderów Konfederacji.

Cła na Chiny, Kanadę i Meksyk. Biały Dom potwierdza Wiadomości
Cła na Chiny, Kanadę i Meksyk. Biały Dom potwierdza

Rzecznik Białego Domu Karoline Leavitt potwierdziła w piątek, że prezydent Donald Trump ogłosi w sobotę cła w wys. 25 proc. na towary z Meksyku i Kanady, zapowiedziała też 10-procentowe cła na towary z Chin. Dodała, że prezydent nie podjął jeszcze decyzji ws. ceł na import z UE.

Dziwna konstrukcja stanęła przed siedzibą klubu PiS. Opublikowano zdjęcie Wiadomości
Dziwna konstrukcja stanęła przed siedzibą klubu PiS. Opublikowano zdjęcie

"Na wprost pokoi klubu PiS w Sejmie stanęła taka konstrukcja. To media, czy coś innego?" – zapytał polityk PiS Dariusz Matecki.

Prezes Agencji Rozwoju Przemysłu odwołany pilne
Prezes Agencji Rozwoju Przemysłu odwołany

Według nieoficjalnych informacji podanych przez serwis niezalezna.pl, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) Michał Dąbrowski został w piątek odwołany ze stanowiska.

Zaskoczenie w Bundestagu. Projekt o ograniczeniu imigracji odrzucony gorące
Zaskoczenie w Bundestagu. Projekt o ograniczeniu imigracji odrzucony

Bundestag odrzucił w piątek projekt ustawy CDU/CSU o ograniczeniu imigracji. To dotkliwa porażka kandydata tych partii na kanclerza Niemiec Friedricha Merza.

Polska nie będzie zwolniona z mechanizmu solidarności. Jest stanowisko KE pilne
Polska nie będzie zwolniona z "mechanizmu solidarności". Jest stanowisko KE

Pomimo przyjęcia setek tysięcy uchodźców z Ukrainy, Polska nie będzie zwolniona z "mechanizmu" solidarności i jest związana wszystkimi aktami prawnymi wchodzącymi w skład Paktu o migracji i azylu. "Na gruncie prawa unijnego nie istnieją prawne możliwości zwolnienia Polski z wdrożenia jakichkolwiek elementów Pakt" – pisze Patryk Ignaszczak z Ordo Iuris.

REKLAMA

Polska traci fabryki, Polacy tracą pracę

Zwolnienie blisko dwóch tysięcy pracowników fabryk Beko, z których ponad tysiąc pracuje w Łodzi, a niemal drugie tyle w zamykanej fabryce lodówek we Wrocławiu, jest problemem nie tylko lokalnym. To istotne zagrożenie egzystencjalne dla blisko dwóch tysięcy rodzin. Odczują je również łódzkie i wrocławskie zakłady usługowe i sklepy, które były związane z istnieniem obu fabryk. Dla pracowników, często z wieloletnim stażem pracy, to tragedia, z którą nie wiedzą, jak sobie poradzić. To również problem dla gospodarki pokazujący, że kolejne rządy, skupiając się na sprawach globalnych, straciły z oczu dobrostan swoich obywateli.
 CC0 Public Domain Polska traci fabryki, Polacy tracą pracę
CC0 Public Domain / pxhere

Problem zamykanej fabryki Beko w Łodzi, której pracownicy praktycznie z dnia na dzień dowiedzieli się, że za niespełna miesiąc stracą pracę, jest wierzchołkiem góry lodowej problemów związanych z podobnymi zakładami i fabrykami. Ubrani na czarno pracownicy łódzkiego zakładu skutecznie odwrócili uwagę od innej informacji, która jest nie mniej istotna nie tylko dla rynku pracy w Polsce, ale również dla całej gospodarki – pokazuje bowiem trend, który umknął samorządowcom i rządzącym. 

Likwidację można ładnie pokazać

Pomysł z założeniem czarnych koszulek przez pracowników likwidowanych zakładów bezspornie zainteresował media – nie tylko lokalne, ale również media głównego nurtu, które w trosce o dobry odbiór społeczny obecnego rządu od wielu miesięcy starają się unikać pisania i mówienia o coraz częściej zamykanych zakładach pracy nad Wisłą. Ludzkie tragedie związane z utratą pracy nie sprzedają się dobrze w kraju, o którym rządzący mówią, że dogania Niemcy, a już niedługo prześcignie gospodarkę Wielkiej Brytanii.

To temat wątpliwy nawet dla telewizyjnych reportażystów z Woronicza czy Wiertniczej, gdzie znajdują się centrale TVP i TVN. Tracące pracę matki z 20-letnim stażem w jednej fabryce są bohaterkami tylko dla swoich rodzin i sąsiadów. Ich łzy nie są tak widowiskowe, jak wybuchy czy spektakularne akcje policji lub służb chwalących się odkryciem siatki propagandzistów działających na rzecz Rosji. Same akcje oczywiście w niczym nie przypominają scen z filmów sensacyjnych, jednak pozwalają zaistnieć na srebrnych ekranach policyjnym i wywiadowczym szefom czy samozwańczym ekspertom. W przypadku tysiąca tracących dochód rodzin miejsca na to, żeby się pochwalić, nie ma. No, chyba że pracownikom i związkowcom uda się wymyślić sposób na zainteresowanie sprawą dziennikarzy. Łódzkim pracownikom Beko udało się to doskonale – wystarczyło, że od poniedziałku wszyscy zaczęli przychodzić do pracy w czarnych koszulkach. Wybrali dobrze, bo czarne koszulki sprzedają się w relacjach medialnych, choć pozostają tematem jedynie na jeden, góra dwa dni. Chyba że sprawę podgrzewają politycy.

Wykorzystać likwidację do promocji

Linie produkcyjne, z których od lat zjeżdżały kuchenki, suszarki i plastikowe komponenty w Łodzi, zaś we Wrocławiu – lodówki, nie przestały być potrzebne. Sprzęt AGD jest dzisiaj niemal tak niezbędny, jak chleb nasz powszedni. Czy w takim razie produkcja Beko okazała się nieopłacalna? Wydaje się, że właściciel fabryki znalazł dla niej nowy model biznesowy. Czy będzie nim przeniesienie fabryk? A jeżeli tak, to dokąd miałyby trafić produkcja z Łodzi czy Wrocławia? 

Właściciel na razie skupia się na tym, żeby likwidacja zakładów stała się dla niego raczej sukcesem wizerunkowym niż porażką – w końcu w przyszłości zwolnieni pracownicy mogą być klientami marki. Stąd deklaracje o bogatej pomocy dla zwalnianych pracowników. 

– Rozmowy ze związkami będą toczyły się wokół warunków odejścia i tego, w jakim okresie będą się one odbywały. Jednocześnie rozmawiamy z władzami miasta, Łódzką Specjalną Stefą Ekonomiczną i innymi instytucjami, by pracownicy byli na bieżąco z ofertami pracy z łódzkiego rynku i szybko mogli odnaleźć się w nowym miejscu. Nikogo nie zostawimy bez pomocy, także przy przekwalifikowaniu czy wsparciu psychologicznym – mówił mediom Zygmunt Łopalewski, dyrektor ds. komunikacji Beko Europe. To ładny gest, ale dla ponad tysiąca pracowników wydaje się poza znaczeniem, szczególnie że większość z nich spędziła w łódzkiej fabryce kilka, kilkanaście lat życia. 

– Niektórzy pracowali tu nawet 20 lat – precyzuje Sebastian Graczyk, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w zakładach Beko w Łodzi i Radomsku. – Kwestie konieczności likwidacji fabryki, warunki odejścia zaczniemy z pracodawcą negocjować 23 września. Zadbamy oczywiście o jak najbardziej bezbolesne dla pracowników rozstanie z fabryką, odpowiednie odprawy, ale to oczywiście nie rozwiązuje problemu tych ludzi, którzy niemalże z dnia na dzień dowiedzieli się, że zostają bez pracy. Musimy patrzeć na to, co się dzieje, przez pryzmat ludzi, dzisiaj smutnych, przerażonych i rozgoryczonych, bo spadła na nich wiadomość, której się nie spodziewali. Szczególnie że – jak sami mówią – wcześniej dyrekcja zakładu przekonywała, że sytuacja fabryki jest co najmniej dobra.

Nie pierwszy czarny protest

Czarne stroje pracowników fabryki są dopiero początkiem protestu. Na razie niczym więcej niż manifestacją. Jednak sami pracownicy nie wykluczają strajku, jeżeli ich sytuacja będzie trudniejsza niż obecnie, jeżeli pracodawca nie zagwarantuje pomocy, o której teraz tak głośno mówi w mediach. To, co wychodzi z dyrektorskich gabinetów, nie jest dla nich wiarygodne. Nie po tym, jak najpierw dowiadywali się, że produkcja rośnie, a kilka dni później odczytano im list do załogi o likwidacji fabryki w ogóle. 

Protest czarnych koszul i koszulek – tym razem w sprawie fundamentalnej, czyli dotyczącej bieżącej egzystencji – poruszył mieszkańców Łodzi. Poruszył ich daleko mocniej niż czarne koszulki i makijaże wymyślone przez specjalistów z Platformy Obywatelskiej tworzących w 2016 roku tzw. Strajk Kobiet, organizację, która na sztandarach miała bezwarunkową aborcję dla wszystkich oraz (to z czasem) odsunięcie od władzy ówczesnego rządu. Wtedy chodziło o politykę, dzisiaj w proteście polityki nie ma – to kwestia być albo nie być ich sąsiadów i rodzin. 

Również wtedy czarne koszulki przyciągały uwagę mediów i podobnie jak dzisiaj odwracały uwagę od niebezpiecznych trendów pojawiających się w polskiej gospodarce. Choćby od tego, że na rynku pracowniczym zaczyna być coraz gorzej.

W lutym ubiegłego roku grupowe zwolnienia przetoczyły się przez Wałbrzych, Krasnystaw, Opoczno i Kielce – jeden z zakładów Cersanitu informował nawet o wygaszeniu pieców i zamknięciu jednej z fabryk na zawsze. 

Podobnie jak dzisiaj w Łodzi i Wrocławiu pracownicy dowiedzieli się o planach likwidacji zakładu i ograniczenia produkcji w ostatniej chwili. Nawet nie tyle od dyrekcji, co z informacji z Powiatowego Urzędu Pracy, który zgodnie z prawem pracodawca musi informować, jeżeli planuje zwolnienia załogi w takiej skali.

Czytaj także: Stan klęski żywiołowej: Donald Tusk ujawnia szczegóły

Czytaj także: [Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Krysztopy czytają „Opowieści z Narnii”

Fabryki ruszyły na Wschodzie

Jednak Cersanit nie zamknął produkcji – przenosi ją. Otwiera swoje zakłady gdzie indziej, na lepszych warunkach, które negocjował już na rok przed zwolnieniami w Polsce. 

Pierwsza z ukraińskich fabryk spółki działa już od jakiegoś czasu, ale niedawno do zwolnionych z zakładów Cersanitu pracowników z Wałbrzycha dotarła informacja, że firma planuje zainwestować w zakłady produkcyjne kolejne 15 mln hrywien (czyli ok. 1,4 mln zł). To inwestycja m.in. w złoża glinki kaolinowej w obwodzie żytomierskim na północy Ukrainy.

Szczegóły, które zdradził ukraińskim dziennikarzom gubernator obwodu żytomierskiego Witalij Buneczko, natychmiast trafiły do polskich mediów gospodarczych. 

– Bardzo się cieszę, że przedsiębiorstwa się rozwijają. Na przykład Cersanit. Bez względu na to, że chłopaków zabrano, inwestuje pieniądze w złoża glinki kaolinowej w hromadzie [gminie] dubriwskiej w rejonie zwiahelskim. Przedsiębiorstwo planuje dodatkowo zainwestować w swój rozwój 15 mln hrywien – mówił Buneczko i dodał, że fabryka Cersanitu w Żytomierzu jest już właściwie gotowa. – Przed samą wojną zbudowano nowy zakład, ale nie uruchomiono, bo kierownictwo w centrali zdecydowało rozlokować sprzęt w Polsce. Jednak zakład jest w pełni gotowy, trzeba tylko go podłączyć i wprowadzić do eksploatacji. Jestem pewien, że w końcu to się stanie.

Ukraina podbiera spółki

Ukraińcy od dawna kuszą polskie firmy możliwością przeniesienia produkcji do ich kraju. Zwolnienia podatkowe, tania siła robocza i udogodnienia ze strony samorządów i rządu to początek pokus. Są również kolejne – to kwestia niższych kosztów, a przede wszystkim brak związków zawodowych, które nie zadomowią się w fabrykach i na pewno nie będą przeszkadzać. 

Podbieranie polskich firm to proceder, który jest coraz bardziej zauważalny – niestety nie widzi go, lub nie chce go zauważyć, rząd. 

Na Ukrainie działają już Fakro, Śnieżka ze swoją fabryką farb, czy Barlinek. Łącznie w ciągu ostatnich kilku lat swoje zakłady – razem z miejscami pracy – przeniosło na Ukrainę ponad 600 polskich firm. Wiele z nich ze względu na wojnę ma wciąż zawieszoną produkcję – jednak koszty tego przestoju w części pokrywa rząd w Kijowie. To dla niego nie tyle koszt, co inwestycja – kiedy skończy się wojna, na gospodarczej mapie Europy zwycięzcą będzie ten, kto zagwarantuje pracę swoim obywatelom. 

Jeżeli prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce będzie coraz trudniejsze, a rząd będzie patrzył przez palce na podbieranie polskich fabryk przez ukraińskie Ministerstwo Gospodarki, zwolnień i protestów takich jak w Łodzi będziemy obserwować coraz więcej. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe