Łowcy dzieci nie odpuszczają Rosjanom
Z niespełna 40-letnią mamą 9-letniego Dymitra poznałem się w Izium, kiedy pojechałem na Ukrainę zbadać historię porywanych przez Rosjan dzieci ze wschodu Ukrainy. Rosjanie odbierali dzieci rodzicom siłą albo podstępem – te odebrane podstępem były łatwiejsze do znaturalizowania i zruszczenia. Mechanizm był prosty i przez pierwsze półtora roku wojny egzamin zdawał doskonale. Rosyjscy urzędnicy przed szturmem na wieś czy miasteczko pojawiali się i proponowali mieszkańcom, aby odesłali swoje dzieci na kolonie i obozy, gdzieś w Rosji – oczywiście w związku z planowanym szturmem.
Czytaj także: Euroestablishment brzydzi się ludem
Dzieci zabrane podstępem
– Będziemy się bić o to miasteczko, my będziemy strzelać, Ukraińcy będą strzelać, będzie pełno ofiar wśród cywilów. Nie ma sensu ryzykować życia dzieci. My i tak tę waszą Ukrainę zdobędziemy, wtedy oddamy wam dzieci, będziecie żyć szczęśliwie w tym samym domu, tyle że w Rosji – mówili.
Rodzice wysyłali więc, właściwie dobrowolnie, swoje dzieci na te rosyjskie kolonie. Nikomu nie śniło się wówczas, że obiecane kolonie były przygotowanymi przed inwazją obozami reedukacyjnymi, w których dzieciom nie pozwalano mówić po ukraińsku, uczono ich historii od nowa, zaś każdy poranek zaczynał się od gimnastyki pod okiem rosyjskiego kaprala i odśpiewania hymnu Federacji Rosyjskiej na baczność, przed portretem Władimira Putina.
Niepokój rodziców, z czasem przeradzający się w panikę, wywołała dopiero podpisana przez Putina zmiana prawa adopcyjnego w Rosji – przygotowana przez Marię Lwową-Biełową, rzeczniczkę praw dziecka Federacji Rosyjskiej, która umożliwiła adopcję każdego ukraińskiego dziecka pod warunkiem zmiany wszystkich danych adoptowanego, z datą i miejscem urodzenia włącznie. Przy czym adopcje do rodzin miały dotyczyć tylko tych najmłodszych. Nastolatki powyżej 14. roku życia, najczęściej zabrane z ukraińskich sierocińców, mogły już trafiać do obozów wojskowych, gdzie były szkolone i przygotowywane do walki na ukraińskim froncie. Uczono ich m.in. strzelania do rodaków i brania do niewoli kolejnych dzieci.
Tortury, gwałty – co jeszcze się działo?
Kiedy pojechałem – za dziećmi – na wschód Ukrainy, opowieści rodziców mroziły krew w żyłach.
– Rosjanie zabierali dzieci na kolonie – opowiadały mi matki. – Kolonie miały trwać kilka tygodni, tymczasem już od marca 2022 roku żadne dziecko nie wróciło. Powód? Kiedy ukraińska armia odbiła Izium, dzieci wciąż były w Rosji, choć nie było już z nimi kontaktu.
Wysłane wówczas do rosyjskiego dowództwa sklecone naprędce poselstwo matek dowiedziało się, że dzieci już nie zobaczą, bo Rosja... nie wysyła dzieci przebywających pod jej opieką za granicę.
Ta sama delegacja poszła do dowództwa ukraińskich jednostek wojskowych, przekazała petycję do rządu. Rząd rozpoczął negocjacje z Rosjanami – nie pierwsze, bo chwilę wcześniej udało się doprowadzić do wymiany obrońców Azowa, zakładów metalurgicznych w Mariupolu, na rosyjskich jeńców wojennych przebywających na Ukrainie. Negocjacje w tej sprawie trwały kilka tygodni. Powracający z niewoli obrońcy Azowa natychmiast otrzymali ordery i opiekę medyczną. Okazało się, że wszystkich okrutnie torturowano.
– Jeszcze żadne nie wróciło dobrowolnie oddane przez Rosjan – opowiadała mi wówczas moja przewodniczka.
– Jedna 12-letnia dziewczynka uciekła. Udało się jej. Kiedy dotarła do posterunków ukraińskich, okazało się, że jest w trzecim miesiącu ciąży. Te zwierzęta gwałciły ją regularnie. Rodzina zdecydowała, że powinna wyjechać z Ukrainy i więcej tu nie wracać. Przynajmniej do czasu, do którego istnieje Rosja. Bo w to, że koniec Rosji jest nie tylko nieuchronny, ale jest również koniecznością dziejową, na Ukrainie nikt nie miał wówczas wątpliwości.
Dowiedziałem się również, że rosyjskie służby starannie czytają i oglądają zachodnie media. Jeżeli znajdą w nich wypowiedź Ukraińca, natychmiast sprawdzają, czy przypadkiem nie ma w Rosji jego dziecka. Jeżeli jest – mogą je zabić. Obcięcie głowy dziecku to dla nich żaden problem – o czym przekonali się prokuratorzy i dziennikarze nad grobami w Buczy czy w Izium. Lęk przed takim losem dzieci paraliżuje ukraińskie matki. I skutecznie wiąże im usta.
Czytaj także: [Felieton „TS”] Jan Wróbel: O Kaczyńskim bez obsługi emocji
Zbrodnia udowodniona Putinowi
To właśnie porwania dzieci są jak na razie jedyną zbrodnią przeciwko ludzkości, za które Międzynarodowy Trybunał Karny wystawił listy gończe za Władimirem Putinem i Marią Lwową-Biełową. Dzięki nim tych dwoje jest ściganych na całym świecie z oskarżenia o zbrodnie wojenne. Nie zmieniło to jednak sytuacji samych dzieci – raz wywiezione do Rosji rozpływały się i ślad po nich ginął. Rosyjska polityka zmieniania tożsamości miała swój głębszy sens, szczególnie że po pierwszym roku wojny kremlowska administracja po międzynarodowych negocjacjach zgodziła się odsyłać ukraińskie dzieci z powrotem do kraju. Pod warunkiem precyzyjnego wskazania, o jakie dziecko chodzi. Próba wysłania danych ukraińskich dzieci kończyła się nieodmiennie informacją, że „takich dzieci nie ma na terenie Federacji Rosyjskiej”.
Rosja zaprzecza oskarżeniom MTK i twierdzi, że chroniła bezbronne dzieci, przenosząc je ze strefy działań wojennych dla ich własnego bezpieczeństwa. Maria Lwowa-Bełowa mówi o „ratowaniu” ukraińskich dzieci i wielokrotnie przekonywała, że mogą one wrócić do domu.
Wskazuje, że do Rosji przywieziono około 730 tys. dzieci, większość z rodzicami lub innymi krewnymi, oraz że 2000 dzieci ewakuowano z ukraińskich sierocińców. Stanowczo zaprzecza, że „naturalna rosyjska troska” ma cokolwiek wspólnego z przymusowym wysiedlaniem.
– Stało się oczywiste, że musimy rozpocząć szeroką akcję poszukiwawczą, bezprecedensową w XXI wieku – wspomina Mykola Kuleba, były rzecznik praw dziecka na Ukrainie, a obecnie założyciel i prezes organizacji Save Ukraine. Już na początku wojny przyjęła ona w darach kilkadziesiąt opancerzonych busów szpitalnych i karetek, które miały służyć do przewożenia ukraińskich dzieci z powrotem do ojczyzny. – W warunkach wojny takie poszukiwania były niemożliwe bez pomocy wolontariuszy z Rosji, ludzi, którzy zgodzą się dyskretnie z nami współpracować i przekażą nam informację na temat każdego nowo pojawiającego się gdziekolwiek w Rosji dziecka, którego porodu w Rosji nikt nie widział czy nie pamiętał. Trzeba też było nawiązać z nimi kontakt i upewnić się, że dziecko jest z Ukrainy. Okazało się, że zwykli ludzie chętnie nam pomagali. Oczywiście warunkiem sine qua non była pełna dyskrecja, bo nasi informatorzy w końcu ryzykowali kolonią karną, a nawet życiem.
Łowcy dzieci
Do poszukiwań szybko dołączyli hakerzy – dzisiaj grupa określa się mianem „cyfrowych detektywów”, ale Ukraińcy przyznają, że w pełni zasługują na tę nazwę. Razem z rosyjskimi wolontariuszami stanowią grupę „łowców dzieci”, która wyszukuje w Rosji każdego młodego Ukraińca.
Ponad 60 pasjonatów informatyki i wolnego oprogramowania z 23 krajów świata, we współpracy z Europolem w Hadze, połączyło siły i wyszukuje najnowsze zdjęcia dzieci, jeżeli pojawiły się one gdziekolwiek w rosyjskim internecie. Skutecznie – pierwsze miesiące pozwoliły na odnalezienie ośmiorga z nich. Choć na co dzień żaden z cyfrowych detektywów nie ma ochoty na współpracę z policją, w tym przypadku z chęcią korzystają z pomocy Europolu. Policyjni eksperci od geolokalizacji i danych satelitarnych ustalają, kiedy i gdzie były robione zdjęcia oraz czy we wskazanym miejscu znajduje się jedno czy więcej dzieci, które mogły być porwane z Ukrainy. Ukraińcy dysponują imienną listą 180 tysięcy dzieci, które trafiły do Rosji, drugie tyle uważa się za zaginione.
Co jakiś czas wolontariusze Save Ukraine przywożą dzieci odebrane Rosjanom. W ten sposób wrócił syn ukraińskiej matki, którą poznałem w Izium. Odbierała go pod koniec ubiegłego roku w Charkowie i tam została z dzieckiem, bo w zniszczonym Izium, w cieniu odkrytych przez międzynarodowe organizacje masowych grobów rozstrzelanych przez Rosjan mieszkańców i wojskowych, nie dało się już mieszkać. Rozmawialiśmy niedawno przez telefon – z Charkowa też będzie wyjeżdżać, trwające niemal bez przerwy ataki rakietowe obracają to największe po Kijowie miasto Ukrainy w stos gruzów. Wszyscy oczekują rychłego szturmu Rosjan. Dwa tygodnie temu administracja ukraińska zaproponowała jej ewakuowanie syna do Kijowa, ale nie – tym razem już nie da się rozdzielić z dzieckiem.
– Ewakuację przejdziemy razem – mówi zdenerwowana. – Poprzednio, nie wiem, jak mogłam się na to zgodzić, ewakuowany był 9-letni Dymitro, ale już w rosyjskim autobusie był Dimitrijem, a wrócił do mnie 11-letni Sasza, urodzony w Ufie na Uralu.
Naukowcy z Uniwersytetu Yale w USA sporządzili mapę systemu deportacji i odkryli, że dzieci często umieszczano w obozach reedukacyjnych lub szpitalach psychiatrycznych.
Organizacji humanitarnej Save Ukraine udało się uratować co najmniej 95 porwanych ukraińskich dzieci – w tym Dymitra-Saszę – i w uznaniu swoich osiągnięć otrzyma w Holandii międzynarodową Nagrodę Czterech Wolności.
Kolejna lista trafia do Moskwy
Pod koniec kwietnia Ukraina przekazała Rosji za pośrednictwem Kataru listę 561 dzieci przetrzymywanych w Rosji – oświadczył obecny ukraiński rzecznik ds. praw człowieka Dmytro Łubinec po trwających przez dwa dni rozmowach w stolicy Kataru Dausze. To kolejna lista dzieci, których rosyjską tożsamość ustalili Ukraińcy.
– Oczekujemy na powrót do domu grupy naszych dzieci. Na razie nie ujawniamy szczegółów. Przekazaliśmy Katarowi listę 561 ukraińskich dzieci. Powiedziano nam, że strona rosyjska już się z nią zapoznaje – mówi Łubinec, publikując swoją wypowiedź w serwisie Telegram.
Dzień wcześniej rosyjska rzeczniczka praw dzieci Maria Lwowa-Biełowa powiedziała, że przedstawiciele Rosji i Ukrainy przeprowadzili w Dausze pierwsze bezpośrednie rozmowy o wymianie przemieszczonych dzieci. Rzeczniczka powiadomiła, że w rosyjskiej ewidencji znajduje się 29 ukraińskich dzieci mieszkających w Rosji i trwają prace nad ich połączeniem z bliskimi na Ukrainie, zaś... na Ukrainie znajduje się 11 dzieci, których bliscy żyją w Rosji.
Łubinec zaprzeczył jednak, by doszło do bezpośrednich rozmów z przedstawicielami obu krajów. – Powrót ukraińskich dzieci i rozmowy z Rosją odbywają się za pośrednictwem katarskich dyplomatów – oświadcza twardo.
Ukraińska administracja przyznaje, że może mieć kłopoty z odzyskaniem dzieci z sierocińców.
– Jeżeli te dzieci zostały adoptowane przez rodziny, to prawo międzynarodowe będzie po stronie Rosji – uważa Kuleba. – Rodzina gwarantuje dziecku znacznie więcej niż dom dziecka, więc zgodnie z tym prawem dla dobra dziecka powinno ono pozostać przy rodzinie. Problem w tym, że nie wiemy, jak dzieci są tam traktowane, ani w żaden sposób nie możemy pilotować czy kontrolować ich rozwoju czy losów. Nie zapomnimy o tych dzieciach, jednak w pierwszej kolejności musimy wygrać wojnę. W innym wypadku odzyskanie ich może się okazać niemożliwe.
Dzieci umierają setkami
Do trudnego losu uprowadzonych ukraińskich dzieci dochodzą jeszcze inne dane. Chodzi o dzieci, które bezpośrednio odczuły skutki działań wojennych. Od lutego 2022 roku zginęło 546, a rannych zostało ponad 1330 dzieci. Większość zabitych i rannych dzieci pochodzi ze wschodnich regionów kraju – informuje Biuro Prokuratora Generalnego w Kijowie.
„Ponad 1876 dzieci ucierpiało na Ukrainie w wyniku agresji zbrojnej Rosji na pełną skalę. Do godzin porannych 9 maja 2024 roku, według oficjalnych informacji prokuratorów ds. nieletnich, 546 dzieci zostało zabitych, a ponad 1330 odniosło obrażenia o różnym stopniu ciężkości” – mówi prokurator generalny Ukrainy w specjalnym komunikacie.
Najwięcej ofiar wśród dzieci jest w obwodach: donieckim (530), charkowskim (365), chersońskim (150), dniepropietrowskim (137), kijowskim (130), zaporoskim (108) i mikołajowskim (104). Rozpoczynająca się rosyjska ofensywa na wschodzie kraju może doprowadzić do śmierci kolejnych dzieci.